Samotność wreszcie zaczęła doskwierać podróżującej po krętych korytarzach Akhifer. Samica coraz częściej mówiła do siebie, prowadziła całe rozmowy, wykłócając się, która ścieżka jest najlepsza i czy ten konkretny kamień należy zaliczyć do punktów orientacyjnych, czy przypadkiem nie wygląda zbyt podobnie do pozostałych. Strażniczka nawet nie zwracała na to uwagi, gdyby ktoś ją przyłapał, na pewno co najmniej cieszyłby się, że nie jest zupełnie sam w tych podziemiach, więc nie było czym się przejmować. Najważniejsze, żeby nie oszalała w zupełności, nie stworzyła sobie zmyślonych przyjaciół i nie zaczęła nawalać głową o kamienie. Wtedy dopiero byłoby wiadomo, że potrzebuje psychiatry, o ile nie powinna zostać zamknięta w psychiatryku, by nie robić sobie krzywdy. Ale teraz tylko gada. To nie powód na psychiatryk. Może co najwyżej psychiatry. No bo po co ma iść do psychiatryka? To tylko mówienie do siebie, to nic złego, przecież nie widzi wcale przed sobą swojej ukochanej siostry, której nie widziała w sumie od lat.
A może jednak widzi?
Mignęły jej przed oczami czerwone łuski. A może nie mignęły? Podpłynęła sprawdzić, ale nic nie zauważyła. Może jej się zdawało? Przecież widziała ruch! Widziała czerwone łuski, w tym samym kolorze co czasami niebo, gdy słońce już zachodzi. One zawsze były takie piękne. Nie pomyliła by ich z jakimiś marami. A może by pomyliła? W końcu tak długo się nie widziały. Na pewno by się ucieszyła, gdyby to faktycznie była jej siostra. A co, jeśli to nie była ona? Może to tylko jakaś kolejna szkarada gotowa rozerwać ją na strzępy swoim pyskiem. Nie, to musiała być siostra! Bo siostra nie zrobi krzywdy i to też nie zrobiło. Nie, nie, nie. Coś tu się nie zgadza.
Popłynęła korytarzem, gdzie skierowały się czerwone łuski. Tak! Teraz widzi. Czerwone łuski i takie śliczne, brzoskwiniowe płetwy. To siostrzyczka! To Miyona! Ale skąd ona tutaj? Ferka by wiedziała, gdyby jej ukochana siostrzyczka postanowiła się wybrać do podziemi. Co prawda nie utrzymywały już bliskiego kontaktu, ale Akhifer wiedziała o ważnych decyzjach swojej siostry. Z pewnością nie pominęła by czegoś takiego jak wyprawa, z której by już nigdy więcej nie wróciła. A może by pominęła... W końcu tak dawno się nie widziały. Mogła zrobić się między nimi przepaść, tak wielka, że żadna by jej nie zdołała przepłynąć. Ale przecież jeszcze niedawno pisała nawet o koi, który jej się podobał! Powiedziałaby o wyprawie.
Akhifer płynęła dalej.
Mignęła jej znowu brzoskwiniowa płetwa. Brzoskwiniowa z czerwonym paskiem, bo Miyona miała bardzo wyjątkowe ubarwienie. Z pewnością to nie było jakieś inne koi, tylko właśnie siostrzyczka. Może ewentualnie jakiś stwór mimikujący najbliższych, ale ten to z pewnością by już skrzywdził karpicę. A te płetwy nie krzywdziły. Ferka tak bardzo się cieszyła. Wreszcie zobaczy swoją siostrzyczkę! Wreszcie spotkają się twarzą w twarz i pogadają jak za dawnych lat, kiedy jeszcze Akhifer nie została jakąś tam alfą i mogła zachowywać się normalnie. Tak bardzo by chciała to zrobić. Ale nie mogła nadążyć za siostrą, była zbyt szybka. Oczywiście. Miyona zawsze była szybka, szybciutka jak górski strumyk i tak samo wesoła i sprawna. Akhifer w życiu by jej nie dogoniła, nieważne, ile czasu by poświęciła na jakieś tam treningi czy latanie od rybki do rybki i załatwianie spraw.
Do siostrzyczki trzeba było zawołać!
– Miyona, czekaj! To ja!
Okrzyk radości odbił się echem po kamiennych skałach, ale nie uzyskał odpowiedzi. Czyżby Miyonka bała się, że to wcale nie jej siostra, tylko jakaś zmora maszkara, która przyszła ją nękać? Nie! Tak nie mogło być. Akhifer musiała ją jakoś przekonać. Popłynęła szybciej, tuż na rozwidleniu dróg zdążyła przyuważyć swoją siostrę, jak płynie beztrosko do przodu. Czerwone łuski zabłysły światłem od kryształu, jaki znajdował się przy wlocie do korytarza. Czerwone łuski, brzoskwiniowy ogon z paskiem i czekoladowe oczy, z dziecięcą beztroską patrzące na świat. Zupełnie jak za dawnych czasów. Zupełnie tak, jak kiedy były we dwie narybkiem, radośnie pluskającym się w górze rzeki. Taki piękny widok, który uciekał przed Akhifer, jakby nie chciał jej znać, albo wcale jej nie słyszał. Czyżby Miyona ogłuchła? Może tak. Co prawda nic o tym nie wspominała w swoim ostatnim liście, ale może nie chciała martwić siostry, która i tak miała sporo do roboty. Ale teraz mogły się spotkać! Tylko trzeba było ją dogonić. Przynajmniej siostrzyczka nie płynęła tak szybko, jak spokojnie byłaby w stanie. Jeśli Ferka się postara to jeszcze ją złapie.
Przyspieszyła.
Tak! Widziała brzoskwiniowy ogon tuż przed sobą, gdy skręciła na zakręcie. To była ona! Miyona! Siostrzyczka! Pewnie głucha, bo wcale nie reagująca na obecność Akhifer. Strażniczka wyciągnęła płetwę, żeby zaczepić siostrę. One lubiły się tak straszyć, więc pewnie nawet w tym labiryncie siostra nie będzie miała z tym problemu. Trochę się naburmuszy, trochę fochnie na chwilkę, a potem zacznie się śmiać i doceni obecność siostry. I zaczną sobie opowiadać o tym, co przeżyły, zaczną żartować, dalej popłyną razem, skrzela w skrzela, i będą wspólnie odkrywać tajemnice labiryntu. Bo co dwie to nie jedna! Akhifer radośnie chwyciła za płetwę ogonową siostrzyczki.
Halucynacja rozmyła się pod wpływem dotyku i Akhifer znów została sama. Tym razem nie mając nawet pojęcia, dokąd popłynęła.
<CDN>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz