19 stycznia 2022

Od Akhifer - "Podczas tamtych sezonów jest słońce" cz.4

Akhifer wpadła do swojego domu, trzaskając klapą służącą za drzwi. Rzuciła się na legowisko z wodnej roślinności, gdzie czekała już na nią wygodna, cierpliwie znosząca smutki poduszka.

– Jasna padalnica! – samica wrzasnęła na całe skrzela, co wywołało ból. Nie była przyzwyczajona do krzyczenia. – Czemu to musi być tak diabelsko trudne?! Pierwotny, czemu nie możesz czegokolwiek ułatwić? Mam już dość! Mam po prostu dość! Zabierzcie mnie z tego wariatkowa...

Karpica obróciła się na grzbiet, pozycja raczej nieprzyjemna dla ryb, jednak w tym przypadku wyjątkowo skuteczna w wyciszaniu natrętnych myśli. Ilekroć pojawiały się problemy, najpierw przychodzono do niej, potem przychodzono do starszyzny ławicy, a na końcu narzekano na alfę, która nawet nie zdążyła w pełni poznać danej sprawy, bo przekazano ją komu innemu. Przynajmniej kwestia jedzenia się rozwiązała, ale zapewne nie na długo i potem znowu będzie trzeba kombinować. To zabawne, niektóre ryby nawet nie miały pojęcia, jak bardzo Ferka manipulowała społeczeństwem w trakcie zimy, by zachować spokój w ławicy. Gdyby się dowiedzieli, z pewnością wywołaliby bunt, no bo jak to tak? Alfa manipuluje innymi? Szemra za ich plecami, ryzykuje głowę, żebyśmy choć trochę się w trakcie zimy ogarnęli? Tak nie wolno! Buhu, Bractwo Mrocznego Kanionu miało rację!

Bractwo Mrocznego Kanionu. Nazwa, która zawsze wisiała nad Akhifer jak widmo śmierci nad śmiertelnie chorą osobą. Może się od nich uwolni, ale najprawdopodobniej nie i wreszcie sami ją dorwą i ułożą według siebie. Szczerze? Nie byłaby zła. Ba! Byłaby wdzięczna, że wreszcie nie musi użerać się z tymi wszystkimi wariatami w tym wielkim wariatkowie. Gdyby powiedziała swoje myśli na głos, od razu zostałaby zrzucona ze stanowiska. To była ironia tak wielka i przepiękna, że już nie raz kusiło Ferkę zrobić coś takiego. Powiedzieć wprost, co myśli o swoim stanowisku i wynieść się na jakieś zatyłcze, bo i tak wyrzuciliby ją na banicję. Zostałaby sobie hodowcą małż i wylegiwałaby się całymi dniami na piachu odizolowanej od Zbiornika dolinki, popijając sok z raka. Przynajmniej miałaby spokojnie i leniwe życie, a nie ciągle jakieś problemy, intrygi, korupcja i czego innego jeszcze smoki nie wymyśliły. Ile można, do diaska? Żeby trafił się taki jeden dzień, jeden jedyny, gdzie Akhi mogłaby tylko leżeć i pachnieć po rybiemu, to może bycie alfą znowu miałoby jakiś smak. A tak to zrobiło się niesmaczne i przeżute do dna. Niech ktoś ją wyratuje z tej wieży obowiązków, bo za chwilę się udusi, no! I tyle będzie z alfy Akhifer.

– Wiesz, Małyż – zagadała do swojego małża. – Gdyby tak się trafił jakiś przystojny samiec, któremu żadna miłość obecnie nie zagląda w oczy, może by to wszystko było bardziej znośne. Nie byłabym sama, miałabym się komu wygadać, z kim się pośmiać. A tak nie mam nikogo. Tylko ciebie, ale ty nie pożartujesz z mojej sytuacji, bo w ogóle nie mówisz. Taka trochę smutna sytuacja, nie sądzisz? Jestem zupełnie sama.

Woda w domu była zimniejsza niż powinna, dawała nieprzyjemne mrowienie łuskom i skórze, a do tego panował przeciąg, pewny sprawca zaniżonej temperatury. Nie było tu tak przytulnie jak kiedyś. Obecnie ten dom kojarzył się swojej gospodyni z samotnością i marną, nic nie dającą ucieczką od problemów zewnętrznego świata, które i tak prędzej czy później zawalą swoim ciężarem te tekturowe ściany. Było tu duszno, choć przeciąg nieustannie wymieniał wodę na świeżą. Cztery ściany, choć nieruchome, kurczyły się nad głową Strażniczki, przyprawiając o nudności. To nie była już bezpieczna tak jak kiedyś przystań ciszy, gdzie istniała tylko Akhifer oraz jej miniaturowy, nierealny światek. Dom stał się więzieniem, do którego karpica samowolnie wracała, gdy praca na rzecz społeczeństwa stawała się zbyt ciężka. Zamknięte bure ściany o kolorze martwicy, wszechobecna ciemność, doprawdy wymarzone więzienie - według władz, które do owego więzienia wracają. I więzienie nie powinno być w domu. Akhifer chciała się tu czuć bezpieczna.

Żółtawy karp obrócił się do bardziej naturalnej pozycji na boku, zastanawiając się nad sensem swojego istnienia. Oczywiście tak można powiedzieć w ogromnym skrócie, bo w głowie Ferki plątała się cała masa przeróżnych myśli, o których nawet nie warto wspominać, bo naśmieciły by innym pod czupryną. A tak przynajmniej pozostawały tylko przy Akhifer, nie szkodząc nikomu innemu, bardziej słuchanemu przez rybki w ławicy. Tylko Strażniczka zalegała w miejscu, chcąc zwyczajnie zniknąć przed światem, przytłaczana dzień i noc podłymi myślami. Czasem namawiały ją nawet do samobójstwa. Samica czuła się przez to okropnie. Odwiedziła obie medyczki, by pomogły jej z tą przypadłością, żadna jednak nie potrafiła nic doradzić. Romelle tylko zauważyła, że to z pewnością wina ograniczonej ilości światła w Zbiorniku, bo w okresie zimy zawsze wszyscy czuli się znacznie gorzej. Akhifer modliła się do Pierwotnego Koi no Ryuu, żeby była to prawda i na wiosnę jej się znacznie poprawiło.

<Koniec>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz