Brae płynął obok Feliksa w kierunku kryształowni. To — czyli kierunek wyprawy — był chyba jedyną rzeczą, o jaką nie mógł się z nim kłócić. Kryształy znajdowały się tylko w jednym miejscu.
Chociaż, kto wie, może znalazłby jakiś w ruinach świątyni? Błyskotki przecież wykorzystuje się do rozmaitych celów, a jitong mógł być pewny, że z pewnością jakiś amator przyzywania duchów zostawił tam niejeden amulet.
Wspomnienie pracy przypomniało mu o jutrzejszym obowiązku nauczyciela pisma. Wiadomo, ktoś musi tym bachorom pokazać, jak przestać kreślić płetwami takie bazgroły, ale na myśl, że to on ma być tym kimś, zrobiło się mu słabo. Jego zmęczenie zwiększyło się o jakieś pięćdziesiąt procent a pomysł uprzykrzenia życia Feliksowi wydał się mniej piękny. Był pewien, że zaraz przepłynie mu przed oczyma całe życie, ale wtedy poczuł mocne szturchnięcie.
To Feliks uderzył go płetwą, i chociaż Brae w pierwszym odruchu zamierzał go zaatakować, to wyobraził sobie miny swoich uczniów, którzy w zdziwieniu obserwują ich niezdrowo spokojnego nauczyciela wdającego się w bójkę. Co powiedzieliby ich rodzice?
— Słuchasz mnie? Dotarliśmy na miejsce. Lepiej znajdź coś naprawdę dobrego — oznajmił koi, wprowadzając Tenebrae’go w jeszcze większe podenerwowanie, po czym wpłynął do środka.
Brae teatralnie westchnął, na co dookoła wzburzyła się chmara bąbelków. Następnie jitong popłynął śladami towarzysza, uważnie rozglądając się na boki.
Kamyk, kamyk, kamyk. A teraz Feliks pokazuje (uwaga) kamyk, krzycząc: co sądzisz o nim? Gdyby bywał tu częściej to może by wiedział, że w jaskini echo roznosi się naprawdę dobrze i jeżeli nie chcesz przyprawić nikogo o zawał, lepiej nie podnoś głosu.
— Może być. Ale preferowałbym jakiś bardziej wyjątkowy, bo po taki to moglibyśmy do zbieracza pójść — swoim najbardziej zdegustowanym głosem skomentował Brae.
Feliks zaproponował jeszcze kilka innych błyskotek, a jitong, prosząc bogów o dobre wczucie się w gust Akhifer, wybrał błękitno-biały.
Kiedy oboje wypłynęli z kryształowni, obskoczyła ich dwójka donosicieli. Jeden, koloru szarawego, wyglądał na zmęczoną życiem rybę, która najchętniej rozłożyłaby się na dnie zbiornika. Drugi, czerwono-różowy w coś przypominającego pręgi, wesoło pływał dookoła, a jego kolorowe oczy zachowywały się jeszcze bardziej dziko niż płetwy. Podczas gdy jego starszy towarzysz na widok płynącej dwójki od razu przybrał pewnie dystans, ten widocznie najchętniej przytuliłby się zarówno do Feliksa, jak i Brae (bardzo zniesmaczonego widokiem młodzika).
— To ty jesteś tym, kto dokona morderstwa? — spytał się Feliksa, który zdecydowanie bardziej przypominał typ wojownika. Gdy ten pokręcił w proteście głową, donosiciel widocznie zamierzał zawrócić się do Brae. Przerwał mu jednak wyższy rangą zwiadowca.
— Przyszliśmy zebrać informację i potwierdzić bądź obalić plotki, które ostatnio powstały — gdy mówił, utworzone bąbelki wydawały się tak ospałe jak on sam. — Podobno Pan Brae zamierza obalić naszą alfę, i skoro temat wzbudza zainteresowanie, powinniśmy się czegoś dowiedzieć — można było śmiało założyć, że starszy nie poświęca już swojej pracy żadnej pasji.
— Sprawą podobno ma zainteresować się wojsko! — młody się wydzierał. — Mówią, że sama alfa zamierza zgładzić Tenebrae’a!
<Feliks/Akhifer?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz