10 września 2022

Od Akhifer - "Moja mała pamiątka" cz.1

Wszystkie swoje historie, jakie mi się przydarzają, owijam wokół bycia alfą. Jestem zmęczona, bo jestem alfą. Uciekam od ławicy, bo jestem alfą i chcę odpocząć. Mam obowiązki, bo jestem alfą. Ale przecież nie jestem tylko alfą. Jestem też córką, siostrą, koleżanką. Mam prywatne życie, nawet jeśli nie jest go tak dużo jak u innych. Mam swoje marzenia, pragnienia, potrzeby, których wbrew temu, co o sobie mówię, wcale tak bardzo nie spycham na drugi plan. Może moje życie nie jest tak luźne jak takiego Sprzątacza, ba, nie pamiętam, kiedy ostatnio wykonywałam swój zawód Strażnika. Ale nie jestem uwięziona w byciu alfą. I oto jedna z historii pokazujących tą drugą stronę, która nie jest powiązana z byciem alfą.

Dobra, wzięłam urlop w pracy, ale to liczy się zarówno stanowiska alfy, jak i Strażnika. I wcale ten urlop nie był taki ciężki do wzięcia. Szczególnie z nową twarzyczką wśród starszyzny, która była na tyle miła i wyrozumiała, że widziała te moje przysłowiowe wory pod oczami. My ryby nie mamy worów, ale spojrzenie też potrafi wiele powiedzieć, tak więc najukochańsza pani Klaudia puściła mnie wolno w świat, z powrotem do ukochanej rodzinki, za którą mi się nieco stęskniło. Nieco bardzo, szczerze mówiąc. Z chęcią zobaczyłabym uśmiechnięty pyszczek Miyony, tej małej zołzy i posłuchała wyzywania mamy, jak to ona nie musi się starać, żeby utrzymać to wszystko w porządku, a ojciec będzie jej tylko przytakiwał, nie chcąc wszczynać kłótni. I tylko ja się odezwę na ten temat, żartując, że z obecnym stanowiskiem byłabym spokojnie w stanie im załatwić jakiegoś pomocnika. Ach, rozmarzyć się idzie. Na szczęście to marzenie wyjątkowo łatwo spełnić.

Wpłynęłam po cichu do rodzinnego domu, w którym mieszkałam aż do zostania alfą. Nie mogę nawet wyrazić, jak bardzo tęskniłam za tymi kamiennymi ścianami wyrytymi dawno temu przez prądy wodne. Za wąskimi korytarzami, w których ledwo mieściły się dwa koi średniej wielkości. Za świetlikami słodkowodnymi uwięzionymi w małych klatkach, by oświetlały norę. Zawsze mi ich było trochę żal, ale one nie zdawały się cierpieć. W końcu urodziły się w takich warunkach.

Pierwsza zauważyła mnie Michelle, moja mama, jak zwykle przerzucająca różne bibeloty i odłamki z kąta do kąta, bo jej robota nie wymagała dużej frekwencji. Nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałam, żeby się tak ucieszyła.

– Akhifer! Moja ukochana Ferka! – zawołała, podpływając do mnie i chwytając mój pyszczek w płetwy. Na czole miała pojedynczą czerwoną plamę w kształcie liścia, a poza tym była cała biała, niczym perła. Dlatego była taty najcenniejszą perełką. – Jak ja cię dawno nie widziałam, kochanie! Jakaś ty wykończona. Co ta profesja alfy ci robi… Nie martw się, matka się tobą zajmie. Zaraz dostaniesz herbatę, a teraz płyń do Lagroo, bo źle się czuje. Na pewno ucieszy się na twój widok.

Tata źle się czuje. Akhifer nawet nie dziwiło to stwierdzenie, jej ojciec zadziwiająco często chorował. Przynajmniej według Michelle było to bardzo często, Ferka za to miała teorię, że on właściwie cały czas jest chory i czasem mu się pogarsza. Ale rodzice nie chcieli się przyznać, żeby ich dziewczynki nie pływały zmartwione. Tak właśnie wyglądała rodzicielska miłość.

Karpica popłynęła do małego pokoiku, który nie zmienił się ani trochę odkąd opuściła domostwo. Lagroo nie znosił zmian, które mogłyby zakłócić jego chi. Ojciec leżał brzuchem do dołu na wodorostowym łóżku i miał zamknięte oczy. Cóż, nie zamknięte, nie w sensie rozumianym przez ludzi. Były po prostu przyćmione, nałożyła się na nie błona, która od strony śpiącej rybki niezwykle mocno rozmazywała świat dookoła, co pozwalało na spokojne spanie. Ruchu wody nie dało się jednak odgrodzić i moje nagłe wpłynięcie do pokoju obudziło śpiącego Lagroo.

– Och. To ty.

– To ja! – zaśmiałam się, rozkładając płetwy jakbym pokazywała siebie na jakimś show. – Widzę, że znowu leżysz w łóżku. Jak się czujesz?

– Bywało lepiej.

Ach ten tata. Nigdy nie był fanem rozmów, a teraz wyraźnie chciał mieć święty spokój, w końcu przerwałam mu sen. Ale wiedziałam, kto na pewno ucieszy się na mój widok i będzie miał masę rzeczy do opowiedzenia. Wparowałam niezapowiedziana do pokoju odgrodzonego glonami, gdzie na ziemi walały się oszlifowane kamyki, a pod sufitem wisiała masa narzędzi zawieszonych na sznurkach. Czerwona karpica przebywająca w środku podskoczyła i obróciła się gwałtownie, wyciągając przed siebie kamienne ostrze do rycia kształtów w kamieniu.

– Fercia!! – zawołała Miyona jeszcze głośniej od mamy i rzuciła mi się z uściskami na szyję. Oczywiście nie pozostałam dłużna.

<CDN>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz