Nchamani, tętniąca życiem brązowo-żółta ryba koi, nigdy nie znała niczego poza swoją skrzynką z makami. Jej świat był miniaturowym stawem, nie większym niż filiżanka herbaty, umieszczonym w wydrążonej łusce maku. Woda, krystalicznie czysta i mieniąca się opalizującym światłem, była jej domem, jej placem zabaw, całym jej wszechświatem. Nigdy nie wyobrażała sobie go opuszczać, według niej miała tu wszystko, czego potrzebowała.
Każdego ranka słońce, maleńka kula ciepła, zaglądała znad krawędzi pudełka i malowała wodę odcieniami pomarańczy i złota. Nchamani witała dzień machnięciem ogona, skacząc wokół miniaturowych lilii wodnych, które wyrastały z dna stawu. Goniła za maleńkimi rakami i kijankami pływającymi w wodzie, z sercem pełnym radości i z zadowoleniem wypełniającym jej duszę. Kiedy była głodna, zwyczajnie podpływała do kamyczków na dnie, pomiędzy którymi chowały się przepyszne robaczki. To było życie!
Jedynymi dźwiękami w świecie Nchamani był delikatny szelest liści maku powyżej, rytmiczna symfonia, która kołysała ją do snu w nocy. Czasami z oddali jednak dobiegał dziwny, szczekający dźwięk, który wywoływał dreszcze po jej miękkim, rybim kręgosłupie. Powiedziano jej, że to odgłosy jakiś „makowych psów” - stworzeń żyjących na makowym księżycu, bladym, okrągłym obiekcie wiszącym na niebie, kiedy świat chował się w ciemności.
- Makowy księżyc to duże miejsce - powiedział jej kiedyś starszy koi, jej najdroższy dziadek. - A makowe psy są duże i straszne, ale zostają na księżycu, a my w klatce i wszystko jest w porządku. One nie mają powodu tu schodzić, nawet nie potrafią.
Jednakże Nchamani zawsze odczuwała dokuczliwą ciekawość. Mimo posiadania wszystkiego, co było jej potrzebne, ciągle zadawała sobie pytania. Co było poza skrzynką z makiem? Jakie naprawdę były makowe psy? Myśl o większym świecie, o innych makach i innych makowych księżycach napełniła ją tęsknotą, której nie potrafiła wyjaśnić. No bo jak tęsknić za czymś, czego nigdy się nie widziało ani nic?
Któregoś dnia wydarzyła się dziwna rzecz. Podmuch wiatru, silniejszy niż jakikolwiek inny, jaki czuła wcześniej, wstrząsnął skrzynką z makami. Woda w jej stawie stała się wzburzona, a maleńkie lilie wodne gwałtownie się kołysały. Nchamani, trzymając się kamyka na dnie, patrzyła, jak wiatr niesie do pudełka mały, biały przedmiot. Wylądował z miękkim pluskiem, unosząc się na powierzchni wody.
Nchamani podpłynęła bliżej, zahipnotyzowana. Był to maleńki płatek oderwany od kwiatu, biały i delikatny, z jasnoniebieskimi żyłkami. Wpatrując się w płatek, poczuła dziwne uczucie, szept czegoś ogromnego i nieznanego. Tęsknota, silna i uporczywa, wypełniła jej serce.
Tej nocy, gdy księżyc rzucił blade światło na skrzynkę z makami, Nchamani nie mogła spać. Spojrzała na księżyc, świetlistą kulę, która zdawała się pulsować cichą energią. Po raz pierwszy zrozumiała słowa starszego koi: makowy księżyc był rzeczywiście dużym miejscem, miejscem, po którym wędrowały „psy”, miejscem, do którego nigdy nie mogła dotrzeć. Ale kiedy spojrzała na maleńki płatek, w jej głowie zakwitła myśl: być może za skrzynką z makiem były inne światy, inne stawy, inne maki.
Serce Nchamani, niegdyś zadowolone z ograniczeń swojego maleńkiego świata, teraz bolało tęsknotą za czymś więcej. W jej sercu zostało zasiane ziarno przygody, ziarno, które szeptało o większym świecie czekającym na odkrycie. Nigdy nie zapomni tego maleńkiego płatka, przypominającego, że nawet w najmniejszym ze światów mogą rozkwitnąć marzenia o szerszym wszechświecie.
Koniec (opowiadanie na podstawie wiersza Przypowieść o maku – Czesław Miłosz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz