Szare, grube karpie zaprowadziły Akhifer do trójzębu. Po Hernie i dzieciaku nie było śladu, więc strażniczka naiwnie zakładała, że udało im się uciec, gdy ona nastawiała karku. Może jej też się uda, o ile te obce karpie nie postanowią zrobić czegoś nieprzyjemnego, typu uwięzić ją czy, o zgrozo, zabić. O Pierwotny, chroń ją! Zaopiekuj się tą nic nie znaczącą w ogromie wszechświata małą rybką, by mogła wrócić bezpiecznie do swojego mikrego, ukochanego światka. Oby moc Koi no Ryuu sięgała tych zielonych wód.
Chyba zanieczyszczenie środowiska zaczęło wreszcie uderzać Akhifer do głowy, bo nie mogła w żaden sposób pozbyć się wrażenia, że ta woda jest ciasna. Nie gęsta, nie brudna, ale ciasna, jakby ściskała ją w podobny sposób do założonych na łuski masy wodorostów. Przeszkadzała w ruchach, ograniczając je, przytrzymywała próbujące kurczowo się rozłożyć skrzela. Łuski piekły, zdejmowane żywcem z kolorowego ciała, które powoli stawało się całkowicie czerwone. Zarówno usta, jak i nos wypełniła świeża krew rozpuszczona w wodzie, najpiewniej wypływająca z poranionej, nagiej skóry. Skrzela piekły, kłuły, jakby ktoś tam wsadził masę rozgrzanego piasku. Ta woda nie była zdrowa. Zabije karpicę szybciej niż jakikolwiek żyjący tu drapieżnik.
Nagłe uderzenie twardym ogonem w twarz przywróciło Akhifer do realnego świata. Dziwne uczucie zniknęło. Zamiast niego pojawił się strach, bo szaraki ją otoczyły ze wszystkich stron, uniemożliwiając jakąkolwiek ucieczkę. Samica, przywódczyni grupy, unosiła się przed strażniczką z niezadowoloną miną.
— E, dziuchna! Ogarnij płetwy! My tu chcemy pogadać, a nie, że mi tu teraz odpływać będziesz.
Jeden z samców prychnął, powstrzymując śmiech. Aż tak go bawią takie marne teksty? Rany, musi mieć naprawdę nudne życie... Ferka nałożyła na czas tej rozmowy kamienną maskę, by te karpie nie mogły czytać jej jak otwartej książki.
— Dobrze. Porozmawiajmy.
— Coś za jedna i czemu jesteś taka kolorowa jak powierzchnia jesienią? — obca karpica fuknęła groźnie. Widać, że nie podobała jej się obecność kogoś tak dziwnie wyglądającego, ale jednocześnie w jej oczach błyskała większa ciekawość i empatia niż u jej towarzyszy.
— Jestem Akhifer. Jestem koi.
— Co to "koi"?
— Rodzaj karpia.
— Karpia?! — jeden z samców zaśmiał się strażniczce w twarz. — W życiu takiego karpia nie widziałem! Taki z ciebie karp jak ze mnie zakonnica!
— No to jesteś zakonnicą — rzuciła Ferka bez śladu strachu. Nie przejmowała się reakcją szaraków, trójząb był na wyciągnięcie płetwy. Wystarczyło tylko umknąć. Tak szybko najlepiej.
Samica, która wcześniej przesłuchiwała Akhifer, wybuchnęła śmiechem. Skrzela otwierały się i zamykały szeroko, filtrując ogromne ilości wody jak na karpia. Zbyt dużo, na co wskazało chwilowe zamknięcie się skrzeli i ciało agresywnie drgające w wodzie.
— No to ci wyweliła, Zdichu! Zostałeś zakonnicą!
— Zamknij japę, Mirka! — warknął karp. Nie spodobały mu się te żarty.
Mirka opanowała oddech i drganie ciała, zanim na powrót odezwała się do alfy.
— No dobra, dziuchna, tym to mnie poweliłaś. Możesz spływać.
Strażniczka podziękowała grzecznie i odpłynęła od grupy. Trójząb był przed nią, błyszczał w słońcu, zaklinowany pomiędzy dwoma kamieniami. Nawet nie drgnął, gdy wylądowała na nim rybia płetwa.
<Koniec>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz