12 sierpnia 2021

Od Romelle CD. Tenebrae - "Tenebrae miał wątpliwości" cz.2

Mianem burzy określamy gwałtowne zjawisko meteorologiczne, któremu towarzyszą obfite opady deszczu, silne wiatry oraz intensywne wyładowania atmosferyczne, często katastrofalne w skutkach. Powszechnie wiadomo, że występują one jedynie na powierzchni. Nawet Romelle, znana ze swojej nietuzinkowej zdolności do podważania rzeczywistości, nigdy nie poddawała tego wątpliwości… a przynajmniej nie do momentu spotkania aktualnego Jitonga ławicy.

Obserwując całą scenę z daleka, niemal każdy mógłby wywnioskować, że lekko mówiąc, nie był on w dobrym humorze, a z każdym następnym słowem wypowiedzianym przez Medyczkę błękit jego oczu coraz bardziej przywodził na myśl objęty sztormem ocean. Z tą różnicą, że o ile wzburzone fale mogłyby co najwyżej oddalić ją od grupy i delikatnie poobijać, tak niebieskooki sprawiał wrażenie jakby rzeczywiście, gdzieś w środku rozważał wydłubanie jej oczu.

Niestety karpica nie kwalifikowała się do grona „niemal wszystkich”. Nie potrafiła dostrzec oczywistych dla innych sygnałów. Nie przejmowała się pełnym nienawiści wzrokiem nieznajomego. Nie bała się wyrażania swoich poglądów, nawet jeśli groziło jej za to oberwanie od rozmówcy. Często zdarzało jej się przekroczyć pewną granicę w kontaktach z pozostałymi członkami ławicy, a wtedy sprawy rozgrywały się różnie.

W skrócie integracja z rówieśnikami nigdy nie była jej mocną stroną, lecz jedno było pewne, do niczego, nie licząc swojej pracy, nie przywiązywała tak wielkiej wagi, jak do ustalonych i praktykowanych od całych stuleci zasad. Z tego również powodu, zamiast sunąć dalej w poszukiwaniu jakiegoś twórczego zajęcia, zdecydowała się zwrócić uwagę na położenie Tanabreaya. Tenabrea? Tunedreya? Tyn- nieważne. W tamtej chwili nazwisko samca nie miało najmniejszego znaczenia, sama Romelle nie przejmowała się tym, pod jakim przydomkiem była znana, on jednak zdawał się obierać pod tym względem skrajnie inne stanowisko. Po usłyszeniu najprawdopodobniej błędnej formy swojego imienia jego wściekłość dwukrotnie przybrała na wadze. Brązowooka zaczęła zastanawiać się, czy aby na pewno odgłos tykania zegara, który rozległ się w jej głowie, był jedynie projekcją jej mózgu i w przypadku negatywnej odpowiedzi, ile czasu minie, zanim potężna eksplozja spowodowana nadmiarem negatywnych emocji znajdujących się w organizmie Jitonga, zakończy jej żywot.

Nic takiego się jednak nie stało, toteż postanowiła kontynuować temat.

— Bez znaczenia kim jesteś, nikt bez zgody Alfy nie ma prawa przebywać w granicach Mrocznej Puszczy — oznajmiła, ignorując pełne pogardy prychnięcie, które wydostało się z jego pyszczka po wypowiedzeniu przez nią słów o przywódcy.

— Jeśli chcesz poskarżyć się na mnie Alfie — droga wolna. Nie zależy mi ani na jej względach, ani Donosicieli twojego pokroju.

Mimo zapału, z jakim wyrzucał z siebie słowa, nie zabrzmiało to zbyt prawdopodobnie. Niechęć do władcy była całkowicie zrozumiała, nieważne jak bardzo osoba rządząca starałaby się poprawić jakość życia podlegającej jej społeczności, zawsze znajdowała się choć jedna persona mająca ją w głębokim poważaniu. Ale nie o to chodziło. Karpica szczerze wątpiła w to, że ktoś nie miałby absolutnie nic przeciwko spędzenia pewnego okresu w zawieszeniu. Poddając się rozmyśleniu, dopiero po chwili dotarło do niej, jak została nazwana.

— Dla twojej wiadomości, nie jestem Donosicielem.

— Więc tym bardziej powinnaś mieć co innego do robienia.

Chcąc nie chcąc brązowooka musiała przyznać mu rację. Informowanie Akhifer o nieposłuszeństwie w ławicy nie należało do jej czołowych zadań, jednak z drugiej strony była Medykiem, jeżeli podczas wędrówki po Puszczy samiec odniósłby jakieś większe obrażenia, zakładając, że udałoby mu się wrócić w jednym kawałku, potrzebowałby pomocy doświadczonego lekarza, a to z kolei była jej funkcja.

Już miała zamiar odpowiedzieć, słowa same układały się w jej głowie gotowe zmaterializować się w postaci trafnej riposty. Zamiast niej obu rybom dane było usłyszeć głośny, nienaturalny krzyk, niewątpliwie należący do jednego z mieszkańców ławicy. Nie trwał długo. Ucichł, a przez następne kilka potwornie długich sekund świat spowiła niemal namacalna cisza, aby wkrótce wszystko wróciło do normy. Ponownie wokół rozbrzmiały rozmowy, śmiechy, brzdęk metalu mieszał się z naturalnym szumem wody. Niektórzy wyglądali na zaniepokojonych, lecz w ostateczności z powrotem zajęli się swoimi sprawami. Może niedosłyszeli. Może zignorowali wrzask, twierdząc, że ich nie dotyczy. Jak przyjemne może być życie z dala od problemów. Ale to wystarczyło, by pewna czarno-biała istota porzuciła wszystko, czym się w tej chwili zajmowała. Dotychczas prowadzona przez nią rozmowa z karpiem nagle wydała jej się niebywale nieużyteczna i bezcelowa, pędząc przed siebie, nie potrafiła nawet znaleźć dobrego powodu, dla którego w ogóle zwróciła na niego uwagę. Taka właśnie była. Względny spokój, który jej towarzyszył podczas pracy, był jedynie iluzją. Świadomość, że życie obcych osób zależy od jej czynów i wiedzy dostarczała jej niemałych pokładów adrenaliny, a jednocześnie zabijała ją od środka. Nikt nie chciałby być odpowiedzialny za śmierć drugiej jednostki. Nikt nie chciałby oglądać bólu rodzin po stracie swoich ukochanych. Przypadki śmiertelne zdarzały się wyjątkowo rzadko, wiedziała o tym, a mimo to każdy pojedynczy krzyk sprawiał, że krew znajdująca się w jej wnętrzu zaczynała płynąć szybciej. Otaczający ją świat momentalnie przestawał istnieć, jej organizm przypominał wówczas mechanizm, który pod wpływem różnych czynników zewnętrznych aktywował w niej jeden, jedyny tryb – przetrwanie.

Zawód, który sobie obrała, nie był jedynie częścią jej życia, stanowił jej piętno, wraz z podjęciem kariery na jej ciele pojawiła się niewidzialna blizna, która zdawała się krwawić za każdym razem, gdy komuś działa się krzywda, a mimo tego Romelle nie wyobrażała sobie wyzbycia się niej.

<Ktoś?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz