- Czy ja jestem dostawcą? Jestem ogrodnikiem – mamrotałem niezadowolony pod nosem, kiedy przepływałem obok mostów. Coraz częściej moim zadaniem jako ogrodnik nie było sadzenie i opiekowanie się roślinami, ale również przenoszeniem ich z miejsca na miejsce. Dlaczego? Pracowników nie było? A może taniej było płacić ogrodnikowi za to, niż oddzielnemu pracownikowi? Cały poranek przez to pływałem naburmuszony. W południe popłynąłem do sprzedawcy, który miał dla mnie paczuszkę świeżych pąków grzybienia. Ktoś sobie zażyczył, aby mu je posadzić na posesji, więc wziąłem tą robotę od płetwy.
Sprzedawcy nie było, ale zamiast tego, znalazłem drewniane skrzynki na tyłach. Byłem jego częstym gościem, dlatego stwierdziłem, że zostawię mu na liściu notatkę i wezmę odpowiedni towar. Obejrzałem pakunki ze wszystkich stron i moje rybie oczy zatrzymały się na jednym z nich, który z boku miał wydłubaną literę „G”. G jak grzybień, pomyślałem. Otworzyłem pudełko i zajrzałem do środka. Znalazłem w niej młode pąki grzybienia, dlatego twierdząc, że to paczuszka dla mnie, zamknąłem ją powrotem, chwyciłem w obie płetwy i ruszyłem w stronę zamawiającego.
Richard, mój nowy zleceniodawca, był starym wdowcem, mieszkającym za mostami. Mimo, że przepływałem tamtędy kilkukrotnie, widziałem go tylko dwa razy, w tym ostatni, gdy chciał się ze mną zobaczyć i poprosić o posadzenie grzybieni z tyłu jego domu. Był bardzo tajemniczy, prawdopodobnie był to wynik utraty swojej żony, która rzekomo popłynęła za daleko i się zgubiła (tak sądził, chociaż reszta mówi, że musiało się coś z nią stać).
Mając grzybienie, popłynąłem do jego domu. Ponieważ nie chciał mi otworzyć bramy, co oznaczało, że prawdopodobnie go nie było, popłynąłem nad wodorostowym płotem i skierowałem się do jego ogrodu. Już wcześniej dostałem od niego konkretne wytyczne, gdzie mają zostać posadzone kwiaty, dlatego bez zbędnych ceregieli, odłożyłem skrzynkę na ziemię i rozejrzałem się po raz drugi po jego ogrodzie. Tak jak wcześniej zauważyłem, był on zaniedbany. Po utracie żony koi popadł w coś rodzaju depresji (psychologiem nie byłem, więc nie mogłem konkretnie określić, czy to była na pewno ona, ale nie wyglądał też na kogoś, kto jej nie ma na pewno), dlatego jego ogród wyglądał, jakby nikt nie zachodził tutaj od wielu miesięcy. Pomimo tego, że była już jesień, ogród wyglądał gorzej, niż powinien. Żadnego sprzątania, przycinania kwiatów czy ich przykrywania, by nie zmarzły. Widząc to, aż chciało mi się płakać. Tyle dobra zmarnowanego.
Po kolejnych chwilach marudzenia pod rybim nosem, zająłem się pracą. Wykopałem dziury i wsadziłem w nie pąki grzybieni, po czym delikatnie zakryłem ziemią. Całość zajęła mi może nie całą godzinę i kiedy było już po wszystkim, zamknąłem pustą skrzynie. Zabrawszy ją w płetwy, ruszyłem z powrotem do sprzedawcy, aby mu ją oddać.
Podczas drogi powrotnej czułem na sobie czyjś wzrok. To dziwne uczucie obserwowania, opisywanego w filmach jako coś, co kazało ci się ciągle odwracać do tyłu i sprawdzać, czy ktoś za tobą nie płynie, towarzyszyło mi równie uparcie, jak uparcie trzymająca się pijawka. Nikogo niestety za sobą nie zobaczyłem, dopóki nie dopłynąłem do miejsca. Tam zastałem Richarda w zaskakująco dobrym humorze. Zabrał ode mnie pustą skrzynię i kiedy mówił coś o jakimś weselu swojej kuzynki, w wypolerowanej muszli, która stała naprzeciwko mnie, zauważyłem ciemną rybę, uważnie mi się przyglądającą. Był to ułamek sekundy. Zauważyłem go, nasze spojrzenia się skrzyżowały i chociaż po chwili ukrył się za kamieniem, wiedziałem, że nic mi się nie przydarzyło. To był on, to ciągłe uczucie obserwowania i dreszcze przechodzące po grzbiecie. Gdy tylko Richard przestał mówić, opuściłem jego sklep i ruszyłem do domu. Gdy się odwracałem za siebie, ciemna ryba porzuciła swój tryb incognito. Wiedziała, że została demaskowana, dlatego płynęła za mną, niby jako zwyczajna rybka, podążająca w tym samym kierunku. Ignorowałem to, chociaż po każdym skręcie odwracałem głowę, by zobaczyć, że on również skręcił w tą samą stronę. Gdy obok niego pojawiła się kolejna ryba, równie ciemna jak on, ogarnęła mnie początkowa panika i zacząłem płynąć szybciej. Oni również przyspieszyli, dlatego po krótszej chwili zacząłem uciekać. Gnałem przed siebie ile sił w płetwach, ale nieznajomi się nie oddalali. Pływali równie szybko co ja. W mojej głowie zrodziły się potworne wizję porwania i rąbania na kawałki, które zmusiły mnie do zmiany kierunku. Chciałem znaleźć jakiegoś strażnika, który mógłby mi pomóc, nim zostanę obezwładniony, ale jak na złość nie potrafiłem żadnego odnaleźć. Zamiast tego, gdy ostro skręcałem w jakąś kamienną uliczką, wpadłem na jasną rybę. Gdy się zatrzymałem, straciłem nagle siły do ucieczki, dlatego schowałem się za jasną rybą, mając nadzieje, że przy świadku nie zrobią mi żadnej krzywdy.
- Pomóż mi! – krzyknąłem, a po chwili pojawili się.
<Valia?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz