Choroba nie zmyła się tak szybko, jak karpica miała nadzieję. Dwa dni później czuła się zupełnie tak samo, wpół świadoma i niezdolna do podejmowania rozsądnych decyzji.
By nie czuć się jak totalny przegryw, który siedzi zamknięty w domu, Akhifer postanowiła przepłynąć się na spacer. Nic wielkiego, małe kółko, żeby pooddychać świeżą wodą. Od zawsze było mówione, że to dobry sposób na choroby.
Z jakiegoś powodu to małe kółko zmieniło się w długą, niekończącą się linię, która prowadziła diabli wiedzieli gdzie. Gdy już samica się ocknęła ze swojego transu i rozejrzała dookoła, rozpoznała otoczenie jako Kanon Zapomnianych Dusz. Nie bywała tu często, ale tylko w jednym miejscu w jeziorze było tak ciemno i zimno, a przede wszystkim głęboko.
– No super, jeszcze tego brakowało, bym dostała wczesnej demencji starczej – wymamrotała Ferka pod nosem, zastanawiając się, w jaki sposób tu w ogóle dotarła. Ni cholery nie mogła sobie przypomnieć drogi. – Może niech od razu mnie w domu opieki zamkną. Albo w psychiatryku, tam też się nadaję.
Jeszcze przez jakiś czas narzekała po cichu, kręcąc się w kółko przez długie minuty, aż przyuważyła dziwną roślinę. Mech o czerwonych i fioletowych barwach, z długimi jakby liśćmi przypominającymi bardzo postrzępione ptasie pióra. Widok ten zainteresował ją na tyle, że musiała znaleźć kogoś, kto ten gatunek znał. Musiała się o nim wszystkiego dowiedzieć.
CDA
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz