Gdyby Brae zastanowiłby się nad tym, nie wiedziałby, jak się tu znalazł. Nie mógłby dowiedzieć się też, co on tu w ogóle robi i dlaczego robi to, co robi. Nie zdawał sobie sprawy z niczego. A jedyne, czego był pewny, to tego, iż powinien natychmiast odejść z tego miejsca, zanim stanie się coś strasznego, czego będzie w cholerę żałował. Albo wprost odwrotnie; zostać tutaj i czekać na nieuniknione, samotnie gnijąc od środka. Uświadomił sobie, że żera go stres. A przecież on nie czuje stresu, nieprawdaż?
Dookoła niego znajdowało się pełno przeźroczystych ryb. Duchy – uświadomił sobie. Gdy spróbował jednego dotknąć, ten przepłynął przez jego płetwę, nie zwracając na niego nawet najmniejszej uwagi. Jitong obserwował to wszystko ze zdziwieniem. Czy jest to jakiś znak od Smoków? Wizja, którą musi zinterpretować?
Dookoła zbiornik wyglądał jak zawsze. Poprawa. Wyglądał tak do chwili, gdy oczom Tenebrae nie ukazało się całkiem obce miejsce. Okręcił się dookoła, z trwogą obserwując całkiem obcą rybę. Wyglądała dziwnie, jednak swojsko. Brae bez problemu mógłby uwierzyć, że jest to członek ławicy.
Generalnie pod wodą panuje cisza. Ta jednak była innego rodzaju; sprawiająca, że chcesz nieruchomo patrzeć w oczy zagrożeniu, wiedząc, że go nie powstrzymasz. Cisza, nie, którą się słyszy. Taka, którą się czuje. Nie brak dźwięków, lecz ich przytłumiony nadmiar, ściskający i duszący cię w środku.
Koi spojrzał na Brae. Wydawał się zapraszać, by ten podszedł i mu pomógł. W czym jednak? Jitong nie mógł się ruszyć. Musiał jedynie patrzeć, jak nieznajomy przecząco kiwa głową, w geście niedowierzania. Po chwili obcy przeskoczył przez wodospad, pozostawiając Tenebrae samego sobie. Samiec doskonale wiedział, iż nie chciał tego. Chciałby to zrobić razem z nim. Ale nie mógł.
Pierwotny Koi No Ryuu – przeszło mu przez myśl, zanim obraz się zmienił.
Tym razem był ponownie w ławicy. Coś się zmieniło. Coś uspokoiło. Dlaczego więc Brae czuł tak ogromne rozczarowanie swoją postawą?
Duchy nadal pływały obok niego. Dało się dojrzeć integracje między nimi, jednak nikt nie zwracał uwagi na Brae. Sam Jitong nie wiedział, co ma sądzić o tej sytuacji. Czuł, że nie jest to rzeczywistość. I cieszyło go to.
Jego ciało same popłynęło w stronę jego mieszkania. Brae, niemal znudzony, zajrzał do jego środka. Nic go już nie obchodziło. Skąd wzięła się w nim ta obojętność?
Ale od tego, co zobaczył, niemal przeszył go piorun.
To był on. Martwy.
Czyli to on jest duchem? Reszta żyje i ma się dobrze?
Nagle czuł, jak otoczenie faluje. Cały obraz, jaki powstał w jego głowie zaczął się łamać, ustępując miejsca rzeczywistości. Nieobecny wzrok Jitonga spoczął na kompletnym obcym koi. Nie znali się.
– Hej? Jitongu? Wszystko w porządku? – spytał jego klient. Brae przypomniał sobie, o czym właściwie rozmawiali. O ile nie zmyślił sobie tej rozmowy. Jakakolwiek była, fałszywa czy prawdziwa, nie chciał jej kontynuować.
– Nie. Przyjdź jutro – powiedział i automatycznie odpłynął.
<Koniec>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz