Po powrocie samica myślała, że popadnie w nieodwracalny obłęd. Cały ten "ogarnięty koi" okazał się pustym strzałem i zamiast zajmować się ławicą spędzał sobie czas z karpicami, które ulegały jego wdziękom. Robota papierkowa - czyli w przypadku ryb bardziej drewniana - leżała, odsunięta na bok i zupełnie zapomniana. Jeszcze brakuje, żeby ją zielony meszek obszedł. Karpie co chwila pojawiały się zewsząd ze swoimi problemami, które nie zostały rozwiązane podczas nieobecności alfy, a także te, które dopiero co się pojawiły. Bractwo Kanionu poużywało sobie nieobecności głowy ławicy i w niektórych częściach Zbiornika zaprowadziło własny porządek. Cały ten bajzel trzeba było naprawić i oczywiście musiała się tym zająć Akhifer.
Pływała dookoła, pomagała karpiom, załatwiała ważne sprawy, sypiała zaledwie pół godziny każdego dnia, aż wreszcie przypominała bardziej cień samej siebie niż właściwą Akhifer. Jej zaangażowanie wyciągało z niej siódme śluzy, ale jakoś nikt nie potrafił tego zauważyć. Ciągle było narzekanie, wciąż coś komuś nie pasowało, wiecznie znajdowali nowe problemy. Czasami strażniczka miała po prostu ochotę rzucić "A weź się goń!" i odpłynąć w inne miejsce, jednak wiedziała, że jej stanowisko nie pozwala na to zachowanie. Musiała być profesjonalna. Nie ważne, jak bardzo ją wszyscy irytowali, musiała zachować choćby minimum spokoju. Tylko tyle, żeby nie wybuchnąć i nie wyzywać. Aż tyle. W takich momentach marzyła o mężu, który pomógł by jej w wypełnianiu obowiązków. No ale cóż, taki jej przypadł los i może nie będzie miała nigdy męża ani dzieci, i będzie musiała dożyć swoich dni w samotności. Gorzej, że będzie musiała też wybrać swojego następcę.
< Koniec >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz