24 marca 2022

Od Romelle CD. Leona - "Morderczy Ogrodnik" cz.4

Karpica zmierzyła wzrokiem zawartość swojego schowka, kolejno odhaczając w notatniku posiadane składniki. Minęło sporo czasu nim ostatni raz uzupełniała zapasy więc korzystając z braku ważniejszych rzeczy do zrobienia, postanowiła w końcu się za to zabrać. Doświadczenie nauczyło ją, że nie należy polegać wyłącznie na asortymencie szpitala, który z resztą jak twierdziła, był mocno ograniczony. Poza chorymi cierpiało z tego powodu również mieszkanie Medyczki, które od wewnątrz przypominało bardziej niechlujny składzik wypełniony po brzegi zakonserwowanymi glonami i przestarzałymi urządzeniami aniżeli dom, do którego wraca się by zapomnieć o pracy. Przebywając tam odnosiło się skrajnie przeciwne wrażenie.

– Undaria - tutaj. Arame, listownica japońska, kelp, wielkomorszcz - są. Rogolistnik i Elodea - jest i... –spojrzenie ryby zatrzymało się na świecącej pustkami półce, na której powinny znajdować się łodyżki rośliny. Zaznaczyła pozycję na liście i wróciła do dalszego wykonywania czynności, podczas której do grona brakujących elementów dołączyło jeszcze kilka pospolitych kwiatków. Samica wypłynęła na zewnątrz z zamiarem dokończenia pracy. Nigdy nie lubiła zostawiać obowiązków związanych z zawodem na później, uczynnie praktykowała zasadę "Jeśli masz coś zrobić, zrób to teraz" podejmując się jakiegoś zadania niewiele potrafiło odwieść ją od jego ukończenia. 

O ile znalezienie w Zbiorniku wyżej wspomnianych rzeczy nie sprawiło jej większej trudności, tak w przypadku moczarki był jeden dość spory problem. Romelle zależało głównie na kwiatach Elodeii, które ze względu na obecną porę roku nie zdołały jeszcze zakwitnąć. Zatrzymała się, myśląc nad rozwiązaniem problemu i wnet przypomniała sobie słowa Ogrodnika. Skłamałaby mówiąc, że zastanawiała się nad skorzystaniem z propozycji samca, jednak w obecnej sytuacji nie widziała innej opcji, czekanie do maja niezbyt jej odpowiadało, a korzystając ze sposobności mogła sprawdzić czy koi stosuje zalecone przez nią lekarstwa. Wróciła zatem do pokoju, zabierając ze skrytki tuzin pereł i ruszyła w stronę kwiaciarni, w której miała zamiar otrzymać kilka ususzonych pąków rośliny. Minęła główne centrum ławicy, pomniejsze sklepy i szkołę, z której dochodziły ożywione głosy uczniów. W jednej z sal ktoś właśnie recytował jakiś stary wiersz, w kolejnej nauczyciel tłumaczył zagadnienia związane z historią, a w jeszcze innej grobową ciszę przerywał poddenerwowany głos ewidentnie należący do Jitonga. Niedaleko placówki zgodnie z twierdzeniem karpia znajdował się średniej wielkości budynek, którego funkcja wypisana była eleganckimi literami nad wejściem. 

Gdy tylko przekroczyła próg do jej nozdrzy dotarł intensywny zapach mieszanki różnego rodzaju roślin. Wnętrze kwiaciarni było schludne, a jednocześnie bardzo przytulne, każdy element wyposażenia zdawał się idealnie komponować z otoczeniem, równocześnie nie ginąc w gąszczu przedmiotów. Architekt wykonał kawał dobrej roboty. Brązowooka rozglądała się po pomieszczeniu w poszukiwaniu charakterystycznej aparycji Ogrodnika, kiedy przed jej oczami ni stąd, ni zowąd zmaterializowała się pulchna samica w średnim wieku.

– Witam, mogę w czymś pomóc? – miała melodyjny głos i przyjazny wyraz twarzy.

– Szukam jednego z ogrodników, ciemnofioletowe łuski, długi ogon – zamilkła na moment, próbując przypomnieć sobie więcej szczegółów na temat wyglądu samca – jeśli się nie mylę ma różnobarwne tęczówki. Chciałam sprawdzić, jak się czuje, ale jeśli jest zajęty nie będę przeszkadzać.

Kwiaciarka intensywnie nad czymś myślała, patrząc na nią ze skupieniem, po czym na jej pyszczku pojawił się wyraz zrozumienia.

– Ach no tak, Leon – powiedziała z mieszanką współczucia i rozbawienia – opowiadał mi o tym co mu się przydarzyło. Tyle razy powtarzałam mu, żeby czasami zwolnił i bardziej na siebie uważał, ale on nadal swoje, niech mnie rekin pożre, jeśli przez swój temperament nie wyląduje w końcu na czyimś talerzu – zaśmiała się – Dziękuję, że się nim zajęłaś, wiem jak wiele cierpliwości wymaga przebywanie z nim sam na sam. To dobry chłopak, ale są chwile, w których mam ochotę zamknąć go w schowku na miotły i nie wypuszczać do następnych zbiorów. Pomyśleć, że omal o nim nie zapomniałam! Nie wybaczyłby mi, gdyby się o tym dowiedział więc niech to zostanie między nami – ponownie wybuchnęła donośnym śmiechem, nie przejmując się tym, że ktoś obcy może ją usłyszeć. Wbrew temu co mówiła o karpiu widać było jak bardzo była do niego przywiązana. Przez cały czas trwania swojego wywodu na temat jego zachowania uśmiech nie schodził jej z twarzy. Romelle mogła jedynie zazdrościć im tak dobrej relacji – no ale chyba trochę za bardzo się rozgadałam, jeśli chcesz się z nim spotkać mogę go zawołać, powinien być w magazynie.

Wyminęła ją i nim Medyczka zdążyła zaprotestować jej głos rozniósł się echem po całym pomieszczeniu.

— LEON, DOKTOR DO CIEBIE! 

— CO?! — ryknął Ogrodnik, zza przeciwległych drzwi.

— NIE ŻADNE "CO?" TYLKO PRZYJDŹ TUTAJ NATYCHMIAST! 

Kilka sekund później samiec obładowany po skrzela paczkami nasion wypłynął przez okrągłe wejście.

— Poza swoim imieniem nic z tego nie zrozumiałem, akustyka w tym miejscu jest straszna — oznajmił, niedbale wrzucając torebki na ladę. Otrząsnął płetwy z piasku, przy okazji łapiąc kontakt wzrokowy z karpicą — O, hej.

Młodsza jedynie uniosła leniwie prawą płetwę w geście powitania. Nagle gdzieś na zewnątrz rozległ się hałas, a głowy całej trójki odwróciły się w stronę źródła dźwięku. 

— To pewnie któryś z moich chłopców — odrzekła właścicielka sklepu zmęczonym głosem. Westchnęła przeciągle, przybrała poważną minę (jeśli nie liczyć wciąż wesołych oczu) i ruszyła ku wyjściu — muszę was na chwilę przeprosić, niedługo wrócę.

— Któryś z jej chłopców? — pytanie opuściło pyszczek czarno-białej zanim ta zdążyła ugryźć się w język.

— Pani Morgoone nazywa tak swojego brata i męża — wyjaśnił wciąż spoglądając na drzwi, za którymi zniknęła ryba. 

— Rodzinny interes? 

— Można tak powiedzieć, ogrodnictwo mają praktycznie we krwi. Gdybyś słyszała z jaką pasją każdy z nich potrafi opowiadać o odmianach i pielęgnacji roślin — odwrócił się przodem do blatu kasy i zaczął układać pojemniki z nasionami w wyżłobionych w nim półkach — Poświęcili naprawdę wiele lat na doprowadzenie tego sklepu do obecnego stanu.

— Rozumiem — mruknęła, rozglądając się po raz kolejny po pomieszczeniu — Muszą czerpać z tego niemałą satysfakcję.

— Satysfakcję? 

— Przeznaczacie czas na zajmowanie się ogrodem, odchwaszczacie, nawadniacie i chronicie uprawy. Niektóre z nich nie przetrwałyby bez waszej pomocy — zaczęła, automatycznie biorąc w płetwy torebki i kładąc je w sposób alfabetyczny na gzymsie — przyczyniacie się do powstania nowego życia. 

Medyczka odkąd tylko pamiętała czuła spory respekt do tego zawodu, sama z resztą początkowi miała zamiar szkolić się w tym kierunku i mimo że jej plany się zmieniły wciąż uważała botanika za jedną z najbardziej niedocenianych kwalifikacji. Odchrząknęła, spoglądając na płetwę ogonową samca, ponownie przybrała wyprany z wszelkich emocji ton i wskazując na niego zapytała:

— Jak się czujesz? 

— Na pewno dużo lepiej niż ostatnio — uśmiechnął się — Początkowo nie byłem pewny tego żelu z apteki, ale po pierwszej nocy naprawdę odczułem ulgę.Wydaję mi się nawet, że dziury stały się mniejsze, ale to chyba tylko złudzenie. Będę jeszcze musiał używać jakichś nowych leków lub maści?

— Nic z tych rzeczy — zaprzeczyła — tym razem to ja czegoś potrzebuję. Macie może na stanie Elodee?

— Powinna gdzieś być — odparł, nurkując w zagłębieniu stoły — wolisz same liście, łodygi czy całość?

— Właściwie zależy mi na kwiatach.

— Kwiatach? — przerwał pracę, przypadkowo uderzając głową o wystającą półkę — W takim razie wybrałaś sobie niezbyt odpowiedni moment na wizytę. Gdybyś poczekała jeszcze te kilka tygodni na pewno coś by się znalazło, ale teraz...

— Gdybym poczekała, sama mogłabym je sobie zerwać. Nie macie żadnych zapasów z zeszłego roku?

— Zapasów czego? — pani Morgoone w widocznie lepszym humorze wróciła do środka.

— Kwiatów moczarki — objaśnił Ogrodnik — tegoroczne zakwitną dopiero za miesiąc lub dwa.

— To rzeczywiście komplikuje sprawę — przyznała, spoglądając nieobecnym wzrokiem w podłoże, co jak zauważyła Medyczka, czyniła, gdy o czymś intensywnie myślała — bez wątpienia nie mamy ich w magazynie, ale mogę odwiedzić starego Artura, z tego co pamiętam lubi kolekcjonować takie rzeczy. 

Problem w tym, że w ogrodzie znowu zalęgły się larwy żółtobrzeżka i jeśli szybko się ich nie pozbędę możemy mieć spory kłopot.

— Mogę się tym zająć — odrzekła szybko samica, na co starsza obrzuciła ją dość wątpliwym spojrzeniem.

— To miłe z twojej strony, ale to praca dla botanika, te szkodniki potrafią być naprawdę nieobliczalne. Chętnie posłałabym Cię samodzielnie do karpia, o którym mówiłam, ale odkąd przez jedną rybę omal nie oślepł, potrafi być bardzo agresywny w stosunku do nieznajomych. Chciałabym Ci pomóc, ale jak sama widzisz chwilowo nie jestem w stanie.

Brązowooka ostatni raz rzuciła okiem na przepraszający wyraz twarzy florystki, wyrzuciła z siebie jakieś słowa zrozumienia i przygnębiona skierowała się do wyjścia. Czy tak miał wyglądać finał jej małej ekspozycji? Była zawiedziona i rozgoryczona i bynajmniej nie chodziło tu o fakt, że nie udało jej się zdobyć rośliny. Koi wprost nie cierpiała, gdy coś szło nie po jej myśli, a jeszcze bardziej poczucia bezsilności, które odczuwała przy każdej porażce. Chwyciła w płetwy klamkę od sklepowych drzwi, w myślach widząc siebie na bujanym fotelu, przewracającą z niecierpliwością kolejne kartki kalendarza. 

Już miała zamiar otworzyć wejście, gdy zatrzymał ją głos Leona.

— A jeśli pomógłbym jej w ogrodzie, mogłaby pani załatwić te kwiatki?

— Możliwe, ale czy nie miałeś przypadkiem innych obowiązków do zrobienia?

— Już uporządkowałem zioła, a ostatnie paczki nasion, które miałem przynieść leżą przed nami — wskazał płetwą na blat — jestem wolny jak tamto pole, gdy już skończymy z larwami.

— Cóż... w takim razie mogę na to przystać — podpłynęła do zmieszanej doktorki, odbierając jej uchwyt — Narzędzia są w szopie na zewnątrz, postaram się wrócić najszybciej jak tylko będę mogła, ale jeśli uporacie się z tym przed moim powrotem poczekajcie na mnie przy altanie.

Pożegnała się i wypłynęła z pomieszczenia.

— Naprzód kompanio, mamy warzywnik do odbicia — skwitował z uśmiechem samiec, machając do niej płetwą. 

— Dziękuję — oznajmiła, gdy znalazła się już koło niego — nie musiałeś tego robić.

— To nic takiego — prychnął — musisz być naprawdę zdesperowana, skoro tak chętnie oferujesz pomoc z tym chrząszczem — zamilkł na moment, widząc jej pytającą minę — albo nie wiesz co to jest.

Bingo

— Nie szkodzi. Musisz jedynie unikać bezpośredniego kontaktu i uważać na ich żuwaczki — wręczył jej pojemnik z preparatem, który zdążył wyciągnąć z budy — Ale nic się nie martw, nie skromnie przyznam, że masz ze sobą mistrza w tej dziedzinie. Każdy kto kiedykolwiek widział mnie w akcji woła na mnie "Leon pogromca szkodników". 

Każde następne zdanie wypowiedziane przez niego na temat owadów, karpica komentowała cichymi pomrukami lub kiwaniem głową. Nie przyznałaby tego na głos, jednak to, co w zamyśle fioletowego miało ją pocieszyć przynosiło kompletnie odwrotny skutek. Mimo tego postanowiła nie zaprzątać sobie tym myśli, wyjść do ogrodu, pozbyć się robaków i odebrać nagrodę. W końcu odrobaczenie grządek, nie powinno być takie trudne, prawda?

<Leon?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz