Nowa ławica była... spokojniejsza? Nie, to nie było słowo, którego szukała Akhifer. Bardziej pokojowa być może, choć karpica dalej miała wrażenie, że nie było to poprawne określenie. Z jednej strony nic się nie zmieniło, wszyscy śmiali się tak, jak dawniej, organizowali po staremu spotkania, opowiadali o planach na przyszłość. Z drugiej, wszystko było przecież inne. Mieszkali teraz nie w bezimiennym Zbiorniku, a w Lazurowym Jeziorze, miejscu jeszcze bardziej urokliwym i atrakcyjnym niż to, w którym dorastała. Wielu z osób, które były jej znajome i które widywała właściwie co drugi dzień, znikło z jej życia prawdopodobnie bezpowrotnie. No i najważniejsze dla niemal całej społeczności nowej ławicy, została ponownie alfą. Już nie była tylko admirałem... Ha, nie była nawet admirałem, bo w nowej ławicy kwalifikacja ta została nazwana kapitanem. Teraz Akhifer była kapitanem i alfą. Alfa Kapitan Akhifer. Jeszcze w starej ławicy wizja takiego tytułu była dla niej przerażająca, teraz, mając u swojego boku doradców, potrafiła jakoś z tym żyć.
W dni, kiedy nie szykowało się nic ważnego, żadne spotkania ani przemowy, Ferka budziła się rano wypoczęta, jadła na spokojnie śniadanie i dopiero wtedy zaczynała myśleć o swoich obowiązkach. Gdy tylko wpływała do biura, czekał na nią raport i lista rzeczy do zrobienia, oba pilnowane przez doradcę, który pomagał jej do końca swojej zmiany. Potem doradcy się zmieniali, ale gdy potrzebowała większej ilości zdań różnych od jej, wystarczył jeden ruch płetwą, by zwołać wszystkich z powrotem. To oddanie podnosiło Akhifer na duchu bardziej, niż jakiekolwiek wypowiedziane przez kogokolwiek słowa. Teraz już rozumiała, dlaczego Vivierith tak świetnie sobie radziła jako alfa, przynajmniej jeśli chodziło o podejmowanie decyzji. Pani kapitan nikomu nie miała odwagi się przyznać, ale kiedy dopełniała obowiązków alfy, w głowie za swój wzór kładła swojego przeszłego wroga. Może nie podejmowała decyzji tak, jak zrobiłaby to Vivierith, jednak wizja fioletowej karpicy postawionej przed podobnymi wyborami i radzącej sobie świetnie w tym zakresie dodawały Ferce otuchy.
Jako kapitan Akhifer również sobie radziła. W przerwach w pracy rządowej pływała do jaskini wojskowej, gdzie rozstawiała wojsko wewnętrzne po kątach i wydawała rozkazy. Oczywiście pilnowała też papierów, pomagała w rekrutacji i obowiązkowo uczęszczała w spotkaniach, nawet tych, gdzie jej obecność nie była wymagana. Wojownicy często zwracali uwagę, że pani Akhifer wydaje się być bardziej energiczna i ogólnie weselsza, kiedy spędza czas na wypełnianiu kapitańskich obowiązków. Żółta karpica tylko z uśmiechem przytakiwała, że najwyraźniej musi tak być, skoro po niej to widać, po czym znikała w feworze obowiązków.
Był również w ławicy pewien samiec, który przypłynął u jej boku ze starej ławicy. Już wcześniej miała z nim jakiś kontakt, a teraz, gdy wspólnie się przeprowadzili, wiążące ich luźne więzi jakoś tak się zacieśniły. Ferka regularnie mijała Feliksa w jaskini wojskowiej, więc naturalnie pojawiało się między nimi coraz więcej rozmów o tym, jak to było kiedyś, jakie są ich obowiązki powtarzalne, co się dzieje w jeziorze, a potem pojawiły się nawet bardziej osobiste rozmowy w stylu "jak tam twój dzień" i "jakie masz plany". Były to na tyle proste rozmowy, na tyle krótkie spotkania, że karpica nawet nie wiedziała, kiedy zaczęła ich wyczekiwać. Nie można to było zwalić na dzienną rutynę, gdyż ich wymiany zdań odbywały się o różnych porach dnia, w różnych odstępach czasu. A jednak któregoś razu Akhifer przyłapała się na tym, że wpływając do jaskini wojskowej wypatruje czerwonych łusek pokaźnego karpia. Pływając po jaskini rozglądała się na boki w poszukiwaniu nieregularnego rozmówcy, a opuszczając ją czuła gorycz, że nie miała jak zapytać, co tam. Nie potrafiła jednak stwierdzić, dlaczego sprawy przybrały taki obrót. A raczej inaczej - nie chciała przyznać przed sobą, skąd u niej takie zachowanie.
Dopiero Miyona rzuciła jej prawdą w twarz jak żywym rakiem gotowym uszczypnąć każde miejsce, gdzie był w stanie sięgnąć.
– O ja, siora, zakochałaś się! – krzyknęła czerwona karpica, wyrzucając z radości płetwy ku górze. – W końcu nastąpił ten cudowny dzień!
– Głupoty gadasz – zaoponowała Ferka, choć w głębi serca czuła, że jej siostrzyczka ma rację. Spowodowało to u niej wypłynięcie dość soczystego jak na rybę rumieńca na policzkach.
– A właśnie, że nie! Widzę to w twoich oczach, żabi móżdżku. Zakochałaś się po płetwę grzbietową! – Miyona zaczęła tańczyć wokół stolika, przy którym zajadały właśnie podwieczorek. Był czas wolny dla Akhifer i postanowiła z niego skorzystać, odwiedzając swoją siostrę, chociaż teraz zaczynała tego żałować.
– Cicho bądź! – fuknęła żółta. – W nikim się nie zakochałam. To po prostu... dobry kolega.
– A-ha, jasne, już ci wierzę. To się zawsze zaczyna od dobrych kolegów.
Ferka kochała swoją siostrę nad życie, ale teraz miała ochotę jej strzelić porządnego liścia.
– Jak ci się podoba to zaproś go gdzieś. Wiem, że jest zimno, buro i ponuro, bo to zima, ale z pewnością znajdą się ładne miejsca. Wodospad na przykład! Wiesz, jak tam fajnie teraz? Tyle tam świetlików lata, jakby gwiazdy przyleciały z nieba. Możecie się tam przepłynąć...
– Miyona, błagam, nie idę na żadną randkę z Felkiem tylko dlatego, że fajnie mi się z nim gada!
Kapitan zakryła usta płetwami, gdy zrozumiała, co powiedziała. A raczej jak określiła szeregowego, o którym właśnie obie dziewczyny plotkowały. Miyona jak tylko usłyszała pseudonim ukochanego jej siostry, rozpromieniła się bardziej niż słońce latem, gdy tylko rozwieją się chmury. Takiego uśmiechu Ferka naprawdę dawno nie widziała i szczerze mówiąc była wręcz nim przerażona. Obudziłam potwora, pomyślała do siebie.
– O mój Pierwotny! Felek? Tak go nazywasz? Latis, jakie to urocze! Ferka i Felek. No normalnie jesteście dla siebie stworzeni, ja nie wiem, o co ci chodzi.
– Jesteśmy dla siebie stworzeni, bo mamy całkiem podobne skróty od imion? – Akhifer próbowała zwalczyć wulkan radości, jakim stała się jej siostra, za pomocą logicznych argumentów, ale wyglądało na to, że było to za mało. Dużo za mało. Postawiła jedynie gałązkę na drodze lawiny, która zaraz miała na nią spaść.
– Skróty od imion to tylko początek, laska. – Miyona dalej gwałtownie pływała wokół stołu, z jej wrodzoną prędkością wyglądała jak uciekająca strzebla, a była tylko pełnym radości karpiem koi. Czerwona smuga nagle pojawiła się u boku siostry. – Jesteście oboje w wojsku, macie podobne poczucie humoru, ewidentnie na siebie pozytywnie wpływacie. Mówię ci, że to ten. Los wreszcie przyniósł ci dobrego partnera, nie zmarnuj okazji! Fercia, w końcu trafił ci się w życiu ktoś wartościowy!
– Wypraszam sobie! – oburzyła się alfa. – Jesteś obecnie najbardziej wartościową osobą w moim życiu.
Miyona na te słowa wywróciła oczami.
– Mówię o kimś z zewnątrz, głuptasie. Ja już mam męża, teraz pora na ciebie.
Ferka chciała się nie zgodzić ze swoją siostrą, naprawdę chciała stanąć jej w tym momencie okoniem. Problem był taki, że nie potrafiła. Musiała przyznać przed sobą, przed Miyoną i przed całym światem, że czerwona karpica ma rację. Akhifer niby nie szukała partnera, wszyscy mawiali, że nie była zainteresowana romansowaniem i zakładaniem rodziny. W rzeczywistości jednak oglądała się tęsknie za zakochanymi parami i narybkiem płynącym po szkole do swoich rodziców. Pragnęła mieć kogoś u swojego boku. Może faktycznie była to idealna okazja...
Plan, jak porozmawiać z Feliksem o swoich uczuciach, układała w drodze od domostwa siostry do jaskini wojskowej. Do swojego celu jednakże dopłynąć nie zdołała, gdyż w swoim zamyśleniu wpadła przez przypadek na pewnego czarnego karpia. Gdy spojrzała na ofiarę jej nieuwagi w celu przeproszenia jej, od razu rozpoznała posępną twarz, patrzącą na nią z niechęcią i swojego rodzaju odrazą. Miała wrażenie, że pomiędzy nią a jitongiem stosunki zdołały nabrać pozytywnego zabarwienia, jednak najwyraźniej była to tylko mrzonka.
– Przepraszam – powiedziała szybko, choć pod wzrokiem Tenebrae miała ochotę pokazać mu język jak jakieś dziecko i odpłynąć bez słowa. Do dzisiaj nie rozumiała, dlaczego karp tak bardzo jej nie znosił. Bo jest alfą? Za pierwszym razem to nie była nawet jej decyzja!
– Patrz, jak płyniesz – rzucił obrażony pan i władca, jitong od siedmiu boleści, któremu przeszkadzało istnienie alfy. Gdyby Ferka nie miała tak dobrego humoru (i nie była alfą), może zaczęłaby się z nim kłócić w tym momencie, na środku ścieżki, gdzie mijały ich przeróżne karpie. O smoki, jak ją irytował ten łajza!
Ale nie, Fercia, nie wolno ci się z nikim bić tylko dlatego, że krzywo na ciebie patrzy. Jesteś ponad to, jesteś kapitanem i alfą, i musisz przetrzymać takich typków. Mówiąc to sobie w głowie, żółta karpica jedynie posłała wręcz mordercze spojrzenie w kierunku Tenebrae i ominęła go bardzo wąskim ruchem. Już kiedyś rozmawiała z Feliksem na temat jitonga i oboje za nim nieszczególnie przepadali. Znaczy się Akhifer próbowała go jeszcze jakoś bronić. Po dzisiejszym chętnie obrobiłaby mu cztery litery w najgorszy możliwy sposób, tylko po to, żeby się wyżyć.
Ach, jak bardzo chciała w tym momencie nie czuć na sobie upartego, obrażonego spojrzenia. Trudno powiedzieć, żeby przesadziła, patrząc na to, jaką niechęcią darzy ją czarny karp. On nie silił się na uprzejmości, to po co ona miała to robić? Niech mu gały wyjdą od tego spojrzenia, to przynajmniej nie będzie musiał na nią patrzeć. A ona będzie mogła mu tyle pokazywać język, ile sobie zapragnie.
<Tenebrae? Twoja kolej>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz