20 lutego 2023

Od Valii - „Taniec liści” Cz. 2

Zaczęłam z partnerem rozmawiać o festynie. Opowiedziałam o tym, że zgłosiłam się do pomocy przy wystawianiu sztuki oraz o nowej alfie, której wzrok mógłby zamrażać, gdyby tylko miała super moce. Danny stwierdził, że nie zna się na polityce, ale jeśli zapewni mu jedzenie na zimę, będzie z niej zadowolony. Dodał również, że sam także zgłosił się do pomocy, ale przy wywieszaniu dekoracji. Stwierdził, że to najprostsza pomoc, jaka może być, a w końcu przydałoby się dać znać o sobie alfie. Po co? Tego się już nie dowiedziałam.

Danny był rybką inną niż ja. Lubił innych, rozmawiał z każdym, powiedziałabym nawet, że wchodził w bliższe relacje z każdym, kogo napotykał. Chciał być zauważany, więc miał w sobie dużo elegancji i coś, co sprawiało, że każdy na niego patrzył. Przyznam szczerze, że wiele razy mnie to irytowało, aczkolwiek starałam się kochać go mimo tych wad. A niestety miał ich jeszcze kilka. Jedną z nich, której najbardziej nienawidziłam, było to, że często chciał mi okazywać uczucia publicznie, tak jakbyśmy byli filmem romantycznym. Jednak mimo różnic, bardzo się dogadywaliśmy.

- Nie lubię jesieni – przyznał po krótkiej chwili ciszy.

- Czemu? Ja ją lubię. Jest ładnie, ciemno przy brzegu no i chłodniej.

- Ty lubisz jak jest ciemno i zimno – zaśmiał się. – Dla mnie się robi tak dziwnie ponuro. Gdyby nie te kolorowe światła z liści, miałbym wrażenie, że mieszkam na cmentarzu – westchnął. – Po za tym wszyscy chorują.

- Tak, moja znajoma dostała listkowca – miałam na myśli kaszel listkowy, jednak ja mówiłam listkowiec, ponieważ była to krótsza nazwa.

- Oby pijawek nie zabrakło.

- Nie zabraknie. Mam wrażenie, że wszyscy co rok się przygotowują na ten okres i wiedzą, gdzie ich szukać. Prędzej ich gatunek wymrze, niż schowa się przed nami – wypłynęliśmy z parku i znaleźliśmy się obok szkoły, w której miałam znaleźć panią Emirath.

- Oby tylko te dzieci się przed tobą nie ukrywały – zaśmiał się, na co tylko posłałam mu rozbawione, a zarazem zirytowane spojrzenie. Ucałował mnie znowu w policzek, po czym się pożegnał, mówiąc, że idzie po jakieś zioła, które wspomogą jego i mój układ odpornościowy.

Weszłam do budynku. Narybek miał teraz zajęcia, dlatego na korytarzu nie spotkałam nikogo, prócz sprzątaczki, która pokierowała mnie do kółka teatralnego, znajdującego się na pierwszym piętrze, na końcu korytarza. Podziękowawszy starszej koi, ruszyłam w tamtą stronę. Wtedy po budynku rozległ się dzwonek, oświadczający przerwę, bądź dla niektórych, koniec zajęć na dzisiaj. Z sal wypłynęły maluchy. Większość uśmiechnięta zaczęła żywą dyskusje o najsmaczniejszych robakach bądź nowej nauczycielce, jednak niektórzy wyglądali, jakby chcieli natychmiast wrócić do domów. Chociaż jesień zaczęła się niedawno, byłam świadkiem, jak niektóry rybki o słabszej odporności zaczęły odczuwać spadek temperatury. Kichanie i smarkanie stało się chlebem powszednim w tym miejscu.  Starając się unikać zakatarzonych rybek, dotarłam do odpowiedniej sali. Weszłam do niej i moim oczom ukazało się duże skalne pomieszczenie, na którego środku znajdował się podest i kurtyna. Obok sceny siedziała granatowo-pomarańczowa rybka, właśnie coś notująca.

- Dzień dobry – zwróciłam na siebie uwagę. Starsza koi uniosła oczy znad szkieł kontaktowych i uśmiechnęła się.

- Witam, mogę ci dziecko w czymś pomóc? – podpłynęłam do niej i wyjaśniłam, że szukam pani Emirath, aby pomóc w przygotowaniach do występu. – Jak dobrze! – ucieszyła się. – Ja jestem Emirath i dobrze, że jesteś. Dzisiaj po zajęciach szukamy nowych aktorów, ponieważ dwójka zachorowała, więc przyda mi się twoje opinia – przyznam, że trochę się zdziwiłam. Nie sądziłam, że już na wstępie dostanę coś do roboty. 

Cóż, praca szuka ryby, prawda?

Gdy tylko nadszedł ostatni dzwonek, sala była gotowa. Razem ze starszą samicą przywitaliśmy młodych aktorów, przygotowanych do zagrania nowej roli – w sumie, to prawie przygotowanych. Znali cały tekst, ale nie na pamięć. Ponad to jedna z młodych rybek tak się zestresowała, że nie wypuściła z jamy żadnego zdania w całości. Całe przesłuchanie trwało prawie godzinę, a po tym mieliśmy dziesięć minut przerwy, aby wybrać odpowiedniego kandydata. 

Dopiero wtedy dowiedziałam się, co to ma być za sztuka.

„Taniec liści”, jaki miał być zaprezentowany na scenie, opowiadał historię trzech koi, które wyruszają na głębsze wody w poszukiwaniu magicznej perły, która miała za zadanie zatrzymywać jesień na powierzchni, aby w zbiorniku zawsze było lato. W tej historii chodzi o to, aby pokazać koi dobre strony jesieni, która wszystkim kojarzyła się z zimnem i chorobami. 

Musiałam przyznać, że była to ciekawa sztuka, o której nigdy wcześniej nie słyszałam. Potem się dowiedziałam, że napisała ją jakaś amatorska pisarka, która po zobaczeniu powierzchni w jesień, uznała ją za tak piękna, że poczuła obowiązek przedstawienia tej pory roku w lepszym świetle. Nie znając się na sztuce, słuchałam Emirath, jak wypowiadała się na temat każdego młodego aktora. Zachwycona nie była, tym bardziej, że kiedyś sama była aktorką i to o wiele wyższej klasy niż te małe berbecie, jednak ich występ był wystarczający, aby móc wybrać dwóch koi na główne role. Mały Bill dostał rolę niebieskiego i żartobliwego koi, który jako pierwsze dostrzega zalety jesieni. Słysząc tę informacje zaczął pływać w kółko – w pewien sposób jego gorący optymizm pasował do tej postaci. Rolę czerwonego koi, który był przeciwieństwem tego niebieskiego, dostała mała Sally, która okazała się o wiele żywsza, kiedy nie musiała grać smutnego i wiecznie niezadowolonego koi. Reszta rybek nie została jednak spławiona, ponieważ do spektaklu potrzebne były kolejne płetwy – czy to do pomocy w oświetleniu i dekoracjach, czy jako postacie poboczne. Do tej drugiej grupy nie zaliczył się tylko samczyk, który ze stresu tracił język i zdrowy rozsądek. 

Przez kolejne dni pomagałam przygotowywać występ, aż naszedł dzień festynu.

<CDN>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz