16 stycznia 2022

Od Leona - "Morderczy Ogrodnik" cz.1

- Aaaaaa! - zacząłem wrzeszczeć na całe gardło, zaciskając płetwy w pieść i zmuszając się do pozostania w tym miejscu.

- Co je... - Diego się odwrócił w moją stronę i po chwili sam wydał z siebie głośny okrzyk zdziwienia, wymieszanego ze strachem.

- Stary! Wbiłeś mi widły w ogon! - wręcz to wypiszczałem. Ból był okropny. Samiec zaraz po mnie zaczął krzyczeć i kręcić się w kółko, powtarzając "co tu robić", niczym mantrę. Starałem się zachować spokój, ale on mi w tym nie pomagał. Nie mogłem też się ruszyć, bo tylko bardziej naderwałbym ranę, chociaż tak bardzo chciałem go uderzyć. Zamiast tego złapałem go za płetwę grzbietową, a następnie nim mocno potrząsnąłem. - Wyjmij je i zabierz mnie do lekarza - powiedziałem niskim, gardłowym głosem, zaciskając mocno zęby. Samiec momentalnie się uspokoił, szybko pokiwał głową i kiedy go puściłem, podpłynął do swojego narzędzia zbrodni. Długo obserwowałem, jak się męczył  wyciągnięciem ich. Opływał dookoła, próbował złapać z różnych stron pod różnych kątem i dopiero kiedy na niego krzyknąłem, aby się pospieszył, bo inaczej zostanę kaleką, chwycił widły i powoli, chociaż jak dla mnie dalej za szybko, wyciągnął je z mojego ogona. Ponownie krzyknąłem, ale już krócej niż za pierwszym razem i opadłem na piach. 

- Leon! 

- Zabierz mnie do szpitala - wyszeptałem, jakbym umierał.

- Jasne! Nie ruszaj się nigdzie! 

- Bardzo śmieszne! - wykrzyczałem mu na odchodne, kiedy popłynął w niewiadomym kierunku. 

Jakiś czas później znalazłem się już w szpitalu. Całe pomieszczenie śmierdziało glonami. Leżałem na grzbiecie i obserwowałem bladoróżowy sufit, czekając, aż ktoś się zjawi i  mnie opatrzy. Nie miałem pojęcia gdzie był Diego, może to i lepiej, bo miałem ochotę go zabić. Kiedy mamrotałem pod nosem groźby, kierowane w jego stronę, jednocześnie wiedząc, że jedyne, na co mnie stać, to zwykłe plaśnięcie mu płetwą, drzwi w kształcie okrągłej muszli się otworzyły i wpłynęła przez nie biała ryba w czarne plamy. 

- Nareszcie ktoś mnie uratuje - westchnąłem. Samica podpłynęła do mnie i spojrzała na mój ogon.

- Co się dokładnie stało? - zapytała.

- Ja ci opowiem co się stało! - powiedziałem zawodzącym głosem.

Wszystko zaczęło się rano, wiedziałem już, że to nie mój dzień. Najpierw śnił mi się koszmar, przez który uderzyłem głową o sufit, potem wysypałem jedzenie, a na koniec prawie mi drzwi się połamały, bo jakiś większy dzieciak na sterydach stwierdził, że się na nich wyżyje. Wiesz jak ciężko jest takiego uspokoić i nie dostać w twarz? Kiedy się już z nim uporałem, a luki w drzwiach zakleiłem, poszedłem do pracy. Ale na drodze też nie było miło. Prawie mnie pijana ryba staranowała! Zrobiłem unik, ale prawie najechała mi na ogon. Gdy już dotarłem do pracy, zauważyłem, że Diego, mój przyjaciel, goni coś między wodorostami z widłami w płetwie. Płynę do niego i pytam, co się dzieje, a on nawet nie ma czasu mi odpowiedzieć, bo pływa w te i we w te w pogoni za czymś. Kiedy udało mi się go złapać i nim trochę potrząsnąć, okazało się, że pojawiły się wieloszczety! Czy ty wiesz ile one szkód mogą narobić?! Więc mu pomogłem, zaczęliśmy na nie polować, niczym poszukiwacze głów na dzikie bestie. I kiedy prawie wygoniliśmy je wszystkie, jeden nas zaatakował! Skoczył mi na głowę! A Diego zamiast mi pomóc, zaczął machać tymi swoimi widełkami, chcąc go strącić. Wieloszczet po chwili skoczył na niego, zaczął się wydzierać, co mogło go trochę wystraszyć, bo potem znowu odskoczył i wylądował na moim ogonie. I co wtedy? Chciał go ubić za pomocą wideł, ale zamiast w niego, trafił we mnie!

- Doktorze, czy ja umrę?! - zapytałem lamentując i spodziewając się końca.

<Romelle?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz