Plotki o widmo koi, które zaczęło nawiedzać jak dotąd w miarę spokojny Zbiornik, rozeszły się jak zaraza podczas jesiennej depresji. Nie minęło kilka dni, jak nawet najwięksi sceptycy zaczęli obawiać się opuścić swoje domostwa, żeby nie spotkać rybiego ducha. Powiadano, że pojawia się tuż przed jutrzenką, jednak wcale niewykluczone jest ujrzenie widma w innych godzinach po zmroku, gdyż okazjonalnie już tuż po zachodzie słońca wychodziło ze swojego ukrycia. Niektórzy uważali, że owo głośne widmo było tylko świecącym koi, w końcu różne cuda mogły się zdarzyć, jednak mimo to trzymali się swoich podwórzy, gdy zapadał mrok. Nikt nie chciał ryzykować, gdyby zjawa okazała się przybyszem z innego wymiaru.
Akhifer miała jednak inne spojrzenie na tą sprawę. Jej obowiązki strażnika zmuszały ją do nastawiania karku, ale w rzeczywistości wcale nie czuła się zagrożona. Miała poniekąd ochotę złapać to całe widmo koi i udowodnić wszystkim trzęsiportkom, że wcale nie było się czego bać. A potem patrzyłaby z zadowoleniem na te zażenowane twarze kolegów po fachu, którzy wciąż uważali, że warty powinny zostać wstrzymane albo powinny być robione w grupach. Warty nigdy nie były grupowe, w najgorszym przypadku zamiast jednego strażnika pływało dwóch. Po prostu nikomu nie przyszło do głowy, żeby bać się jakiejś głupiej zjawy.
Tuż przed swoją nocną wartą strażniczka miała jeszcze okazję porozmawiać z Feliksem, co wykorzystała do obgadania sprawy z duchem. Wspomniała mu, jak cała ta sytuacja wydaje jej się po prostu głupia i karpie nie mają się wcale czego bać. W najgorszym wypadku ktoś sobie stroi z nich żarty i żadnej zjawy wcale nie ma. Feliks próbował nalać jej trochę oleju do głowy, przekonać, że może nie warto tak głupio ryzykować, w razie gdyby to jednak była prawda, a widmo faktycznie nawiedzało by Zbiornik. Szybko przestał dyskutować, jakby nagle przypomniało mu się, że Ferka jest alfą. Od dawna nie była to prawda.
Po skończonej rozmowie nadszedł czas na jedno z ulubionych zajęć Ferki. Może to być zaskakujące, że ktoś faktycznie lubi swoją robotę, jednak w przypadku Akhifer karpica naprawdę czuła powołanie do bycia strażnikiem. Chronienie innych, pilnowanie spokoju, z jakiegoś powodu były to właśnie te rzeczy, które kochała robić. Nawet jeśli miały się skończyć spotkaniem z jakąś zmyśloną zjawą. Nie wierzyła w to, z pewnością musiało być jakieś logiczne wytłumaczenie.
A jednak gdzieś głęboko w jej duszy zdążyło już zasiać się i zakorzenić nasionko niepewności, zmieniające się powoli w kiełek lęku. Jeżeli pozwoli mu tak rosnąć, z pewnością zamieni się w chwast bezsensownego strachu, ale póki co walczyła z tym jak mogła, nie dając mu żadnej pożywki, na której mógłby rosnąć.
Może starała się aż za bardzo, bo gdy między skałami mignął jej biały blask, bardzo wyraźny i zbyt silny na małego świetlika, z początku tego nie zarejestrowała. Umknęło to jej uwadze, przynajmniej dopóki blask nie pojawił po raz drugi, tym razem bliżej i już nie tak schowany jak wcześniej. Koi wychwyciła kształt ryby, czego w sumie szło się spodziewać w Zbiorniku pełnym wody. Teraz pozostało pytanie, czy była to ryba, czy jakaś dziwna zjawa, choć ta druga opcja wciąż wydawała się Ferce niedorzeczna. Słyszała różne historie, ale nie kojarzyła żadnych duchów, które świeciły po nocy. Właśnie to było jej głównym powodem do sceptyzmu, jakim odznaczała się w obecnej sytuacji.
