14 kwietnia 2023

Od Feliksa CD. Tenebrae'a - "Wszyscy kochają Akhifer" cz.9

Wszyscy kochają Akhifer.

Było to nie tylko jasne. Było to, od alfy do omegi, więcej niż istnie nirwanicznym stanem rzeczy; dla Feliksa ustalało to najwyższy kosmiczny porządek wszechrzeczy, rozciągający się przez wody Zbiornika po szerokie horyzonty, niczym nić o dwóch końcach po dwóch stronach świata znanego, a być może i nieznanego małym rybkom.

Ten porządek ktoś usiłował właśnie zaburzyć. Nic chyba dziwnego, że mężny Feliks postanowił zawisnąć mu na drodze! Do kulawej małży, jest to wszak powinność żołnierza, wiszenie o jedyne pewne dobro, o sprawę Waszą i naszą, a takie łaskawa Opatrzność czyni niepokonanymi.

- To ty się zamknij - powiedział więc, naraz czując w sobie niezwykły przypływ sił witalnych. Tak, tak, oto trafił w samo sedno. Wyłożył niesfornej fioletowej ości porządną lekcję o życiu i śmierci, lecz jeśli nie zostałaby ona zrozumiana, czego jak najbardziej spodziewał się bystry Feliks po doprawdy nierozgarniętym Tenebraem, żołnierz miał w zapasie jeszcze więcej makiawelicznego idiolektu. Już tylko od oponenta zależało, czy niefrasobliwie postanowi ściągnąć na siebie grad bezlitosnych strof.

- Feliks, rozumiem, że nie potrafisz zawrzeć pyska, a czy jest cokolwiek, co potrafisz zrobić?

- Wytrzymać z tobą.

Tylko szum dwóch płynących obok siebie, karpich ogonów, które burzyły spokojną wódę, począł rozlegać się wokół.

- No wreszcie, o to chodziło - mruknął Tenebrae, nie robiąc nic by podtrzymać rozmowę. Czy więc musiał się ugiąć, by osiągnąć swój cel? Wyśmienita, czerwona łuska Feliksa, zalśniła niczym zbroja błędnego rycerza, gdy rzucił wzrokiem na jitonga, starając się pojąć jak podstępnym, zwyrodniałym i czarnym musi być umysł, w którym są w stanie zrodzić się równie faryzeuszowe plany. Choć trwało milczenie, Feliks w mig przypomniał sobie, z jakiej przyczyny tak znieść nie może wszego cechu parającego się obcowaniem ze światem niematerialnym. Nie ufał takim.

Jeszcze raz, przelotnie spojrzał w stronę towarzysza, ale nie otrzymał już ni żadnej odpowiedzi, ni znaku.

Niczym podwojony grom pierwszej wiosennej burzy, wpadły dwa karpie w skalistą przełęcz, w której, jak twierdzili mijani po drodze przepływnie, można było o tej porze spotkać potężną władczynię, Akhifer. Oto, jak prorok i rycerz, w doskonałym konsensusie, warkocz podwodnych fal rozplatając w pasma omywające ich dostojne ciała, gotowi chronić tego, co najwyższe.

<Akhifer? Brae?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz