17 listopada 2021

Od Irysahyty - "Czysty przypadek i tyle"

Czy Irysahyta planował dołączyć do ławicy? Nie. Nigdy mu się nawet nie śniło, że będzie częścią jakiegoś dużego społeczeństwa. Zawsze był odłamkiem, odcięty od więzów, jakie łączyły inne ryby. Przyszło mu żyć w odosobnieniu i choć w papierach był zawsze częścią tego ugrupowania, w rzeczywistości nic nie znaczył dla tutejszych koi. Ot, był sobie, może kumplował się z niektórymi, ale tak ogólnie to trzymał tylko ze sobą.

Teraz, musicie zrozumieć, że nie było to z potrzeby izolacji od innych czy niechęci karpi do tego pasiastego osobnika. Irysahyta nie był nielubiany. Właściwie zupełnie na odwrót, wiele osób machnęło do niego płetwą gdy widzieli go gdzieś na polanie, dzieciaki chętnie dawały się wciągnąć w jakieś zabawy, a powabne damy uśmiechały się uroczo, starając się przyciągnąć do siebie tego konkretnego samca. Irysahyta był w pełni częścią ławicy, już od wyklucia i był zdecydowanie bardzo lubiany.

Problem był w tym, że nie miał roboty. Nie był nawet bezrobotny. Po prostu nie miał pracy w innym, o wiele bardziej skomplikowanym znaczeniu. I to sprawiało, że jednocześnie był i nie był członkiem grupy.

Lepiej wytłumaczyć może to fakt, że ten konkretny karp był częścią bractwa, które wierzyło w brak przynależności do czegokolwiek. Nawet sami siebie nie nazywali bractwem, a po prostu zebraniem osobników o tych samych poglądach, całkiem przypadkowym i po prostu spotykającym się ze sobą regularnie. Nie przynależeli nigdzie, a jednocześnie zmuszeni byli się określać. I Irysahytowi to naprawdę nie przeszkadzało, lubił tą nieprzynależność, ten brak zobowiązania. Alfa tego nie kwestionowała, ryby tego nie kwestionowały, to po co drążyć temat? Był zadowolony ze swojego obecnego życia. Nawet często pomagał rybom, które nie były w stanie wykonać jakiegoś zadania samodzielnie i właśnie w ten sposób się utrzymywał. Można powiedzieć, że był freelancerem, zarabiającym na pomaganiu w obowiązkach.

Zmieniło się to gdy bractwo Skrzydła wreszcie się rozpadło. Przywódca i pomysłodawca umarł ze starości i jakoś nikt nie był skory, by zająć jego miejsce. A tacy byli zachwyceni! Tak było wspaniale, gdy bractwo istniało! Zawsze będą podążać tą ścieżką, choćby ławica miała ich za to pogonić!

A tu bam. Nie ma przywódcy, nie ma organizatora spotkań, który przypominałby zasady ich wierzeń. I choć Irysahyta był całkiem chętny do zajęcia tego stanowiska, jego absolutny brak zdolności przywódczych kompletnie go pohamował. Nie było szans, żeby był w stanie prowadzić dalej ten cyrk. Nikt by go po prostu nie słuchał. Więc bractwo Skrzydła musiało naturalnie się rozpaść.

I teraz, jak już nie było zasad, nie było robaczka, za którym można było swobodnie płynąć, każdy członek bractwa, w tym Irysahyta, musiał znaleźć sobie zajęcie. Takie poważne, pozwalające żyć. I musiał stać się na powrót pełnym członkiem społeczeństwa, bo nikt nie stanie w obronie biednych, niezależnych rybek, by przekonywać alfę, że to losowe ugrupowanie powinno być traktowane jak bractwo, bo kilka rybek wyznaje dokładnie to samo przekonanie. Teraz każdy mógł naskarżyć na te karpie, że się lenią i nic nie robią. Że są bezużyteczne. A bezużyteczne koi nie powinny dostawać jedzenia.

Irysahyta rozumiał tą zależność i gdy tylko skończyły mu się zapasy, od razu wyruszył na poszukiwanie pracy. Nie miał wielkiego wyboru, miał tylko wykształcenie podstawowe, ale to i tak mu wystarczyło. Może akurat przypadkiem znajdzie jakąś pracę, która będzie dla niego.

Na szczęście los lubił tworzyć własne przypadki i przypadkiem Irysahyta miał znajomego, który pracował jako sprzątacz. Sprzątacz nie był jakąś dumną kwalifikacją, ale jeśli ktoś lubił spędzać czas w grupie — tak jak Irysahyta — i miał mnóstwo czasu na płetwach, z którym nie miał co zrobić — tak jak Irysahyta – no i chciał się wyluzować podczas pracy — dokładnie tak jak Irysahyta — to była to całkiem spoko opcja. A znajomy akurat nie znosił pracować za dużo i do tego samemu, co było dodatkowym pozytywnym przypadkiem.

– Wiesz, Irek. Gdybyśmy pracowali razem. Gdybyśmy pracowali razem, moglibyśmy pracować mniej. Bo wiesz, jak masz dużo roboty, a podzielisz ją na pół, to tej roboty jest mniej. I wtedy moglibyśmy siedzieć sobie razem pod jakimś kamieniem i dyskutować, i zajadać robaki. Ja bym miał lżej, ty byś miał zajęcie. No powiedz, czy nie byłoby lepiej?

Irek się zgadzał, byłoby lepiej. Ta jedna wypowiedź całkowicie go przekonała do zostania sprzątaczem, co było śmieszne, bo była całkowicie przypadkowa. Ale właśnie dlatego pasiasty koi lubił przypadki. Bo one lubiły jego i często wspierały go w codziennym życiu. Było to całkiem przyjemne, wiedzieć, że los jest twoim przyjacielem. Dlatego z niesamowitą pewnością siebie Irysahyta wkroczył w nowy rozdział własnego życia, rozdział przynależności i porządnej pracy.

<Koniec>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz