4 lipca 2021

Od Feliksa - "Wojownik Ziemi Utraconej", cz. 1

Czasem małe rybki powiadają, że ich największym marzeniem jest płynąć przed siebie, nie rozglądać się na boki i dotrzeć hen, aż tam, gdzie krystalicznie czyste lustro wody łączy się ze wschodzącym lub zachodzącym słońcem. Lub słońcem w pełnej krasie, dyndającym wysoko nad horyzontem - to nieważne! Liczy się tylko, by przeć ku niemu, przed siebie, wymachiwać drobnymi płetewkami i nigdy, przenigdy nie oglądać się przez ramię (ramię?) na swoją przeszłość. Większość z tych marzeń jest jedynie nikłymi promyczkami bez szans na spełnienie, niewinnymi fanaberiami słabiutkich, cieniutkich, ubogich istotek, które w głębi swoich słabiutkich, cieniutkich, ubogich i w dodatku prymitywnie zbudowanych serduszek skrzętnie chowają kłującą jak igiełka myśl, że chciałyby znaleźć się gdzie indziej, może kiedy indziej. Może... jak indziej, niż umieścił je wszechmocny los.

Ale wyobrazić sobie można, że pośród tych dziesiątek czy setek słabiutkich, cieniutkich, ubogich rybek, znajdzie się niekiedy większa, mocniejsza i grubsza ryba, która nie roztkliwiła się nad swoim średnio lub mniej udanym życiem, a najzwyczajniej w świecie zakasuje niewidzialne rękawy na swoich większych, mocniejszych i grubszych płetwach (a czasem że silniejszym bodźcem jest właśnie ich całkowity brak), aby nie pakując się i nie żegnając z rodziną wyruszyć w drogę. A droga ta prowadzi w jedynym słusznym kierunku: naprzód.


Pewnego dnia nadszedł czas, by pewien dzielny, młody koi, a może wcale już nie młody i wcale nie dzielny, a po prostu troszeczkę głupi, porzucił wszystko i pewnego przyjemnego, letniego wieczora, zamiast skręcić w lewo, by schować się w swej jamce i odpocząć po trudnym dniu, skręcił w prawo, czyli dokładnie tam, gdzie czekało na niego nieznane.

Płynął więc, płynął, mijając po drodze ławice małych, słabych i cienkich rybek, parł wciąż naprzód, zbywając milczeniem zaproszenia do wspólnej kolacji i propozycje przyłączenia się do ich rodzin, a w jego oczkach widoczna była tylko skrajna zaciętość. Taka, jaką można dostrzec w oczach gladiatora, który po długiej walce gotuje się do zadania niespodziewanego, ostatecznego ciosu. Z tym rzecz jasna, że to miał być dopiero początek jego walki.

<CDN>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz