31 sierpnia 2024

Od Akhifer – "Przeklęty wodorost" (opowiadanie treningowe)

– Och, burza by to… – wycedziła Akhifer, siłując się z jakimś wodorostem, który postanowił wyrosnąć tuż pod jej domem. Co prawda wyrastał już od jakiegoś czasu, ale karpica cały czas sobie mówiła, że zajmie się nim później, a teraz, gdy w końcu znalazła chwilę, nie mogła sobie z nim poradzić.

– Witaj, szanowna alfo! – zawołała radośnie Tanvi, która najwyraźniej właśnie przepływała w pobliżu. – Oj, czyżby jakiś problem z wodorostami? Może ogrodnicy powinni się tym zająć?

– Który ogrodnik? – fuknęła Ferka i zmierzyła starszą samicę wzrokiem. Ta wycofała się grzecznie i popłynęła dalej, jakby nagle jej pierwotny cel stał się o wiele ważniejszy niż był wcześniej. Według Kapitan zrobiła doskonały ruch, bo Akhifer nie miała dzisiaj humoru. – Zaraz mnie popieści z tym wodorostem! – Z frustracji uderzyła płetwą ogonową o roślinę, co oczywiście w niczym nie pomogło, poza ulżeniem sobie samej.

Kolejną rybą, która postanowiła ją napastować, był biedny Feliks, karp, do którego ostatnio zakwitły w sercu Akhifer uczucia. Nie miały one jednak znaczenia, gdy żółta miała zły dzień.

– Dzień dobry, droga alfo Kapitan. Czy mogę w czymś pomóc?

– Tak. Możesz stąd płynąć. – Ferka nie chciała być zgryźliwa, ale słowa już wyszły z jej ust. Przez moment poczuła potrzebę przeproszenia czerwonołuskiego, jednak łatwo się rozmyśliła. Zbesztany szeregowy szybko posłuchał się rozkazu, przedtem kłaniając się jeszcze nisko.

Od Feliksa i Akhifer — "Rubinowe prądy" cz.1

Ilość słów Akhifer: 752
Ilość słów Feliksa: 808

Tego dnia Akhifer tradycyjnie była zajęta swoimi obowiązkami alfy, pływając to tu, to tam, czasem przypominając sobie również o obowiązkach kapitana, gdy podpłynął do niej jakiś strażnik lub rybka z odpowiednią sprawą. Ku miłemu zaskoczeniu karpicy, problemów wcale nie było tak dużo, żadna grupka jej nie opływała ze wszystkich stron, żaden natrętny starzec nie wypominał jej, jak źle sobie radzi. Tak, to był zaskakująco spokojny dzień.

I oczywiście dzień ten musiał zostać zniszczony, bo przecież alfie za żadne skarby nie wolno odpoczywać.

Samo pojawienie się czerwonego karpia nie było problemem, ale jego zmartwiony wyraz pyska i duża prędkość były wystarczającym dowodem, że coś jest nie tak. Ferka wiedziała, że tego szeregowego nie można było tak łatwo poruszyć.

– O co chodzi, Feliks?

– Alfo! Alfo... - Feliks w szaleńczym pędzie nie tracił ducha, ale tracił dech. Zwolnił dopiero gdy Akhifer została lekko pchnięta przez fale, które wzbudził.

– No? Feliks? - Akhifer pośpieszyła go łagodnie. Na sam dźwięk jej słodkiego głosu pod karpiem ugięły się płetwy.

– Mam kłopot. W naszych wodach pływa coś dziwnego!

– Och cóż takiego?

– Demoniczna... płaszczka.

Co miał jej powiedzieć? Że demoniczna płaszczka wpadła na niego dziś rano, ukradła jedną z jego lśniących łusek, zaśmiała się histerycznie i znikła w odmętach Kanionu Zapomnianych Dusz? Dobre sobie.

Chociaż w sumie, chwileczkę. Dobre!

– Czy jesteś pewien, że to nie przywi...

– Wpadła na mnie dziś rano, ukradła jedną z moich lśniących łusek, zaśmiała się histerycznie i znikła w odmętach Kanionu Zapomnianych Dusz!

– Pokaż tę brakującą łuskę - odparła Akhifer z powątpiewaniem. Pozostała niewzruszona, co jeszcze bardziej zaimponowało jarzębinołuskiemu żołnierzowi.

– Niestety - zniżył głos, po czym zrobił dramatuczną przerwę. - Nie mam jej. Została mi odebrana.

Alfa dotknęła czoła otwartą płetwą w zupełnie niezrozumianym dla Feliksa geście.

– Wiem że jej nie masz. Miejsce po niej.

– No cóż. - Karp speszył się i z pewnością przełknąłby ślinę, gdyby tylko był w stanie. Ale nie był, toteż tylko odwrócił się do alfy płetwą ogonową, którą uniósł prawie na wysokość oczu rozmówczyni.

12 sierpnia 2024

Od Nchamani – "W spokojnych głębinach" cz.1

W spokojnych głębinach Lazurowego Jeziora, gdzie światło słoneczne kaskadowo rozświetlało się złotymi i zielonymi plamkami, społeczność ryb wirowała i kręciła się w wodzie tak czystej jak letnie niebo. Pośród żywych kolorów płetw i łusek samotna koi o imieniu Nchamani mieniła się odcieniami złota i brązu, jej obecność przyciągała uwagę, choć jej duch krył w sobie tęsknotę.

Nchamani była znana wśród swoich kolegów ryb ze swojego zaraźliwego śmiechu i radosnej energii. Spędzała dni, przeplatając szmaragdowe trzciny, mistrzowsko wykonując wdzięczne salta i obroty, jej radosne ruchy były tańcem, który wypełniał jezioro magią. Ale cienie krążyły w jej sercu — oszałamiający problem z pamięcią. Wspomnienia często przeciekały przez jej płetwy jak woda przez sito, pozostawiając jedynie mgliste wrażenia snów i pragnień. Dreszcz nieznanego, przygód, które ją wzywały, wydawał się odległy i nieuchwytny.

Każdego wieczoru, gdy słońce chowało się za horyzontem i malowało jezioro odcieniami fioletu i różu, Nchamani zbierała swoich towarzyszy i uważnie słuchała, gdy opowiadali historie o swoich przygodach w rozległej otchłani i poza znanymi terenami. Choć opowieści mieszały się w kakofonię kolorów i dźwięków, często łapała się na tym, że z tęsknotą patrzyła na świat powyżej, gdzie horyzont obiecywał o wiele więcej niż granice ich wodnego domu.

Pewnego słonecznego popołudnia, popchnięta ku przygodzie przez brak adrenaliny, Nchamani zapuściła się dalej niż kiedykolwiek wcześniej. Tańczyła obok swoich znanych terytoriów, jej lśniące łuski promieniowały pod słońcem, gdy płynęła w kierunku ukrytej zatoczki, której nigdy wcześniej nie zauważyła. Delikatne falowanie wody wciągało ją, a podniecenie bulgotało w niej jak piana w pobliżu krawędzi wodospadu.