Wypełniona pewnością siebie podpłynęła do świecącego punktu, oczekując jakiejś nieświadomej ryby, innej niż karp koi. Chociaż nie można powiedzieć, gdy "zjawą" okazał się osobnik jej gatunku, bardzo najwyraźniej zaskoczony, że strażniczka nie wystraszyła się jego przedziwnej mutacji. Bo to, że była to mutacja, było bezdyskusyjnym faktem. Kolorowe łuski, dziwnie ukształtowane płetwy, różnej długości wąsiska stały się normalnością, i mimo że nie zapomniano nigdy o pochodzeniu tych zmian, przestały one robić na kimkolwiek wrażenia. Dopiero naprawdę intensywne zmiany, jak skrystalizowane ciało bądź świecące jego części były nazywane mutacjami. Nie były jednak niczym złym w oczach większości ławicy. Przynajmniej zazwyczaj.
Strażniczka przywitała się grzecznym "witaj", tak jak wymagała tego kultura osobista, mimo że oczy piekły ją niemiłosiernie od patrzenia bezpośrednio na źródło światła po przebywaniu w ciemnych wodach. Starała się nie odwracać wzroku, jednak długo nie wytrzymała. Gdy tylko zasłoniła się płetwą, tajemnicza "zjawa" czmychnęła jej sprzed nosa, uciekając między zbiornikową roślinność. Ferka przeklnęła cicho pod nosem, po czym zaczęła gonić zbiega. Sprawę widma koi należało wyjaśnić, żeby uspokoić umysły przerażonych mieszkańców.
Wołała za zjawą, goniąc ją aż do bólu płetw. Pewnie przy okazji obudziła śpiących o tej porze mieszkańców Zbiornika, ale postanowiła, że cel uświęca środki. Za dobrze bawiła się w szczupaka i karasia z tajemniczą postacią.
– Zostaw mnie! – zawołał uciekinier. Miał damski głos, dosyć piskliwy, ale to może ze strachu. Weloniaste płetwy falowały za nim z niesamowitą gracją, nawet jeżeli był to pęd pełen przerażenia. Faktycznie wyglądał jak widmo, kiedy się tak poruszał.
– Chcę tylko zadać kilka pytań, przecież nic ci nie zrobię! – Akhifer stanęła w miejscu. Co właściwie przyszło jej do głowy? Znowu rzucała się do przodu w szaleńczej gonitwie, w poszukiwaniu odrobiny adrenaliny, wcale nie zastanawiając się nad dalszymi konsekwencjami. Już kiedyś tak zrobiła. Wiele ryb mogło przypłacić to życiem. – Przepraszam – powiedziała całkowicie normalnie, bez krzyczenia, przez co było pewne, że znikający między roślinnością i kamieniami karp już tego nie usłyszał. Akhifer zasłużyła na bycie zostawionym z tyłu.
Z głową podniesioną do góry strażniczka wróciła na ścieżkę warty. Owszem, popełniła błąd, ale nie zamierzała kulić ogona i chować się przed wzrokiem innych. Jeżeli ktoś ją skonfrontuje, przyjmie to na klatę. Popełniła błąd. Trzeba ponieść konsekwencje.
Ale o dziwo pierwszym karpiem, który do niej podpłynął, nie był zwykły mieszkaniec Zbiornika, obudzony krzykami żółtej samicy. To była ta świecąca kulka, która wcześniej pierzchnęła, a teraz przyczołgała się po skalistym dnie pod sam brzuch strażniczki, zakrywając świecące ciało glonami. Uśmiechała się nerwowo, jakby cała ta sytuacja wydawała jej się nawet nieco śmieszna. Może miała rację, w zależności, co właściwie było takie śmieszne.
