- Szybkie przypomnienie – mówiłem sam do siebie, patrząc w swoje odbicie w oszlifowanej muszli. – Do Elki zarywa jakiś stajenny, który codziennie ociera się o śmierć. Twoim zadaniem jest przypilnowanie, aby Elka wróciła do domu cała i zdrowa, a Newt przestał się do niej zbliżać. Zrozumiałeś? – moje odbicie pokiwało głową. Wiedziałem, gdzie się wybierali, samica mi wszystko wyśpiewała, abym ewentualnie wiedział, gdzie szukać ich (jej) zwłok. Nie pozwoliła mi ze sobą iść, twierdząc, że samiec czuje się w moim towarzystwie nieswojo. Byłoby mi to na płetwę, gdyby wiedział, że jestem obok. Na początku pomyślałem, że pokażę mu się, podczas ich randki, ale jeśli powiedziałby to Elce, miałbym poważne kłopoty i prawdopodobnie złamany któryś z ogonów. Nie mogłem dać się zobaczyć ani jednemu, ani drugiemu. Musiałem działać incognito.
Mieli się spotkać przed południem przy parku wodorostów. Elka wyglądała jakoś inaczej, tak jakby… się przygotowała? Zacząłem się zastanawiać dlaczego ona tak się stara. Moje krótkie przemyślenia zostały przerwane, kiedy siedząc i ukrywając się na koralowcu, do Elki podszedł Newt, który dzisiaj też wyglądał trochę inaczej: był bardziej speszony, niż zazwyczaj. Mógłbym powiedzieć, że bym cały spocony ze stresu, ale żyjemy pod wodą, więc nie miałoby to sensu. Oboje przywitali się krótkim uściskiem płetw, po czym zaczęli rozmawiać. Z tej odległości nie słyszałem o czym, a z ruchu ust również nie umiałem czytać, ale mogłem sobie wyobrazić, o czym rozmawiają: „Jesteś bardzo zestresowany Newt”, „Wiem, dzisiaj rano o mało co pirania nie pozbawiła mnie życie”, „Pokonałeś ją?”, „Nie, uciekłem przestraszony”. Mógłbym tak w nieskończoność, wiedziałem jednak, że to może się skończyć nagłym wybuchem śmiechu, który łatwo by mnie zdradził.
Oboje wpłynęli do parku, a ja ruszyłem za nimi. Spłynąłem z koralowca i czając się przy zielonym ogrodzeniu z wodorostów, ukradkiem spojrzałem na nich. Wyglądali na zwykłych znajomych, którzy postanowili się pospacerować: uwierzyłbym w to, gdybym wiedział, że samiec niczego nie chce od niej. Za każdym razem gdy się oddalali, podpływałem do nich, ukrywając się za skałą, roślinami, a nawet innymi rybami (to ostatnie było ciężkie do zrobienia, kiedy nagle jakiś mały karaś zaczął wołać mamę krzycząc, że jakiś dziwny pan go śledzi).
Usiedli na skalnej ławeczce i intensywnie o czymś rozmawiali. Elka nawet zaczęła się śmiać, co było podejrzane. Podpłynąłem bliżej, chcąc usłyszeć o czym rozmawiali, ale na daremnie. Samica przestała się chichrać jakby ktoś ją łaskotał, a samiec trochę spoważniał (co w jego wykonaniu wyglądało, jakby bardziej się skupił na nie stresowaniu się). Z mimiki ich twarzy zrozumiałem, że zmienili temat. Chcąc usłyszeć ponownie ich rozmowę, podpłynąłem jeszcze bliżej, ukrywając się za długim wodorostem. Aby mnie nie zauważyli, musiałem się bujać na boki tak jak robiła to zielona roślina, poruszana przed wodę.
- …to jakaś twoja rodzina? – usłyszałem samca.
- Leon? Co ty – uśmiechnąłem się lekko rozbawiony. – To mój przyjaciel, znamy się od małego – wyjaśniła, na co jej pokiwałem głową.
- A czy wy coś… - nie wiedząc jak dokładnie ubrać w słowa to, o czym myślał karaś, nie dokończył zdania. Elka go jednak zrozumiała.
- Nieee – zaczęła się głośno śmiać. Gdybym mógł, zawtórowałbym jej. – Nawet bym o tym nie pomyślała i to ze wzajemnością. On jest dla mnie jak brat – gdybym mógł, zawtórowałbym jej, mówiąc, że jest moją upierdliwą siostrą, którą wiecznie musze wyciągać z kłopotów; musiałem jednak być cicho. Jedyne co mi pozostało, to kiwanie głową i uśmiechanie się. – Czemu pytasz?
- Zastanawiałem się, czy wiesz. Nie będzie zazdrosny, jak zabiorę cię na Kanion Kamienny? – powiedział trochę niepewnie.
- Hm… podejrzewam, że byłby zazdrosny nawet o sardynki, więc tym się nie martw. A na Kanion chętnie popłynę. Nie powiem Kamienny, bo ta nazwa jest do kitu – Newt się cicho zaśmiał, po czym oboje wstali z ławki i popłynęli w odpowiednią stronę. Wyjrzałem zza wodorostów.
- Czeka mnie długi dzień – westchnąłem do samego siebie i ignorując tego samego dzieciaka, który nazwał mnie „typ dziwnym śledzącym go panem” i aktualnie przyglądającym się mi z podejrzeniem w oczach, co do moich zamiarów, ruszyłem za nimi.
<CDN>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz