31 października 2022

Od Romelle - "Z rodziną najlepiej wychodzi się po pijawki"

Drzwi do pomieszczenia otworzyły się, wpuszczając do środka ostre światło dnia i jedną popielatą rybę.

— Mogłabyś je przymknąć? — mruknęła medyczka, gdy brzask poranka chlusnął ją z całą mocą w twarz. Zaraz potem względny spokój w pokoju przerwało głośne trzaśnięcie, które zdaniem Romelle mogło postawić na nogi co najmniej połowę Zbiornika. — Dziękuję.

Odwróciła się tyłem do starszej samicy, wracając do grzebania w szafie. Może nie było to zbyt uprzejme z jej strony, ale naprawdę nie miała ani czasu, ani ochoty na rozmowę z nią. W zasadzie w ogóle nie spodziewała się, że Miriama może ją odwiedzić, nie czyniła tego często, właściwie prawie zawsze to Roma płynęła do swojego starego domu, gdy przychodził czas na ocieplenie rodzinnych stosunków, dlatego domyślała się, jaki był powód jej wizyty i ani trochę jej się to nie podobało.

— Mam dziś sporo do zrobienia więc jeśli to nic pilnego, byłabym wdzięczna gdybyś wyszła. Możemy umówić się za tydzień albo...

— Romelle. — Karpica w końcu na nią spojrzała. Starsza bardzo rzadko zwracała się do niej pełnym imieniem, nie świadczyło to dobrze o jej samopoczuciu i przeważnie było zapowiedzią srogiej nagany. Głos ryby był poważny i karcący, słysząc go brązowooka znowu poczuła się jak mały narybek, kulący się na samą myśl o jego brzmieniu. To uczucie jednak szybko zniknęło, gdy tylko ich spojrzenia się spotkały i młodsza zobaczyła w czekoladowych oczach matki smutek ukryty pod maską stanowczości. — Rany, rzeczywiście strasznie wyglądasz.

— Dzięki — prychnęła medyczka, sięgając płetwą po pudło z maskami.

— Dlaczego mi nie powiedziałaś? — Spytała z wyrzutem Miriama, jednocześnie odbierając od Romy jedną z masek. — Wiesz, jak się poczułam, gdy dowiedziałam się o tym dopiero od Fern?

— Fern to rzeczywiście dobre źródło wiedzy — uśmiechnęła się gorzko na wspomnienie tęgiej samicy i jej niewyparzonego języka. — Pamiętasz, jak twierdziła, że tacie przez przypadek amputowano ogon? O! Albo gdy naopowiadała swoim koleżankom, że Jitong wytatuował sobie imię jej córki na boku? Jedno trzeba przyznać, robi postępy skoro powiedziała to też tobie.

Karpica wyraźnie się zmieszała.

— Właściwie usłyszałam to przez przypadek... — Romelle posłała jej wymowne spojrzenie. — Ale miała rację! — Zreflektowała się popielata. — Nie rozumiem, jak możesz podchodzić do tego tak spokojnie. Masz trzy tygodnie na wyleczenie się, a ty zdajesz się w ogóle tym nie przejmować, w końcu może być za późno i... I...

— Umrę? — zapytała z kamienną miną, czego natychmiast pożałowała, widząc jak samica zamiera w bezruchu. — Właśnie dlatego Ci nie mówiłam. Za bardzo to przeżywasz.

— To źle, że się o ciebie martwię?

Nie źle, raczej śmiesznie — pomyślała zgorzkniale młodsza. Coś w środku podpowiadało jej, że może powinna być bardziej wyrozumiała w stosunku do matki, tym bardziej, znając powód, dla którego samo wspomnienie kaszlu listkowego, nawet bez wymieniania jego nazwy, sprawiało, że ta mentalnie bladła, ale z drugiej strony nie mogła pozbyć się myśli, że spośród wszystkich strapień, które kiedykolwiek gnębiły ją lub jej braci, dopiero ta choroba aktywowała w niej tak absurdalne pokłady instynktu macierzyńskiego.

— Mamo, to nie jest nieuleczalne, a ja nie jestem już dzieckiem — zaczęła delikatnie — Wbrew temu, co myślisz, potrafię o siebie zadbać i nie potrzebuję do tego twojej pomocy. Jeśli to cię jednak jakoś pocieszy, wiedz, że napar i zwolnienie z pracy mam już gotowe. Teraz wystarczy tylko znaleźć pijawkę i po sprawie, a tak się składa, że właśnie się po nią wybierałam, gdy tu nagle ktoś mi przeszkodził.

Mimika ryby lekko się rozpogodziła, słowa przyniosły zamierzony efekt.

— W takim razie popłynę z tobą — rzuciła ciepło, sprawiając, że z pyszczka Romy znikł, przybrany na potrzebę jej wcześniejszej wypowiedzi, przyjazny wyraz.

— To nie będzie konieczne — zapewniła pospiesznie — pewnie też masz swoje zadania, a nawet jeśli nie, zbieranie tych małych krwiopijców nie jest zbyt przyjemne. Niektóre gatunki potrafią nieźle pogryźć, raczej by Ci się to nie spodobało.

— Skąd wiesz? Jeszcze stwierdzę, że to całkiem przyjemne.

— Dopóki odkleisz je od siebie zanim przyczepią się na dobre i zaczną zjadać cię żywcem.

Karpica machnęła lekceważąco płetwą.

— To samo można powiedzieć o dzieciach.

Romelle posłała samicy ostatnie cierpiętnicze spojrzenie, po czym wsadziła do swojej torby dodatkową porcję preparatu na pijawki.


Koi płynęły w milczeniu. Odkąd opuściły mieszkanie medyczki, żadna z nich nie odezwała się ani słowem. Romie to rozwiązanie wcale nie przeszkadzało, nie uważała ciszy za coś złego, czego trzeba się pozbyć zanim zrobi się niezręcznie, bardziej niepokoił ją jej stan. Uparcie twierdziła, że nic jej nie jest i tak było dopóki przebywała w zamkniętym pomieszczeniu. Wbrew powszechnemu myśleniu, to właśnie pod otwartą taflą Zbiornika, choroba najbardziej dawała jej się we znaki. Pobierany przez nią wspólnie z wodą tlen, chcąc dotrzeć do skrzeli napotykał opór w postaci zalegającego w nich płynu. Czasami kończyło się na kaszlu, innym razem samica traciła dech na wystarczający okres czasu, żeby kogoś zaniepokoić, a za krótki by wyrządzić jej bardziej znaczącą krzywdę. Towarzyszył jej przy tym nieprzyjemny ból, który początkowo prawie niewyczuwalny, z każdym następnym dniem zyskiwał na intensywności.

Również Miriama musiała zauważyć pewną zmianę w jej zachowaniu, ponieważ gdy zwróciła się w jej stronę, zobaczyła, że ten wyjątkowy, jak na samicę, przypływ dobrego humoru, który mogła zaobserwować w jej wcześniejszej postawie, już prysnął. Popielata patrzyła na nią niepewnie z wyraźnym wahaniem. Parę razy otworzyła pyszczek jakby chciała coś powiedzieć, ale ostatecznie nie wydobył się z niego żaden dźwięk. Brązowooka postanowiła więc wyręczyć ją i przy okazji podjąć wybrany przez siebie, przyjemniejszy temat, jednak w tym samym momencie zakręciło jej się w głowie, a jedynym odgłosem, który z siebie wydała, był świszczący charkot, nieukładający się w żaden sensowny wyraz. Oczy zaszły jej mgłą, a oddech stał się płytki i nierównomierny. /Znowu się zaczęło/. Przestała zwracać uwagę na to, co działo się dookoła, nie obchodziło jej czy nadal płynie, ani co pomyśli sobie o tym starsza. Musiała się przede wszystkim uspokoić, stres jedynie pogarszał sytuację, która i bez niego była beznadziejna. Wiedziała to, jednak jak mogła się do tego zastosować, gdy z każdym najmniejszym ruchem skrzela paliły ją żywym ogniem? W tym całym amoku niezarejestrowała nawet momentu, w którym długie płetwy matki oplotły ją i mocno chwyciły. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że cała dygocze.

— Już dobrze — wyszeptała popielata, gdy oddech ryby się unormował. Nie puściła jej też dopóki brązowooka nie chwyciła ją za płetwy, delikatnie je od siebie odsuwając. — Wracaj do domu, załatwię Ci kogoś do opieki i sama popłynę po te pijawki.

— Nie trzeba — zaprzeczyła stanowczo medyczka. Wizja tego, że ktoś miałby poświęcać swój czas na pilnowanie, czy nie udławi się wodą we własnym łóżku, wydawała się jej niepoważna. Nie była wcale w aż tak złym stanie. — To nic takiego. Nadal mam ogon i wszystkie inne narządy na miejscu, dam radę płynąć dalej.

— To nie wyglądało na "nic takiego" — odparła poważnie popielata.

— Takie rzeczy się zdarzają, trochę nastraszy, poboli i przejdzie.

Twarz samicy stężała.

— Boli? — Koi zapragnęła strzelić sobie w głowę. — Romelle, ile to trwa?

Karpica nie potrafiąc nic na to poradzić, speszyła się, a pokryte mułem dno nagle wydało jej się nader fascynujące.

— Dwa tygodnie — odchrząknęła, karcąc się w myślach za to, jak krucho brzmiał jej głos. 

Nie widziała reakcji Miriamy, nie chciała jej poznać. Czuła się głupio, nie ze względu na to, co powiedziała, a przez reakcje jej organizmu na myśl o chłodnym rozczarowaniu, które oczami duszy już widziała wymalowane na pyszczku matki. Roma nie patrzyła na nią, dlatego nie była w stanie zobaczyć, jak bardzo się myliła. Ryba nie posyłała jej gniewnych spojrzeń, nie raziła też dobrze znaną córce oziębłością, a gdy otworzyła usta, sylaby, które się z nich wydobywały, ułożyły się w tylko jedno krótkie pytanie.

— Dlaczego?

— Nie wiem — odpowiedziała szczerze, zaskoczona czułością, towarzyszącą temu słowu. — Może masz rację, nie brałam tego tak poważnie, jak powinnam... To głupie, ale czasami myślałam nawet, że mnie to nie dotyczy, nie może, przecież jestem lekarzem, nie powinnam chorować, od tego mam całą resztę Zbiornika — zaśmiała się cierpko. — Powtarzałam sobie to nawet gdy pojawiły się pierwsze objawy i trzymałam się tej myśli dopóki nie zaczęło boleć. Potem naprawdę chciałam się tego pozbyć, ale z dnia na dzień pojawiało się coraz więcej chorych i nie chciałam zostawiać szpitala, obawiając, że pod moją nieobecność może dojść do czegoś znacznie gorszego niż drobne trudności z oddychaniem jednej dorosłej karpicy. Poza tym jeszcze kiedy nie wysłałam zwolnienia, liczyłam na dostawę potrzebnych lekarstw, ale widocznie trochę się przeliczyłam jeśli sądziłam, że przybędą, zanim prawie wszystkie chore na ten kaszel ryby zaczną wąchać algi od spodu.

Miriama nie skomentowała w żaden sposób wypowiedzi córki, chociaż ostatnie zdanie wyraźnie ją poruszyło. Potrzebowała kosmicznych nakładów silnej woli, by nie powiedzieć tego, co pchało się jej na język. Zamiast tego wkrótce powiedziała coś innego, mniej pretensjonalnego, ale równie dającego do myślenia.

— Zbieranie materiałów na lekarstwa, dbanie o wyposażenie szpitala, latanie za pijawkami... to nie powinno być zadanie lekarza, zwłaszcza chorego. — Nie zerkała już w jej stronę, a mimo to Romelle czuła, że słowa te przeszywają ją mocniej niż jakiekolwiek, nawet najbardziej surowe spojrzenie jej chłodnych oczu. Może spowodował to nieodgadniony ton głosu starszej, a może fakt, że Roma w głębi duszy nie mogła się z nią nie zgodzić.

Same te czynności nie sprawiały jej kłopotów w porach letnich, lubiła sprowadzać potrzebne medykamenty na własną płetwę między innymi dla pewności, że będą dobrej jakości, podobało jej się poczucie odpowiedzialności za stan zdrowia ławicy, w lecznicy czuła się jak kozica w górach (żeby nie powiedzieć ryba w wodzie), a sprawdzanie magazynów potrafiło sprawiać jej przyjemność. Gorzej sprawy przedstawiały się jesienią i zimą, gdy cudem stawało się zobaczenie mieszkańca, który nie kasłałby na prawo i lewo. Natłok pracy stawał się za duży dla dwóch lekarzy, z czego jeden z nich wydawał się być na wiecznym L4, a działania władzy nie specjalnie im sprzyjały. Dostawy często się spóźniały, czasami zdarzało się, że były niekompletne, kontrole budynków szpitali zdaniem Romelle odbywały się za rzadko, dodatkowo dochodziła kwestia kontrowersyjnych pomysłów nowej alfy, które po wejściu w życie mogłyby sporo namieszać.

Postać Vivierith ogólnie budziła niemałe napięcie. Osobiście medyczkę szczerze zdziwiło to jak nagle i z jaką prostotą była dowódczyni przekazała fioletowej swoją posadę. Nie było żadnej większej rady, prawdziwie oficjalnego mianowania na oczach wszystkich członków ławicy, właściwie nikogo nie interesowało to, co mają do powiedzenia w tej kwestii zwykli obywatele. Samicy więc wcale nie zaskoczyło oburzenie i zamęt, który wybuchł po ogłoszeniu tej wiadomości. Coś było nie w porządku, nowa alfa była... no cóż, wystarczyło wyjść na ulice, by zobaczyć, że w przypadku niektórych warstw społecznych nie zaskarbiła sobie zbytniej sympatii.

— Hej, nie śpij! — Jakby z oddali usłyszała głos Miriamy, dobijający się do jej świadomości. Gdy zwróciła się w jej stronę zobaczyła, że koi unosi się w abstrakcyjnie dużej odległości od hojnie pokrytego mułem dna. Nie wydawała się zbytnio przejęta tym, że brązowooka zamiast coś jej odpowiedzieć wolała wdać się w dyskusje między sobą, a swoimi wszystkimi mniejszymi wersjami na temat sytuacji politycznej w Zbiorniku. Dobrze znała tę cechę karpicy i całkowicie ją tolerowała, albo doskonale udawała, że to robi.

Romelle nie potrafiła wstrzymać parsknięcia na widok zniesmaczonej miny samicy, trzymającej jedną z pijawek w maksymalnie wyprostowanej i oddalonej od pyszczka płetwie.

— To nie ta — powiedziała tylko, podpływając do matki, próbującej oderwać w tym czasie pijawkę, która Ryuu wie jakim cudem zdołała przyczepić się jej do błony.

W końcu się udało. Raz omal nie uderzyła pewnego samca, wymachując we wszystkie strony płetwami, natomiast inny rybek ledwo uniknął dostania pierścienicą w twarz, kiedy ta odczepiła się od popielatej. Ostatecznie jednak operacja zakończyła się sukcesem bez strat w karpiach. Same poszukiwania również poszły wyjątkowo sprawnie, Romelle wytłumaczyła dokładniej jaki gatunek pijawek jest im potrzebny i już po kilku minutach trzymała w płetwach dwa dorodne osobniki.

Następnie Miriama sama zadbała o to, by koi je zastosowała i poświęciła wolny czas na odpoczynek. Przez dalsze parę dni samica często ją odwiedzała, a z każdą kolejną wizytą wyglądała na coraz bardziej zadowoloną z efektów.

— No i proszę, w końcu przestajesz wyglądać jak utopiec — stwierdziła pewnego wieczora, lustrując ją badawczo wzrokiem.

— Widzisz? A ile razy już Ci mówiłam, że nie umrę na coś, co nazywa się "kaszel listkowy". Wyobrażasz sobie jakby to w ogóle wyglądało?

Karpica zamarła na moment, jednak już wkrótce rozluźniła się pod dobitnym spojrzeniem córki.

— Dobra, dobra, jakbyś nagle zmieniła plany będę pamiętać żeby spytać kogoś o zmianę.

Romelle wiedząc jak wiele musi ją kosztować utrzymanie takiej postawy nie mogła powstrzymać uśmiechu.

— Świetnie, jeśli się uda prześlij mu ode mnie kosz owoców.

— Nie ma sprawy.

Przez dłuższą chwilę jedynie patrzyły na siebie, nic nie mówiąc. Koi nie była przyzwyczajona do tej drugiej strony matki i choć normalnie pewnie stwierdziłaby, że to dziwne, teraz jednak czuła, że w końcu wszystko jest na swoim miejscu. W normalnym świecie między nimi stał mur złożony z niewypowiedzianych słów i niewyjaśnionego żalu, który sprawiał, że czasami wręcz nie potrafiły znieść swojego towarzystwa. Problem stanowiło to, że były do siebie zbyt podobne i choć obie zdawały sobie sprawę z tego w jak skomplikowane tony weszła ich relacja, częściowo znały nawet przyczynę tego zjawiska, to żadna z nich nie potrafiła tego zakończyć. Udawanie było łatwiejsze.

Romelle nie wiedziała czy “teraz” było prawdziwe, ale na pewno było właściwe. Takie jakie powinno być.

<Koniec>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz