Czerwień o odcieniu karminu wyraźnie odznaczała się, na tle wypełnionego białym piaskiem dna. Drobne nici wiły, skręcały i ostatecznie, formowały się w okrągło zakończone kształty. Miały różne długości i stopnie nasycenia barwy, lecz tym, co je ze sobą łączyło, była para ledwo widocznych gałek ocznych, która stanowiła wykończenie czułek. Było ich całe mnóstwo, Romelle nawet nie chciała wiedzieć, jak wyglądałby korytarz, gdyby nagle wszystkie te istoty postanowiły opuścić swoje miejsce i wyjść jej na spotkanie. W zasadzie nie zamierzała nawet zbliżać się do nich, aby nie dawać im niepotrzebnych powodów do ataku. Kraby miały szczypce zdolne przeciąć ją na pół, grube pancerze, których przebicie było wyzwaniem nawet dla najbardziej zaciętych wojowników Zbiornika. Miały większą posturę, więcej siły i siebie nawzajem, a mowa tu nie tylko o tych skorupiakach, ale również o innych wodnych drapieżnikach, które mogły być nawet gorsze od nich. Ciało koi było delikatne, łuski kruche, a jej umiejętności walki ograniczały się do podstawowej samoobrony, na której lekcje uczęszczała obowiązkowo jeszcze jako narybek. Preferowała bardziej pasywny tryb życia, więc nie przejmowała się zbytnio swoimi zdolnościami w tym zakresie. Chciała koić ból, nie go zadawać. Jednak z każdą nową przeszkodą, każdą przebytą drogą coraz poważniej brała pod uwagę zapisanie się na jakieś szkolenie organizowane przez wojsko dla cywilów, gdy tylko dojdzie do kresu swojej wyprawy. Może to zabrzmieć kuriozalnie, lecz czuła w ościach, że powoli zbliża się koniec. Koniec włóczenia się w samotności po pustych korytarzach, koniec pływania ze świadomością, że w każdej chwili może zostać zgnieciona, zjedzona lub uwięziona. Koniec pisania notatek na kawałku kory, koniec oznaczania punktów kontrolnych i przede wszystkim koniec diety złożonej z suszonych wodorostów. Wróci do domu, może podrzuci Leonowi rośliny i ryby, które znalazła poprzednio, odwiedzi w końcu rodziców, co z rozmaitych powodów długo odwlekała, zapyta Aurę o to, co się działo, gdy jej nie było i wróci do codzienności. Tak, to brzmi, jak dobry plan. Dobry i niestety odległy, ponieważ mimo wszystko jedyną widoczną drogę nadal blokowały jej niezbyt dyskretnie ukryte odnóża potworów.
Skierowała się do tyłu, rozglądając się na boki w poszukiwaniu jakiejś szczeliny, prowadzącej do kolejnego rozgałęzienia tunelu. Po pewnym czasie ujrzała pęknięcie w ścianie, za którym, gdy do niego podpłynęła, widać było więcej wolnej przestrzeni. Udało jej się bardziej rozłupać nadniszczoną już skałę, w okolicy dziury, tak by można było nie tylko przecisnąć przez nią oko, a wszystkie części rybiego ciała, prócz wypełnionej po brzegi torby, z której przemieszczeniem siłowała się jeszcze kilka długich minut. Szlak w zasadzie nie różnił się niczym od tego, z którego przyszła, posiadał ten sam kolor ścian, te same niewielkie kryształy oświetlające okolicę, to samo dno. Powoli zaczęła niepokoić się, czy aby nie trafiła do innej części pierwszego tunelu i czy poruszając się przed siebie, ponownie nie zastanie na jego końcu grupy czerwonych drapieżników. Na jej szczęście tak się nie stało, w pewnym momencie część drogi zablokowały jej kolejne żyjątka, tym razem jednak błękitne. Były mniejsze od swoich purpurowych kuzynów, mniej liczne oraz zdecydowanie wolniejsze. Może gdyby się wystarczająco postarała, udałoby jej się bezpiecznie je ominąć, co prawda nie znała zakresu ich ruchów i nie mogła wiedzieć, jak zareagują jeśli ją wyczują, jednak była dobrej myśli, na dodatek wodząc wzrokiem po pomieszczeniu, nie zdołała zobaczyć już żadnego innego przejścia. Dla bezpieczeństwa wzięła w płetwę jeden z ostrzejszych odłamków skały i skierowała się w stronę stworzeń, trzymając się możliwie jak najdalej nich, co nie było wcale takie proste, ponieważ tkwiły zakopane w piasku, trzymały się ścian i zwisały z sufitu, więc jedynym wyjściem było lawirowanie między ich odnóżami centralnie pośrodku korytarza. Płynęła powoli, koncentrując się na lazurowej plamie wody widocznej przed nią. Kilka razy jej ukryte pod blaszkami serce zabiło szybciej, gdy przypadkiem dotknęła płetwą czyjegoś pancerza, lecz skorupiaki zdawały się tego nie poczuć, spoczywając w bezruchu i jedynie od czasu poruszając skrzypcami. Koi nabrawszy pewności siebie, przyspieszyła. Już widziała przed sobą czystą, pozbawioną wszelkich istot przestrzeń, mogła dotknąć błękitu tamtejszej wody, wystarczyło wyciągnąć płetwę. Minęła chwila, a jej ciało znalazło się w bezpiecznym miejscu, przystanęła na sekundę, chcąc odpocząć i wtedy poczuła szarpnięcie. Odwróciła się i zobaczyła swoją torbę w uścisku kraba, ten przyciągnął ją do siebie, wprawiając w ruch również brązowooką, która pasek od bagażu trzymała w lewej płetwie, przewieszony przez ciało. Momentalnie zapragnęła się z niego uwolnić, jednak przez zbyt gwałtowne manewry zamiast tego jeszcze bardziej się w nim zaplątała, a stwór był coraz bliżej. Próbowała płynąć w drugą stronę, jednak napastnik okazał się silniejszy niż się spodziewała. Nie widząc innej opcji, odcięła rzemyk za pomocą wcześniej zabranego kamienia, opór ją opuścił, tym samym wytrącając skorupiaka z równowagi. Wypuścił torbę, która nadawała się teraz jedynie do wyrzucenia, tak samo, jak jej zawartość, nie licząc pliku kory, który jakimś cudem nie skruszył się pod naciskiem jego skrzypiec. Romelle w zawrotnym tempie chwyciła go i porzucając resztę ekwipunku, popędzana prądem uciekła przed siebie, prosto w stronę (jak miała nadzieję) ostatniego etapu ekspedycji.
<CDN>
Gratuluję! Twoim ostatnim zadaniem jest:
"Znajdujesz łąkę pełną wielkich podwodnych kwiatów, w które nawet karp się zmieści."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz