31 stycznia 2022

Od Irysahyty - "Gość w dom, Ryuu w dom" cz.2

Następnego ranka Irek starał się nie pokazywać swojej irytacji z winy obecności gościa. W nocy ogarniał pokój dla niego, z legowiskiem i wszelkimi udogodnieniami, jakie powinno zapewniać się gościom i przez to się nie wyspał. Dryfował po własnym domu, ledwo ogarniając, co jest dwa plus dwa, a do tego musiał przygotować posiłek dla swojego nowego tymczasowego współlokatora zanim uda się do pracy, bo tego wymagało dobre wychowanie, a poza tym nie chciał, by obcy grzebał mu w spiżarce w poszukiwaniu jedzenia, bo jeszcze coś wykradnie.

Gdy tylko na horyzoncie pojawił się Mordick, irytacja Irka wzrosła jeszcze bardziej. Idź sobie. Wynoś się. Rybo, nie widzisz, że szykuję się do pracy? Ale na razie milczał, rzucając tylko szybkie, agresywne spojrzenia, żeby tylko karp nie wpływał mu w drogę. Może zdąży pójść do pracy, zanim puszczą mu nerwy. Sprzątanie zbiornika było przynajmniej przyjemne, nie to co opiekowanie się niechcianym gościem.

W pracy przynajmniej można było na głos ponarzekać.

– To jakaś paranoja, Suchy, mówię ci! Przychodzą tacy do ciebie w środku nocy, nie dają się wyspać i zanim się obejrzysz masz na łbie jakiegoś ryba nie wiadomo skąd. A ty nie możesz się odezwać, bo przecież jesteś tym grzecznie wychowanym. Paranoja, mówię ci! Paranoja! 

– No ja się z tobą zgadzam! – wtórował mu w narzekaniach Suchy, dobry przyjaciel Irka, który również pracował jako Sprzątacz. – No jak tak można? Komuś na chatę wbijać w nocy. Kto to widział? W środku nocy! No ja ci współczuję, Irek. Wpłynąłeś w smołę, brachu, przykro mi. A przystojny chociaż ten Mordick? 

– A kto go tam wie. Nie widziałem go, w nosie go mam. Ja chcę spokojnie żyć! 

– Prawda! Zaraza to! Niech spływają na ląd, zamiast porządnych obywateli męczyć. – Koralowe koi z czarnymi kropkami rozlanymi po ciele jak u biedronki uderzyło o metalową puszkę ogonem. – Zaraza! Nie mogę ruszyć. Irek, wierzgnij no płetwą. 

Pasiasty karp zamachnął się płetwą ogonową  jednocześnie z kumplem, wydobywając jednocześnie puszkę z piachu. Była cała kolorowa, posiadała jakieś niezrozumiałe dla ryb napisy (nie były w karpiowym), a do tego była zmiażdżona i popękana, tworząc niebezpiecznie ostre krawędzie. 

– Diablica! Żeśmy się mało nie pocięli. Głupi mają szczęście, co nie, Irek? 

– Ta… Szczęśliwy wypadek – wymamrotał Irysahyta, ledwo przejmując się słowami kumpla. 

W puszce było bowiem coś małego i nietypowego, zupełnie schowanego przed światem. Przyciągnęło to uwagę samca i dość szybko stało się obiektem zainteresowania jego towarzysza. Musieli to tylko jakoś wyciągnąć. 

<CDN>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz