31 stycznia 2022

Od Leona "Dorosłość nie bierze jeńców cz.1 - Konie, piranie i śmietnik"

Czy chcecie poznać jedną z najbardziej szalonych, pozytywnie zakręconych, cudownych, empatycznych rybek, z którą można konie kraść? A konkretnie koniki morskie na farmie Borysa. Rybkę, która pochłonie setki kiełżów zdrojowych i wybeka cały rybi alfabet? No dobra, może do połowy. Koi, która trenuje karate, ma czarny pas i tylko, ale to tylko raz połamała mi nos? Naprawdę lepiej nie zgadzajcie się, kiedy proponuje wam naukę „paru chwytów”. Czy chcecie poznać, moją dziewczynę? (Jeśli nie, to na pewno połamie ona wam nos).

Elka aktualnie zajmowała się moim młodszym rodzeństwem, wśród których była Maarlen, moja najukochańsza siostrzyczka. Zgodziłem się zabrać małą na pokaz jej ulubionych koników morskich, a Elka mi w tym pomogła – krótko mówiąc wmówiła mojemu szefowi, że jest poważnie chora i jestem jedyną osobą, która może zająć się jej chorą babuszką. Po części to była prawda, jej babcia była chora ze starości, a mój szef znał tę rybkę. W sumie, to wszyscy ją znali, ponieważ dawniej była modelką z boskim ogonem – tak słyszałem. W każdym razie, razem z Elką i Maarlen (oraz resztą mojego rodzeństwa, które rodzice kazali nam zabrać) w samo południe stawiliśmy się na farmie Borysa, który urządzał przedstawienia dla najmłodszych, z użyciem koników morskich. Gdyby nie tłok maluchów, z jakimi przyszliśmy, nie wpuścił by nas – ostatnio podkradliśmy mu jego starą, ale energiczną kobyłkę. To była krótka przejażdżka, Elka założyła się ze znajomą, że utrzyma się na koniu z przynajmniej dziesięć minut i tak też się stało, chociaż miała szczęście, bo w ostatniej minucie pojawił się Borys i musieliśmy oboje uciekać. Oczywiście oddaliśmy mu kobyłkę wieczorem, kiedy zgubiliśmy jego małe piranie w glonach. 

Elka była moja, a ja jej – w pewnym sensie. Nasza relacja nie opierała się na „prawdziwej miłości zakochanych”, ale na miłości, jaką darzy siebie rodzeństwo. Nie byliśmy nim, jednak znaliśmy się od małego. Poznałem ją, kiedy próbowała ratować młodszą rybkę przed wściekłą piranią. Potem się okazało, że jedna pirania uciekła z kliniki weterynaryjnej i wcale nie miała wścieklizny, jak początkowo przypuszczaliśmy. Los chciał, abym spotkał ją całkowicie przypadkowo, ale również, abym ich uratował, niczym prawdziwy heros na swoim rumaku – z tą różnicą, że moim rumakiem był kontener na śmieci. 

Matka chciała, abym wyrzucił śmieci. Proste. Wziąłem worek i wtedy dostałem w głowę piłką. Mój młodszy brat Aleksy stwierdził, że chce się ze mną bawić. Chciał pograć w piłkę, ale gdy mu wytłumaczyłem, że aktualnie nie mogę, bo muszę wynieść śmieci, znowu kopnął piłkę. Tym razem jej uniknąłem. Z radością pokazałem mu język i wyskoczyłem za drzwi ze śmieciami. Podszedłem do kontenera, otworzyłem klapę i kiedy wrzuciłem do środka śmieci, Aleksy znowu kopnął w moja stronę piłkę. Nie słyszałem, gdy otwierał drzwi, dlatego nie będąc na to przygotowanym, dostałem znowu w głowę, ale tym razem, pod wpływem siły, z jaką leciała piłka, wpadłem do kontenera, który poruszony nagłym ciężarem, postanowił się stoczyć w dół ulicy. Powoli się wygramoliłem i wydostałem głowę na zewnątrz. Gdy zauważyłem, że pędziłem przed siebie, zacząłem krzyczeć. Kontener jednak w końcu musiał się zatrzymać, a gdzie? W miejscu, w którym pirania chciała zaatakować Elkę.

Każdy sobie myśli „takie rzeczy spotykają innych”. Więc jakim cudem wpadłem do kosza na śmieci i jechałem na nim przez ulicę, by po chwili zjechać na pobocze, wpaść na ławkę i wylecieć ze śmieciami na wredną piranię? Powiem wam czemu – abym był bohaterem. 

Wystraszona pirania uciekła, kiedy dostała śmieciami w głowę, a ja leżałem na piasku i obserwowałem gwiazdy, latające nad moją głową. Wtedy jedna z nich zamieniła się w niebiesko-żółtą rybkę, która zabrała mnie do lekarza.

Do dziś wspominamy z Elką ten dziwny dzień. Nazwała mnie wtedy „Śmierdzącym bohaterem” i chociaż nie używa tego na co dzień, praktycznie każdy z naszej klasy wiedział, kim byłem. 

Z czasem zbudowaliśmy z Elką bardzo silną więź i aktualnie ona była moja, a ja jej.

Niestety w pewnym okresie naszego życia trzeba była wydorośleć i zrozumieć, że dzieciństwo dobiegło końca, a problemy, przed jakimi chronili nasz rodzice, są teraz naszymi problemami. Jaki kłopot pojawił się w życiu moim i Elki? Newt. Ten problem nazywał się „Newt”. 

<CDN>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz