– Och, burza by to… – wycedziła Akhifer, siłując się z jakimś wodorostem, który postanowił wyrosnąć tuż pod jej domem. Co prawda wyrastał już od jakiegoś czasu, ale karpica cały czas sobie mówiła, że zajmie się nim później, a teraz, gdy w końcu znalazła chwilę, nie mogła sobie z nim poradzić.
– Witaj, szanowna alfo! – zawołała radośnie Tanvi, która najwyraźniej właśnie przepływała w pobliżu. – Oj, czyżby jakiś problem z wodorostami? Może ogrodnicy powinni się tym zająć?
– Który ogrodnik? – fuknęła Ferka i zmierzyła starszą samicę wzrokiem. Ta wycofała się grzecznie i popłynęła dalej, jakby nagle jej pierwotny cel stał się o wiele ważniejszy niż był wcześniej. Według Kapitan zrobiła doskonały ruch, bo Akhifer nie miała dzisiaj humoru. – Zaraz mnie popieści z tym wodorostem! – Z frustracji uderzyła płetwą ogonową o roślinę, co oczywiście w niczym nie pomogło, poza ulżeniem sobie samej.
Kolejną rybą, która postanowiła ją napastować, był biedny Feliks, karp, do którego ostatnio zakwitły w sercu Akhifer uczucia. Nie miały one jednak znaczenia, gdy żółta miała zły dzień.
– Dzień dobry, droga alfo Kapitan. Czy mogę w czymś pomóc?
– Tak. Możesz stąd płynąć. – Ferka nie chciała być zgryźliwa, ale słowa już wyszły z jej ust. Przez moment poczuła potrzebę przeproszenia czerwonołuskiego, jednak łatwo się rozmyśliła. Zbesztany szeregowy szybko posłuchał się rozkazu, przedtem kłaniając się jeszcze nisko.