Ta podróż miała być taką wspaniałą przygodą. Miały dziać się niesamowite rzeczy, za każdym rogiem miało się czaić niebezpieczeństwa. Tyle nadziei było pokładane w tych krętych korytarzach. Jednak z każdą minutą nadzieja ta rozwiewała się coraz bardziej, stając się zaledwie mgłą, która w każdej chwili może zniknąć. Gdzie podziewały się niebezpieczeństwa? Gdzież pochowały się zatopione skarby i relikty starych cywilizacji? Nie było ich! Leżały w cudzych korytarzach, gdzie właśnie przepływało zupełnie inne koi zamiast samotnej Akhifer, która przeklinała swój marny pomysł, by wziąć udział w ekspedycji.
Nic się nie działo. Nic. Wszystko było tak samo monotonne i nudne. Korytarze wydawały się już dokładnie takie same, jakby karpica kręciła się w kółko, co przecież było niemożliwe, bo na każdym skrzyżowaniu zaznaczała drogę, z której wypłynęła. To był łatwy sposób na znalezienie drogi powrotnej, gdy wreszcie będzie się wycofywać z tego labiryntu. Niestety chwila ta zdawała się zbliżać o wiele większymi machnięciami płetw, niż Strażniczka by sobie życzyła. Rury w skałach ciągnęły się bez końca, prowadząc do marnego nikąd. Ferka coraz częściej zastanawiała się, czy cały labirynt tak wygląda, czy to tylko jej trafiła się tak zła passa. Może w końcu coś się wydarzy. A do tego czasu będzie płynąć do przodu, bez ustanku, bez spoglądania w tył (nie, żeby rybia anatomia w ogóle pozwalała na spojrzenie do tyłu kiedy płynie się do przodu).
Dziura w tym planie ujawniła się wreszcie po kolejnych kilku godzinach bezustannego pływania. Akhifer całe życie spędziła w centrum i rzadko kiedy musiała płynąć gdzieś dalej. A jeszcze nigdy nie zdarzyło jej się pływać tak długo bez jakiejkolwiek przerwy. W końcu do jej zmysłów dotarł paskudny ból promieniujący od zmarnowanych płetw, który uniemożliwiał dalszą wędrówkę. Pod wpływem bólu Strażniczka nawet nie próbowała znaleźć dobrego miejsca na odpoczynek, tylko opadła tak jak wisiała prosto na podłoże, gotowa na spotkanie z twardym kamieniem.
Jednak zamiast kamieni łuski karpicy poczuły pod sobą miękki aksamit, wręcz zbawiennie działający na wycieńczone mięśnie. Ferka zobaczyła skrawek nieba, relaksując się na tajemniczym przedmiocie. Szybko jednak odzyskała świadomość i podniosła się, by się upewnić, że nie leży na czymś zabójczym dla ryb.
Pod nią znajdował się naprawdę sporej wielkości biały kwiat. Nie przypominał żadnej rośliny spotykanej w Zbiorniku, bliżej mu było do kwiatów rosnących na powierzchni. Jego płatki rozkładały się dookoła centrum, miękkie i białe, nieco przezroczyste na końcach. Były wielkie. Stanowiły idealne łóżko. Ze środka kwiatu wydobywały się białe drobinki, które dryfowały sobie spokojnie wraz z ruchami wody. Akhifer starała się ich nie wdychać, w razie gdyby były szkodliwe. Choć już teraz ryzykowała, wylegując się na białych płatkach. No cóż.
Tych kwiatów było więcej. Gdy koi zaczęła się rozglądać dotarło do niej, że znajduje się w komnacie pełnej tych białych kwiatów. To była jaskiniowa łąka. Rośliny poruszały się powoli, z wielką gracją, niespotykaną nigdzie indziej w Zbiorniku. Woda tu była przejrzysta i niezwykle świeża, aż przyjemnie się tu oddychało. Po całej komnacie dryfowały białe drobinki z kwiatów, zapewne w ten sposób te śliczne rośliny się zapytały. Akhifer przyglądała się temu wszystkiemu na leżąco, nie mając siły się podnieść. Uśmiechała się do siebie, zadowolona, że wreszcie znalazła coś ciekawego. Obiecała sobie dokładnie opisać to miejsce, z każdym najmniejszym szczegółem, który była w stanie dojrzeć jako Strażniczka. Ale to dopiero, kiedy wypocznie.
Gdy wreszcie się podniosła, poczuła przeszywający ból ogarniający jej ciało. Wycieńczenie, wróg żyjących ciał, nie pozwalał jej płynąć dalej, nawet choćby po to, by mogła znaleźć bardziej osłonięte miejsce. Walczyła z nim, machając obolałymi płetwami, przed oczami mając inny biały kwiat pokryty czarnymi plamami bezsilności. Ten kwiat był lepszy, większy i bardziej schowany. Niby był daleko, ale karpica dopłynęła do niego w dwie sekundy. Czyli musiał być blisko. Ból zdecydowanie jej nie służył.
Nie była pewna, jak długo spędziła na tym kwiecie. Prawdopodobnie nawet zasnęła, chociaż nie wiedziała kiedy i ile dokładnie spała. Torba leżała na niej, przyciskając ją do białych płatków, które zadziałały zbawiennie na ból. Ferka już nic nie czuła. Mięśnie jej wypoczęły lepiej niż leżąc kilka dni we własnym domu. A może leżała kilka dni? Oby nie. Podniosła się z kwiatu, chwytając za korę w torbie.
"Deorsonspersa Caverna. Białe, półprzezroczyste płatki, duża średnica. Prawdopodobnie działanie lecznicze, przeciwbólowe" wyryła na korze dłucikiem. Może Medycy albo Botanicy podejmą się jakiejś misji, by dokładniej poznać te kwiaty, bo Akhifer więcej nie potrafiła stwierdzić. Dopisała jeszcze, jak dopłynąć do komnaty z łąką.
Dla niej to było wszystko. Posiliła się, rozejrzała jeszcze trochę po komnacie, czy przypadkiem nie b chowa się tu nic więcej, pooddychała świeżą wodą i popłynęła dalej. W jej sercu na nowo zapaliła się iskra nadziei, która w błyskawicznym tempie zmieniła się w prawdziwy ogień. Jest łąka, będą inne rzeczy, może nawet o wiele ciekawsze. Trzeba tylko do nich dotrzeć, z pewnością czekają na swojego odkrywcę, który z chęcią i zapałem o nich napisze na kawałkach kory. A potem wszystko zostanie przepisane na kamienie, by przetrwało jeszcze przez wiele lat i kolejne pokolenia mogły korzystać z tej wiedzy.
<CDN>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz