21 sierpnia 2021

Od Akhifer - "Misja Poszukiwawcza" cz.4

Akhifer była strażniczką, należała do wojska i tym samym posiadała pewne umiejętności w walce. Mogła bronić słabszych od siebie, swojego domu i tak dalej, wiadomo, tak jak to powinna robić straż. Ale wymuszanie walki na dużo większej rybie? Rzucanie się do ataku? Te akcje były poza zasięgiem jej zdolności i nie było szans, by pokonała suma.

Chyba, że wcale nie musiała go pokonać, by pozostałe dwa karpie zbliżyły się do trójzębu.

– Słuchajcie – zakomunikowała, zwracając się ku towarzyszom. Starała poruszać się jak najdelikatniej, by ruchy wody nie zwróciły uwagi drapieżnika. – Odwrócę uwagę suma. Wy w tym czasie podpłyniecie najszybciej jak się da do trójzębu i uciekniecie stąd. Nie wiem, dokąd Was to zabierze, ale jest szansa, że wrócicie do domu.

– A co z tobą, pani?

– Hern, słuchaj... Zadaniem alfy jest nie tylko rządzić ławicą, ale też jej chronić. Nie bez powodu ze wszystkich kwalifikacji wybrałam właśnie strażnika - mogłam nauczyć się sztuki walki oraz taktyki. Rozumiem, że się o mnie martwicie, ale nie mogę pozwolić, by moim poddanym coś się stało. Najważniejszy jest w tym momencie wasz powrót do domu. Zrozumiano?

Młody karp, którego wyratowali wcześniej, zdawał się zapomnieć, jak wyglądają podstawy rozmawiania, bo tylko bezmyślnie otwierał i zamykał usta, szerzej i bardziej bezmyślnie niż widuje się to u normalnych karpi poza fantastycznym blogiem w internecie. Chyba przytłoczyła go myśl, że nikt inny jak alfa poświęci siebie dla niego. I może zaczął się trochę za to winić, bo gdyby nie durna zabawa i przypadkowe dotknięcie trójzębu, nie musiałoby do tego dojść. Na to poczucie winy jednak Akhifer nie mogła w żaden sposób zaradzić.

Hern z kolei też nie był lepszy. Choć zazwyczaj wygadany, w tym momencie jakoś nie umiał znaleźć odpowiednich słów, by przeciwstawić się przywódczyni. Widać taka gotowość do poświęcenia się dla dwóch właściwie niewiele ważnych koi była zbyt potężnym zaskoczeniem, by mózg był w stanie stabilnie pracować. A jednak gdzieś tam pod czarną kopułą wreszcie ruszyły trybiki, zaczęły na nowo kręcić się, tworzyć koncepty, potem myśli, potem słowa. Było to widać w błyszczących oczach, że coś się dzieje. Aż wreszcie przez moment niemy Hern zdołał coś z siebie wydusić.

– Ale pani, jesteś potrzebna ławicy. Pozwól, że ja podejmę się tej niebezpiecznej misji...

Ha! Ona potrzebna? Chyba do podpisywania papierków i rozwiązywania sporów. Niektórzy przecież nawet czają się na jej życie. Ulżyłoby im, gdyby zdechła.

– Nie, Hern – słowa ostre jak żyletka przecięły mętną, zieloną wodę. – Ja tu jestem od bronienia ławicy. Nie obchodzi mnie twoje wymyślone poczucie obowiązku, wiem, że tak nie myślisz. Nie masz powodu, by nas bronić, nie będziesz miał po co walczyć i przez to poradzisz sobie gorzej. Ja się zajmę sumem, a ty spadaj i uratuj dzieciaka.

Agresywna wypowiedź już w ogóle odebrała czarnemu karpiowi mowę. Bez słowa kiwnął głową, czy tam ciałem i przyszykował się do najszybszej ucieczki w całym swoim życiu. Wiedział, że będą mieli z młodziakiem tylko parę chwil, zanim sum ich zauważy i rzuci się na nich, stwierdzając, że to o wiele lepsza przekąska niż jedna, chuda karpica.

Kremowo-czerwona ryba odpłynęła od nich, by zaskoczyć suma z innej strony. By mieli większe szanse. Podczas gdy ona miała je na poziomie zero.

Hern i dzieciak widzieli tylko, jak mały kamień uderza w suma. Drapieżnik rozejrzał się dookoła, próbując znaleźć źródło ataku i właśnie w tym momencie Akhifer wypłynęła mu na spotkanie. Wiedziała, że nie jest ani wystarczająco szybka, ani zwinna, ale jeśli miała tu jakąkolwiek przewagę, był to jej rozmiar. I właśnie to próbowała wykorzystać. Choćby woda miała wyparować, postanowiła walczyć z całych sił, których nie było zbyt wiele.

Tu unik. Tam skręt. Gdy sum się odwracał - pac! Uderzenie ogonem. Zabawa w kotka i myszkę. Ale nie będzie to trwać długo, dopóki wielki rybosz jej nie dorwie. Już czuła ruchy wody, które powodował przy wypluwaniu cząstek. Jego paskudne, obrzydliwe wargi pocierały raz poraz jej ogon, kiedy jedynym jej ratunkiem były wąskie przejścia wśród gałęzi roślin. Tyle razy powinna być martwa. O drogi Ryuu, dzięki ci, że pozwalasz jej przeżyć! Wystarczająco, by mogła uratować swoich poddanych.

No i już. Pora na zakończenie spektaklu. Zaraz ją dorwie i pożre. Pogodziła się z tą myślą tak łatwo, jak z faktem, że woda jest mokra, a ryba śliska.

Aż tu nagle na głowie suma wylądował głaz. I chyba ją zmiażdżył. A trzy szare, naburmuszone karpie, którym z urody daleko było do pięknych, zwiewnych koi, podpłynęły do uciekinierki.

– Panienka tu chyba nie mieszka – odezwał się największy z nich. Był sporo większy od Akhifer i gdyby chciał, z pewnością mógłby ją powalić jednym uderzeniem ogona.

– Nie... Coś... Ja muszę wracać!

Alfa właśnie zawracała, gdy jeden z karpi zagrodził jej drogę.

– Niech panienka sobie nie myśli, że ją puścimy? Chcemy tłumaczeń! – zawołał zabliźniony osobnik. Karpica schowała się w sobie. Trzeci z zielonych, który okazał się samicą z jednym ślepym okiem, osłonił ją od towarzyszy.

– Uspokójcie się, palanty. Tylko ją straszycie. Najpierw ją zaprowadzimy tam, gdzie ona chce iść, a potem ją wypytamy? Łapieta?

Pozostali niechętnie zgodzili się na słowa koleżanki. Akhifer nie wiedziała, czy być wdzięczna, czy przerażona.

<CDN>

19 sierpnia 2021

Od Brae'a Cd. Romelle - "Tenebrae miał wątpliwości" cz.3

Zapewne zacząłby martwić się poważnie o swoje zdrowie, gdyby nie fakt, że nie on jeden zwrócił uwagę na hałas. Poruszone karpie w rzeczy samej rozglądnęły się po otoczeniu, aczkolwiek poruszone były przez może pół minuty, po czym totalnie zignorowały obcy krzyk, stając się głupimi karpiami. Nawet nie próbując naleźć jego nadawcy, wróciły do swoich zajęć, wychodząc z założenia, że wszyscy mamy zbiorowe omamy. Ogólna ślepota była oczywiście najukochańszym czynnikiem w ławicy Brae’a, a cechę ów przypisywał jej zajadle, z racją lub bez niej. Teraz natomiast utwierdził się w swojej racji, poirytowany kierując wzrok w stronę Mrocznej Puszczy. Skąd, jak nie stamtąd, pochodziło wołanie o pomoc?

Popadł w zadumę, starając się trzeźwo myśleć. Ułożył sobie w głowie pełną listę planów, a teraz myślał nad wszystkimi Za i Przed.

a) Wrobić w to jakiegoś bachora i kazać mu sprawdzić nadawcę krzyku.

Dobra wiadomość jest taka, że Brae nie musiałby ryzykować własną skórą. Zła natomiast, że jeżeli młody umrze, to on weźmie za to odpowiedzialność. Tak naprawdę samo pogorszenie już i tak złej publicznej oceny w niczym nie zawadzałoby mu, mimo to nie chciał zostać mordercą. Odrzucił tą opcję.  

b) Wysłać Ramelline.

W sumie… Czemu by nie? Nic go z nią nie łączyło a na dodatek jej oddanie dla zasad było wnerwiające. Z chęcią pozbył się tej małej małży. Ciemny, ty idioto – zwrócił się sam do siebie w myślach. – Jesteś tak głupi, że myślisz iż ona dobrowolnie złamie rozkaz Alfy, o którego przestrzeganie sama suszyła ci płetwy? Poza tym, w końcu nie chcesz być mordercą.

W takim wypadku i to rozwiązanie odrzucił.

Opcją c było zgłoszenie Alfie, ale zrezygnował z tego rozwiązania, nawet nie rozmyślając na dobrymi i złymi stronami.

Zostało więc mu pójść osobiście.

Kiedy westchnął, woda wokoło zafalowała. Z zrezygnowaniem patrzył w dal, próbując rozpoznać tajemnicze kształty w głębi zabronionego obszaru. W tym momencie jego natura, która rzecz jasna pozostawała niezmienna, kłóciła się z nawykami wyrobionymi w czasie bycia narybkiem. Zrobił piruet, nie będąc pewnym racji podjętej decyzji.

– Walić alfę – zniżył głos, płynąc w stronę ciemnych roślin. – Walić zbiornik, walić zasady, walić Donosicieli, walić Ramelline. I jeszcze raz Alfę.

Płynął powoli, rozglądając się uważnie na boki. Gdyby zginął, byłoby to co najmniej śmieszne. Popłynął na ratunek, i nie dość, że nie pomógł, to jeszcze się zabił. Przeklinał to, że postanowił wybrać się na ten uroczy spacerek. Mógł zostać, toby ta sytuacja go nie dotyczyła.

Zignorował Romelle, która miała nie lada rozterkę. Koi jednak postanowiła nie dołączyć do swojego niedawnego rozmówcy, a odpłynąć, zapewne aby donieść o zaistniałej sytuacji Akhifer. Brae ledwo powstrzymał złość. Liczył, że Alfa nie dowie się o jego postępowaniu (które, rzecz jasna, było wyjęte spod prawa). W teorii powinien w pierwszej kolejności zgłosić to władczyni, a dopiero potem pytać o pozwolenie. W praktyce nie powiedziałby jej o tym, nawet, gdyby nie pałał do niej nieuzasadnioną niechęcią.

Kiedyś powinien zastanowić się, dlaczego w ogóle tak bardzo jej nie lubi. Co najmniej głupio przekreślać kogoś, z kim nie zamieniłeś paru słów, jednak sama wizja przyjaźni z tą rybą sprawiała, że Tenebrae czuł się niesmacznie. Nie zmienia to jednak faktu, iż kiedyś faktycznie powinien nad tym pomyśleć.

Wróćmy jednak do akcji, gdyż w tym momencie krzyk się powtórzył. Jitong był przygotowany na zaistniałą sytuację, gdyż już od dłuższej chwili nasłuchiwał, próbując wyłapać drobne odgłosy z otoczenia. Przyśpieszył, kierując się blisko miejsca, w którego wrzask został nadany.

Zwolnił i zaczął okrążać interesujące go miejsce z niebywałą dokładnością. Po krótkiej chwili dostrzegł nieznaną mu rybę, płynącą w jego stronę. Rozcinała ona wodę z przerażającą szybkością, cała przedstawiając jednolity obraz strachu. Kiedy tylko jej oczom ukazał się Tenebrae, krzyknęła:

– Uciekaj!

Brae jednak uciekać nie zamierzał, wprost przeciwnie: próbował powstrzymać rybę i wyciągnąć od niej cenne informacje, co tu robi, czemu ucieka i najważniejsze – przed kim. Przerażony koi jednak totalnie zignorował starania Tenebrae, wprawiając go w złość i niedowierzanie, oraz płynął w kierunku wyjścia z Mrocznej Puszczy. Mimo wszystko należą mu się oklaski za niezgubienie orientacji w terenie w obliczu niebezpieczeństwa.

– Zatrzymaj się – zabulgotał poirytowany, gdy tylko wypłynęli spomiędzy roślin. – Jeżeli coś cię goniło, to prawdopodobnie i tak wypłynie poza obszar Puszczy.

Nie były to najlepsze słowa, jakimi można uspokoić karpia. Ryba w zgodzie z tym rozumowaniem zamierzała uciekać dalej, jednak Brae uderzył ją ogonem. Koi wydawał się odzyskiwać trzeźwość oceny sytuacji.

– Słuchaj – Jitong był zażenowany jego zachowaniem i nie zamierzał tego ukrywać. – Powiedz, co się dzieje.

– Ee… No… – widocznie miał się wypowiedzieć na ten temat, gdy dopłynęła do nich Romelle.

– Ty tutaj? – Brae z niedowierzaniem opłynął ją dookoła. – I jak? Misja naskarżenia Alfie się udała?

Czuł podziw, który jednak zdołał zamaskować zdziwieniem. Nie dość, że samica całą akcję przeprowadziła w rekordowym tempie, to nie zostawiła całej sytuacji w płetwach Alfy i postanowiła zjawić się osobiście. 

– Nie było jej – odparła, przez co część szacunku i niedowierzania Brae'a znikła. – Kto to jest i co się stało z Tym Karpiem?

– Poznaj Krzykacza – Tenebrae wypowiadał kolejne słowa z coraz większym spokojem. – Jakkolwiek jego prawdziwe imię brzmi, bo nie życzył się przedstawić. W każdym bądź razie wydarł się, i właśnie przerwałaś mu w tłumaczeniu się, Jakim Cudem Śmiał Złamać Zakaz Wielkiej Alfy.

Chociaż ostatnie zdanie z głębokim politowaniem, nie zrobiło to dużego wrażenia na Romelle. Koi nadał obserwowała nieznajomego, będąc w głębokim zamyśleniu.

– Słuchajcie – nieznajomego karpia ogarniał coraz większy niepokój. – Odsuńmy się od tej lokalizacji, bo, naprawdę, zaraz możemy stracić płetwy.  

<Romelle?>

18 sierpnia 2021

Od Felika - "Wojownik Ziemi Utraconej", cz.3

- A teraz opowiedz - doniosłe echo słów staruszka rozchodziło się... Nie, właściwie nie rozchodziło się jakoś specjalnie w chłodnej wodzie. A jednak Feliksowi do jego małej główki przyszło, że w samym tym głosie jest coś niebywałego, jak gdyby pojedyncze dźwięki zatrudniane były do pracy przy owym starczym, tajemniczym gardziołku na podstawie referencji wystawionych przez samego króla gór lub też innego kierownika dowolnej przestrzeni tworzącej pogłos. - Powiedz, skąd przybywasz, drogi chłopcze.

Feliks zadumał się. Skąd przybywał? Dotychczas był święcie przekonany, że jego historia miała pisać się w miarę biegu nadchodzących nieśpiesznie wydarzeń, wyłącznie czystym piórem wyrwanym niespodziewanie ze skrzydła orła przyszłości. Ogromnego, ziejącego swoją należną mocą i potęgą; tonącego w słonecznym świetle, tam, w górze, gdzie nie dane było nawet spojrzeć maleńkiej rybce. Względnie, sokoła teraźniejszości - bystrego i szybkiego, tak szybkiego, że nie nadąży za nim okrągłe, szklane, rybie oko. Sokół taki świśnie tylko gdzieś wysoko nad wodą, przez niektórych niezauważony, a przez niektórych zapomniany szybciej, niż się pojawił, za sprawą małych, gładkich mózguczków. A błyszczący, krępy, pokryty łuską Feliks zdoła co najwyżej podpłynąć do powierzchni, łypnąć srebrnymi ślepkami, wytężyć wzrok, w którym będzie jeszcze tlił się płomyk nadziei. Lecz dostrzeże w wodzie tylko swoje własne odbicie. Będzie wisiało tam, delikatnie poruszając płetwami żeby stabilnie utrzymywać pozycję. Zatopione w milczeniu.

Feliks niespokojnie poruszył główką (jak i właściwie całe resztą ciała, ku chwale swojej rybkowej anatomii). Staruszek czekał odpowiedzi.

- Przybywam z dalekiej Zawilcolandii - odrzekł w końcu.

Nie był pewien, skąd to wiedział; prawdopodobnie usłyszał tę nazwę kiedyś, z jakiejś przy okazji zasłyszanej - bo w żadnym wypadku przecież nie podsłuchanej - rozmowy rybek bardziej niż on społecznie sprawnych. W zasadzie nie wiedział nawet dokładnie, jak wyglądają i czym są zawilce. A może po prostu woda zniekształciła słowo i dosłyszał to zamiast „Zawiłowa” czy innego „Białegostoka”.

Staruszek w ciszy pokiwał głową (głową i całym ciałem... Chyba już rozumiecie).

- A dokąd to cię, dziecino, niesie?

- Przed siebie. Wciąż przed siebie.

- Nie wypadałoby zatrzymać się gdzieś na trochę?

- Nigdy, dziadku. Nie spocznę, póki nie dopnę swego.

- A czego najbardziej pragniesz?

Srebrzyste oczy Feliksa rozbłysły jakimś niespotykanym światłem. Dumnie wyprężył swoją śliską pierś i wygłosił swoją osobistą, najwyższą prawdę.

- Każdy czegoś się boi... jedni gnuśnieją bezczynnie, drudzy codziennie przekraczają te granice. Chcę być jednym z drugich. Chcę nauczyć się strzelać z kałacha, dziadku!

Zapadła chwila ciszy.

- Chyba żartujesz, młodzieńcz... a zresztą! - Starzec machnął płetwą. - Tacy goście wariaci jak ty, nie są mi potrzebni. Spływaj gdzie cię prądy poniosą, a może który przy okazji cię kopnie, byle odechciało ci się takich głupich pomysłów.

Wyglądało na to, że rozmowa niespodziewanie dobiegła końca. Ślepka Feliksa były już i tak okrągłe, więc nie mogły rozszerzyć się jeszcze bardziej, gdyż doprowadziłoby to do zwężenia ich w drugiej płaszczyźnie, a jak wiemy, zupełnie nie o to chodzi w podobnych sytuacjach. W odpowiedzi tylko otworzył więc pyszczek. A jednak dusza Feliksa krzyknęła ze zdumienia, a wraz z nią ku wysokiemu sklepieniu mrocznej groty popłynął tylko mały, drżący bąbelek powietrza.

Jeszcze tego samego wieczora, dzielna rybka płynęła już dalej, przemierzając jeziora i rzeki. Tam, dokąd kazało jej samotne, jednokomorowe serce. Naprzód.

<C. D. N.>

12 sierpnia 2021

Od Romelle CD. Tenebrae - "Tenebrae miał wątpliwości" cz.2

Mianem burzy określamy gwałtowne zjawisko meteorologiczne, któremu towarzyszą obfite opady deszczu, silne wiatry oraz intensywne wyładowania atmosferyczne, często katastrofalne w skutkach. Powszechnie wiadomo, że występują one jedynie na powierzchni. Nawet Romelle, znana ze swojej nietuzinkowej zdolności do podważania rzeczywistości, nigdy nie poddawała tego wątpliwości… a przynajmniej nie do momentu spotkania aktualnego Jitonga ławicy.

Obserwując całą scenę z daleka, niemal każdy mógłby wywnioskować, że lekko mówiąc, nie był on w dobrym humorze, a z każdym następnym słowem wypowiedzianym przez Medyczkę błękit jego oczu coraz bardziej przywodził na myśl objęty sztormem ocean. Z tą różnicą, że o ile wzburzone fale mogłyby co najwyżej oddalić ją od grupy i delikatnie poobijać, tak niebieskooki sprawiał wrażenie jakby rzeczywiście, gdzieś w środku rozważał wydłubanie jej oczu.

Niestety karpica nie kwalifikowała się do grona „niemal wszystkich”. Nie potrafiła dostrzec oczywistych dla innych sygnałów. Nie przejmowała się pełnym nienawiści wzrokiem nieznajomego. Nie bała się wyrażania swoich poglądów, nawet jeśli groziło jej za to oberwanie od rozmówcy. Często zdarzało jej się przekroczyć pewną granicę w kontaktach z pozostałymi członkami ławicy, a wtedy sprawy rozgrywały się różnie.

W skrócie integracja z rówieśnikami nigdy nie była jej mocną stroną, lecz jedno było pewne, do niczego, nie licząc swojej pracy, nie przywiązywała tak wielkiej wagi, jak do ustalonych i praktykowanych od całych stuleci zasad. Z tego również powodu, zamiast sunąć dalej w poszukiwaniu jakiegoś twórczego zajęcia, zdecydowała się zwrócić uwagę na położenie Tanabreaya. Tenabrea? Tunedreya? Tyn- nieważne. W tamtej chwili nazwisko samca nie miało najmniejszego znaczenia, sama Romelle nie przejmowała się tym, pod jakim przydomkiem była znana, on jednak zdawał się obierać pod tym względem skrajnie inne stanowisko. Po usłyszeniu najprawdopodobniej błędnej formy swojego imienia jego wściekłość dwukrotnie przybrała na wadze. Brązowooka zaczęła zastanawiać się, czy aby na pewno odgłos tykania zegara, który rozległ się w jej głowie, był jedynie projekcją jej mózgu i w przypadku negatywnej odpowiedzi, ile czasu minie, zanim potężna eksplozja spowodowana nadmiarem negatywnych emocji znajdujących się w organizmie Jitonga, zakończy jej żywot.

Nic takiego się jednak nie stało, toteż postanowiła kontynuować temat.

— Bez znaczenia kim jesteś, nikt bez zgody Alfy nie ma prawa przebywać w granicach Mrocznej Puszczy — oznajmiła, ignorując pełne pogardy prychnięcie, które wydostało się z jego pyszczka po wypowiedzeniu przez nią słów o przywódcy.

— Jeśli chcesz poskarżyć się na mnie Alfie — droga wolna. Nie zależy mi ani na jej względach, ani Donosicieli twojego pokroju.

Mimo zapału, z jakim wyrzucał z siebie słowa, nie zabrzmiało to zbyt prawdopodobnie. Niechęć do władcy była całkowicie zrozumiała, nieważne jak bardzo osoba rządząca starałaby się poprawić jakość życia podlegającej jej społeczności, zawsze znajdowała się choć jedna persona mająca ją w głębokim poważaniu. Ale nie o to chodziło. Karpica szczerze wątpiła w to, że ktoś nie miałby absolutnie nic przeciwko spędzenia pewnego okresu w zawieszeniu. Poddając się rozmyśleniu, dopiero po chwili dotarło do niej, jak została nazwana.

— Dla twojej wiadomości, nie jestem Donosicielem.

— Więc tym bardziej powinnaś mieć co innego do robienia.

Chcąc nie chcąc brązowooka musiała przyznać mu rację. Informowanie Akhifer o nieposłuszeństwie w ławicy nie należało do jej czołowych zadań, jednak z drugiej strony była Medykiem, jeżeli podczas wędrówki po Puszczy samiec odniósłby jakieś większe obrażenia, zakładając, że udałoby mu się wrócić w jednym kawałku, potrzebowałby pomocy doświadczonego lekarza, a to z kolei była jej funkcja.

Już miała zamiar odpowiedzieć, słowa same układały się w jej głowie gotowe zmaterializować się w postaci trafnej riposty. Zamiast niej obu rybom dane było usłyszeć głośny, nienaturalny krzyk, niewątpliwie należący do jednego z mieszkańców ławicy. Nie trwał długo. Ucichł, a przez następne kilka potwornie długich sekund świat spowiła niemal namacalna cisza, aby wkrótce wszystko wróciło do normy. Ponownie wokół rozbrzmiały rozmowy, śmiechy, brzdęk metalu mieszał się z naturalnym szumem wody. Niektórzy wyglądali na zaniepokojonych, lecz w ostateczności z powrotem zajęli się swoimi sprawami. Może niedosłyszeli. Może zignorowali wrzask, twierdząc, że ich nie dotyczy. Jak przyjemne może być życie z dala od problemów. Ale to wystarczyło, by pewna czarno-biała istota porzuciła wszystko, czym się w tej chwili zajmowała. Dotychczas prowadzona przez nią rozmowa z karpiem nagle wydała jej się niebywale nieużyteczna i bezcelowa, pędząc przed siebie, nie potrafiła nawet znaleźć dobrego powodu, dla którego w ogóle zwróciła na niego uwagę. Taka właśnie była. Względny spokój, który jej towarzyszył podczas pracy, był jedynie iluzją. Świadomość, że życie obcych osób zależy od jej czynów i wiedzy dostarczała jej niemałych pokładów adrenaliny, a jednocześnie zabijała ją od środka. Nikt nie chciałby być odpowiedzialny za śmierć drugiej jednostki. Nikt nie chciałby oglądać bólu rodzin po stracie swoich ukochanych. Przypadki śmiertelne zdarzały się wyjątkowo rzadko, wiedziała o tym, a mimo to każdy pojedynczy krzyk sprawiał, że krew znajdująca się w jej wnętrzu zaczynała płynąć szybciej. Otaczający ją świat momentalnie przestawał istnieć, jej organizm przypominał wówczas mechanizm, który pod wpływem różnych czynników zewnętrznych aktywował w niej jeden, jedyny tryb – przetrwanie.

Zawód, który sobie obrała, nie był jedynie częścią jej życia, stanowił jej piętno, wraz z podjęciem kariery na jej ciele pojawiła się niewidzialna blizna, która zdawała się krwawić za każdym razem, gdy komuś działa się krzywda, a mimo tego Romelle nie wyobrażała sobie wyzbycia się niej.

<Ktoś?>

10 sierpnia 2021

Od Brae'a - "Tenebrae miał wątpliwości" cz.1 [13+]

Tenebrae miał wątpliwości, co do właściwości wyboru ścieżki życiowej. Niepewnie zamachnął płetwami, gdy przypomniał sobie moment, w którym postanowił zostać Jitogniem. Kiedy zrezygnował z podstawowego wychowania na rzecz rozszerzonego. Ale wtedy nie wiedział. Myślał, że to dobra decyzja. Że potrzebuje jakiegoś wyzwania. 

Nie zrozummy jego odczuć źle – nic do tej pracy nie miał. Robota, jak każda. Zadanie do wykonania. Każda ryba wykonuje coś dla ławicy, a potem starania nakładają się na całość. Problem pojawia się w momencie, kiedy Brae przypomina sobie, że występują u niego omamy. A w zasadzie kiedy one przypominają o sobie. Skąd on właściwie ma wiedzieć, czy nie wymyślił sobie rady smoka? 

To następowało stopniowo. Zaczęło się niewinnie, od problemów z koncentracją i osłabieniem zainteresowania. Nie zwracał na to uwagi, zrzucając winę na kiepską sytuację rodzinną. Z czasem jednak, krok po kroku, dzień po dniu, aż w końcu rok po roku dochodziło do tego wiele niepokojących rzeczy. Pierwsze przewidzenie pojawiło się jakiś czas temu. To było tuż przed zakończeniem nauki. Nie miał innej możliwości. Nie mógł zrezygnować. Przecież nie wiedział, że to będzie się powtarzać. Ale jego nieżyjąca matka wydawała mu się w tamtej chwili taka realna… Przypomniał sobie, jak potem szukał jej przez następne tygodnie, a co jakiś czas słyszał jej głos. Głos, który go wołał. Wzdrygnął się. 

Będzie coraz gorzej. Jest coraz gorzej. Wiedział to. W końcu całkowicie zbzikuje.  

Potrząsnął głową z chłodnym niedowierzaniem. Jego płetwy zafalowały. Rozpamiętywanie takich głupot nic nie da, a wprost przeciwnie: zacznie się martwić, co przeniesie się na efektywność jego pracy. W końcu jak inaczej ma zostać smokiem? Jitong to jedyne stanowisko, na którym jest z nimi tak blisko. A w zasadzie z nim: Pierwotnym Koi No Ryuu. Pierwszym karpiem, jakiemu udało osiągnąć się ten boski stan. 

A on może być następnym smokiem. Wystarczy tylko przyłożyć się do pracy. I nie zbaczać z kursu.

Westchnął, i popłynął w stronę Rogatych Stworów z Kamienia. Woda stawała się coraz ciemniejsza, gdy światło z powierzchni zanikało w mrocznych odmętach toni. Kamienne figury unosiły swe potężne płetwy w górę, sprawiając wyniosłe, choć – jak na odczucia Brae’a – mroczne wrażenie. Tenebrae obdarzył je nieobecnym spojrzeniem, zastanawiając się, czy i tym razem wzrok spłata mu jakiegoś figla. Nic się jednak nie wydarzyło. Korale tylko lekko falowały, niesione podmuchami wody. Wydawały się tańczyć do jakiejś przedziwnej melodii. Piasek unosił się raz po raz, rozproszoną chmarą, gdy Zbieracze usiłowali wyłuskać z dna zagubione kosztowności, przekrzykując siebie nawzajem. Dobrze się bawili. Różne ryby, które znał z widzenia, rozmawiały się i śmiały ze sobą nawzajem, dzieląc najnowszymi nowinkami. Niektóre, podobnie jak on, przepływały w cieniu roślin, aby ukryć się przed spojrzeniem innych. Czasem jednak zostawały zauważane i wołane przez znajomych, przez co chcąc nie chcąc, dołączały do grupek. Współczuł w duszy tym introwertykom. Na szczęście on nie miał przyjaciół. Rozpoznawał również najmłodszych członków społeczności, beztrosko ścigających się, nie zważając, iż wiele dorosłych, potrąconych karpi obdarza ich nieprzychylnymi spojrzeniami. 

Pewnie niektórzy poczuliby się samotnie. Ale Tenebrae nie należał do niektórych.

Chociaż nie samotność, ogarniało go poczucie znużenia. Przystanął i spokojnie kalkulował, próbując przewidzieć następne ruchy ryb. Wnioskował ich prawdopodobne zachowanie, próbując zdać się na instynkt. Kiedy jednak koralowa samica, zamiast popłynąć w prawo, skręciła w lewo, Jitong zmienił zdanie i wyznaczył sobie za cel poszukać innych wrażeń. Przynajmniej jakichś, które z powodzeniem odciągnął jego myśli od nieprzyjemnych spraw. Lubił zapominać. To, że nie pamiętał, było najlepszym usprawiedliwieniem na wszystko.

Czemu nie miałby zapomnieć o zakazie wpływania do Zabójczej Puszczy? Wiedział, że właśnie z takich pomysłów wynikają kłopoty. Och, jak on dobrze o tym wiedział. Ale mógł zapomnieć. Przyznać się przed samym sobą, że ma słabą pamięć. 

Jednak wydawało mu się głupie, aby ryzykować dla samej chęci obalenia rutyny. Gdyby ryby miały powieki, Brae zapewne zmrużyłby oczy. Mimo wszystko mógł popatrzeć. Obejrzeć nikt nie zabroni, prawda? Nawet jeśli wejdzie do puszczy, pokaże tym czynem Alfie, że nie każdy jej słucha. Westchnął. Denerwowała go. Nie lubił tego typu skromnych ryb, które nie chcą wykorzystać szansy od życia. Fakt, że została ,,wybrana” irytował go i wyprowadzał z równowagi. Starał się być spokojny w każdej sytuacji. Tylko czasem o tym zapomniał. 

Popłynął, starając się wyglądać naturalnie. Jak gdyby był to kolejny dzień. Jakby był jednym z tych ułożonych koi, które potulnie pływają w kółko i zapisują największe dokonania Ak… Ak… Akhfiner, czy jak jej tam. Nie mogła mieć łatwiejszego imienia?

Przybliżył się do powierzchni wody. Jego czarne łuski mieniły się, a biały ogon połyskiwał srebrem. Widział rozmytą łódkę w oddali, oraz siedzących w niej, gawędzących ludzi. Wciągnął głęboko wodę do skrzeli, a następnie wziął wydech. Miał ochotę pokonać tą barierę wody, ale nie chciał ryzykować. Nie zamierzał wystawiać na próbę swojej umiejętności oddychania poza wodą. W ciszy wrócił na średnią głębokość zbiornika, po czym poświęcił chwilę na obserwację długich łodyg roślin.

To była Mroczna Puszcza. Więc dotarł na miejsce. Brae’owi wydawała się piękna, nie straszna, i to nie tak, że nigdy w niej nie był: za czasów młodości nawet wszedł do niej kawałek (i jeszcze większy kawałek uciekał, gdy prawie pożarł go drapieżnik). Po prostu wydawało mu się, że widzi ją po raz pierwszy. Nie straszną, a tajemniczą. Nie niebezpieczną, a spokojną. Z uwagą obserwował gęsto rosnące ziela. Każde z nich próbowało przebić się przez pozostałe. Ich długie, liczne cienie dawały wiele do myślenia. Tak trudno było odróżnić  je od prawdziwych roślin…  

Woda zadrżała. Prędko odwrócił się, gdy zdał sobie sprawę, że ktoś do niego przepłynął. W pierwszym odruchu chciał uciec, obawiając się, że to wróg. Już po chwili rozpoznał kształty ryby, przez co zatrzymał się w miejscu. Z ulgą powrócił do swojej poprzedniej pozycji, biorąc sylwetkę za swoje wymysły. 

— Przepraszam?

No dobrze, widocznie to była prawdziwa ryba. Tenebrae nigdy wcześniej nie słyszał nieistniejących dźwięków. O ile nie był to pierwszy raz, należałoby odpowiedzieć. A jeżeli był, zacząć się niepokoić. Po raz kolejny westchnął, uświadamiając sobie, że jego myśli znów krążą wokół… wady. Jakkolwiek to nazwać.

— Co? — z umiarem miłości, a w zasadzie jej brakiem, odpowiedział, próbując przypomnieć sobie imię ryby. Wizerunki mieszały mu się ze sobą nawzajem, i chociaż pewny, że wcześniej widział już ów postać, miano nadal pozostało mu nieznane. Ach, jak on lubił zapominać. Ale nie w tym momencie!

— Płetwą i ogonem stoisz w Mrocznej Puszczy, do której mamy zakaz wchodzenia.

Brae prychnął, oburzony drobiazgowością karpia. Jednak nie przesunął się 

— Spływaj. Nie zamierzałem tam wchodzić. 

Kłamał. Ale zapomniał, że kłamać nie powinien. Jeżeli ten koi nie doniesie Akfhie, to wszystko będzie dobrze. Ah… Ak… Jak ona się do cholery nazywała? — pomyślał Brae.  — I jak nazywało się to… coś.

— Imię? — spytał, próbując zaspokoić swoją ciekawość. Obstawiał Ramelline. Hm, ona chyba się inaczej nazywała.

Kurde — znów pomyślał. — Oni nie mogli jakoś normalniej się nazywać? Jako jedyny mam normalne imię. Serio, to już męczące. 

—A ty to… Tanabreay?

Zaraz zatopi tego skurwiela.

<Ktoś?>

Powitajmy Tenebrae!

Powitajmy nowego samca w ławicy - Tenebrae!

Tenebrae...? Tenebrae'a...? Na pewno bardzo ciekawa postać, której nie sposób opisać w kilku słowach. Postanowił zostać naszym Jitongiem!

Zapraszam do przeczytania pełnego, dość długiego formularza: =KLIK!=

9 sierpnia 2021

Od Akhifer - "Misja Poszukiwawcza" cz.3

Zielonkawa woda smakowała niczym odpady, do tego była tak niesamowicie zanieczyszczona, że nawet ryby - czyli Akhifer i Hern - nie były w stanie widzieć dalej niż na dwa metry. Karpica podpłynęła bliżej do swojego towarzysza.

– Mówiłam, żebyś to zostawił – jej głos był spokojny, jednak ten spokój zamiast przypominać ciepłą, przyjazną lagunę przywodził na myśl zmrożoną, morderczą krainę, gdzie żadna istota żywa się nie ostała, a na odwiedzającego czeka tylko i wyłącznie śmierć z lodowatego ostrza. Gdyby słowa mogły się zmieniać w broń, te proste zdanie byłoby zapewne jednym z najostrzejszych mieczy w całym Zbiorniku.

Hern wycofał się, wyraźnie zaniepokojony tym tonem. O ile rybie oczy nie są w stanie wyrażać szerokiej gamy emocji, tak tym razem strach emitował z postaci czarnego koi niczym smród z rozkładającego się ciała i żadna ilość opanowania nie była w stanie tego ukryć.

– Wybacz mi, pani...

– Wybaczyć? – kolejne uderzenie ostrego, lodowego ostrza przecięło marną obronę karpia. – Trafiliśmy do obcego świata, gdzie wszystko osłonięte jest gęstą, zieloną mgławicą. Nie wiemy, gdzie jesteśmy, poza tym, że nie w domu. Nie wiemy, czy coś nam tu grozi, czy możemy swobodnie się tu poruszać. Naraziłeś nas na śmiertelne niebezpieczeństwo. Jeśli będziesz w stanie nas stąd wyciągnąć, to wtedy może ci wybaczę. – Nacisk położony na "może" dawał jasno do zrozumienia, że alfa wcale nie zamierzała mu wybaczyć. Ale niebezpieczna sytuacja wciąż pozostawała niebezpieczną sytuacją, a jeśli Hern odwali coś jeszcze głupszego, jak na przykład zostawi tu Akhifer, podczas gdy sam wróci do domu, skończyłoby się niechybnym rozwiązaniem bractwa Oka przez wszystkich innych członków ławicy.

Czarny ułożył się pokornie, unikając zabójczego wzroku swojej przywódczyni. Prawdopodobnie zdawał sobie sprawę z tego, co narobił i wiedział, że żarty się skończyły. Nie mówiąc o tym, że przeciwstawił się słowu alfy, co było naprawdę głupim posunięciem, szczególnie dla kogoś uważanego za jedną z najmądrzejszych ryb w Zbiorniku.

– Jeśli można, pani... Sugeruję, byśmy w pierwszej kolejności udali się na dno. Być może trójząb się gdzieś tam zawieruszył, a przy okazji mielibyśmy punkt oparcia.

Obyś miał rację, przeleciało przez głowę Akhifer. Obyś miał do diaska rację, bo inaczej nie ręczę za siebie.

Na dnie oczywiście nic nie było, bo przecież po co miałoby być tak prosto i ładnie, prawda? Lepiej się namęczyć. Lepiej narażać życie niż faktycznie mieć jakieś szanse powrotu do domu. Świetnie. Po prostu świetnie. A czyja to wina? Herna! Pana wszechwiedzącego, który wie lepiej, bo jest wielce z bractwa Oka. Jest taki wspaniały i niesamowity, całkowicie przecież nieomylny, zawsze ma rację! Nigdy się nie myli, każda jego akcja kończy się czymś pozytywnym.

Szkoda, że nie dzisiaj, panie idealny. Dzisiaj narobiłeś sobie wroga w jednym z najbardziej wpływowych karpi w ławicy Koi Paradise. W samej cholernej alfie, która już teraz obiecała sobie, że jeśli wróci żywa do domu, to na pewno nie podaruje tego błędu komuś, kto był uważany za mądrego. Przerobi go nawet na sushi, jeśli taka będzie potrzeba.

Ich mozolne pływanie w kółko, bo bardzo wątpliwe, że posuwali się do przodu, przerwało pojawianie się ryby. Ale nie byle jakiej ryby, tylko jednego z zaginionych podrostków, z powodu których zaczęła się cała ta wyprawa poszukiwawcza. Młodziak był brudny od szlamu, do tego na skórze pojawiały się objawy choroby, jakby woda tutaj była zatruta, co tylko bardziej przeraziło żółtą karpicę.

– Pani Akhifer! – zawołał szylkretowy koi, ledwo pobierając wodę do skrzeli. – Pani Akhifer! Znalazła mnie pani!

– Co ty tu robisz, młodzieńcze? – trochę głupie pytanie, biorąc pod uwagę, że odpowiedź była raczej oczywista, ale samica musiała udawać, że panuje nad sytuacją.

– Bawiliśmy się w podchody kiedy znalazłem trójząb! Dotknąłem go i nagle pojawiłem się tutaj, uwierzy pani? A... Raczej pani uwierzy, skoro pani tu jest... Ale za to znalazłem drugi, podobny trójząb! Tylko nie mogę go sięgnąć.

– Pokaż go!

Chłopak zaprowadził dwójkę dorosłych do miejsca, gdzie znajdowała się podobna włócznia do tej, którą znaleźli u siebie. Istniał tylko jeden, mały problem. Trójzębu bronił niemałej wielkości sum.

<CDN>

1 sierpnia 2021

Podsumowanie lipca

Moi drodzy!

Wczoraj właśnie minął pierwszy miesiąc działania tego bloga! Nie wiem, jak Wy, ale sama osobiście czuję się mega zadowolona, że już w pierwszym miesiącu udało się przyciągnąć osóbki, a aktywność nie należała do marnych (jak na trzy postaci, oczywiście). Myślę, że śmiało mogę ogłosić, jak zakończył się nasz pierwszy miesiąc w Koi Paradise.

Na pierwszym miejscu znajduje się Akhifer, z liczbą słów 1456, czym zostawiła daleko w tyle pozostałych.

Kolejny w kolejce jest Feliks po napisaniu 652 słów w dwóch opowiadaniach.

Ostatnia trafiła się Romelle z jednym opowiadaniem, w którym zamieściła 410 słów.

Ponieważ miejsc w podsumowaniu jest 5, wszystkie karpie otrzymują tym razem AP. A jakieś wyjątki? Akhifer i Feliks, zgodnie z ogłoszeniem, otrzymują dodatkowe 2 AP w związku z tym, że należeli do Koi Paradise jeszcze przed otwarciem bloga.

Z kolei Mistrzem Miesiąca zostaje Akhifer, na którą zagłosowały 3 z 7 głosów. 7?? Skąd te ryby się wzięły?! No cóż, jest to zaskakujące, ale także i miłe.

Myślę, że to już wszystko w tym podsumowaniu. Dziękuję Wam wszystkim za obecność i za aktywność, żywię nadzieję, że kolejne miesiące będą również aktywne, a w naszym gronie pojawią się kolejne rybki. Życzę całej ławicy miłego dzionka!

~ Akhifer