31 października 2022

Od Akahity - "Zdrów jak ryba"

Akahita mruknęła jakby ją z grobu wyrwali. Oczy same latały wokoło głowy jakby sugerując, że ma dosyć świata. Jej płetwy jakoś tak dziwnie ciągnęły ja do ruchu. Ok. Bywałą niespokojna, ale nie aż tak. Poza tym było koszmarnie zimno. Jesień zadomowiła się w Zbiorniku na dobre. Jej liście niestarannie zakryły taflę wody. Ich kupy gromadziły się na brzegach, a co dopiero można powiedzieć o tych, które spadały nad samo centrum. Cień, jaki rzucały w połączeniu z częstymi mgłami nad wodą, był po prostu koszmarem. Drapieżniki tak łatwo się na ciebie rzucały. O tym świadczyło też dość spore zadrapanie na boku Akahity. Jednak to było już dobrze zaopatrzone przez zdolną medyczkę, Romelle. Aka powoli wypłynęła sobie z domku. To jakieś takie tanie, tymczasowe pomieszczonko, które przygarnęła jako swoje. W końcu kto by zimą spał na zewnątrz? Na pewno nie ona. Mogła być podróżniczką i w ogóle kochać przygody, ale odmrażanie sobie łusek nie było jej w smak. Nie przynajmniej teraz. Odetchnęła zimnym powietrzem, kiedy tylko wyszła. Jej ogon poszedł w ruch. Praca czekała.

Jednak wiele Akahita zrobić nie zdążyła.

—Hej. — przywitała się ze swoją perełką siedząc na kamieniu i odpoczywając trochę. Wyjątkowo szybko zmęczyła się przy machaniu tymi płetwami! Jak nigdy. To przecież takie niepodobne. Niezrozumiałe. — Wiesz co mi się dzisiaj przydarzyło? — odetchnęła. Jej wolna płetwa przesunęła po głowie ścierając pot z czoła. O ile było co w rzeczywistości ścierać. W końcu, co jak co ale to była ryba. Ryby się nie pocą, prawda? To byłoby obrzydliwe. Od razu uciekałoby z wodą, zupełnie jak... dobra. Myśl skończona, zanim zajdzie za daleko. Akahita pokręciła głową. — To tak straszne, że moje myśli schodzą na tory, na których nie powinno ich być. Zmęczyłam się. Strasznie! I to nawet niewiele pracy zrobiłam Perełko, wiesz. To straszne. — położyła się na tym kamieniu. Dobrą przyjaciółkę ułożyła obok siebie. Jej oczy odpłynęły ku górze. Tam liście majaczyły na wodzie tworząc bajeczny obrazek wraz z migającym, jesiennym światłem poranka. — Cóż to za życie, jeśli po chwili tylko stania w miejscu tak tracę kondycję. A wiesz przecież, ja też wiem, że ja na tyłku długo usiedzieć nie mogę. To przerażające. — zamilkła na chwilę. Jej oko spojrzało na koleżankę. Śwoatło spokojnie odbiło się na jej powierzchni.

—Albo szaleję, ale gadasz herezje! Ja chora?! — poderwała się. Dobra. Mówiła do siebie w głowie i od boku jej rozmowa z przedmiotem nieożywionym była niewiele mniej niż martwiąca, ale nie da się jej odmówić jej własnej wiary. Ta perła była z nią od zawsze, chociaż to tylko kawałek oszlifowanego szkła, i od tego zawsze była jej najbliższą osobą. — Nie gadaj do mnie głupot. Nie jestem chora! I ci udowodnię! —

—I widzisz! Nie jestem chora. Tylko pół dnia mi zajęły moje obowiązki, a i mam trochę jedzenia dla ławicy, na zapas na zimę! — Akahita machała ogonem płynąc w kierunku miejsca zrzutki odnalezionych drobinek jedzenia. Zakasłała delikatnie. Mrużąc oczy przemilczała kolejny komentarz przyjaciółki.

—O hej! — jej oko przemieściło się na Svitaja. Kompletnie nie pamiętała kim ten gościu był w tej ławicy. Więc wypadało grać miłą. Uśmiechnęła się może nieco zbyt marnie i chrząknęła, czując jak coś zalega jej na skrzelach. — zrzucasz jedzenie?

—Tak. Akurat znalazłam coś przy pływaniu przez zbiornik. — machnęła płetwą. Jej koleżanka w nieistniejących palcach załkała przerażona, że zostanie upuszczona w otchłań piachu poniżej.

—To dobrze. Przyda się na zimę! A tak w ogóle. Dobrze się czujesz? —

—Genialnie. — kaszl — a co? —

—Bo zdaje mi się albo masz ten... kaszel listkowy. —

—Co.. pfff.. Ja nie choruję! — zmachała szybko głowa oddając w ręce innej ryby zapakowane drobinki.

— Skoro tak uważasz. Ale.. ja też chorowałem i wyglądasz jakbyś... —

—Nie! Nie, nie. nie jestem chora. Prawda? — zwróciła się do swojej perły mrużąc groźnie oczy. — No. Prawda! — a jej towarzysz jedynie przemilczał widok jakim go zaszczyciła. — Pa w każdym razie! I trzymaj się zdrowo jak ja! —

Było gorzej. Kaszelek to już nie tylko jej problem. Musiała sama przed sobą przyznać, że nie było najlepiej. Najgorzej też jeszcze nie, ale zrezygnowana odłożyła perełkę na pouszeczkę. Jej droga do Romelle nie zajęła długo, aczkolwiek wchłonęła sporo jej energii.

—Kaszel listowy, eh, niedobrze. — medyczka pokręciła głową. — Czemu nie przyszłaś wcześniej?— dopytała Akahita przemilczała tą odpowiedź. Nie będzie się zwierzała medyczce, co to, to nie. Ledwo sobie przyznała, że to trochę bzdura tak nie słuchać swojej przyjaciółki, Perełki. Ona wiedziała od początku. — Ale cóż. To nie zmieni sytuacji w której jesteś ,wiesz. Nie mam na stanie jednego ze składników.—

— Jakiego? — Akahita zajrzała na nią jednym okiem.

— Drapieżnej Pijawki. Bardzo rzadki gatunek, ciężki do znalezienia, wiesz.— pokiwała głową Romelle.

—nie da się bez tego? —

—Nie. Bez tego się umiera Akahita. — przyszły smok tylko przewrócił oczyma.

— I co? Gdzie tego szukać? —

— A ja wiem? Gdzieś przy brzegach chyba. Musisz sobie sama tego odszukać. Ja mam jeszcze paru nieszczęśników na Sali, na skraju zmniejszenia populacji naszego zbiornika o... dużo. —

—Je, Je.. Długo mi zostało? —

—Jak tak patrzę, to parę dni i zacznie ci się całkiem zatykać droga oddechowa. —

Akahita chałą wyruszyć z rana, ale niewiele miała siły. Jakaś tam w niej reszta rozsądku postanowiła spytać o pomoc. A kto inny pomógłby duszy jak nie Leon.

—Puk puk. — zajrzała do jego ogródka. Jesienne roślinki tak ładnie rosły i zaszczycały widoczkami.

—Tutaj! — czarny samiec wyłonił się zza winkla.

—Ah. Przyjacielu! We. Weź jakieś widły. Pomożesz mi?—

—Ojej! Pewnie! A co się stało? —

—A. Muszę jakiejś pijawki znaleźć trochę. To by mi się jakaś obrona przydała, bo niedomagam. — mruknęła ścierając ze skrzeli osadzający się płyn.

—Oh. Kaszel listowy. Słyszałem o nim. Straszne paskudztwo! — mruknął. Ale widły wziął. — Pewnie, że z tobą pójdę. A gdzie idziemy? —

—Gdzieś nad brzeg. Pewnie do błota, bo to pijawka. —

—U. Groźnie. Przy brzegu mgła i drapieżniki. —

—Dlatego potrzeba mi kompana co nie?! — mruknęła z uśmiechem. Może i samca czasem ciężko było zdzierżyć z tym niewypalonym pyskiem ciągle nawijającym na uszy, ale kto lepszy niż on poszedłby z nią, huh?! — To jak. W drogę nie?—

—Już? —

—No wiesz. Ja nie bardzo mam czas do palenia i gadania w bezruchu. Parę dni, zanim zdechnę. — odetchnęła. — Los czasem jest parszywy, nie. —

—Ano jest. Ano jest.—

Naszukali się. Jak porąbani. Dwa dni przeszukiwali brzegi zbiornika. Raz musieli o własne życie zawalczyć z większą rybą. Innym razem pijawka raczyła skubnąć kawałek płetwy Akahicie. Na szczęście nic wielkiego, ale teraz była niesymetryczna! No i okazało się, że to ie ten gatunek pijawki drapieżnej co potrzeba. Więc nawyjmowali się ich z tego błota. Ubrudzili od góry do dołu. Ale znaleźli dwie. Może komuś się nada. Ale na końcu, kiedy wszystko tak dobre szło, ta wredna pijawka jeszcze skubnęła Akahicie łuskę z policzka. Łuska odrośnie, ale honor nie. No, a druga, menda, zrzuciła ulubione widły Leona w kamienisko. Podobno teraz bujał się im jeden ząb. A szkoda. Ale Aka obiecała mu, że kupi mu nowe, albo sama zrobi mu nowy sztyl i ładnie go ozdobi i wyrzeźbi, co tylko zechce. Kiedyś umiała, to po paru próbach pewnie wyjdzie wystarczająco ładnie.

—Romelle? — wpadła do wnętrza. Ryba odwróciła się w jej kierunku. Jej płetwy dumnie podniosły pijawkę do góry. Tłuste ciałko zawiło się w ostatniej próbie ucieczki. — Patrz co mamy! I to dwie! —

—Dwie aż? —

—Tak. Przekopaliśmy tyle błota, że nawet sobie nie wyobrażasz! — Leon, który teraz tak przeżywał tą przygodę rześko zagestykulował. — I mało nie zjadła nas ryba. i...— pozwoliły mu mówić. W końcu tak to lubił. Więc Romelle raczyła wykonać wymagane napary.

—Jaka to jest ulga. — Akahita odetchnęła. Chociaż bądźmy szczerzy. Nie wolno jej już było za bardzo szaleć, a ona nie cierpiała siedzieć w miejscu. Więc znudzona, bez lepszego pomysłu na zajęcie, przeglądała się w nierównym odbiciu swojej perełki. Uśmiechała się delikatnie i czasem z cichym słowem zbliżała ją do siebie, aby sekrety jej małej osoby nigdy nie uciekły poza ich ciasne grono. Zdarzyło się tez, że odwiedził ją Leon. Miło z jego strony, chociaż czasem bywał irytujący, kiedy Akahicie chciało się spać. Jednak dobrze mieć jakąś znajomą duszę, która rozpogadza identyczne dni.

I tak zrobiło się zimniej, i na chwilę cieplej, a liście przykryły brzegi zbiornika na dobre. Ludzie przestali przychodzić tak często jak latem, a słońce zachodziło coraz szybciej układając świat do snu. A kiedy Aka trochę wyzdrowiała, odpoczęła i była znowu zdolna do pracy, słońca nie bywało za dużo, a więcej padało i zdarzył się nawet przymrozek, który co prawda do zbiornika za mocno nie wsiąknął, ale ozdobił drzewa swoim chłodem.

<Koniec>


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz