Złoty liść klonu, walczący od kilku dni z zachodzącym w jego tkankach procesem starzenia, w końcu odłączył się od grubej gałęzi drzewa i smagany wiatrem przykrył kolejne miejsce na niegdyś gładkiej tafli Zbiornika. W ciągu niespełna paru minut w ślad za nim poszły również inne liście, oblegając brzegi basenu tak szczelnie, że zobaczenie promieni słońca, przebijających się przez nie od spodu, stawało się prawie niemożliwe. Wraz z rozprzestrzeniającym się, niczym wysoko zakaźna choroba, mrokiem, na członków ławicy spadła epidemia realnych schorzeń pokroju kaszlu listkowego, który mimo wyjątkowo niepozornej nazwy okazuje się również wyjątkowo upierdliwym syfem. Wierzcie, nie chcielibyście go złapać, nawet jeśli miałoby wam to zagwarantować dzień wolnego w znienawidzonej pracy, przy czym dzień w tym przypadku to wartość równie stała, co poziom glukozy we krwi osoby z nierozpoznaną cukrzycą. Ale, ale, na tym jeszcze nie koniec, ponieważ trzeba by mieć skórę aligatora, żeby nie odczuć gwałtownego spadku temperatury oraz być zupełnie pozbawionym wzroku, aby nie zauważyć szpetnych cielsk drapieżników, które coraz pewniej poruszały się w pobliżu grupy koi. Jednak nie dyskryminujmy krótkowzrocznych ryb, w końcu w lokalizacji zagrożenia dużo poważniejszą rolę odgrywa węch, ten z kolei łatwo stracić po zarażeniu jedną z atakujących ów rybi narząd infekcji. Dodajmy do tego coraz większą presję otoczenia na punkcie zbierania zapasów w obliczu zbliżającej się zimy (jakby wszyscy po lecie spędzonym na leżeniu brzuchem do góry, dopiero teraz zdali sobie sprawę, z istnienia takiej pory roku), a także łączący się z tym fakt, że znalezienie ich nie było już tak szybkie, proste i przyjemne, i otrzymamy pełen gar zimnej zupy o nazwie jesień.
— Uroczo — mruknęła pod nosem Romelle, gdy pierwszym, co zobaczyła po wyjściu ze swojej norki 23 września, było zbiorowisko przekrzykujących się ryb różnego wieku i stanu, stłoczonych pod wysoką drewnianą tabliczką. Za jej ogonem siedział Luke niezbyt zainteresowany tym, co działo się na zewnątrz, całą swoją uwagę poświęcając śniadaniu, na które się wprosił. Medyczka zdążyła jeszcze zobaczyć, jak jeden ze starców zbiera muł z dna i bezceremonialnie obsypuje nim młodszego samca, zanim obróciła się w jego stronę. — O co chodzi?
Ten, zanim odpowiedział, wepchnął sobie do ust ostatniego ślimaka i strzepał z siebie szczątki wodorostów, na widok czego żyłka na czole karpicy zaczęła intensywnie pulsować. Oczywiście w przenośni.
— Ktoś rozpoczął odbicia. — Oznajmił, a gdy jej mimika ani trochę się nie zmieniła, popatrzył na nią z niedowierzaniem. — Chyba nie powiesz, że o nich nie pamiętasz?
Zaprzeczyła. Chcąc nie chcąc nigdy nie zdołała zapomnieć tej gry.
Na czym polegała?
Jej zasady były stosunkowo proste. Mówiąc w skrócie, istniały dwie drużyny – łowcy i krętacze, chociaż nazwy te były dość płynne. Czasami nazywano ich tak, innym razem zostawali sumami i szczupakami, a jeszcze kiedy indziej szachrajami i szalbierzami. Nie wszyscy wiedzieli, co te słowa oznaczają, ale czy to takie ważne? Brzmiały fajnie, a to w zupełności wystarczyło. Wracając, każda z osób miała własną bazę, którą musiała odbić ryba po przeciwnej stronie planszy, za którą służył spory teren znajdujący się przy Parku Ludzi. Żeby to zrobić należało najpierw odebrać atrybut przeciwnika, a następnie wypchnąć go (współzawodnika – nie, atrybut) poza zajmowaną strefę. Jak można się spodziewać, wygrywała ta drużyna, której członkowie zajęli większą część wrogiego terytorium. Karpie do niej należące zyskiwały natomiast wcześniej wspomniane atrybuty, które udało im się zdobyć, a które, co należy wspomnieć, były wyjątkowo cennymi dla swoich właścicieli przedmiotami, bo tylko ich poświęcenie umożliwiało Ci udział w rozgrywce. Ta zasada wbrew pozorom była solidnie przestrzegana, czego nie można powiedzieć o jakichkolwiek regułach dotyczących bezpieczeństwa, jeżeli w ogóle takowe istniały. Aby zdobyć emblemat oponenta, mogłeś posunąć się do wszystkiego i nikt nie zwróciłby na to uwagi.
Samej Romelle, mimo że nigdy nie należała do zbyt towarzyskich koi, zdarzyło się dwa, czy trzy razy uczestniczyć w odbiciach. Ostatni raz szczególnie zapadł jej w pamięć.
Przeciwnikiem samiczki okazał się wówczas prawie dwa razy większy od niej rybek, elokwentnie mówiąc, niezbyt szczupły i równie empatyczny, co i ona. Z tą drobną różnicą, że młoda Roma miała w sobie przynajmniej tyle ogłady, by wiedzieć, że szarpanie, gryzienie i szczypanie nie jest zbyt sportowym zachowaniem nawet jak na standardy tej gry. Gdy wszystko było już za nią, czuła się tak obolała i upokorzona, że gdyby tylko była w stanie płakać, podniosłaby poziom zasolenia wody w całym Zbiorniku o dobrą połowę, a fioletowooki albo by się do tego przystosował, albo zdechł.
Koi jednak nie na długo pozostała mu dłużna. Kolejnego dnia tuż po tym zdarzeniu, ogłada nie powstrzymała jej przed przypadkowym przytrzaśnięciem Wasilowi ogona drzwiami od klasy i zwyzywaniem jego matki na oczach całej szkoły. Fakt, może nie było to zbyt bystre — karp nie skurczył się przez noc i nadal, gdyby tylko chciał, mógłby z łatwością rzucić nią o ścianę — ale hej, kto nigdy za dzieciaka nie rozwiązywał w ten sposób konfliktów, niech pierwszy rzuci małżem.
Podsumowując, czy pamiętała? Jak mogła zapomnieć! Sęk w tym, że...
— Myślałam, że to gra dla narybku. — Podrapała się po boku, zastanawiając się, czy kiedykolwiek w dzieciństwie widziała jakiegoś zainteresowanego nią dorosłego. Nic nie przychodziło jej do głowy. — Wyjątkowo brutalna i raczej mało wychowawcza, ale nadal dla dzieci.
— Podrasowano trochę zasady i zwiększono stawkę, z resztą, co ja będę mówił, sama zobacz. — wskazał płetwą w stronę tabliczki, pod którą panował wciąż ten sam tłok. — Chyba zwolniło się trochę miejsca.
— Nie widać — stwierdziła, wychwytując w plątaninie ciał pyszczki wszystkich ryb, które rzuciły jej się w oczy poprzednio i kilka całkowicie nowych. — Mam za to wrażenie, że jest ich więcej.
Wbrew temu, co powiedziała, w tym samym momencie oderwała się od drzwi i podpłynęła do zebranych. Luke dołączył do niej chwilę później, przepychając się między pozostałymi karpiami, z których każdy chciał być jak najbliżej obiektu. Natomiast zainteresowanie nim stale rosło, przypadkowi przechodnie zatrzymywali się, by zobaczyć, co wywołało takie poruszenie, a ci, którzy byli tutaj wcześniej, widząc to, nie zamierzali opuścić swoich miejsc, tym samym bezustannie napędzając to błędne koło.
Zlokalizowanie siostry i droga do niej, choć krótka, przysporzyła mu wiele nerwów, a gdy w końcu udało mu się przystanąć obok, zobaczył, że jej wzrok zawisł na jednym konkretnym fragmencie tekstu i nie przesuwa się dalej. Przeczytał go, mimo że będąc od świtu na płetwach, zdołał zrobić to już z dobre cztery razy. Wciąż robiło to samo wrażenie, wydawało się tak surrealistyczne, że aż śmieszne. Karpie mogły od razu uznać całe ogłoszenie za żart i wrócić do swoich obowiązków, szybko o nim zapominając. Z drugiej strony każdy lubi czasem pomarzyć, nawet jeśli są to marzenia przepełnione dziecinną naiwnością, nic nas one nie kosztują, nie ma w nich też nic groźnego, a zawsze jest cień szansy na to, że okażą się prawdziwe. Romelle musiała myśleć podobnie, ponieważ pierwsze zdanie, które wypowiedziała, gdy wreszcie skończyła czytać, brzmiało:
— Kogo na to stać?
<CDN>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz