14 października 2022

Od Svitaja - "Lekarstwo na kaszel"

Kaszel paskudnie utrudniał oddychanie biednemu Svitajowi, który jeszcze wczoraj czuł się w miarę w porządku. Być może karp powinien udać się do którejś z medyczek, gdy tylko zaczął czuć się nieco gorzej, przecież od jakiegoś czasu w ławicy krążył kaszel listkowy. Ale kto nigdy nie pomyślał "E tam, rozejdzie się po ościach", niech pierwszy rzuci kamieniem. To samo myślał Svitaj, przynajmniej z początku. Teraz się przekonał, że może jednak się po ościach nie rozejdzie.

Nosząc kawałek materiału wykonanego z liści glonów jako maskę, samiec udał się do najbardziej chyba znanej w ławicy medyczki, którą była Romelle. Ona sama nie czuła się najlepiej, co dało się zauważyć z wejścia, ale Svitaj nie miał za bardzo pojęcia, do kogo innego się udać. Nie czuł się jeszcze tak paskudnie, żeby samemu sobie nie poradzić, gdyby musiał tak zrobić. Tylko musiał mieć jakieś wytyczne.

– Dzień dobry, pani medyk. Można?

– Można – medyczka zaprosiła go do gabinetu.

Sama nosiła maskę. Dla zainteresowanych, rybia maska przypomina opaskę, którą zakłada się na skrzela. Jest w dotyku bardzo miękka i bezproblemowo się rozciąga, więc nie przeszkadza w ruchach ani w oddychaniu. Jedynym problemem jest to, że jest jednorazowa i trzeba mieć cały zapas, jeżeli chce się regularnie wychodzić z domu. Nawet gdyby ktoś chciał pojanuszować i używać jedną wiele razy to nie jest w stanie, bo te maski zwyczajnie się niszczyły w momencie zdejmowania. Na szczęście były darmowe w okresie chorób, można więc było sobie pozbierać na zapas, jeżeli ktoś sobie życzy. Nowa alfa, Vivierith, chciała zmienić ten stan rzeczy i udostępnić je tylko tym, którzy ciężko pracują na rzecz ławicy, jednak spotkała się ze sporym buntem w tej sprawie.

– Kaszel listkowy? – zapytała prosto z mostu Romelle, ledwo spoglądając na Svitaja.

– Tak myślę. Wie pani, śluz w skrzelach, marne samopoczucie. A teraz jest moda na kaszel.

– Tak, tak... – zamyślona samica sięgnęła po atlas na półce. – Nie mam odpowiednich zapasów na miejscu, jeszcze mi nie przywieźli, ale myślę, że zdobędziesz je na własną płetwę. Dam ci listę, dobrze?

– Okej.

Jakaś pijawka, napar i sporo odpoczynku. Tego w skrócie potrzebował Svitaj, żeby pozbyć się swojego kaszlu. Szukać zaczął od razu, chociaż miał raczej marne pojęcie, gdzie może znaleźć to, co potrzebuje. Poza odpoczynkiem, to mógł znaleźć bardzo szybko w swoim własnym domu. Zwolnienie medyczne z pracy wysłał pocztą, żeby oszczędzić sobie czas i popłynął do domu, by w podręcznikach zoologicznych znaleźć informacje na temat tej śmiesznej pijawki. Coś o nich chyba kiedyś czytał, ale nie były w podstawie programowej dla narybku, więc nie robił z tego żadnych notatek. Teraz w końcu to wykształcenie się na coś przyda.

Ryb wytężył wszystkie szare komórki, jakie jeszcze działały, żeby zrozumieć tekst napisany naukowym językiem. Coś tam, coś tam, muł, coś tam, pijawki, jada jada. Dlaczego nie idzie ich po prostu kupić? Bez sensu. W tym okresie powinny być, chyba że były wyprzedane. Romelle ich jeszcze nie ma. Może mógłby poczekać? Nie, nie wypada. Musi płynąć po te głupie pijawki. Może będą jakieś pseudo-stragany po drodze z tymi pijawkami, tak jak w okresie późnoletnim mają owoce zebrane z pól.

Ruszył odważnie w drogę, udając, że wcale nie czuje się jak sprana szmata. Oby te pijawki nie były tak ciężkie do zdobycia jak piszą w księdze, albo żeby chociaż mu się poszczęściło przy poszukiwaniach. O Pierwotny, błagam, spraw to!

Nie zauważył, że podąża za nim tajemniczy karp, bardzo nieudolnie chowający się za elementami otoczenia. Żółte łuski nie mogły się nie wyróżniać na tle szaroburego podłoża i czarne paski nie pomagały. To śmieszne koi wyginało się w niezwykły sposób, byleby ukryć się za kamieniami i gałęziami. Uwagę na siebie zwróciło dopiero, gdy z rozpędu uderzyło łbem o wiszący w wodzie konar, którego nie zauważyło i wydało z siebie stłumiony pisk.

– A ty tu czego? – Svitaj z miejsca przybrał postawę bojową, widząc nieznajomego. Był nawet gotowy mu przyłożyć.

– A bo zobaczyłem, że płyniesz na mułowisko i sam się tam wybieram, i sobie pomyślałem, że w sumie mogę płynąć z tobą.

– Póki co to płyniesz za mną, a nie ze mną.

– Ano racja.

Żółty samiec wyciągnął płetwę w kierunku nauczyciela.

– Jestem Irek.

– Svitaj – karp uścisnął płetwę. – Rozumiem, że też na pijawki.

– A jakże.

Para ryb popłynęła dalej w pokoju, rozmawiając co nieco, przynajmniej tyle, na ile pozwalały im zawalone skrzela. Coś tam nawet zaczęli planować, w jaki sposób we dwójkę mogą złapać parę pijawek i zebrać z nich odpowiednie enzymy.

\(⊙_(⊙_⊙)_⊙)/

W domku, pod kocykiem, z naparem w płetwie i wreszcie odklejonymi skrzelami, Svitaj zadowolony leżał sobie w łóżeczku i odpoczywał, tak jak nakazała mu medyczka Romelle. Faktycznie była bardzo dobra, to trzeba przyznać. Co prawda dała mu tylko zalecenia, ale dobre zalecenia, dzięki którym od razu poczuł się o niebo lepiej. A teraz póki co mógł sobie wypoczywać, nie pływając do pracy, nie wychylając się z domku ani nie przejmując się nikim poza nim samym. Na ten tydzień lub dwa było to idealne życie.

<Koniec>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz