28 września 2021

Od Romelle CD. Tenebrae - "Tenebrae miał wątpliwości" cz.4

Samica w skupieniu przetwarzała każdy pojedynczy wyraz, wypowiedziany przez karpia.

Zdecydowanie nie tak wyobrażała sobie spotkanie z właścicielem głosu, który w zaledwie kilka chwil zdołał sprawić, by sprzeciwiła się głoszonym przez nią postulatom.

Wkraczając na teren Mrocznej Puszczy, starała się nie myśleć o możliwych konsekwencjach swojego zachowania. Działała w trosce o bezpieczeństwo innych i miała szczerą nadzieję, że zostanie to uwzględnione w przypadku wypłynięcia incydentu poza granicę trójki Koi. W zaistniałej sytuacji nie była jednak pewna, czy uda im się dożyć momentu, w którym sprawa ujrzy światło dzienne. Brała pod uwagę różne scenariusze, większość z nich nie przedstawiała ich bliskiej przyszłości w pozytywnych barwach.

– Powinniśmy się przede wszystkim uspokoić – stwierdziła, kierując swoje słowa bardziej do siebie, aniżeli otaczających ją karpi. W rzeczywistości spokój znajdował się na samym końcu obszernej listy uczuć, kłębiących się w jej głowie – Powiedz, co takiego widziałeś. Co nam grozi?

– Obawiam się, że to nie najlepsza pora na rozmowy. To nie należy do zbyt przyjaznych – szereg ponuro wyglądających roślin, porastających dno w tej części Zbiornika zaczął nagle nierównomiernie się poruszać. Nie ulegało wątpliwości, że czymkolwiek była owa niebezpieczna istota, właśnie zbliżała się do oniemiałych członków ławicy, w tempie znacznie przekraczającym ponad zdolności zwykłych ryb.

Jeżeli wcześniej nie mieli większych powodów ku ucieczce (choć takowe istniały), teraz wszyscy zgodnie ruszyli przed siebie.

Płynąc ile sił w płetwach Romelle nie miała możliwości odwrócenia się, aby sprawdzić czym jest usiłujący ich złapać drapieżnik, toteż całkowicie porzucając resztki elokwencji, wydarła się do poruszającego się przed nią nieznajomego.

– CO TO JEST?!

– Wytłumaczę Wam wszystko, jak znajdziemy się w bezpiecznym miejscu.

Jeśli znajdziemy się w bezpiecznym miejscu

– To rekin, racja? – nie dawała za wygraną.

– Coś znacznie gorszego.

– Gorszego od wściekłej alfy? – jak można się domyślić, tym razem głos zabrał Jitong. Od wyrzucenia rąk w powietrze i przewrócenia oczami, brązowooką dzieliła jedynie chęć natychmiastowego wydostania się z kryzysowej sytuacji oraz ograniczone możliwości spowodowane posiadaniem rybiego ciała. Ich towarzysz w odróżnieniu od Medyczki w żaden specjalny sposób nie zareagował na sarkastyczny komentarz ze strony samca. Zamiast tego, jak mantrę powtarzał te same trzy słowa, którymi poprzednio uraczył karpicę, stopniowo doprowadzając ją do szewskiej pasji.


Czas płynął, a grupa, z "Krzykaczem" na czele wciąż niestrudzenie posuwała się naprzód, z każdym machnięciem płetw, oddalając się od granic Mrocznej Puszczy.

Im dłużej uciekali, tym mocniej w umyśle Romelle zacierała się zdolność orientacji w czasie i przestrzeni. Dystans, który przebyli, wskazywał na to, że już dawno przekroczyli niewidoczną linię, dzielącą ten pełen niebezpieczeństw sektor od strefy, w której na co dzień żyli. Jednocześnie mógł być to jedynie wymysł jej umysłu, napędzany coraz większym poziomem poczucia zmęczenia, rozchodzącym się po całym jej ciele.

W innych okolicznościach może usatysfakcjonowałby ją fakt, iż prędkość, z jaką się poruszała, nieco przewyższała umiejętności Jitonga. O jego dalszym istnieniu informowały ją jedynie docinki, sporadycznie wydobywające się z jego ust.

Mimo tego nie czuła ulgi. Opadała z sił, natomiast mknący pomiędzy wodorostami potwór nie wykazywał żadnych oznak wycieńczenia. Wręcz przeciwnie, przecinał wodę z surrealistyczną precyzją, z sekundy na sekundę skracając dzielącą ich przestrzeń.

Doskonale zdając sobie sprawę z zagrożenia, starała się skupić na odnalezieniu jakiejkolwiek jaskini, wyrwy, czy choćby wystarczająco pojemnej beczki po rumie, po który tak ochoczo sięgała ludność Anglii za czasów, gdy Barbados stanowiło kolonię angielską.

Świdrując wzrokiem rozłożysty grunt wchodzący w skład Zbiornika, w końcu jej uwagę przykuła niewielka szczelina, wyżłobiona w potężnej skalnej ścianie, znajdująca się nie dalej niż pięćdziesiąt metrów od nich.

Wielkość dziury pozostawiała wiele do życzenia, a mimo to w jej niezbyt przystępnie wyglądającym wnętrzu, brązowooka widziała jedyne źródło ratunku dla siebie i pozostałych. Mogłaby poświęcić więcej czasu na dokładniejsze przemyślenie swojego planu, jednak w chwili, gdy z paszczy nieokreślonego monstrum wydobył się długi gardłowy ryk, decyzja została podjęta.

Wykorzystując resztki energii i starając się ignorować przybierający na sile ból w skrzelach, przyspieszyła, by móc swobodnie porozumieć się z obcym Koi.

– Widzisz tamto wgłębienie? – karp zrozumiał jej intencje i bez słowa skierował wzrok w stronę luki.

– Nie wydaje się zbyt pojemna.

– Z tej odległości może wyglądać na mniejszą, ale gdybyśmy się zbliżyli... z resztą, masz jakieś inne propozycje?

Pokręcił przecząco głową, w efekcie wykonując serię szybkich ruchów tułowiem, po czym niemal bezgłośnie wypowiedział kilka słów, które Romelle zrozumiała jako "Sprzątacze tego nie pozbierają" . Miała nadzieję, że nie do końca prawidłowo zrozumiała ich koncept, a przede wszystkim, że różnił się on od interpretacji, którą w formie niesamowicie dokładnych obrazów, postanowił zaserwować jej mózg.

Ostatecznie jednak osobnik parł naprzód, wprost na wskazane przez nią miejsce.

Jeszcze tylko 30 metrów... 20... 15... 10; Niemal czuła na sobie ciepło bijące z rozwartego pyska potwora

5 metrów, 4... 3; Nieznajomy zdążył zniknąć we wnętrzu groty, 2... 1...


Zagłębiając się w szczelinie, na własnej skórze odczuła jej nieodpowiednie proporcje. Wyobrażała sobie, że zgrabnie wsunie się do zagłębienia, by chwilę później ujrzeć przed sobą ścianę podwodnej jaskini; W praktyce potoczyła się przez wąski tunel, przypominając raczej niezbyt okazały worek ziemniaków, niż zręczną rybę.

Zimne ściany korytarza boleśnie obcierały się o jej tułów, a ich ostrzejsze krawędzie raniły łuski, mimo tego jedno się zgadzało. Na końcu drogi czekała na nią średniej wielkości grota, jednak niedane jej było zaznać spokoju.

W momencie, w którym znalazła się w środku, pod wpływem uderzenia wnętrze jamy niebezpiecznie się zatrzęsło. Zanim drobne kamienie, pokrywające pułap jaskini, osunęły się, częściowo zasłaniając wyjście, oraz ograniczając dopływ światła, samica zdążyła na własne oczy zobaczyć, jak olbrzymie cielsko o grafitowej barwie oddala się od nich, zmierzając w kierunku Mrocznej Puszczy.

Kiedy sytuacja nieco się uspokoiła, a czarno-biała przyjęła do świadomości fakt, że drapieżnik najwyraźniej nie przystąpi do kolejnego ataku, odzyskując trzeźwość umysłu, rozejrzała się dookoła.

Poza wcześniej wspomnianym Koi i nią samą nie było tutaj kompletnie niczego. Żadnych roślin, żadnych materiałów, jedna goła ściana układająca się w niemal idealny półokrąg i...

– Gdzie jest... – Nagle naszła ją niewyobrażalna ochota uderzenia głową w twarde podłoże – świetnie.

Podczas rozmowy z obcym nawet nie pomyślała o podzieleniu się swoim zamiarem z niebieskookim. Sądziła, że uda się za nimi, był tak blisko, musiał usłyszeć, o czym mówili. Jednocześnie nie miała pewności, kiedy właściwie samiec postanowił się od nich odłączyć, w każdej chwili mógł zmienić kierunek, ominąć bestię. Kurczowo trzymała się tej myśli, choć i tym razem nie stanowiła ona jedynej prawdopodobnej wersji wydarzeń.

– Przykro mi – pochwyciła słowa samca. Jego głos nie brzmiał już tak pewnie, jak niespełna kilka minut wcześniej.

– Nawet nie wiedziałam, jak miał na imię – odparła niedbale, wprowadzając swojego rozmówcę w stan konsternacji.

– Odniosłem inne wrażenie.

– Miałam zamiar wydostać Cię stąd żywego, tymczasem utknęłam w jaskini, gubiąc po drodze Jitonga. Wybacz, że nie skaczę z ekscytacji – wycedziła, może nieco zbyt agresywnie. Jej odpowiedź wprawdzie nie mijała się z prawdą, ale była mocno ograniczona. Nie zamierzała jednak zwierzać się ze swoich uczuć całkowicie obcej osobie, nie zrobiłaby tego nawet wtedy, gdyby nagle na jego miejscu znalazłby się jeden z członków jej rodziny, bo co miałaby im powiedzieć?

Że codziennie, choćby na krótki moment, zaczynają nawiedzać ją ponure wizje najdroższych jej sercu ryb, objętych nieuleczalną chorobą, na którą ona, spętana przez swoje niewystarczające umiejętności, nie może znaleźć lekarstwa?

Że tak naprawdę uwielbia tę mieszankę przerażenia i podniecenia, która towarzyszy jej przy każdym zleceniu?

Że tylko czeka na moment, w którym coś się wydarzy, ponieważ bez tego jej życie wydaje jej się niebywale nudne?

Że potrafi obwiniać się za każde zniknięcie, każde skaleczenie innych jednostek? W końcu, gdyby tylko była na miejscu, mogłaby coś zrobić, by temu zapobiec. Zawsze było coś, co mogłaby zrobić.

Nie, wyjawienie tego wszystkiego zdecydowanie nie wchodziło w grę. Nawet dla samej Romelle brzmiało to niepoważnie, wręcz niedorzecznie, a wystawienie się na śmieszność było jedną z ostatnich rzeczy, jakich pragnęła.

– Powiedziałeś, że zdradzisz mi, czym jest stworzenie, które nas ścigało. Teraz mamy wystarczająco czasu, aby sobie wszystko wyjaśnić. W szczególności to, dlaczego przekroczyłeś granicę puszczy.

Nieznajomy zawachał się, wyraźnie zastanawiając się nad odpowiedzią.

– Nie wiem, od czego zacząć, to wszystko w ogóle nie powinno mieć miejsca.

– W to nie wątpię.

– Początkowo chciałem dostać się do Kryształowni, od pewnego czasu jestem na tropie pewnego artefaktu, który podobno zaginął wiele lat temu – przybysz na to wspomnienie wyraźnie się rozpromienił – Nie zamierzałem łamać przepisów, ale nagle poczułem, że powinienem tam zajrzeć. Miałem wrażenie, nie, byłem pewny, że w końcu uda mi się znaleźć to, czego szukam.

Romelle spojrzała na niego z wyraźnym politowaniem. Nie mogła uwierzyć, że samiec ryzykował własne życie z takiego powodu. Nie mogła uwierzyć, że ryzykowała własne życie z takiego powodu. Poczuła lekkie ukłucie zawodu, które starała się zatuszować wyrazem dezaprobacji. Ten widząc jej wrogie spojrzenie, kontynuował.

– Wiem, jak to brzmi, gdybym mógł cofnąć czas, nigdy bym się na to ponownie nie zdecydował. Ale w tamtej chwili nie myślałem logicznie, coś mną kierowało, może ciekawość, a może rosnąca potrzeba zdobycia... W każdym razie znalazłem się dalej, niż chciałem, naruszyłem terytorium tego czegoś i uciekając, natrafiłem na was. Później sprawy potoczyły się same.

– Co to było – po raz kolejny ponowiła swoje pytanie coraz bardziej zniecierpliwiona brakiem odpowiedzi – Powiedz mi, co to było, lub do czego było podobne. Może płaszczka albo jakaś inna ryba ogończowata?


Coś znacznie gorszego

Coś znacznie gorszego

Coś znacznie...


– To nie mogła być płaszczka – zaczął ku jej zdziwieniu karp – wyglądało raczej jak połączenie kałamarnicy ze szczupakiem.

– Jesteś pewien? – o ile w możliwość ataku rekina Romelle mogła jeszcze uwierzyć, tak ta mieszanka wydała jej się wyjątkowo nierealna.

– Tylko to porównanie przychodzi mi do głowy, jeszcze nigdy nie słyszałem o czymś takim, nie mówiąc o zobaczeniu go na własne oczy.

Karpica postanowiła chwilowo nie zagłębiać się w ten temat, badawczo przyglądając się aparycji karpia, próbując zlokalizować jakieś drobne rany lub przebarwienia, które być może pomogłyby jej w interpretacji tożsamości napastnika.

– Zostawmy to. Jesteś ranny? – półmrok panujący w jaskini wyraźnie nie sprzyjał jej oględzinom. Nawet zbliżając się do samca i opływając go z każdej strony, nie była w stanie z całą pewnością stwierdzić czy zdobiąca jego łuski bordowa wstęga jest w rzeczywistości częścią jego umaszczenia, czy może skaleczeniem.

W reakcji na jej poczynania (początkowo rzucane przez nią pojedyncze spojrzenia ustąpiły miejsca szczegółowej inspekcji) nieznajomy dyskretnie skierował się jeszcze głębiej w głąb jamy.

– Jesteś medykiem, czy mogę zacząć się bać?

– Jedno nie wyklucza drugiego.

– Zapewniam, że nic mi nie jest. Raczej wiedziałbym, gdyby było inaczej.

– Raczej?

– Na pewno.

– W porządku – brązowooka skierowała swój wzrok ku wyjściu z groty, a w jej głowie momentalnie pojawił się obraz góry szarej masy obijającej się o ściany pomieszczenia – myślisz, że może wrócić?

– Nie mam pojęcia, może wpłynął z powrotem do Puszczy. Szczerze mówiąc, nie wyglądał na zainteresowanego nowym otoczeniem... z drugiej strony całkiem tu przytulnie.

– Może przez najbliższą godzinę tak będzie – na pyszczek karpia wpłynął ledwie widoczny cień ulgi, który znikł równie szybko, co się pojawił – W każdym razie do momentu, w którym skończy nam się pożywienie i zaczniemy losować, który z nas poświęci się, aby drugi miał szansę na przetrwanie.

– Wiesz, myślę że to odpowiedni moment, aby się stąd wyrwać – podpłynął do zasypanego otworu i zwinnymi ruchami zaczął pozbywać się z niego resztek kamieni.


Promienie słońca stopniowo przebijały się przez szczeliny, czyniąc wnętrze bardziej przystępnym. Przypływ światła poza oczywistym wzrostem widoczności wskazał jednak również nowe komplikacje.

Prawą płatwę obcego zdobił bogato zdobiony złoty pierścień, którego obecności wcześniej nie zauważyła, natomiast obszar jego ciała tuż pod ową kończyną upstrzony był nieregularnymi plamami o takiej samej barwie.

Nie było mowy, żeby samica ich wcześniej nie zauważyła, a mimo to obraz, który przed sobą widziała, nie był jedynie wytworem jej wyobraźni.

Coś się stało. Nareszcie coś się stało.

<Ktoś?>

23 września 2021

Od Akhifer - "Błagam, nawet alfa miewa dość" #1

Ciężko było prowadzić ławicę i jednocześnie znaleźć czas na własne zachcianki. Problemy innych ryb, obowiązki, organizowanie wypraw, to wszystko zajmowało niemal cały dzień, a Akhifer musiała jeszcze chociaż trochę spać, żeby była w ogóle w stanie funkcjonować. Ci, którzy sądzą, że alfa ma łatwo, bo je więcej niż pozostali i może sobie pozwolić na każdy luksus, srogo się mylili. Nie było nic przyjemnego w pracy alfy, a już w szczególności dla rybki, która nigdy nie chciała zostać tak ważną osobistością. Ale stało się i teraz ze wszystkich ryb, które były powikłane w ten wybór została tylko Ferka. Karpie, które namawiały ją z całej siły, by została alfą, poznikały z jej życia wkrótce po tym, jak przejęła na swój grzbiet cały ciężar. Nie miała nikogo, do kogo mogłaby się zgłosić o pomoc. 

I o ile potrafiła znieść natłok obowiązków, często odczuwała żal, że nie ma się z kim podzielić swoimi przeżyciami. Nie posiadała tak zaufanych przyjaciół, od rodziny zdystansowała się, gdy tylko trafiła na szczyt, a o partnerze nie mogła nawet pomarzyć. Była sama. Miała tylko swojego małża.

— Wiesz, Małyż... — westchnęła do swojego zwierzątka, które inteligencją pewnie nie przewyższało kamienia. — Nie rozumiem, dlaczego nie możemy mieć krótszych kadencji. Takie pięć, sześć lat i zmienia się alfa. Wiem, że pewnie Bractwo Mrocznego Kanionu trzymałoby wszystkich w ryzach, ale... Kto wie, może gdyby alfy ciągle się zmieniały, nie mieliby aż takiego problemu. Pozwolili by rybom żyć własnym życiem i skupili by się na własnych zajęciach. 

Pogłaskała małża i wypłynęła ze swojego osobistego kąta, gdzie czuła się zawsze wyjątkowo bezpieczna. 

<CDN>

18 września 2021

Od Akhifer - "Misja Poszukiwawcza" cz.5

Szare, grube karpie zaprowadziły Akhifer do trójzębu. Po Hernie i dzieciaku nie było śladu, więc strażniczka naiwnie zakładała, że udało im się uciec, gdy ona nastawiała karku. Może jej też się uda, o ile te obce karpie nie postanowią zrobić czegoś nieprzyjemnego, typu uwięzić ją czy, o zgrozo, zabić. O Pierwotny, chroń ją! Zaopiekuj się tą nic nie znaczącą w ogromie wszechświata małą rybką, by mogła wrócić bezpiecznie do swojego mikrego, ukochanego światka. Oby moc Koi no Ryuu sięgała tych zielonych wód. 

Chyba zanieczyszczenie środowiska zaczęło wreszcie uderzać Akhifer do głowy, bo nie mogła w żaden sposób pozbyć się wrażenia, że ta woda jest ciasna. Nie gęsta, nie brudna, ale ciasna, jakby ściskała ją w podobny sposób do założonych na łuski masy wodorostów. Przeszkadzała w ruchach, ograniczając je, przytrzymywała próbujące kurczowo się rozłożyć skrzela. Łuski piekły, zdejmowane żywcem z kolorowego ciała, które powoli stawało się całkowicie czerwone. Zarówno usta, jak i nos wypełniła świeża krew rozpuszczona w wodzie, najpiewniej wypływająca z poranionej, nagiej skóry. Skrzela piekły, kłuły, jakby ktoś tam wsadził masę rozgrzanego piasku. Ta woda nie była zdrowa. Zabije karpicę szybciej niż jakikolwiek żyjący tu drapieżnik. 

Nagłe uderzenie twardym ogonem w twarz przywróciło Akhifer do realnego świata. Dziwne uczucie zniknęło. Zamiast niego pojawił się strach, bo szaraki ją otoczyły ze wszystkich stron, uniemożliwiając jakąkolwiek ucieczkę. Samica, przywódczyni grupy, unosiła się przed strażniczką z niezadowoloną miną. 

— E, dziuchna! Ogarnij płetwy! My tu chcemy pogadać, a nie, że mi tu teraz odpływać będziesz. 

Jeden z samców prychnął, powstrzymując śmiech. Aż tak go bawią takie marne teksty? Rany, musi mieć naprawdę nudne życie... Ferka nałożyła na czas tej rozmowy kamienną maskę, by te karpie nie mogły czytać jej jak otwartej książki. 

— Dobrze. Porozmawiajmy. 

— Coś za jedna i czemu jesteś taka kolorowa jak powierzchnia jesienią? — obca karpica fuknęła groźnie. Widać, że nie podobała jej się obecność kogoś tak dziwnie wyglądającego, ale jednocześnie w jej oczach błyskała większa ciekawość i empatia niż u jej towarzyszy. 

— Jestem Akhifer. Jestem koi. 

— Co to "koi"?

— Rodzaj karpia. 

— Karpia?! — jeden z samców zaśmiał się strażniczce w twarz. — W życiu takiego karpia nie widziałem! Taki z ciebie karp jak ze mnie zakonnica! 

— No to jesteś zakonnicą — rzuciła Ferka bez śladu strachu. Nie przejmowała się reakcją szaraków, trójząb był na wyciągnięcie płetwy. Wystarczyło tylko umknąć. Tak szybko najlepiej. 

Samica, która wcześniej przesłuchiwała Akhifer, wybuchnęła śmiechem. Skrzela otwierały się i zamykały szeroko, filtrując ogromne ilości wody jak na karpia. Zbyt dużo, na co wskazało chwilowe zamknięcie się skrzeli i ciało agresywnie drgające w wodzie. 

— No to ci wyweliła, Zdichu! Zostałeś zakonnicą! 

— Zamknij japę, Mirka! — warknął karp. Nie spodobały mu się te żarty. 

Mirka opanowała oddech i drganie ciała, zanim na powrót odezwała się do alfy. 

— No dobra, dziuchna, tym to mnie poweliłaś. Możesz spływać. 

Strażniczka podziękowała grzecznie i odpłynęła od grupy. Trójząb był przed nią, błyszczał w słońcu, zaklinowany pomiędzy dwoma kamieniami. Nawet nie drgnął, gdy wylądowała na nim rybia płetwa. 

<Koniec>

9 września 2021

Od Feliksa - "Wojownik Ziemi Utraconej", cz. 4

Godziny mijały, a Feliks płynął. Dni mijały, a Feliks płynął. Powiadają, że sen był jego nie najlepszym sprzymierzeńcem, a zakwasy każdego słonecznego poranka robiły mu niedźwiedzią przysługę. A jednak nasz mały wojownik nie był jedną z rybek, które można zbyć półsłówkiem i lekkim machnięciem płetwy przegonić z pola widzenia. O nie, karpik ów walczył do skutku, pił do dna i płynął do ściany, aż nie puknął w nią czołem. A że puknął już wiele razy, to na etapie swojego życia, na którym właśnie się znajdował, zdawał się być już zupełnie znieczulony na takie incydenty.

Tak samo, jak każdego innego, nowego dnia, słońce gdzieś ponad srebrzystymi falami wschodziło powoli, swoim purpurowym obliczem wnikając pomiędzy bezlistne gałęzie, poczerniałe od rozdzierającego się na pasma pojedynczego cienia mroku nocy. Gęstwinę ich czarnych, chropowatych ramion przekłuł przeciągły świst wiatru. Silniejsze fale przez chwilę sunęły po powierzchni jeziora.

Następnie wszystko ucichło.

Koi już od dłuższego czasu pogrążony był doszczętnie w dwóch miarowych ruchach: W prawo, w lewo. Westchnął głęboko, a w praktyce po prostu rozdziawił swój mały pyszczek na pełną szerokość, mimowolnie próbując zachować w pamięci echo jakiegokolwiek dźwięku. Wokół było do tego stopnia cicho i tak sennie, że już od dawna zamiast wyciszać zmysły, zupełnie nieruchoma woda powodowała tylko frustrujące uczucie przytłoczenia i stagnacji.

I tak jak niegdyś (wczoraj), małą rybkę zatrzymał donośny głos, roznoszący się po granatowej przestrzeni głośniej, niż najgłośniejsze echo. Tym razem brzmiał zgoła inaczej, tak, że już na pierwszy rzut ucha Feliks mógł zorientować się, że postój w tym miejscu jest więcej, niż wskazany. To była dziewczyna.

Odwrócił się w mgnieniu oka, wzmagając wokół siebie lekkie wirki.

- Hej hej! - zawołała tymczasem. Była nieco mniejsza od niego, stanowczo drobniejsza i machała swoją okrąglutką, fioletową płetwą jakby chciała go do siebie przywołać. Chyba w istocie jej zaklęcie było wyjątkowo silne, bo szarpnęło go niczym lasso dzikiego ogiera na prerii.

- Czy jesteś rybią syrenką? - zapytał, nie tracąc czasu. Jak powszechnie wiadomo, syrenki nie są zjawiskiem wybitnie pozytywnym na szerokich wodach, a co tu w ogóle mówić o syrenkach w jeziorku pełnym małych, bezbronnych rybek? Takie syrenki bez sumienia przedstawiają się jako wyjątkowo niebezpieczne i podłe bestie.

- Nie. - Zaśmiała się jak srebrzysty dzwonek. - Ty też nie wyglądasz na marynarza.

- Jestem żołnierzem. - Feliks zmarszczył brwi do tego stopnia, że jego oczka zrobiły się... jakby ciut mniej okrągłe. - Tylko nie marynarzem, a tą, no. Piechotą.

- Och, to wspaniale. Być może będziesz mógł mi pomóc!

Chwileczkę. Kiedy go zawołała, nie było mowy o żadnej pomocy. A przynajmniej nie krzyczała o niej z daleka, tak, by każde aspołeczne prosiątko mogło wziąć płetwy za linię boczną i spłynąć. Karp zaśmiał się głupawo, licząc na dodatkową chwilę, którą mógłby przeznaczyć na chociażby pobieżne namyślenie się nad wykrętną odpowiedzią.

- A w czym mógłbym ci pomóc, nadobna niewiasto?

- Muszę przesunąć kamyczek z wejścia do chałupy na skalniaczek. Moja krewetka najadła się piasku i odmówiła współpracy.

- Całkiem logiczne - odrzekł minorowo Feliks. - Prowadź zatem do swojej chatki, o piękna nieznajoma.

- Chałupy - poprawiła go delikatnie dama.

- Chałupy - powtórzył uprzejmie.

Kamyczek nie okazał się ciężki. Tak naprawdę nie był to nawet kamyczek, a kawał zwiniętej w kłębek folii aluminiowej. Okazało się, że jego oponentka wcale nie była zbyt słaba, by go unieść, a po prostu strachliwa i zwyczajnie przestraszyła się jego chłodnych połysków.

- A może... wpłyniesz na liść herbaty? - zapytała cicho, niewinnie falując z boku na bok. Koi zawahał się. Czyżby nadarzyła się szansa, na którą czekał przez całe życie? Oto ta, której wyglądał jednym lub drugim szklanym okiem?

W jego duszy zatlił się jakiś wyjątkowy, niespotykany płomień. Płomień, który rozgrzewał go od wewnątrz i przytulał jak własna matka. Karpik wyprężył pierś, natchnięty jakby nowym tchnieniem i popatrzył na swoją rozmówczynię, z poruszeniem oczekującą odpowiedzi.

- Ja... - zająknął się. Gdyby i tak nie był ubarwiony całkowicie na bursztynowo, z pewnością spłonąłby rumieńcem. - Z wielką przyjemnością. Ale... po wojnie, fasolko.

Jego pyszczek znów przybrał ów chmurny wyraz, a oczy zaszły mgłą gniewnego, stepowego sokoła.

Po wojnie. Melancholijne echo słów rozniosło się wokół. I popłynął dalej, przed siebie, nasz mały rycerz, popłynął przez góry i doliny, rzeki, doły i rowy. Popłynął, a w duszy grała mu już tylko rzewna dumka. Dumka na jedno, samotne serduszko.

<C. D. N.>

4 września 2021

Od Brae'a - "Trochę spokoju, za dużo zmartwień" cz.1 [13+]

Uwierzcie bądź nie, ale Tenebrae naprawdę starał się nie przeszkadzać nikomu. Starał się przynajmniej do momentu, gdy inni również się starali. On sam lubił mieć spokój i spokój lubił zapewniać (powiedzmy), czego widocznie niektóre osobniki w ławicy nie wiedziały. To właśnie przez to, bądź przez inne czynniki trzecie od nas niezależne, ciągle ktoś coś od niego chciał. 

Oczywiście Jitong to stanowisko wymagające chociażby minimalnych kontaktów z innymi członkami społeczeństwa, a jedyny obecny Jitong wydawał się tego nie rozumieć, bądź ten fakt ignorować. Po czwartej wizycie w sprawach biznesowych w ciągu jednego popołudnia zaczął zastanawiać się, czy faktycznie nie lepiej było zostać Podróżnikiem, a po dziesiątej planował powrót do szkoły podstawowej i odwoływał wszystkich kolejnych potrzebujących. Gdyby ryby mogłyby wziąć L4, Brae zapewne zdążyłby zatroszczyć się o dożywotnie. Ponieważ jednak nie mogą, czarny samiec planował złożyć wizytę komuś nadrzędnemu i poprosić o urlop. Albo emeryturę. Cokolwiek, byleby nie musieć słuchać starych dziadów proszących o zdrowie dla wnuczka i chcących na ten temat porozmawiać z smokiem. Tenebrae uważał swoją pracę za poważną, a kiedy inni przypływali do niego z głupotami, naprawdę mógł się wkurzyć.

Ale że z reguły rybą był spokojną, to po raz trzynasty wizytach odesłał jakąś rybę z spokojem, nie klnąc i nie rzucając się na nią. Jedynie zmyślił jakieś tajemnicze rytuały, twierdząc, że jeżeli trzy razy opłynie teren ławicy i zbierze kolekcję sześćdziesięciu sześciu ładnych przedmiotów (i mu je da), smoki zapewne wybaczą jej zdradzenie partnera. Rybka podziękowała radośnie i poszła szukać jakiś śmieci aby zaspokoić potrzebę Pierwotnego Koi No Ryuu. Brae natomiast był na skraju załamania nerwowego. Pomoc społeczeństwu była jego celem życiowym, ale przecież może robić to inaczej. Ryby, szanujmy się!

– Przepraszam?

Uprzejmy głos samicy odwrócił uwagę Tenebrae od swoich rozmyślań, i chociaż w pierwszym odruchu myślał, że całą sytuację sobie wymyślił, widząc postać szybko zmienił zdanie. Nawet w najczarniejszych myślach nie mógłby przypuszczać, że zawędruje do niego Akhifer. Cóż, to było po prostu poza wyobraźnią i zakresami choroby Brae'a.

– Dzień dobry. Uznajmy, że jest dobry – chłodno się przywitał. – Co Szanowną Alfę Zbiornika Wodnego Numer Jeden na Świecie sprowadza w te strony?

Popatrzyła się na niego z niedowierzaniem, jednak widocznie nie zamierzała robić scen (dzięki Smokom, bo to mogłoby się źle zakończyć). 

– Dwie sprawy – powiedziała. Zarówno z jej tonu jak i wyrazu pyska nie można było wyczytać żadnych emocji. – Chcę...

– Jutro będę miał czas – przerwał jej, ignorując fakt, że samica ma nad nim władzę i dowolnej chwili może wyrzucić go z ławicy. – Zapraszam wtedy, teraz się zbieram.

– Nie ma nawet połowy dnia – stwierdziła trzeźwo – a jeżeli się nie mylę, twoim obowiązkiem jest wykonywać zadania zgodne z twoją pracą, dopóki woda nie stanie się ciemna. 

Zabulgotał ponuro, nerwowo wiercąc się, przez co woda wokół niego drgała. Szczerze powiedziawszy nigdzie mu się nie śpieszyło; generalnie Brae nie miał w zasadzie powodu, dla którego szybciej mógłby skończyć pracę. Gdy inni mogliby mieć wydarzenia rodzinne lub świętowanie swoich osiągnięć z przyjaciółmi, on z podobnych rzeczy był całkowicie zwolniony. 

– Dobra. Mów – bynajmniej nie miło odezwał się koi, myślami zataczając koło gdzie indziej. 

– Chcę zapytać się, czy Smok nie przekazał żadnych znaków, które mogłyby posłużyć dobru ławicy – Brae'owi nie uniknęło poirytowane zabarwienie wypowiedzi Akhifer – oraz poprosić Ryuu o opiekę nad nami wszystkimi. 

Tenebrae zmierzył ją uważnym spojrzeniem. Wydawało mu się, że się martwi, chociaż to przeczucie tylko musnęło jego myśli. Mimo że ów przypuszczenia mogłyby zostać potwierdzone, Jitong nie zamierzał się o nic pytać rozmówczynię, a jedynie wykonać swoją robotę. Podpłynął kawałek, dając płetwą znak Alfie, aby podążyła za nim. Sama przywódczyni tak też zrobiła, chociaż wciąż pozostała pogrążona we własnych rozmyślaniach, i nie zwracała większej uwagi na otoczenie. 

– Co do pierwszej części – zaczął Tenebrae. – Nic nie przykuło mojej uwagi. Czasem parę kamieni nienaturalnie zamigotało, ale wątpię, żeby miało to jakieś większe znaczenie...

Mimo, że chciał kontynuować, żółto-różowa samica mu przerwała.

– Kiedy i gdzie to było?

A czy to do cholery ważne? – spytał się w myślach sama siebie. – Na Mroczną Puszczę, skąd ja mam niby pamiętać, w jakich okolicznościach to się wydarzyło? Albo, co więcej, skąd ja mam niby wiedzieć, co to oznaczało?

– Nie wiem – lekceważącym tonem stwierdził, wpływając do Kryształowni i zatrzymując się na chwilę. – Prawda, że tu jest pięknie?

Alfa nie skomentowała jego wrażliwości na piękno podwodnego świata i z narastającym rozdrażnieniem kontynuowała dialog.

– To sobie lepiej przypomnij, gdyż to może mieć wielkie znaczenie – którego twój mały móżdżek nie pojmuje, prawdopodobnie dodała w myślach, ale tego pewni być nie możemy. 

Jitong westchnął i zwrócił swoje niebieskie oczy na Akhifer. 

– Pewnie właśnie tutaj. Jakieś dwie burze temu – opowiedział po chwili.

– "Pewnie"? – spytała się. 

– To tutaj spędzam najwięcej czasu – odwrócił się do niej. Kontynuował cicho – ale tutaj jest naprawdę ładnie.

Przywódczyni nawet nie zrozumiała, co on bulgocze pod nosem, i zamyśliła się.

– Opisz, jak to wyglądało – odparła po chwili, podpływając do jednego z kryształów.

– Cóż – Tenebrae wciąż był spięty przez obecność Przywódczyni. – Przepłynąłem obok tego kamienia – ogonem musnął jeden z kryształów – kiedy któryś z sąsiednich zaczął błyszczeć. Wtedy jeden z tych na suficie oderwał się i uderzył w ten migoczący. Po tym wszystkim zapadła cisza, a z resztek tego rozwalonego przestało wydobywać się światło.

Jitong chwilę obserwował kamienie, po czym wskazał dziurę, znajdującą się pomiędzy dwoma niebieskimi olbrzymami. Wahał się przez chwilę, nie chcąc się pomylić, jednak w końcu wypowiedział swoje przypuszczenie.

– Tutaj stał.

W jego wypowiedzi słychać było cień niepewności i obawę przed pomyłką, jednak Alfa fakt ten zignorowała. Trudno określić, co w tym momencie działo się w jej głowie.

– Myślę, że...

– Brae, tak? – spytała różowa samica, która właśnie podpłynęła do tej dwójki, widząc jedynie przedstawiciela płci przeciwnej.

– Tenebrae – ofuknął Bra-, Tenebrae, znaczy się. Nie przepadał, gdy niemal obce osoby zwracały się do niego skrótem. – Czego?

– Znalazłam tylko sześćdziesiąt pięć – z wyrzutem oznajmiła. W jej oczach widać było wesołe błyski, podczas gdy w Alfy zdezorientowanie. – Może być? Nie obrazi się?

– Nie. Odłóż je blisko-

– Powiedz, gdzie mieszkasz, to odstawię blisko wejścia – obca koi szybko wtrąciła.

– Nie lecę na różowe. Zostaw te błyskotki tutaj.

Samica, chociaż zawiedzona, odstawiła różnego rodzaju dziwadła tuż przed Brae'm.

– Och – zaraz westchnęła zdziwiona i odpłynęła kawałek w popłochu, widząc Alfę. – Pani Akhifer? Przepraszam, że wam przeszkadzam.

Jej oczy zrobiły się jeszcze większe ze zdziwienia, gdy w niewłaściwy sposób połączyła fakty. Rzuciła "Do widzenia" i uciekła w popłochu.

– Ee... – Akhifer nie wiedziała, co ma o tym sądzić.

– Nic takiego – bezstresowo rzucił Tenebrae. – Sprawy biznesowe. 

Swoją drogą, ciekawiło go, jakim cudem ta koi zebrała tyle ślicznych rzeczy w tak krótkim czasie. Pewnie zabrała je Zbieraczom, ale póki nikt o tym nie wiedział, Jitong nie musiał się martwić. 

<Akhifer?>

1 września 2021

Podsumowanie sierpnia


Kochani!

Ten miesiąc był trochę bardziej wyjątkowy od poprzedniego. Nie wiem, dlaczego dokładnie, może dlatego, że dołączyła do nas nowa ryba, a może z powodu ruchu, jaki pojawił się na serwerze na Discordzie. W każdym razie odczułam sierpień bardzo pozytywnie dla Koi Paradise i nadzieja pojawiła się w moim sercu, że wbrew pozorom uda nam się rozwinąć bardzo daleko. A oto podsumowanie:

Ilość słów

  1. Tenebrae z zawrotną ilością 2002 słów w zaledwie dwóch opowiadaniach
  2. Akhifer upadająca sporo niżej, 1466 w dwóch opowiadaniach
  3. Romelle z opowiadaniem na 837 słów
  4. Feliks pozostający w tyle z opowiadaniem na 504 słowa

Aktywność całkiem ładna, w sumie nasze cztery rybki napisały 6 opowiadań. Nie jest źle! Najważniejsze to się nie poddawać. Podobno w ławicy mają pojawić się nowe twarze, ale jeszcze nie dostałam pewnych informacji 😋

Bonusy

Bonusów w tym miesiącu nie ma żadnych poza Mistrzem Miesiąca, którym został Tenebrae z zadziwiającą ilością 10 głosów. Kolejna ryba w kolejce miała zaledwie 3. Łał, lecisz, Brae!

To będzie na tyle w tegomiesięcznym podsumowaniu. Dziękuję rybkom za aktywność oraz wykazane chęci, a gościom za miłe słowa i pozostawienie nadziei, że coś z tego bloga jeszcze wyjdzie. Wiem, że teraz zaczyna się rok szkolny i aktywność może być ograniczona, a niektórzy nieobecni - nie będę Was za to winić. Starajcie się tylko chociaż to jedno, krótkie opko wysłać, żebyście nie byli w tyle. Najlepszego, moja ławico!

~ Akhifer