– Sama strasznie świecisz! Dlatego się wystraszyłam – zaczęła rozmowę, uśmiechając się nieco szerzej. Akhifer poczuła, jak swędzi ją głęboko w głowie. Telepatia. Jedna z umiejętności zawdzięczana mutacjom.
– Nie świecę! – oburzyła się żółta. – Ale błyszczę pod światło. Pewnie jak sama świecisz to się odbija w twoją stronę.
– A no pewnie tak, ma to sens. Ma to sens.
Koi rozmawiała całkiem zwyczajnie, szczególnie jak na kogoś, kto przed chwilą spieprzał gdzie pieprz rośnie. Może wyczuła, że Ferka się nie boi, ani nie ma złych zamiarów i dlatego postanowiła się wrócić? Bo karpica nie traktowała jej jak widma tak jak inni? Z telepatami nigdy nie wiadomo, wejdą ci do głowy, rozgoszczą się w niej, a potem wszystko o tobie wiedzą.
– Wcale nie wszystko, wiem tylko tyle, ile inni akurat w danej chwili myślą.
– Przestań! – syknęła Ferka, zrozumiale niezadowolona, że ktoś jej zagląda do głowy. Mimo to i tak się uśmiechnęła. Ta śmieszna kulka przecież była całkowicie niegroźna! Te wszystkie panikujące ryby zupełnie postradały rozum.
– Ojejejej! Po co ta agresja? Nie chcę tego robić, zaufaj mi. To tak przypadkiem. Dlatego wypływam w nocy, kiedy nie ma karpi, którym mogłabym poczytać w głowie. No i bo świecę, i ładnie to wygląda. Podobam się sobie. Myślę, że ty też jesteś ładna. Masz męża?
– ...Nie?
– Ojoj. A chłopaka.
– Też nie. – Ferka zaczynała się irytować tym odpytywaniem. Nie lubiła tematu partnera. Wiedziała, że najwyższa pora sobie kogoś znaleźć, ale wciąż nie spotkała żadnego karpia, który byłby dla niej odpowiedni.
Nie-zjawa nakręciła się jak katarynka i nie mogła przestać chwalić wygląd Akhifer i to, jak bardzo szkoda by było jej cech, gdyby nie zdołała ich przekazać w genach. Nawijała i nawijała, aż strażniczka naprawdę zaczęła się zastanawiać, kto mógł się bać takiej gaduły. Nie zdążyły się nawet sobie przedstawić, a kulka już dawała jej masę porad, w jaki sposób najlepiej znaleźć sobie przystojnego chłopa. No nieźle się to rozwinęło.
– A tak swoją drogą, jestem Ruux. A ty jesteś Akhifer, prawda? Nasza dawna alfa.
Na te słowa żółta się wzdrygnęła. Dawna alfa. Nie strażniczka, nie ryba oddana ławicy, tylko dawna alfa. Wszyscy pamiętali ją jako alfę. Nawet nie zdrajcę narodu, mimo że wcale nie wniosła dużo do ławicy i oddała swoje stanowisko tak łatwo. Po prostu dawna alfa.
– Tak, zgadza się. Akhifer. Powiedz, Ruux... Nie wolałabyś pozbyć się tych niefortunnych plotek dotyczących twojej osoby, jakie ostatnio krążą po Zbiorniku?
– Nie, a po co? Daleko od prawdy nie są. – Zaskoczona Ruux spoglądała na Ferkę okrągłymi oczami. Wyglądały, jakby nie miały dna.
Akhifer chciała coś powiedzieć, jednak w tym momencie ktoś ją zawołał. Inny strażnik, który miał wartę niedaleko i zainteresował się, dlaczego karpica nie znajdowała się na swoich ścieżkach. Ferka tylko zapewniła, że zaraz przypłynie się zgłosić. Gdy się odwróciła, po widmie pozostała jedynie jasnoniebieska, świecąca chmurka, która momentalnie się rozmyła.
<Koniec>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz