9 marca 2022

Od Leona - „Lodowe łuski” (Labirynt cz.1)

Głowa mi pękała. Podniosłem się z dna i pomasowałem pulsujące czoło. Czułem się, jakbym dostał jakimś kamieniem. Długo nie zastanawiałem się, skąd wziął się ten ból, ponieważ moją uwagę przykuło pomieszczenie, w którym się znajdowałem. Nigdy nie widziałem czegoś podobnego. Przypominało to jaskinię, wyłożoną lodem. Podłoga, ściany i sufit były krystalicznie niebieskie i gdybym miał nogi, prawdopodobnie wyrżnąłbym się na śliskiej powierzchni. Mimo tego podpłynąłem do dna i przejechałem płetwą po podłodze – dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, jaka ona i całe pomieszczenie było zimne. Przepłynąłem wzdłuż ściany, widząc swoje odbicie. W pewnym momencie krzyknąłem przerażony, kiedy na miejscu mojej głowy, pojawiła się trupia czaszka, należąca… prawdopodobnie nie do ryby. Nie wiedziałem czym osobnik był, ale nie przypominał mi niczego, co znałem – no może prócz jednego, jego wyrazu twarzy. To dobrze znałem, paszcza otwierająca się w niemym krzyku. Istota patrzyła na mnie swoimi pustymi oczodołami. Gdy zacząłem zastanawiać się, co z nim się mogło stać, poczułem, jak moje łuski bolą ze sztywności – inaczej rzecz ujmując, chyba zaczynałem zamarzać. Spojrzałem na swoje ciało, a potem na osobnika zamarzniętego w ścianie.

- Cholera! Nie chce stać się paluszkami rybnymi! Gdzie jest wyjście?! – zacząłem okrążać całe pomieszczenie w poszukiwaniu wyjścia, ale okazało się, że przy ścianach, na podłodze oraz na suficie nie było żadnego otworu. Zacząłem wiec panikować i pływać w kółko, powtarzając za każdym razem, że zamarznę. Dzięki szybkiemu ruchowi, krew w żyłach zaczynała mi płynąć szybciej, więc zrobiło mi się trochę cieplej, niestety straciłem też trochę energii, więc opadłem na dno, aby odpocząć. – Dobra, to może jeśli przypomnę sobie, skąd się tu wziąłem, to znajdę wyjście – oczywiście jednym z oznak szaleństwa jest rozmowa z samym sobą, przez co właśnie przechodziłem. 

Spróbujmy przypomnieć sobie, co było wczoraj… a może dzisiaj, tylko wcześniej? Nie miałem pojęcia jaka jest pora dnia, równie dobrze mogło być południe, a mogłem się tu pojawić rano, albo był wieczór, a mogłem się pojawić dzień wcześniej – chociaż nie, wtedy prawdopodobnie zamarzłbym we śnie. W takim razie musiałem tu być nie długo, skoro jeszcze czułem płetwy. W każdym razie, jak tu się mogłem wziąć? No dalej, wysil móżdżek… ostatnie, co pamiętałem, to to, jak wybierałem się na zakupy. A potem… chyba film mi się urwał. Kompletnie nie pamiętałem, co mnie spotkało w drodze. Tak, jakby ktoś otworzył moją głowę i wyciągnął z niej wspomnienia. Jeśli nie potrafiłem sobie przypomnieć, skąd się tu pojawiłem, jak miałem się stąd wydostać?

- Nigdy stąd nie wyjdę – westchnąłem załamany, po chwili znowu zaczynając panikować. Na nowo latałem po całym pomieszczeniu, jakby ktoś mnie ugryzł w ogon. Nagle nie wyhamowałem, przez co uderzyłem w ścianę. Poskutkowało to chwilowym przyciemnieniem obrazu.

Otworzyłem oczy, czując, jak głowa ponownie mi pęka, jak na początku. Miałem wrażenie, że kiedy stąd wyjdę i popłynę do medyka, okaże się, że mam wstrząs mózgu. Mogło to być prawdopodobne, gdyby nie fakt, że w swoim życiu już tyle razy rąbnąłem sobie czymś w głowę, że gdybym miał mieć jakiegoś guza lub inny wstrząs, już dawno on by mnie zabił. Podnosząc więc głowę, jeszcze raz się rozejrzałem. Nie mogłem się tak poddać, to by było zbyt nudne i proste – zginąć jak ten nieznany koleś? Zamarznąć i wniknąć we ścianę, aby za paręnaście dekad jakaś inna, zmutowana już rybka, pojawiła się w tym miejscu z bólem głowy i spojrzała na moje kości, zastanawiając się, kim byłem i jaką byłem ofiarą, że zamarzłem? Nigdy. Na mnie czekała lepsza śmierć, powiedziałbym, że świetlana, ale świetlana może być tylko przyszłość. Śmierć chyba też, jeśli idziesz do nieba.

Nagle coś mnie oślepiło. Poruszyłem głową na boki, aby przyjrzeć się uważniej ścianie, z której dochodził jasny promień. Podpłynąłem do ściany, kiedy byłem pewien, że światełko się nie odbijało, ale znajdowało się po drugiej stronie. Przyjrzałem się uważniej lodowatej ścianie, ale niczego nie ujrzałem, nawet światełka. Kiedy zaś się odsunąłem, blask powrócił. Jeśli gdzieś było wyjścia, to tam – przynajmniej miałem taką nadzieję. Ostatnią nadzieję, bo powoli stawałem się sztywny, niczym sopel. Nie zważając na kolejny możliwy ból głowy, podpłynąłem do ściany naprzeciwko, po czym wziąłem rozbieg i z jak największym impetem uderzyłem w ścianę, z której dochodziło światełko. Na szczęście ściana ustąpiła, pękła, a ja przeleciałem na drugą stronę, czując, jak obijam sobie cały rybi bok. Wiedziałam, że następne dni spędzę leżąc w łóżku i odpoczywając.

Podniosłem głowę w górę, by zauważyć, że nie znajdowałem się już w lodowej komnacie, a światełkiem był promień słońca, odbijający się w małym kryształku. 

<CDN>

Gratuluję! Twoim kolejnym zadaniem jest:
"Płyniesz nad piaszczystym podłożem, aż nagle piasek zaczyna się ruszać i coś z niego łapie Cię za płetwę."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz