10 października 2022

Od Vivierith - "Słońce, słońce, wyjdźże wreszcie" cz.1

Słońce, ile cię było na niebie? Tyle, co nic, a już chowasz się za horyzontem. Dlaczego tak wstydzisz się własnej tarczy? Wyjdźże, wyjdź, nie chowaj się, ogrzej Zbiornik swoim ciepłem, rozświetl te ponure wody. Czemuż jesień cię tak straszy? Czemu zimy się tak boisz? Wtedy jaśniej, wtedy weselej, wtedyś właśnie powinno świecić mocniej niż kiedykolwiek, bawić się ze złotymi liśćmi, przeglądać się w lodowej tafli. Ale ty nie chcesz. Chowasz się, jakby wstyd ci było, że nie jesteś tak żółte jak klonowe liście. Jakbyś przyćmiewało przy iskierkach śniegu zalegającym grubą warstwą na lodzie i na brzegach. Czy nie wiesz, że tak nie jest? Czy nie wiesz, że jesteś najpiękniejsze na świecie? Najcieplejsze, najjaśniejsze. Tęsknimy, więc wyjdźże, wyjdź, pokaż się. Możesz się chować, ile chcesz, ale wiem, ja wiem, że gdy tylko trawa zacznie wyłaniać się spod śniegu, gdy nowe pąki rozwiną się na gałęziach drzew, ty zaczniesz wychodzić coraz chętniej, zostawać na coraz dłużej, tylko po to, by oglądać nadejście wiosny. Czy ty wiesz, że samo jesteś wiosną? Niesiesz ją na swych promieniach, gdy nareszcie pora wyrwać się z zimowego letargu. Zrzucasz ją, by uwolniła nas od lodowego sufitu. Więc nie ważne, że uciekasz. Nie ważne, że coraz bardziej się wstydzisz. My na ciebie będziemy czekać, cierpliwie, tak jak pajęczyca czeka na swoją ofiarę. I oboje będziemy się cieszyć - i my, i pajęczyca. Obyś wróciło tak jasne, jak zawsze.

Gdy Vivierith skończyła odprawiać swój własny, wewnętrzny rytuał o jak najkrótszą, jak najlżejszą zimę, postanowiła wreszcie pokazać się światu. Minęła swojego sekretarza, udając, że nie widzi, jak gra w karty zamiast segregować ważne papiery. Teraz były papiery. Wykonane z drewna, starannie wypreparowane techniką znaną tylko tym najinteligentniejszym koi, u których mutacja skupiła się na rozwinięciu umysłu, a nie tylko ciała. To one wymyśliły formułę, Rith je tylko wysłuchała i stwierdziła, czy jest to pożyteczne. Było.

Świat na zewnątrz gotował się i rozpędzał niczym woda w górskim strumieniu, starając się zebrać jak najwięcej jak najszybciej. W końcu zbliżała się zima, jesień to idealna okazja, by uzupełniać zapasy. Wyłapywano żaby, zbierano i przetwarzano owoce, które wpadły do wody, polowano na małe gatunki ryb, takie jak karasie czy jelce. Wszyscy pracowali na pełnych obrotach, by wypełnić magazyny aż po brzegi. Vivierith nie pozwalała się obijać.

Karpica zobaczyła znajomą, żółto-czerwoną sylwetkę śmigającą pomiędzy innymi, zupełnie obcymi koi. Nie ważne, jak bardzo by się skupiła, nie mogła sobie przypomnieć, by kiedykolwiek widziała Akhifer, poprzednią alfę, taką... żywą. Wydawała się być w swoim żywiole, pilnując innych, by nie doszło do żadnych zamieszek, wskazując im drogę i współpracując bezpośrednio z resztą strażników. Nawet uśmiechnęła się, gdy zobaczyła Vivi i niemal jej pomachała. Natychmiast odwróciła wzrok i powróciła do swoich obowiązków. Dziwne.

Samica ruszyła wypełniać swoje obowiązki alfy, zaczynając od zahaczenia do medyków, by sprawdzić, jakie braki mają. Spisała listę własną płetwą, jednak zanieść miał ją już najbliższy donosiciel. Kolejnym punktem był Jitong, do którego zajrzała tylko przelotem, by mu nie przeszkadzać zbyt długo. Zapytała tylko, czy nie potrzebuje kogoś, kto rezerwowałby spotkania. Nie otrzymała jednoznacznej odpowiedzi, więc odpuściła.

Kolejna stacja: siedziba wojska. Czy potrzebują dodatkowej broni, czy dają radę trenować nowych rekrutów, czy mają w ogóle wystarczająco uczniów. Nikt nie zgłosił żadnej skargi, więc alfa uznała, że wszystko w porządku.

Wszystko szło jak po maśle, dlaczego więc miałoby się zepsuć? Bo właśnie szło jak po maśle. O takie masełko łatwo się poślizgnąć.

<CDN>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz