31 października 2024

Od Feliksa i Akhifer – "Rubinowe prądy" cz.2

Ilość słów Akhifer: 957
Ilość słów Feliksa: 798

Akhifer musiała dobrze się zastanowić, co zrobić dalej. Mieli jakąś poszlakę, ale co ona dawała? Zaledwie wskazówki, gdzie szukać dalej odpowiedzi.

– Myślę, że naszą najlepszą opcją będzie zapytanie jakiegoś łowcy albo nauczyciela zoologii, jakie zwierzęta mogą być wabione przez nowy nawóz – powiedziała na głos, kierując słowa bardziej w eter niż do swojego towarzysza przygody. – Chociaż nie wiem, ile zwierząt może być zainteresowane ościami. I nie będą to płaszczki, bo płaszczki jedzą głównie mięczaki i tylko pojedyncze gatunki jedzą ryby.

Feliks wpatrywał się w alfę jak w obrazek, zupełnie jakby był oczarowany jej wiedzą, na co Ferka się speszyła. Nie uważała się za jakiegoś znawcę w temacie fauny i choć miewała swoje prześwity, raczej traktowała posiadaną wiedzę jako podstawową. Wzrok czerwonego karpia świadczył jednak o czymś innym. Kapitan poczuła przypływ ciepła napływający do jej policzków, gdy zbyt długo patrzyła w oczy Felka. Odchrząknęła.

– Wracając... Łowca albo nauczyciel zoologii. Ktoś, kto się zna. Jaki mamy wybór?

Udawała skupioną, by zakamuflować swoje zażenowanie i nie patrzyć się więcej na Feliksa. Przy okazji robiła mentalną listę rybek, które zna i które mogą jej pomóc, ale niewiele to dawało.

– Nauczyciel zoologii, droga alfo - odparł Feliks bezmyślnie, skrycie kręcąc głową, by oczy przez przypadek nie wypstryknęły mu z orbit. Refleksy znad wysokiej powierzchni wody tak zniewalająco tańczyły na jej ametystowych tęczówkach. Obie one były jak klejnoty błyszczące wprost z obręczy drogiego pierścienia, który nieszczęśliwie zakochany człowiek cisnął w morskie głębiny, mając nadzieję, że wraz z nim fale pochłoną jego przekleństwo. Troszkę nieroztropny Feliks zapatrzył się na objawiony przed nim cud natury, musiał wyjść przeto na bezczelnego i utracić (bezpowrotnie.) wszelki ostatek szacunku, jakim najmilsza z alf jeszcze przed chwilą go darzyła.

Lecz co to? Akhifer patrzyła na niego nie inaczej niż wcześniej, ze swoim łaskawym zainteresowaniem, z uprzejmym zrozumieniem, tak ciepłym i nieodłącznym od jej postaci, jakoby żar od płomienia nieoddzielonym. Miał ochotę zakrzyknąć; błagać o przebaczenie za swą chwilę niemoty, która musiała uczynić go w jej oczach niskim i miałkim. Jakimi jednak słowami mógłby wyrazić skruchę, by jeszcze bardziej nie zrazić do siebie tej ponadwodnej istoty, nie zamroczyć cieniem oskarżenia jej uczynnych oczu? Skłonił się tylko lekko, dając znak, że skończył mówić.

– No to idziemy - stwierdziła alfa, jak gdyby kolejny krok śledztwa był dla niej oczywisty. Szeregowy zamachnął się swoim umięśnionym ogonem, by dogonić ją w drodze. - Poszukamy Dareliusza.

– Dareliusza? - Feliks skrzywił się. Już samo imię wydało mu się niezmiernie podejrzane. Brzmiało dokładnie tak, jakby skrywał się za nim przebiegły młodzieniec, chytrzący chichocząc na odziedziczonym przedwczoraj stanowisku i szczerzący swoje cienkie kiełki jak głupi do sera do poważnych karpi, a przede wszystkim, o każdej porze dnia i nocy gotów knuć intrygi przeciwko alfie ławicy i jej oddanym przyjaciołom. Dzielnego wojskowego wizja ta pochłonęła w całości, dopóki nie ujrzał rzeczonego z małym krabem w płetwach, śpieszącego przez Kwiecisty Przesmyk wprost do zatoczki, płynąc niezbyt płynnie. Wielkie było zdumienie Feliksa, gdy zdał sobie sprawę, że to właśnie za nim gonią. Opalizująco błękitny karpik był niewielki, okrąglutki tak, że dwa razy trzeba się było przyjrzeć, zanim z pewnością rzekło się, z której strony jest przód, a gdy już się go odnalazło, napotkało się drobny pyszczek i równie okrąglutkie, wesołe ślepka, z pasją wpatrujące się w wielki świat.

– Dareliuszu. Nasz niezawodny nauczycielu zoologii. - Akhifer zwróciła się do niego niczym zawodowy detektyw. - Potrzebujemy twojej pomocy w pewnej sprawie.

– W czym rzecz, kochani? - Na bezpośredniość nauczyciela Feliks prychnął w duchu.

– Potrzebujemy wiedzieć, jakie zwierzęta przyciąga... nowy nawóz, którego używa ogrodnik Paul. Zawiera kruszone kości i ości.

– Niezmiernie interesujące! - Dareliusz z ekscytacją podpłynął do góry, jakby próbował podskoczyć radośnie. Upuścił krabika, którego do tej pory trzymał w swoich cieplutkich objęciach i zakręcił się jak fryga. - Zaraz, zaraz. Chodźcie za mną. Przekonamy się.

Akhifer i Feliks popatrzyli po sobie, łowiąc swoje spojrzenia niemal odruchowo. Coś im mówiło, że za słowami nauczyciela może stać dokładnie to, co podpowiada im bujna wyobraźnia.

Z początku płynęli w milczeniu, ledwie częściowo słuchając monologu nauczyciela, który w sumie nawet nie było wiadomo, czy był do nich, czy składał się tylko z myśli mówionych na głos. Nagle Ferkę olśniło i zwróciła głowę ku Feliksowi, by nie musieć mówić za głośno.

– Ej, przecież my nie mamy krabów w jeziorze! – Bezpośredniość, na jaką się odważyła, speszyła ją, ale szczerze zainteresowany tematem wzrok Szeregowego równie szybko ją ośmielił. Ciekawe, czy zawsze miał takie jasne oczy, w których pojawiała się cała gama kolorów, jeśli światło padało pod odpowiednim kątem. Na pewno wcześniej tak często sobie w oczy nie patrzyli. – Nigdy, ani jednego razu, odkąd zamieszkaliśmy w Lazurowym Jeziorze, nikt nie zgłosił spotkania z krabem. W sumie gdyby nie rysunki i opisy podróżników, nawet nie wiedzieli byśmy, jak kraby wyglądają.

– Myślisz, że złodziejem mojej łuski jest krab? – Feliks zbliżył się do niej, również szepcząc.

Płynęli teraz ramię w ramię, a bliskość karpia spowodowała u Akhifer zwolnione bicie jej zmiennocieplnego serca. Zupełnie jakby czuła się... bezpiecznie przy czerwonym koi? Kiwnęła głowią, odpowiadając na pytanie. Przy okazji wyłapała z monologu Dareliusza, że "to by dużo wyjaśniało, tak, to by dużo wyjaśniało". To zdanie zwróciło jej uwagę.

– Co by dużo wyjaśniało?

– Spójrzcie!

Ferka podpłynęła bliżej do błękitnej kulki pokrytej łuskami, która tylko dzięki wąsikom przypominała karpia i wytrzeszczyła oczy na to, co znajdowało się przed nią. Wyczuła Feliksa stającego obok niej, ale była zbyt zdębiała, żeby wzrokowo poszukać u niego potwierdzenia, że nie oszalała i nie ma halucynacji.

Przed ich pyszczkami rozpościerało się całe pole pełne krabów podobnych do tego, które trzymał Dareliusz, kiedy go znaleźli. Ich skorupy błyszały w słońcu wieloma odcieniami brązu, niczym owalne kamienie kwarcowego tygrysiego oka. Osiem cienkich nóżek prowadziły osobniki w bok, a drobne szczypce łapały unoszące się w wodzie drobinki jedzenia. Kraby być może nie były duże rozmiarami, ale ilościowo, ohoho, to inna sprawa. Tak jak trójka ryb patrzyła, nie istniał fragment terenu, gdzie krabów nie było. Akhifer przysłowiowo opadła szczęka. Deraliusz zwrócił się ku dwójce towarzyszy.

– Tych krabów nigdy tu nie było, nie było ich nawet w naszym starym Zbiorniku! Pojawiły się niedawno.

– Są szkodliwe? – zapytał podejrzliwie Feliks. Kapitan była wdzięczna, że przejął za nią inicjatywę.

– Zależy – powiedział nauczyciel powoli. – Są padlinożerne, więc sprzątają zwłoki. Ale w takiej ilości mogą wszystko zadeptać na śmierć!

Karpica w końcu otrząsnęła się z szoku.

– Wprowadzam zakaz powszechnego używania nowego nawozu. I nakaz wybicia około połowy populacji tych krabów.

Jej głos był twardy jak głaz, pasujący do Alfy i Kapitana ławicy. Decyzja była ostateczna, nie mogła pozwolić na to, by zagrożenie się szerzyło.

– Popłynę teraz do domu, przygotować werdykt – zwróciła się teraz do Szeregowego. – Dziękuję za towarzyszenie mi. Spotkamy się może jutro po przyjacielsku? – Ostatnie pytania zadała swoim zwykłym tonem, znienacka nawet dla niej. Postanowiła jednak udawać, że dokładnie to chciała powiedzieć.

Akhifer zaczęła już odwracać się, pełna dobrych chęci, by spłukać się do domu i zgodnie z zapowiedzią zniknąć na całą dobę. Tak nagły zwrot akcji wyprzedził pojmowanie Feliksa o trzy długości wyścigowego konika morskiego. Szeregowiec obserwował lśniące łuski alfy w zwolnionym tempie. Musiał temu zapobiec. Musiał to przerwać. Tak być przecież nie mogło... mogło.

– Akh... Alfo... - zaczął, ale gdy dwie pary błyszczących, okrągłych, rybich ślepków znów spotkały się ze sobą wpół drogi, odwaga natychmiast opuściła jego mały, żołnierski móżdżek. Nerwowo zarzucił głową, wraz z całym ciągnącym się za nią ciałem, i wbił wzrok w rozciągający się pod nimi muł, który falował w powolny rytm wody. Świat znów wydał mu się tak zwyczajnie szarobury, jakim widział go zazwyczaj. Zagubił się w tej szaroburości, posłusznie, jak doskonały nikt, bąkający się plankton, niesiony przez świat tylko łaską potężnych fal. - Nie, już nic. Przepraszam. - A jego głos był jakby nieswój. Cichszy. Cieńszy. Jakby lew, którego wszyscy znają z dumnego ryku, zajęczał samotnie niczym małe kocię.

– Feliks, wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć. - Zwróciła się do niego, słowami i całą sobą, a jej otwartość wzbudziła w Feliksie jeszcze większą nieśmiałość. Zmierzył ją niespokojnym wzrokiem. Co miała na myśli? Powiedziała to tak, jakby wszystko już wiedziała, jakby przeczuwała jego myśli jeszcze zanim zdążą przerodzić się w słowa, a może jeszcze zanim wyklarują się w rzeczywisty byt, z węgla, wodoru i tlenu.

Ale ona nie mogła wiedzieć.

– To nic ważnego. - Pewność w jego głosie odnalazła się na nowo, a pyszczek przybrał zwykły, niefrasobliwy wyraz. Jak mógł być tak zuchwały, nawet jeśli słowa nie zaszły za daleko? Powstrzymał chęć ucieczki gdzie raki zimują, zamiast tego ze szczątkowym samozadowoleniem dobijając do portu błyskotliwego pomysłu na bystrą zmianę tematu. - Depczące nogi krabów nie stanowią chyba ogromnego zagrożenia dla karpi... bo my pływamy, a one chodzą po ziemi. - Uśmiechnął się głupawo, jednak kąciki jego pyszczka zawibrowały, jakby wysyłając do mózgu sygnał o jego własnym ośmieszeniu. Feliks zapytał się w duchu, czy nie potrafiłby przypadkiem wymyślić czegoś jeszcze bardziej idiotycznego, a nie znajdując w głowie odpowiedzi, po prostu wyobraził sobie z lubością, że zapada się pod ziemię.

Kapitan przekrzywiła główkę na bok w identyczny sposób, co robią to zaciekawione szczeniaki. Nie dlatego, że uważała go za skończonego debila, choć pewnie na początku ich znajomości taka myśl przemknęła by przez jej umysł, ale dlatego, że domyślała się, o co chodzi. I nie były to kraby, te stanowiły jedynie wymówkę na zmianę tematu.

Jej wojownik się wstydził, być może nawet bał się poruszyć sprawę relacji, która miała szansę zakwitnąć między nimi. Minęło tyle lat współpracy, dla Akhifer była to naturalna kolej rzeczy, ale Feliks może nie potrafił dopuścić do siebie myśli, żeby z alfą łączyło go coś więcej niż partnerstwo w pracy. Ferka sądziła, że stanowisko nie powinno mieć wpływu na jej relacje, tylko nie potrafiła innych przekonać do tej opinii.

Na razie postanowiła udawać, że nic nie zauważyła i odpowiedzieć na pytanie ukryte za stwierdzeniem.

– Dla nas nie są bezpośrednim zagrożeniem, ale mogą zadeptać nam wszystkie rośliny, które zapewniają nam jedzenie, służą w medycynie, a co najważniejsze, dają nam tlen. Jak znikną rośliny, znikną też ślimaki, roślinożerne małe rybki, a potem te drapieżne żerujące na tych poprzednich, i tak dalej – wyliczyła karpica. – Jak zrobi się ich mniej, to możemy pozwolić im zostać i będziemy mieli więcej pożywienia, szczególnie na powoli zbliżające się zimowe miesiące. Może nawet stworzymy własną, hodowlaną odmianę... – rozmarzyła się, czując już w pyszczku smak krabowych kijków. Oj, z chęcią zjadłaby takiego skorupiaka. – Także no, ograniczenie ich populacji to obowiązek.

– Aa... Rozumiem. – Feliks powoli pokiwał, udając zamyślenie.

– Cieszę się. – Kapitan uśmiechnęła się szeroko, trochę jak dziecko, które właśnie dostało cukierka. – W takim razie zmykam do domu, a ciebie widzę koło południa na Wielobarwnej Polanie, ok? – Puściła oczko do Szeregowego i odpłynęła, czując, jak jej niedostępne dotychczas serce dostaje skrzydeł i zaczyna śpiewać. Świat stał się jakby bardziej kolorowy, można było powiedzieć, że dostał różowych barw. Oj, Miyona w życiu jej nie odpuści, jeśli ją zobaczy w takim stanie.

CDN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz