1 lutego 2022

Od Romelle CD. Leona - “Morderczy Ogrodnik” cz.2

Po kilku latach pełnienia funkcji Medyka, koi doszła do wniosku, że istnieją jedynie dwa typy pacjentów. Pierwszy stanowią ryby małomówne, nieśmiałe bądź zbyt poszkodowane, aby toczyć z samicą jakiekolwiek dyskusje. Do drugiej grupy należą natomiast stworzenia, które swoim wiecznie otwartym pyskiem cedzą wodę lepiej niż najlepszej marki filtry. I tyle. Absolutnie nic pośrodku. Nie trzeba było wykazywać się ponadprzeciętną inteligencją, by zauważyć, do którego zbioru pasował ciemnofioletowy samiec. Romelle jednak nie mogła jednoznacznie przyznać, które grono wolała, z jednej strony narwani ekstrawertycy potrafili być niezmiernie irytujący, z drugiej obcując z tego typu osobnikami podczas zabiegów nie musiała przynajmniej zastanawiać się czy w ogóle jeszcze żyją, no i czasem wśród tego bełkotu dało się wychwycić coś pożytecznego, jak na przykład informacje o ataku wieloszczetów. Brązowooka nie należała do lękliwych, lecz sama myśl o ich czułkach i podłużnych ciałach wywoływała u niej spory dyskomfort.

– Doktorze, czy ja umrę?! 

– Kiedyś z pewnością – odparła samica, przyglądając się postrzępionej błonie, która pełniła funkcje jego ogona, miał szczęście, że widły całkowicie go nie rozerwały. 

– I co ja nieszczęsny teraz pocznę? Stracić ogon w tak młodym wieku i takich okolicznościach... Gdybym poległ w walce z armią sumów może jeszcze bym to zniósł, ale nie, ten dureń przyczynił się do tego, próbując przepędzić jakieś wodne larwy! I jak ja się teraz innym na oczy pokażę? – lamentował głośno karp, leżąc na wznak, podczas gdy 

Medyczka usadowiła się za nim, obserwując jego uszkodzoną część ciała. Była naderwana w trzech miejscach, co pasowało do opisanego przez niego “narzędzia zbrodni”, rany umiejscowione na krańcu jego płetwy mimo zażaleń pacjenta nie były zbyt groźne. Jeśli tylko mógłby normalnie pływać w tym stanie, z biegiem czasu same zaczęłyby się goić, problem leżał bardziej w psychice samca, który najwyraźniej miał sporą tendencję do dramatyzowania. 

– Poszukam Ci jakichś ziółek na uspokojenie, w międzyczasie możesz rozruszać ości.

– Rozruszać? Przez ten ból ledwo mogę leżeć – obruszył się Ogrodnik – możesz mi powiedzieć, jak bardzo źle to wygląda? Albo nie! Nic nie mów. Wolę zobaczyć to na własne oczy jak już dojdę do siebie.

Samica westchnęła, omiatając wzrokiem rząd półek z medykamentami. Starała się ignorować monolog koi, ale nic nie mogła poradzić na to, że do jej uszu co rusz dochodziły nowe słowa, z których wyłapała między innymi wyrazy takie jak: “operacja”, “amputacja” i “proteza”. Parę minut później ze spokojem godnym greckich stoików wracała do fioletowego, dzierżąc w płetwach przygotowaną przez nią mieszaninę różnych wodnych roślin, opracowaną tak, by pozwoliła swojemu konsumentowi popaść na moment w stan hibernacji, jednocześnie dbając o to by się z niego w końcu wybudził. 

– No nareszcie, już myślałem, że nikt do mnie nie wróci. W międzyczasie trochę myślałem i doszedłem do wniosku, że taki mechaniczny ogon nie byłby wcale taki zły, no pomyśl. Zero wysiłku, gwarancja wygranej w zawodach i oryginalny wygląd, same pozytywy. Tylko ktoś musiałby to dopiero opatentować, a to rzeczywiście mógłby być pewien problem, taa... co tam masz? 

– Lekarstwo. Gwarantuje, że Ci pomoże – uśmiechnęła się pogodnie, przekazując mu fiolkę, którą ten natychmiast opróżnił.

– Konkrety, i to rozumiem. Z czego to właściwie jest? – spytał, przyglądając się pustemu pojemnikowi.

– Tajemnica lekarska.

– Ciekawy posmak, chyba wyczuwam rotalę – zamlaskał kilka razy, wciąż nie odrywając wzroku od butelki – tak, to zdecydowanie rotala. Czuję się dziwnie... lekko, to na pewno tak powinno działać?

– Jak najbardziej – odpowiedziała zdecydowanie, przyglądając się samcowi z uwagą. Jego ruchy stały się powolniejsze, ciało opadło na kamienną posadzkę, a usta wykrzywiły się w niewyraźnym uśmiechu. 

Romelle wyminęła go, kierując się z powrotem w ogóle magazynu, z którego tym razem wyjęła środek odkażający.

– Słodkich snów – wyszeptała, przyglądając się jego rozmarzonemu spojrzeniu, utkwionemu w jasnym suficie pracowni.

<Leon?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz