Ilość słów Akhifer: 957
Ilość słów Feliksa: 798
Akhifer musiała dobrze się zastanowić, co zrobić dalej. Mieli jakąś poszlakę, ale co ona dawała? Zaledwie wskazówki, gdzie szukać dalej odpowiedzi.
– Myślę, że naszą najlepszą opcją będzie zapytanie jakiegoś łowcy albo nauczyciela zoologii, jakie zwierzęta mogą być wabione przez nowy nawóz – powiedziała na głos, kierując słowa bardziej w eter niż do swojego towarzysza przygody. – Chociaż nie wiem, ile zwierząt może być zainteresowane ościami. I nie będą to płaszczki, bo płaszczki jedzą głównie mięczaki i tylko pojedyncze gatunki jedzą ryby.
Feliks wpatrywał się w alfę jak w obrazek, zupełnie jakby był oczarowany jej wiedzą, na co Ferka się speszyła. Nie uważała się za jakiegoś znawcę w temacie fauny i choć miewała swoje prześwity, raczej traktowała posiadaną wiedzę jako podstawową. Wzrok czerwonego karpia świadczył jednak o czymś innym. Kapitan poczuła przypływ ciepła napływający do jej policzków, gdy zbyt długo patrzyła w oczy Felka. Odchrząknęła.
– Wracając... Łowca albo nauczyciel zoologii. Ktoś, kto się zna. Jaki mamy wybór?
Udawała skupioną, by zakamuflować swoje zażenowanie i nie patrzyć się więcej na Feliksa. Przy okazji robiła mentalną listę rybek, które zna i które mogą jej pomóc, ale niewiele to dawało.
– Nauczyciel zoologii, droga alfo - odparł Feliks bezmyślnie, skrycie kręcąc głową, by oczy przez przypadek nie wypstryknęły mu z orbit. Refleksy znad wysokiej powierzchni wody tak zniewalająco tańczyły na jej ametystowych tęczówkach. Obie one były jak klejnoty błyszczące wprost z obręczy drogiego pierścienia, który nieszczęśliwie zakochany człowiek cisnął w morskie głębiny, mając nadzieję, że wraz z nim fale pochłoną jego przekleństwo. Troszkę nieroztropny Feliks zapatrzył się na objawiony przed nim cud natury, musiał wyjść przeto na bezczelnego i utracić (bezpowrotnie.) wszelki ostatek szacunku, jakim najmilsza z alf jeszcze przed chwilą go darzyła.
Lecz co to? Akhifer patrzyła na niego nie inaczej niż wcześniej, ze swoim łaskawym zainteresowaniem, z uprzejmym zrozumieniem, tak ciepłym i nieodłącznym od jej postaci, jakoby żar od płomienia nieoddzielonym. Miał ochotę zakrzyknąć; błagać o przebaczenie za swą chwilę niemoty, która musiała uczynić go w jej oczach niskim i miałkim. Jakimi jednak słowami mógłby wyrazić skruchę, by jeszcze bardziej nie zrazić do siebie tej ponadwodnej istoty, nie zamroczyć cieniem oskarżenia jej uczynnych oczu? Skłonił się tylko lekko, dając znak, że skończył mówić.
– No to idziemy - stwierdziła alfa, jak gdyby kolejny krok śledztwa był dla niej oczywisty. Szeregowy zamachnął się swoim umięśnionym ogonem, by dogonić ją w drodze. - Poszukamy Dareliusza.
– Dareliusza? - Feliks skrzywił się. Już samo imię wydało mu się niezmiernie podejrzane. Brzmiało dokładnie tak, jakby skrywał się za nim przebiegły młodzieniec, chytrzący chichocząc na odziedziczonym przedwczoraj stanowisku i szczerzący swoje cienkie kiełki jak głupi do sera do poważnych karpi, a przede wszystkim, o każdej porze dnia i nocy gotów knuć intrygi przeciwko alfie ławicy i jej oddanym przyjaciołom. Dzielnego wojskowego wizja ta pochłonęła w całości, dopóki nie ujrzał rzeczonego z małym krabem w płetwach, śpieszącego przez Kwiecisty Przesmyk wprost do zatoczki, płynąc niezbyt płynnie. Wielkie było zdumienie Feliksa, gdy zdał sobie sprawę, że to właśnie za nim gonią. Opalizująco błękitny karpik był niewielki, okrąglutki tak, że dwa razy trzeba się było przyjrzeć, zanim z pewnością rzekło się, z której strony jest przód, a gdy już się go odnalazło, napotkało się drobny pyszczek i równie okrąglutkie, wesołe ślepka, z pasją wpatrujące się w wielki świat.
– Dareliuszu. Nasz niezawodny nauczycielu zoologii. - Akhifer zwróciła się do niego niczym zawodowy detektyw. - Potrzebujemy twojej pomocy w pewnej sprawie.
– W czym rzecz, kochani? - Na bezpośredniość nauczyciela Feliks prychnął w duchu.
– Potrzebujemy wiedzieć, jakie zwierzęta przyciąga... nowy nawóz, którego używa ogrodnik Paul. Zawiera kruszone kości i ości.
– Niezmiernie interesujące! - Dareliusz z ekscytacją podpłynął do góry, jakby próbował podskoczyć radośnie. Upuścił krabika, którego do tej pory trzymał w swoich cieplutkich objęciach i zakręcił się jak fryga. - Zaraz, zaraz. Chodźcie za mną. Przekonamy się.
Akhifer i Feliks popatrzyli po sobie, łowiąc swoje spojrzenia niemal odruchowo. Coś im mówiło, że za słowami nauczyciela może stać dokładnie to, co podpowiada im bujna wyobraźnia.