Samica w skupieniu przetwarza艂a ka偶dy pojedynczy wyraz, wypowiedziany przez karpia.
Zdecydowanie nie tak wyobra偶a艂a sobie spotkanie z w艂a艣cicielem g艂osu, kt贸ry w zaledwie kilka chwil zdo艂a艂 sprawi膰, by sprzeciwi艂a si臋 g艂oszonym przez ni膮 postulatom.
Wkraczaj膮c na teren Mrocznej Puszczy, stara艂a si臋 nie my艣le膰 o mo偶liwych konsekwencjach swojego zachowania. Dzia艂a艂a w trosce o bezpiecze艅stwo innych i mia艂a szczer膮 nadziej臋, 偶e zostanie to uwzgl臋dnione w przypadku wyp艂yni臋cia incydentu poza granic臋 tr贸jki Koi. W zaistnia艂ej sytuacji nie by艂a jednak pewna, czy uda im si臋 do偶y膰 momentu, w kt贸rym sprawa ujrzy 艣wiat艂o dzienne. Bra艂a pod uwag臋 r贸偶ne scenariusze, wi臋kszo艣膰 z nich nie przedstawia艂a ich bliskiej przysz艂o艣ci w pozytywnych barwach.
– Powinni艣my si臋 przede wszystkim uspokoi膰 – stwierdzi艂a, kieruj膮c swoje s艂owa bardziej do siebie, ani偶eli otaczaj膮cych j膮 karpi. W rzeczywisto艣ci spok贸j znajdowa艂 si臋 na samym ko艅cu obszernej listy uczu膰, k艂臋bi膮cych si臋 w jej g艂owie – Powiedz, co takiego widzia艂e艣. Co nam grozi?
– Obawiam si臋, 偶e to nie najlepsza pora na rozmowy. To nie nale偶y do zbyt przyjaznych – szereg ponuro wygl膮daj膮cych ro艣lin, porastaj膮cych dno w tej cz臋艣ci Zbiornika zacz膮艂 nagle nier贸wnomiernie si臋 porusza膰. Nie ulega艂o w膮tpliwo艣ci, 偶e czymkolwiek by艂a owa niebezpieczna istota, w艂a艣nie zbli偶a艂a si臋 do oniemia艂ych cz艂onk贸w 艂awicy, w tempie znacznie przekraczaj膮cym ponad zdolno艣ci zwyk艂ych ryb.
Je偶eli wcze艣niej nie mieli wi臋kszych powod贸w ku ucieczce (cho膰 takowe istnia艂y), teraz wszyscy zgodnie ruszyli przed siebie.
P艂yn膮c ile si艂 w p艂etwach Romelle nie mia艂a mo偶liwo艣ci odwr贸cenia si臋, aby sprawdzi膰 czym jest usi艂uj膮cy ich z艂apa膰 drapie偶nik, tote偶 ca艂kowicie porzucaj膮c resztki elokwencji, wydar艂a si臋 do poruszaj膮cego si臋 przed ni膮 nieznajomego.
– CO TO JEST?!
– Wyt艂umacz臋 Wam wszystko, jak znajdziemy si臋 w bezpiecznym miejscu.
Je艣li znajdziemy si臋 w bezpiecznym miejscu
– To rekin, racja? – nie dawa艂a za wygran膮.
– Co艣 znacznie gorszego.
– Gorszego od w艣ciek艂ej alfy? – jak mo偶na si臋 domy艣li膰, tym razem g艂os zabra艂 Jitong. Od wyrzucenia r膮k w powietrze i przewr贸cenia oczami, br膮zowook膮 dzieli艂a jedynie ch臋膰 natychmiastowego wydostania si臋 z kryzysowej sytuacji oraz ograniczone mo偶liwo艣ci spowodowane posiadaniem rybiego cia艂a. Ich towarzysz w odr贸偶nieniu od Medyczki w 偶aden specjalny spos贸b nie zareagowa艂 na sarkastyczny komentarz ze strony samca. Zamiast tego, jak mantr臋 powtarza艂 te same trzy s艂owa, kt贸rymi poprzednio uraczy艂 karpic臋, stopniowo doprowadzaj膮c j膮 do szewskiej pasji.
Czas p艂yn膮艂, a grupa, z "Krzykaczem" na czele wci膮偶 niestrudzenie posuwa艂a si臋 naprz贸d, z ka偶dym machni臋ciem p艂etw, oddalaj膮c si臋 od granic Mrocznej Puszczy.
Im d艂u偶ej uciekali, tym mocniej w umy艣le Romelle zaciera艂a si臋 zdolno艣膰 orientacji w czasie i przestrzeni. Dystans, kt贸ry przebyli, wskazywa艂 na to, 偶e ju偶 dawno przekroczyli niewidoczn膮 lini臋, dziel膮c膮 ten pe艂en niebezpiecze艅stw sektor od strefy, w kt贸rej na co dzie艅 偶yli. Jednocze艣nie m贸g艂 by膰 to jedynie wymys艂 jej umys艂u, nap臋dzany coraz wi臋kszym poziomem poczucia zm臋czenia, rozchodz膮cym si臋 po ca艂ym jej ciele.
W innych okoliczno艣ciach mo偶e usatysfakcjonowa艂by j膮 fakt, i偶 pr臋dko艣膰, z jak膮 si臋 porusza艂a, nieco przewy偶sza艂a umiej臋tno艣ci Jitonga. O jego dalszym istnieniu informowa艂y j膮 jedynie docinki, sporadycznie wydobywaj膮ce si臋 z jego ust.
Mimo tego nie czu艂a ulgi. Opada艂a z si艂, natomiast mkn膮cy pomi臋dzy wodorostami potw贸r nie wykazywa艂 偶adnych oznak wycie艅czenia. Wr臋cz przeciwnie, przecina艂 wod臋 z surrealistyczn膮 precyzj膮, z sekundy na sekund臋 skracaj膮c dziel膮c膮 ich przestrze艅.
Doskonale zdaj膮c sobie spraw臋 z zagro偶enia, stara艂a si臋 skupi膰 na odnalezieniu jakiejkolwiek jaskini, wyrwy, czy cho膰by wystarczaj膮co pojemnej beczki po rumie, po kt贸ry tak ochoczo si臋ga艂a ludno艣膰 Anglii za czas贸w, gdy Barbados stanowi艂o koloni臋 angielsk膮.
艢widruj膮c wzrokiem roz艂o偶ysty grunt wchodz膮cy w sk艂ad Zbiornika, w ko艅cu jej uwag臋 przyku艂a niewielka szczelina, wy偶艂obiona w pot臋偶nej skalnej 艣cianie, znajduj膮ca si臋 nie dalej ni偶 pi臋膰dziesi膮t metr贸w od nich.
Wielko艣膰 dziury pozostawia艂a wiele do 偶yczenia, a mimo to w jej niezbyt przyst臋pnie wygl膮daj膮cym wn臋trzu, br膮zowooka widzia艂a jedyne 藕r贸d艂o ratunku dla siebie i pozosta艂ych. Mog艂aby po艣wi臋ci膰 wi臋cej czasu na dok艂adniejsze przemy艣lenie swojego planu, jednak w chwili, gdy z paszczy nieokre艣lonego monstrum wydoby艂 si臋 d艂ugi gard艂owy ryk, decyzja zosta艂a podj臋ta.
Wykorzystuj膮c resztki energii i staraj膮c si臋 ignorowa膰 przybieraj膮cy na sile b贸l w skrzelach, przyspieszy艂a, by m贸c swobodnie porozumie膰 si臋 z obcym Koi.
– Widzisz tamto wg艂臋bienie? – karp zrozumia艂 jej intencje i bez s艂owa skierowa艂 wzrok w stron臋 luki.
– Nie wydaje si臋 zbyt pojemna.
– Z tej odleg艂o艣ci mo偶e wygl膮da膰 na mniejsz膮, ale gdyby艣my si臋 zbli偶yli... z reszt膮, masz jakie艣 inne propozycje?
Pokr臋ci艂 przecz膮co g艂ow膮, w efekcie wykonuj膮c seri臋 szybkich ruch贸w tu艂owiem, po czym niemal bezg艂o艣nie wypowiedzia艂 kilka s艂贸w, kt贸re Romelle zrozumia艂a jako "Sprz膮tacze tego nie pozbieraj膮" . Mia艂a nadziej臋, 偶e nie do ko艅ca prawid艂owo zrozumia艂a ich koncept, a przede wszystkim, 偶e r贸偶ni艂 si臋 on od interpretacji, kt贸r膮 w formie niesamowicie dok艂adnych obraz贸w, postanowi艂 zaserwowa膰 jej m贸zg.
Ostatecznie jednak osobnik par艂 naprz贸d, wprost na wskazane przez ni膮 miejsce.
Jeszcze tylko 30 metr贸w... 20... 15... 10; Niemal czu艂a na sobie ciep艂o bij膮ce z rozwartego pyska potwora
5 metr贸w, 4... 3; Nieznajomy zd膮偶y艂 znikn膮膰 we wn臋trzu groty, 2... 1...
Zag艂臋biaj膮c si臋 w szczelinie, na w艂asnej sk贸rze odczu艂a jej nieodpowiednie proporcje. Wyobra偶a艂a sobie, 偶e zgrabnie wsunie si臋 do zag艂臋bienia, by chwil臋 p贸藕niej ujrze膰 przed sob膮 艣cian臋 podwodnej jaskini; W praktyce potoczy艂a si臋 przez w膮ski tunel, przypominaj膮c raczej niezbyt okaza艂y worek ziemniak贸w, ni偶 zr臋czn膮 ryb臋.
Zimne 艣ciany korytarza bole艣nie obciera艂y si臋 o jej tu艂贸w, a ich ostrzejsze kraw臋dzie rani艂y 艂uski, mimo tego jedno si臋 zgadza艂o. Na ko艅cu drogi czeka艂a na ni膮 艣redniej wielko艣ci grota, jednak niedane jej by艂o zazna膰 spokoju.
W momencie, w kt贸rym znalaz艂a si臋 w 艣rodku, pod wp艂ywem uderzenia wn臋trze jamy niebezpiecznie si臋 zatrz臋s艂o. Zanim drobne kamienie, pokrywaj膮ce pu艂ap jaskini, osun臋艂y si臋, cz臋艣ciowo zas艂aniaj膮c wyj艣cie, oraz ograniczaj膮c dop艂yw 艣wiat艂a, samica zd膮偶y艂a na w艂asne oczy zobaczy膰, jak olbrzymie cielsko o grafitowej barwie oddala si臋 od nich, zmierzaj膮c w kierunku Mrocznej Puszczy.
Kiedy sytuacja nieco si臋 uspokoi艂a, a czarno-bia艂a przyj臋艂a do 艣wiadomo艣ci fakt, 偶e drapie偶nik najwyra藕niej nie przyst膮pi do kolejnego ataku, odzyskuj膮c trze藕wo艣膰 umys艂u, rozejrza艂a si臋 dooko艂a.
Poza wcze艣niej wspomnianym Koi i ni膮 sam膮 nie by艂o tutaj kompletnie niczego. 呕adnych ro艣lin, 偶adnych materia艂贸w, jedna go艂a 艣ciana uk艂adaj膮ca si臋 w niemal idealny p贸艂okr膮g i...
– Gdzie jest... – Nagle nasz艂a j膮 niewyobra偶alna ochota uderzenia g艂ow膮 w twarde pod艂o偶e – 艣wietnie.
Podczas rozmowy z obcym nawet nie pomy艣la艂a o podzieleniu si臋 swoim zamiarem z niebieskookim. S膮dzi艂a, 偶e uda si臋 za nimi, by艂 tak blisko, musia艂 us艂ysze膰, o czym m贸wili. Jednocze艣nie nie mia艂a pewno艣ci, kiedy w艂a艣ciwie samiec postanowi艂 si臋 od nich od艂膮czy膰, w ka偶dej chwili m贸g艂 zmieni膰 kierunek, omin膮膰 besti臋. Kurczowo trzyma艂a si臋 tej my艣li, cho膰 i tym razem nie stanowi艂a ona jedynej prawdopodobnej wersji wydarze艅.
– Przykro mi – pochwyci艂a s艂owa samca. Jego g艂os nie brzmia艂 ju偶 tak pewnie, jak niespe艂na kilka minut wcze艣niej.
– Nawet nie wiedzia艂am, jak mia艂 na imi臋 – odpar艂a niedbale, wprowadzaj膮c swojego rozm贸wc臋 w stan konsternacji.
– Odnios艂em inne wra偶enie.
– Mia艂am zamiar wydosta膰 Ci臋 st膮d 偶ywego, tymczasem utkn臋艂am w jaskini, gubi膮c po drodze Jitonga. Wybacz, 偶e nie skacz臋 z ekscytacji – wycedzi艂a, mo偶e nieco zbyt agresywnie. Jej odpowied藕 wprawdzie nie mija艂a si臋 z prawd膮, ale by艂a mocno ograniczona. Nie zamierza艂a jednak zwierza膰 si臋 ze swoich uczu膰 ca艂kowicie obcej osobie, nie zrobi艂aby tego nawet wtedy, gdyby nagle na jego miejscu znalaz艂by si臋 jeden z cz艂onk贸w jej rodziny, bo co mia艂aby im powiedzie膰?
呕e codziennie, cho膰by na kr贸tki moment, zaczynaj膮 nawiedza膰 j膮 ponure wizje najdro偶szych jej sercu ryb, obj臋tych nieuleczaln膮 chorob膮, na kt贸r膮 ona, sp臋tana przez swoje niewystarczaj膮ce umiej臋tno艣ci, nie mo偶e znale藕膰 lekarstwa?
呕e tak naprawd臋 uwielbia t臋 mieszank臋 przera偶enia i podniecenia, kt贸ra towarzyszy jej przy ka偶dym zleceniu?
呕e tylko czeka na moment, w kt贸rym co艣 si臋 wydarzy, poniewa偶 bez tego jej 偶ycie wydaje jej si臋 niebywale nudne?
呕e potrafi obwinia膰 si臋 za ka偶de znikni臋cie, ka偶de skaleczenie innych jednostek? W ko艅cu, gdyby tylko by艂a na miejscu, mog艂aby co艣 zrobi膰, by temu zapobiec. Zawsze by艂o co艣, co mog艂aby zrobi膰.
Nie, wyjawienie tego wszystkiego zdecydowanie nie wchodzi艂o w gr臋. Nawet dla samej Romelle brzmia艂o to niepowa偶nie, wr臋cz niedorzecznie, a wystawienie si臋 na 艣mieszno艣膰 by艂o jedn膮 z ostatnich rzeczy, jakich pragn臋艂a.
– Powiedzia艂e艣, 偶e zdradzisz mi, czym jest stworzenie, kt贸re nas 艣ciga艂o. Teraz mamy wystarczaj膮co czasu, aby sobie wszystko wyja艣ni膰. W szczeg贸lno艣ci to, dlaczego przekroczy艂e艣 granic臋 puszczy.
Nieznajomy zawacha艂 si臋, wyra藕nie zastanawiaj膮c si臋 nad odpowiedzi膮.
– Nie wiem, od czego zacz膮膰, to wszystko w og贸le nie powinno mie膰 miejsca.
– W to nie w膮tpi臋.
– Pocz膮tkowo chcia艂em dosta膰 si臋 do Kryszta艂owni, od pewnego czasu jestem na tropie pewnego artefaktu, kt贸ry podobno zagin膮艂 wiele lat temu – przybysz na to wspomnienie wyra藕nie si臋 rozpromieni艂 – Nie zamierza艂em 艂ama膰 przepis贸w, ale nagle poczu艂em, 偶e powinienem tam zajrze膰. Mia艂em wra偶enie, nie, by艂em pewny, 偶e w ko艅cu uda mi si臋 znale藕膰 to, czego szukam.
Romelle spojrza艂a na niego z wyra藕nym politowaniem. Nie mog艂a uwierzy膰, 偶e samiec ryzykowa艂 w艂asne 偶ycie z takiego powodu. Nie mog艂a uwierzy膰, 偶e ryzykowa艂a w艂asne 偶ycie z takiego powodu. Poczu艂a lekkie uk艂ucie zawodu, kt贸re stara艂a si臋 zatuszowa膰 wyrazem dezaprobacji. Ten widz膮c jej wrogie spojrzenie, kontynuowa艂.
– Wiem, jak to brzmi, gdybym m贸g艂 cofn膮膰 czas, nigdy bym si臋 na to ponownie nie zdecydowa艂. Ale w tamtej chwili nie my艣la艂em logicznie, co艣 mn膮 kierowa艂o, mo偶e ciekawo艣膰, a mo偶e rosn膮ca potrzeba zdobycia... W ka偶dym razie znalaz艂em si臋 dalej, ni偶 chcia艂em, naruszy艂em terytorium tego czego艣 i uciekaj膮c, natrafi艂em na was. P贸藕niej sprawy potoczy艂y si臋 same.
– Co to by艂o – po raz kolejny ponowi艂a swoje pytanie coraz bardziej zniecierpliwiona brakiem odpowiedzi – Powiedz mi, co to by艂o, lub do czego by艂o podobne. Mo偶e p艂aszczka albo jaka艣 inna ryba ogo艅czowata?
Co艣 znacznie gorszego
Co艣 znacznie gorszego
Co艣 znacznie...
– To nie mog艂a by膰 p艂aszczka – zacz膮艂 ku jej zdziwieniu karp – wygl膮da艂o raczej jak po艂膮czenie ka艂amarnicy ze szczupakiem.
– Jeste艣 pewien? – o ile w mo偶liwo艣膰 ataku rekina Romelle mog艂a jeszcze uwierzy膰, tak ta mieszanka wyda艂a jej si臋 wyj膮tkowo nierealna.
– Tylko to por贸wnanie przychodzi mi do g艂owy, jeszcze nigdy nie s艂ysza艂em o czym艣 takim, nie m贸wi膮c o zobaczeniu go na w艂asne oczy.
Karpica postanowi艂a chwilowo nie zag艂臋bia膰 si臋 w ten temat, badawczo przygl膮daj膮c si臋 aparycji karpia, pr贸buj膮c zlokalizowa膰 jakie艣 drobne rany lub przebarwienia, kt贸re by膰 mo偶e pomog艂yby jej w interpretacji to偶samo艣ci napastnika.
– Zostawmy to. Jeste艣 ranny? – p贸艂mrok panuj膮cy w jaskini wyra藕nie nie sprzyja艂 jej ogl臋dzinom. Nawet zbli偶aj膮c si臋 do samca i op艂ywaj膮c go z ka偶dej strony, nie by艂a w stanie z ca艂膮 pewno艣ci膮 stwierdzi膰 czy zdobi膮ca jego 艂uski bordowa wst臋ga jest w rzeczywisto艣ci cz臋艣ci膮 jego umaszczenia, czy mo偶e skaleczeniem.
W reakcji na jej poczynania (pocz膮tkowo rzucane przez ni膮 pojedyncze spojrzenia ust膮pi艂y miejsca szczeg贸艂owej inspekcji) nieznajomy dyskretnie skierowa艂 si臋 jeszcze g艂臋biej w g艂膮b jamy.
– Jeste艣 medykiem, czy mog臋 zacz膮膰 si臋 ba膰?
– Jedno nie wyklucza drugiego.
– Zapewniam, 偶e nic mi nie jest. Raczej wiedzia艂bym, gdyby by艂o inaczej.
– Raczej?
– Na pewno.
– W porz膮dku – br膮zowooka skierowa艂a sw贸j wzrok ku wyj艣ciu z groty, a w jej g艂owie momentalnie pojawi艂 si臋 obraz g贸ry szarej masy obijaj膮cej si臋 o 艣ciany pomieszczenia – my艣lisz, 偶e mo偶e wr贸ci膰?
– Nie mam poj臋cia, mo偶e wp艂yn膮艂 z powrotem do Puszczy. Szczerze m贸wi膮c, nie wygl膮da艂 na zainteresowanego nowym otoczeniem... z drugiej strony ca艂kiem tu przytulnie.
– Mo偶e przez najbli偶sz膮 godzin臋 tak b臋dzie – na pyszczek karpia wp艂yn膮艂 ledwie widoczny cie艅 ulgi, kt贸ry znik艂 r贸wnie szybko, co si臋 pojawi艂 – W ka偶dym razie do momentu, w kt贸rym sko艅czy nam si臋 po偶ywienie i zaczniemy losowa膰, kt贸ry z nas po艣wi臋ci si臋, aby drugi mia艂 szans臋 na przetrwanie.
– Wiesz, my艣l臋 偶e to odpowiedni moment, aby si臋 st膮d wyrwa膰 – podp艂yn膮艂 do zasypanego otworu i zwinnymi ruchami zacz膮艂 pozbywa膰 si臋 z niego resztek kamieni.
Promienie s艂o艅ca stopniowo przebija艂y si臋 przez szczeliny, czyni膮c wn臋trze bardziej przyst臋pnym. Przyp艂yw 艣wiat艂a poza oczywistym wzrostem widoczno艣ci wskaza艂 jednak r贸wnie偶 nowe komplikacje.
Praw膮 p艂atw臋 obcego zdobi艂 bogato zdobiony z艂oty pier艣cie艅, kt贸rego obecno艣ci wcze艣niej nie zauwa偶y艂a, natomiast obszar jego cia艂a tu偶 pod ow膮 ko艅czyn膮 upstrzony by艂 nieregularnymi plamami o takiej samej barwie.
Nie by艂o mowy, 偶eby samica ich wcze艣niej nie zauwa偶y艂a, a mimo to obraz, kt贸ry przed sob膮 widzia艂a, nie by艂 jedynie wytworem jej wyobra藕ni.
Co艣 si臋 sta艂o. Nareszcie co艣 si臋 sta艂o.
<Kto艣?>