Pierwotny, choć był względem Akhifer przyjazny, wcale nie okazał się taki pomocny. Nakierował ją tylko, że powinna wybrać najrozsądniejszą opcję i powiedzieć prawdę agresywnym rybom, czyli w sumie to, co ona myślała cały czas, żeby zrobić. Miała przynajmniej to pocieszenie, że skoro Pierwotny nie wspomniał o żadnych nieznanych ławicach, to takowych nie było. Chociaż może były, tylko nie chciał o nich mówić, by nie obarczyć i tak zestresowanej alfy jeszcze większą odpowiedzialnością.
W każdym razie obdarowała uczynnego kapłana oddanego Pierwotnemu perłami, obiecała mu wypisać jego imię na tablicach oddanych członków Koi Paradise, po czym skierowała się z powrotem do jaskini rządowej. Planowała spędzić w niej trochę czasu, przygotowywując przemówienie, jakie da zmartwionym buntownikom. Chciała, by było jak najbardziej oficjalne i nie pozostawiało wątpliwości co do jej prawdomówności. Oczywiście z tymi wiecznie podejrzliwymi kmiotkami ciężko było o coś takiego, ale to już nie była jej wina, tylko ich, że w każdym jej słowie doszukują się drugiego dna.
Szkoda tylko, że na miejscu czekał na nią karp, z którym szczerze nie miała zbytnio ochoty rozmawiać. Była wszystkim zmęczona, a tłumaczenie się Elradowi wcale z tym zmęczeniem nie mogło pomóc.
– Elrad – przywitała się sucho, przepływając zaraz obok niego i siadając za kamiennym biurkiem. Nawet na niego nie spojrzała, po prostu chwyciła pisadło w płetwę i zajęła się swoimi sprawami.
– Akhifer? – ton głosu samca obudził w żółtej poczucie winy. Elrad brzmiał jak dziecko, które nie rozumiało, dlaczego rodzic był na nie zły, ale kapitan nie zamierzała dać się utopić twardej kuli, jaka nagle wyrosła w jej gardle. Uparcie go ignorowała, udając skupienie nad papirusem. – Kapitanie.
Auć. Użycie tytułu kapitana ze wszystkich dostępnych dla Ferki ukuło karpicę w dziwny, gorzki sposób. Był to tytuł mniej oficjalny od alfy, ale jednocześnie o wiele mocniejszy od użycia pełnego imienia. W ustach Elrada brzmiał, jakby karp pluł tym tytułem prosto w jej twarz niczym trucizną. Nie zapowiadało to niczego dobrego.
– Wybacz, ale piszę przemowę, na którą czeka cały wściekły tłum. Nie mogę pozwolić sobie na rozkojarzenia.
Zielony karp nie powiedział już ani jednego słowa, tylko odwrócił się na ogonie i wypłynął z jaskini. Cokolwiek miał do powiedzenia, najwyraźniej przełknął to i postanowił przemilczeć.
Przez chwilę Akhifer miała ochotę za nim popędzić. Przeprosić, błagać o wybaczenie, wypłakać się na jego ramieniu, że ma tego wszystkiego dość i wcale nie chce pełnić obowiązków alfy. Żeby on jej pomógł, tak jak ona pomogła jemu na początku ich przyjaźni. Nie potrafiła jednak się na to wszystko zdobyć, więc siedziała za swoim biurkiem niczym za kratami więziennymi i spisywała swój ostatni testament- to znaczy oficjalne przemówienie.
Gdy już był gotowy, gdy wszystkie słowa zostały spisane, pozostało jej nauczyć się tego na pamięć. Z szumiącym stresem, jaki przytłaczał jej umysł, nie było to proste, ale z jakiegoś powodu została w końcu alfą. Jeśli musiała, potrafiła przełknąć tremę, schować drżące płetwy pod brzuchem, zachować kamienny pysk pomimo łez cisnących się na oczy. Jeszcze kilka lat temu żadnej z tych rzeczy nie potrafiła, ale to był najwyższy moment, by wbić je sobie w mięśnie. Była alfą, do cholery, alfą nowej ławicy Koi Paradise i tym razem nie pozwoli tak łatwo wyrwać sobie tego stanowiska.
Szczególnie przez taką głupotę jak istnienie innej ławicy. No błagam, jak można obalać przywódców przez takie coś.
CDN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz