Niebieskawe koi z białymi plamami przypominającymi chmury wpłynęło z rozpędu do domu alfy, nie zważając na jakąkolwiek prywatność.
– Alfa słyszała? Jitong Tenebrae chcę alfę unicestwić!
Akhifer podniosła głowę znad kawałków kory. Nie miała zbytnio siły zastanawiać się, o co chodzi i guzik ją to obchodziło. Usłyszała "alfę unicestwić". To brzmiało bosko. Nie musiała być już więcej alfą. Mogli się jej pozbyć, zrzucić z niej brzemię bycia szefem tego dołka, usunąć ją, załatwić kogoś innego do sprawowania władzy. Tak. TAK! Wyśmienita okazja. Czy to już wariactwo, jeżeli się cieszy, że ktoś chce ją zabić? Tak, pewnie tak. Ale każdy by ześwirował z takim natłokiem spraw, w końcu weź lataj po prawie całym Zbiorniku i załatwiaj nawet najdurniejsze papiery. O buncie już nie wspominając, bo przecież już długi czas temu mówiono o buncie przeciwko obecnej władzy. Być może ktoś lepszy się znajdzie. Ktoś bardziej pasujący, kto lepiej to wszystko zniesie. Akhifer nie śmiała błagać o więcej, to i tak szczyt jej marzeń. Ktoś chce ją unicestwić, jak bosko!
Ale chwila, kto to miał być? Jitong. Tenebrae. Mogli mieć ochotę go skazać na śmierć, gdyby /jakimś cudem/ doszli, że to on jest odpowiedzialny za śmierć ukochanej, niezastąpionej alfy. O ile Ferka chciała się pozbyć tego stanowiska, wciąż musiała uważać, czy kogoś to nie zaboli bardziej, niż powinno. Życie jednej rybki ze względu na jej zachcianki. A może i więcej, jeżeli rozegrają się jakieś zamieszki. Nie była pewna, czy ktokolwiek walczyłby w jej imię, ale w razie czego wolała nie ryzykować. Być może są jacyś idioci do tego zdolni.
– Kto rozpowiada te wieści? – Pomimo światełka w tunelu postanowiła pozostać przy - jakkolwiek - zdrowych zmysłach.
– Wszyscy! Wszyscy rozpowiadają! – zawołało obce koi, po czym wypłynęło w popłochu, jakby zobaczyło ducha.
W tym momencie Ferka zgłupiała. Wszyscy o tym mówią, a ona dowiaduje się dopiero teraz? Raczej o wiele szybciej by się o tym dowiedziała, skoro chodziło o jej życie. Chociaż komu by przecież zależało na życiu tej paskudnej alfy? Nikomu. Więc się nosiło, nosiło, póki więcej nosić się nie mogło, ktoś w końcu doniósł, ale dlatego, że musiał, a nie, bo chciał. Tenebrae zamierza zgładzić alfę. Będą go traktować jak bohatera, już się nie mogą doczekać.
Być może powinna wyjść już teraz, sprawdzić, co się dzieje. Zainteresować się. Tylko że wcale nie czuła, że jest to jej powinność. Gdy radość opadła, pozostała martwa pustka, gorsza nawet niż od tego, co dręczyło Akhifer przez znaczną większość czasu. Miała ochotę położyć się na glebie i udawać, że już nie żyje. Może zostawią ją w spokoju, od razu koronują Tenebrae'a na alfę i będzie mogła się usunąć niezauważona, nawet nie zapisana w podręcznikach od historii. Tenebrae będzie lepszym alfą. Jest Jitongiem, zawsze może prosić siły wyższe o pomoc. Jeżeli siły wyższe istnieją.
Dopiero po dłuższej chwili zorientowała się, że bezmyślnie patrzy na rozłożone przed sobą kawałki kory. Łuki i kropki stanowiące rybi język głosiły przeznaczenie tych kawałków. Jeden był zaskarżeniem, że za dużo karasi pojawiło się na jednej z dzielnic. Inny widniał jako zgoda na budowę nowego bloku mieszkalnego w miejscu, gdzie jak dotąd były tylko pojedyncze domki wykonane z kamieni lub drewna. Zaraz obok kora z błaganiem mieszkańców, by te bloki nie powstały. Kto chciałby się zajmować tym bałaganem z własnej woli? Być może nikt. Być może ktoś się znajdzie.
Akhifer się nie ruszała, z wyjątkiem tych wrodzonych machnięć płetwami, by utrzymać się w równowadze. Nie sięgała po długopis, nie podnosiła wzroku, nie ruszała w kierunku wyjścia. Po prostu tkwiła z myślami w niebycie, nieobecna, wyjęta z istniejącej rzeczywistości. Nie zareagowała, gdy jakieś koi ponownie naruszyło jej prywatność. Dopiero, gdy się odezwało. Czy raczej odezwała.
– Panno Akhifer? – zwróciła na siebie uwagę alfy. Karpica wreszcie się otrząsnęła, spoglądając na czekającą obcą. Białe łuski z czarną plamą na plecach. Nieznajoma kontynuowała. – Ktoś czeka na panią przy wejściu. – Po tych słowach wypłynęła, nawet się nie oglądając.
Ktoś czeka. Czy to nie Tenebrae? Gdyby to był on, raczej usłyszałaby jego imię. A może i nie. A tak w ogóle to od kiedy jej prywatne miejsce zamieszkania stało się publicznym biurem, do którego rybki sobie wpływają i wypływają? Jakiś nieśmieszny żart. Ale skoro ktoś czeka, to mimo wszystko nie wypada przetrzymywać ich przed wejściem. Niech i tak będzie, Akhifer łaskawie wypłynie porozmawiać, przede wszystkim dlatego, żeby mieć wreszcie spokój na swoim prywatnym terenie. Przynajmniej nie musi patrzeć na tą stertę kory.
Wyłoniła się z jamy swojego mieszkania, by spotkać się z całą grupą karpi otaczających wejście ze wszystkich stron. Nie było to duże ugrupowanie, ale wystarczające, by nigdzie nie było miejsca na ucieczkę. Chyba przypłynęli zabrać ją do Tenebrae'a, żeby mógł ją unicestwić. Gdyby tak było, bardzo chętnie oddałaby się w ich płetwy, jednak jakiś szósty zmysł podpowiadał jej, że wcale nie o to chodzi. Przez jakąś minutę wszyscy trwali w milczeniu pełnym napięciu, aż w końcu jeden członek zgrai postanowił się odezwać.
– Nazywamy się Bractwem Kryształowego Księżyca – odezwała się karpica stojąca najbliżej Akhifer. Miała niezwykle ciemne łuski, które mieniły się jak kryształy, a jej głos był chłodny, surowy i właściwie bez żadnych emocji, tak samo jak jej twarz. – Przybyliśmy po twoją głowę.
Bractwo Kryształowego Księżyca. O tym bractwie Ferka nigdy nie słyszała, ale też bractw nigdzie nie trzeba zgłaszać, by istniały, więc nie było to nic dziwnego. Na pewno jest o wiele więcej bractw niż Bractwo Oka, Kanionu czy Puszczy. Teraz ujawniło się jeszcze jedno, wyraźnie zrzeszające sporą liczbę osób, którego przewodniczącym jest zdecydowanie ta kryształowa koi. Ciekawe, czy stąd ta nazwa.
– A to nie Tenebrae miał się mnie pozbyć? – z jakiegoś powodu to było pierwsze pytanie, jakie wpadło do głowy żółtej karpicy. Dlaczego? Licho wie. Nie zastanowiła się, po co im jej głowa ani dlaczego chcą ją zabić. Zdziwiło ją tylko, że to nie Tenebrae po nią przyszedł.
– Zadbamy o to, by wszyscy myśleli, że to on. Czy zechciałabyś współpracować z nami, czy wolałabyś, żebyśmy użyli przemocy?
Spokój, z jakim przewodnicząca karpica wypowiadała te słowa, przyprawiał o ciarki. I przypomniał Akhifer o czymś takim o nazwie zdrowy rozsądek.
– Dlaczego chcecie mnie zabić? I oskarżyć tym Tenebrae'a? – próbowała brzmieć odważnie, ale w głębi duszy zaczęła panicznie się bać. Być może jednak nie chciała tak bardzo umrzeć, jak jej się wydawało, tylko teraz już na to za późno. Nie zorientowała się na czas i chyba faktycznie przyszła na nią pora.
– Uważamy, że nie nadajesz się na alfę. Z różnych powodów. – Ciemna koi wciąż mówiła w pierwszej osobie liczby mnogiej, zaznaczając, że chodzi o całe bractwo. – A Tenebrae, ze względu na niechęć do ciebie, wydaje nam się idealnym pionkiem.
W tym momencie Ferce w głowie zapaliła się lampka. Świeciła jasno jak słońce w letni dzień, wręcz oślepiająco i ociepliła martwą i zimną duszę alfy. Radość ponownie wypełniła serce, a nadzieja powróciła wielkim ogniskiem, rozświetlając duszę od wewnątrz. Świat stał się bardziej kolorowy, śmiał się, radował, tańczył wręcz dookoła, jakby świętował kolejne nadejście bardzo wyczekiwanej wiosny. Tak lekko Akhifer nie czuła się od dnia, kiedy została wbrew swojej woli wybrana na alfę. Niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba!
– Jak nie chcecie mnie na alfę to mogę oddać to stanowisko. Nigdy go nie chciałam. To jak, wymienimy się?
Nieznajoma na te słowa osłupiała, pomimo inteligentnego umysłu nie miała pojęcia, co odpowiedzieć. Patrzyła na Akhifer jak na kompletną wariatkę, co w sumie dalekie od prawdy nie było. A Akhifer tylko się uśmiechała, nawet nie próbowała ukryć, że niezwykle cieszy się na możliwość utraty stanowiska. Na pewno wyglądała jak wariatka. Na szczęście już od dawna ją za taką uważali.
– Naprawdę tak po prostu to stanowisko oddasz? – wreszcie wydukała ciemnołuska, odzyskując pewność siebie.
– Dziewczyno! Ja ci nawet wszystkie papierki przyniosę, żebyś nie musiała sama nieść. Mam ciekawsze rzeczy do roboty niż podpisywanie jakichś zażaleń czy zezwoleń. Przynieść ci? – Akhifer już zaczęła się cofać, niemal tańcząc z radości, jednak wejście zastawili współpracownicy przewodniczącej.
– Jeżeli mówisz prawdę, oficjalnie ustanów mnie nową alfą. Teraz.
– No dobra. – Ferka się cofnęła. – Jak się nazywasz? Żeby było oficjalnie.
– Vivierith.
– Vivierith. Ogłaszam cię, oficjalnie i prawnie, nową alfą całego Zbiornika. Jeżeli istnieje ktoś z legalnymi argumentami przeciwko tej decyzji, niech wystąpi już teraz. Jeżeli nie, niech Pierwotny Koi no Ryuu poświęci tą decyzję i wspiera nową alfę Vivierith tak ważnym stanowisku.
Nikt się nie odezwał. Całe bractwo musiało zostać utworzone z osób, które jak jeden mąż zgadzały się, że Vivierith powinna być alfą. I dobrze. Bardzo dobrze. Niech Vivierith radzi sobie z tym bajzlem. Akhifer nareszcie była wolna. Hip hip hura! Ave Vivierith!
– Doskonale. A więc – rozpoczęła przemówienie nowa alfa. – Oto jestem, Vivierith, alfa ławicy Koi Paradise. Ogłoście, przyjaciele, wszem i wobec, iż Akhifer zeszła ze stanowiska i zostało ono zajęte przeze mnie, Vivierith. Wyprzyjcie plotkę o Tenebrae'u chcącym pozbyć się Akhifer, wymyślcie coś wiarygodnego. A ty – zwróciła się do grzecznie czekającej Ferki. – Nie myśl, że kiedykolwiek pozwolę ci zostać kimś więcej niż strażnikiem. Nie nadajesz się do tego.
Taaak, pomyślała była alfa. Do rządzenia się absolutnie nie nadaję. Być może. I odpłynęła z powrotem do swojego urokliwego mieszkania, całkowicie wolna, zapominając o Brae'u i Feliksie, których jeszcze niosąc ciężar władcy posłała po jakieś kamienie. Zresztą zapomniała o nich dużo wcześniej. Nie wiedziała, co się z nimi przez ten czas działo.
<Feliks/Tenebrae?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz