Tenebrae miał wątpliwości, co do właściwości wyboru ścieżki życiowej. Niepewnie zamachnął płetwami, gdy przypomniał sobie moment, w którym postanowił zostać Jitogniem. Kiedy zrezygnował z podstawowego wychowania na rzecz rozszerzonego. Ale wtedy nie wiedział. Myślał, że to dobra decyzja. Że potrzebuje jakiegoś wyzwania.
Nie zrozummy jego odczuć źle – nic do tej pracy nie miał. Robota, jak każda. Zadanie do wykonania. Każda ryba wykonuje coś dla ławicy, a potem starania nakładają się na całość. Problem pojawia się w momencie, kiedy Brae przypomina sobie, że występują u niego omamy. A w zasadzie kiedy one przypominają o sobie. Skąd on właściwie ma wiedzieć, czy nie wymyślił sobie rady smoka?
To następowało stopniowo. Zaczęło się niewinnie, od problemów z koncentracją i osłabieniem zainteresowania. Nie zwracał na to uwagi, zrzucając winę na kiepską sytuację rodzinną. Z czasem jednak, krok po kroku, dzień po dniu, aż w końcu rok po roku dochodziło do tego wiele niepokojących rzeczy. Pierwsze przewidzenie pojawiło się jakiś czas temu. To było tuż przed zakończeniem nauki. Nie miał innej możliwości. Nie mógł zrezygnować. Przecież nie wiedział, że to będzie się powtarzać. Ale jego nieżyjąca matka wydawała mu się w tamtej chwili taka realna… Przypomniał sobie, jak potem szukał jej przez następne tygodnie, a co jakiś czas słyszał jej głos. Głos, który go wołał. Wzdrygnął się.
Będzie coraz gorzej. Jest coraz gorzej. Wiedział to. W końcu całkowicie zbzikuje.
Potrząsnął głową z chłodnym niedowierzaniem. Jego płetwy zafalowały. Rozpamiętywanie takich głupot nic nie da, a wprost przeciwnie: zacznie się martwić, co przeniesie się na efektywność jego pracy. W końcu jak inaczej ma zostać smokiem? Jitong to jedyne stanowisko, na którym jest z nimi tak blisko. A w zasadzie z nim: Pierwotnym Koi No Ryuu. Pierwszym karpiem, jakiemu udało osiągnąć się ten boski stan.
A on może być następnym smokiem. Wystarczy tylko przyłożyć się do pracy. I nie zbaczać z kursu.
Westchnął, i popłynął w stronę Rogatych Stworów z Kamienia. Woda stawała się coraz ciemniejsza, gdy światło z powierzchni zanikało w mrocznych odmętach toni. Kamienne figury unosiły swe potężne płetwy w górę, sprawiając wyniosłe, choć – jak na odczucia Brae’a – mroczne wrażenie. Tenebrae obdarzył je nieobecnym spojrzeniem, zastanawiając się, czy i tym razem wzrok spłata mu jakiegoś figla. Nic się jednak nie wydarzyło. Korale tylko lekko falowały, niesione podmuchami wody. Wydawały się tańczyć do jakiejś przedziwnej melodii. Piasek unosił się raz po raz, rozproszoną chmarą, gdy Zbieracze usiłowali wyłuskać z dna zagubione kosztowności, przekrzykując siebie nawzajem. Dobrze się bawili. Różne ryby, które znał z widzenia, rozmawiały się i śmiały ze sobą nawzajem, dzieląc najnowszymi nowinkami. Niektóre, podobnie jak on, przepływały w cieniu roślin, aby ukryć się przed spojrzeniem innych. Czasem jednak zostawały zauważane i wołane przez znajomych, przez co chcąc nie chcąc, dołączały do grupek. Współczuł w duszy tym introwertykom. Na szczęście on nie miał przyjaciół. Rozpoznawał również najmłodszych członków społeczności, beztrosko ścigających się, nie zważając, iż wiele dorosłych, potrąconych karpi obdarza ich nieprzychylnymi spojrzeniami.
Pewnie niektórzy poczuliby się samotnie. Ale Tenebrae nie należał do niektórych.
Chociaż nie samotność, ogarniało go poczucie znużenia. Przystanął i spokojnie kalkulował, próbując przewidzieć następne ruchy ryb. Wnioskował ich prawdopodobne zachowanie, próbując zdać się na instynkt. Kiedy jednak koralowa samica, zamiast popłynąć w prawo, skręciła w lewo, Jitong zmienił zdanie i wyznaczył sobie za cel poszukać innych wrażeń. Przynajmniej jakichś, które z powodzeniem odciągnął jego myśli od nieprzyjemnych spraw. Lubił zapominać. To, że nie pamiętał, było najlepszym usprawiedliwieniem na wszystko.
Czemu nie miałby zapomnieć o zakazie wpływania do Zabójczej Puszczy? Wiedział, że właśnie z takich pomysłów wynikają kłopoty. Och, jak on dobrze o tym wiedział. Ale mógł zapomnieć. Przyznać się przed samym sobą, że ma słabą pamięć.
Jednak wydawało mu się głupie, aby ryzykować dla samej chęci obalenia rutyny. Gdyby ryby miały powieki, Brae zapewne zmrużyłby oczy. Mimo wszystko mógł popatrzeć. Obejrzeć nikt nie zabroni, prawda? Nawet jeśli wejdzie do puszczy, pokaże tym czynem Alfie, że nie każdy jej słucha. Westchnął. Denerwowała go. Nie lubił tego typu skromnych ryb, które nie chcą wykorzystać szansy od życia. Fakt, że została ,,wybrana” irytował go i wyprowadzał z równowagi. Starał się być spokojny w każdej sytuacji. Tylko czasem o tym zapomniał.
Popłynął, starając się wyglądać naturalnie. Jak gdyby był to kolejny dzień. Jakby był jednym z tych ułożonych koi, które potulnie pływają w kółko i zapisują największe dokonania Ak… Ak… Akhfiner, czy jak jej tam. Nie mogła mieć łatwiejszego imienia?
Przybliżył się do powierzchni wody. Jego czarne łuski mieniły się, a biały ogon połyskiwał srebrem. Widział rozmytą łódkę w oddali, oraz siedzących w niej, gawędzących ludzi. Wciągnął głęboko wodę do skrzeli, a następnie wziął wydech. Miał ochotę pokonać tą barierę wody, ale nie chciał ryzykować. Nie zamierzał wystawiać na próbę swojej umiejętności oddychania poza wodą. W ciszy wrócił na średnią głębokość zbiornika, po czym poświęcił chwilę na obserwację długich łodyg roślin.
To była Mroczna Puszcza. Więc dotarł na miejsce. Brae’owi wydawała się piękna, nie straszna, i to nie tak, że nigdy w niej nie był: za czasów młodości nawet wszedł do niej kawałek (i jeszcze większy kawałek uciekał, gdy prawie pożarł go drapieżnik). Po prostu wydawało mu się, że widzi ją po raz pierwszy. Nie straszną, a tajemniczą. Nie niebezpieczną, a spokojną. Z uwagą obserwował gęsto rosnące ziela. Każde z nich próbowało przebić się przez pozostałe. Ich długie, liczne cienie dawały wiele do myślenia. Tak trudno było odróżnić je od prawdziwych roślin…
Woda zadrżała. Prędko odwrócił się, gdy zdał sobie sprawę, że ktoś do niego przepłynął. W pierwszym odruchu chciał uciec, obawiając się, że to wróg. Już po chwili rozpoznał kształty ryby, przez co zatrzymał się w miejscu. Z ulgą powrócił do swojej poprzedniej pozycji, biorąc sylwetkę za swoje wymysły.
— Przepraszam?
No dobrze, widocznie to była prawdziwa ryba. Tenebrae nigdy wcześniej nie słyszał nieistniejących dźwięków. O ile nie był to pierwszy raz, należałoby odpowiedzieć. A jeżeli był, zacząć się niepokoić. Po raz kolejny westchnął, uświadamiając sobie, że jego myśli znów krążą wokół… wady. Jakkolwiek to nazwać.
— Co? — z umiarem miłości, a w zasadzie jej brakiem, odpowiedział, próbując przypomnieć sobie imię ryby. Wizerunki mieszały mu się ze sobą nawzajem, i chociaż pewny, że wcześniej widział już ów postać, miano nadal pozostało mu nieznane. Ach, jak on lubił zapominać. Ale nie w tym momencie!
— Płetwą i ogonem stoisz w Mrocznej Puszczy, do której mamy zakaz wchodzenia.
Brae prychnął, oburzony drobiazgowością karpia. Jednak nie przesunął się
— Spływaj. Nie zamierzałem tam wchodzić.
Kłamał. Ale zapomniał, że kłamać nie powinien. Jeżeli ten koi nie doniesie Akfhie, to wszystko będzie dobrze. Ah… Ak… Jak ona się do cholery nazywała? — pomyślał Brae. — I jak nazywało się to… coś.
— Imię? — spytał, próbując zaspokoić swoją ciekawość. Obstawiał Ramelline. Hm, ona chyba się inaczej nazywała.
Kurde — znów pomyślał. — Oni nie mogli jakoś normalniej się nazywać? Jako jedyny mam normalne imię. Serio, to już męczące.
—A ty to… Tanabreay?
Zaraz zatopi tego skurwiela.
<Ktoś?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz