18 lipca 2022

Od Akahity - "Małe wielkie treningi" (opowiadanie treningowe)

Dzień. Noc. Dzień. Noc. Nuda. Tyle można powiedzieć i tyle można wyciągnąć z całego jej dotychczasowego życia w zbiorniku. Ciężko było usiedzieć jej w miejscu jak to przystało na tak pełną energii i wigoru rybkę jak ona. Karpica bowiem leżała na ludzkiej ławeczce, niekulturalnie bo brzuchem do powierzchni. Ciężko wzdychała, przewracała oczyma. Ewidentnie choroba nazywana niemiłosiernie nudną nudą. Jej płetwa opadła na czoło kiedy w końcu raczyła ustawić się jak na rybę przystało. Jej ogon zamachał spokojnie jakby z przyzwyczajenia do podróży, tej nieustannej jaką przebywała przez swoje mierne, nic nie znaczące życie. Huh. Kto by pomyślał, że z nudą nadchodzą pesymistyczne myśli do jej małej główki. Nie. Nie. Takiemu wielkiemu smoku jak ona nie można sądzić, że jest się bezużytecznym. W końcu jej siła, moc i potęga płynie w jej krwi i ogranicza ją tylko nieskończoność wody otaczającej jej ciało i tłamszącej wszystko pomiędzy tymi kruchymi łuskami. Przesunęła płetwą po oczach. Nie wypada się tak lenić. Nic nie robić całymi dniami, to źle. Więc co robić? To było dobre pytanie. Słowa które powtarzały się w jej głowie niczym mantra. 

—Głupie to takie. — skomentowała sama do siebie. W końcu dotarło też do niej, że nawet mówienie do siebie nie wykazuje zbyt dobrego stanu psychicznego. Zamlaskała z niezadowoleniem i wzruszyła płetwami — Nigdy nie byłam normalna. — doszła do wniosku po czym pozostawiła ławeczkę za sobą. Jej ogon zaszeleścił między delikatnymi falami. Jej oko błysnęło kiedy podpłynęła bliżej tafli wody. Nie chciała wystawiać główki do słońca, ale temperatura tutaj była tak przyjemna.

—Dlaczego tu musi być tak nudno. — zagadała przymykając oczy. Nie mogła tak pozostać za długo. Jej skóra nie jest w końcu w stanie wytrzymać za wiele promieni słonecznych, a była tak blisko powierzchni. Czuła słońce na skrzelach, na czole, na ustach, na sercu. Zaciążyło na niej delikatnie, powodując nagłe ospanie. Ziewnęła więc próbując pozbyć sie tego uczucia. Jednak nie pomogło. Jedynie wzmogła się w niej chęć pójścia spać. 

—Nie. Weź się w garść kobieto. — pokręciła głową energicznie. Jej serce zabiło kiedy ponownie przesunęła się w dół. Znowu zrobiło się chłodniej. Woda powoli otuliła ją rozbudzając zmysły, pobudzając mięśnie. 

—Skoro już mi się tak nudzi, skoro nie mam co robić i tak. Czemu by nie potrenować? — zachwyciła się swoim pomysłem. Jej płetwa energicznie zabiła w wodę. Rozpędziła się podekscytowana. Jej oczy teraz lśniły czystą pasją i chęciami na wysiłek. Jednak to szybko przygasło. Zatrzymała się i zawahała.

—Trening treningiem. Ale co trenować? — zatrzymała się natychmiastowo mrużąc oczy. Jej ramiona skrzyżowały się. Skupiła się na wpatrywaniu w jeden konkretny punkt. Przetarła czoło, przetarła oczy, przetarła nos. Ciężka decyzja wisiała nad jej głową. 

—Hymm... mogłabym pościgać się z wiatrem, popracować nad szybkością. Może z nurtem rzeki. Jakaś zawsze sie gdzieś znajdzie, choćby nasza podwodna Kawa. — na głos wyrecytowała swoje myśli. — Aczkolwiek czy potrzeba mi tego na razie? Na razie tak, na razie nie. Co za różnica. — pokręciła głową. Najwidoczniej nie miała ochoty na „bieganie”. Jeszcze przynajmniej nie teraz. 

—Może podnoszenie kamieni da mi jakieś reakcje w ciele. Chociaż nie wiem ile podnieść bym ich musiała aby podziałało. Codziennie wydaje mi się. Trochę za dużo wysiłku jak na dzisiaj dzień. Nie chce mi się aż taak. — pokiwała głową.  — Co mogę jeszcze poćwiczyć na dziś dzień. Slalomy między wodorostami, Wysoki z wody, ale na to jest stanowczo za ciepło, sparzę sobie skórę. Hymm... Może Kawa nie jest najgorszą opcją.  — pokiwała głową z zadowoleniem. 

Niedaleko płynęła i niedługo też. Zbiornik był dość dobrze skomunikowany. Dało się skręcić w parę skrótów, więc dotarła nad rzekę bez większego wysiłku. Ryzykownie się bawiła, nawet bardzo, gdyż jej najszczerszym zamiarem było nawet nie ściganie się z nurtem, wzdłuż ukrytej rzeki, a starcie się z jej mocą. Płynięcie pod prąd dobrze wzmacniało samą wydolność zdolności pływania. I to właśnie zamierzała zrobić. U jej boku wisiał kawałek linki, małe zabezpieczenie. A w płetwie trzymała swoją perełkę. W końcu ktoś musiał jej towarzyszyć, prawda? 

Będąc już u brzegu ułożyła swoją dobrą koleżankę na boku i przewiązała się przystawiając jedną z końcówek kamieniem. Dość ciężkim, bo podnosząc go aż stęknęła. Zaraz po tym zawiązała w połowie swojego ciałka drugą końcówkę. Czas było poćwiczyć, ekstremalnie, jak na smoka przystało! Podpłynęła w górę aby potem zanurzyć się w innej gęstości wodzie. Nurt nie był bardzo rwący, ale jej płetwy i tak musiały pracować dość intensywnie. 

Trening był wyczerpujący, ale wystarczający. Jednak jeden dzień badziewnego pływania pod prąd daje wielkie G. O nie! To nie dla niej. Ona wróciła do rzeki następnego dnia. I następnego. I następnego. Bez dnia przerwy, cały tydzień wykonywała to samo ćwiczenie. Jej płetwy bolały od wysiłku wieczorami, jednak nie poddawała się. Nie miała powodu do tego. W żadnym wypadku. Należało wysilić się chociaż odrobinkę bardziej i nawet ból ustępował miłemu rozluźnieniu. W końcu przywykła do monotonnego ruchu i szumu. W końcu przestała sapać i prychać kiedy się zmęczyła, a i płynąć mogła dłużej. Niczym smok, wzmocniona. Wytrzymała.

<trening wytrzymałości>

Jednak to nie był koniec jej przygód. Nie w żadnym wypadku. Jednak pomiędzy nimi należało sobie odsapnąć. Akahita bowiem pływała tak tydzień, wzmacniając wyporność na ból. Ale brak zakwasów w końcu musiał się skończyć. Chociaż czy ryba może mieć jako tak ludzko rozumiane zakwasy? Może. W każdym razie czuła się zmęczona. Wyczerpana po takim nieustannym, wyczerpującym wysiłku. Położyła się ze spokojem między wodorostami. W tak ciepłe noce lubiła skryć się gdzieś w cieniu nocy, gdzie dosięgają tylko najjaśniejsze odbicie księżyca sięga. Takie spanie było zaiste przyjemnością i zaletą lata. Zimą, kiedy woda nie jest tak przyjemna w odciętych od słońca miejscach, nie śpi się na dworze. Zwyczajnie w świecie jest nie do wytrzymania! Chłód pożera i paraliżuje ciało, jeśli nie schowa się w odpowiednich miejscach. Zwłaszcza w oceanach czuć tą różnicę. Aczkolwiek stojące zbiorniki powinny być znośne, prawda? Czy to ważne teraz? Nie, nie. Akahita chciała tylko odsapnąć w spokoju zamiast zastanawiać się nad nadchodzącymi porami roku i zmartwieniami. Kto ich tam wie. Zamknęła oczy pozwalając słodkim marzeniom sennym ponieść się w nieznane i niesłychane krainy pełne smoków takich jak ona. Spała. I spała. Ile jej było potrzeba. W końcu jej ciało całkowicie zrelaksowało się po takim wysiłku. I mimo że noc przeminęła zastępując się światłem słodkiego dnia ona nadal spała. I może sie powtarza i powtarza, a jednak ta czynność była silniejsza od niej. Zamknięte oczy, powolnie unosząca sie klatka, spokojny oddech. Relaks na 102. Nawet najlepsi nie umieją spać tak dobrze jak taki zdolny kochany smok. Potężny. I niezastąpiony.

Powierzyła swój szeroki uśmiech perełce w jej łapie. Jej pazury powoli przesunęły po lśniącej powierzchni okrągłego przedmiotu. Oczy o kolorze barwnych fioletów cieszyły się razem z jej pyskiem. Długi ogon, zakończony wachlarzem futra i piór zawinął sie wokół jej łap. Usiadła. Na szczycie świata. Na szczycie gór. Spoglądając w dół na świat pokryty mglistą poświatą. Nie mogła rozróżnić żadnych szczegółów. Jednak w jej sercu panowała radość, szczęście. Z jakiegoś powodu, nawet jeśli nie widziała niczego w dole pod sobą. Była większa. Była silniejsza. Była sobą. A jej uśmiech jaśniał jak słońce. Była poza wodą. Była smokiem.

Otworzyła oczy. Ten sen był tak przyjemny, że rzadko było go spotkać u kogokolwiek, a i marzenia miała przyjemne. Nie zdarzało się to często. Zazwyczaj nie śniła, a wyłącznie pozwalała umysłowi odpocząć. Albo zwyczajnie nie pamiętała niczego. Podobnie teraz. Miała tylko chwilę aby omieść swoim zaspanych umysłem całą tą wizję, która napawała zaskakującą przyjemnością. Jednak i to odeszło szybko w niepamięć wraz z porannym ziewnięciem. A kiedy tylko oczy Akahity otworzyły się, a ciało wykonało pierwsze, nieco ospałe i powolne ruchy, jej myśli wróciły na tor treningu. Nie chciała jednak wracać do rzeki. Nie, nie. To byłoby nudne. Ponowne wpadanie w rutynę było jej zwyczajnie niepotrzebne. No i bądźmy szczerzy. Zaczęła tą monotonną mękę tylko po to aby uciec od tego nękającego ją uczucia niechęci do życia. Jej płetwy rozciągnęły sie płynnym ruchem kiedy wreszcie się podniosła. Postanowiła trenować dalej, ale tym razem zdecydowała się na inny rodzaj ćwiczeń. Jej płetwa sięgnęła po swoją perełkę, która leżała obok niej. Chwyciła ją i przesunęła po jej lśniącej powierzchni przeglądając się w niej chwilę. Jej odbicie było niewyraźnie i zniekształcone, ale wystarczające aby mogła zakręcić swoim wąsem i poprawić swoją tylną płetwę. 

—Czas na zabawę, kochana! — zawołała i ruszyła. Jej płetwa machała energicznie aby dotrzeć na miejsce jak najszybciej. A gdzie płynęła? To dobre pytanie. 

—Gdzie? — zapytała sama siebie. — Może tam. — jej ogon znalazł jakieś losowe miejsce przy starym ludzkim parku. Tu było dobre miejsce. Bardzo dobre, na poćwiczenie odrobinę swojej zwrotności. Wodorosty bowiem były tutaj całkiem niezłej wysokości.  No i mogła w łatwością wskoczyć trochę z wody i ukryć się z powrotem, ale to może na potem. Na potem. Na pewno na potem. Teraz należało skupić się na przygotowaniach do małego treningu, który znając życie przerodzi sie w kolejną przynajmniej tygodniową przygodę. Kto wie, może dłużej. Nie to było jednak teraz istotne. Odłożyła swoją drogą przyjaciółkę na bok i zaczęła rozciąganie. Popełniła błąd nie robiąc tego za pierwszym razem. Potem walczyła z bolącymi mięśniami. Teraz nie robi już tego błędu. Schylała się, wiła i rozciągała jak tylko mogła. W końcu będzie ćwiczyła. Nowe zajęcie specjalnie dla niej! Po rozciągnięciu wszystkich mięśni nareszcie nadszedł czas na właściwe ćwiczenia. Zaczęła powoli krążyć między wodorostami, raz przyspieszając, raz zwalniając. Zależało jej raczej na tym aby nie dotykać bokami wodorostów co zdarzało jej się z początku. Ale cóż. Im dalej szła w las tym lepiej było. Oczywiście ani nie szła, ani nie w las. To była przenośnia tego, że coraz lepiej jej szło. I następnego dnia, i następnego dnia i następnego. Ponownie z jej ćwiczeń jednego dnia zrobił się tydzień przynajmniej. Należało jej się. Parę godzin dziennie ćwiczeń sprawił także, że jej zwroty, na prawo i na lewo były znacznie lepsze. W górę i w dół przydałoby się jeszcze popracować, ale udoskonalenie tego manewru może nie być możliwe ze względu na budowę jej siała i tylną płetwę, nienaturalnie wchodzącą na jej głowę. Zabierało jej to trochę płynności przy nagłych skrętach zwłaszcza w górę. Nawet jeśli była uklepana. Eh. Taki los. Taka się urodziła i nic na to nie poradzi. Może przecież ćwiczyć boki. Kto jej zabroni!

<Trening zwinności>

Odpoczynek. Ponownie. Padnięta położyła się tym razem w jednym z pokoi w jednej z karczemek jakie zasiedlały te wody.  Łóżko. Ciężko cokolwiek czasem nazywać tu ludzkimi nazwami. De facto ryba nie człowiek. 

—Padam z płetw. — mruknęła. Przysunęła perełkę do swojej piersi i opadła na bok na ułożone wodorosty wypchane pewnie miękkimi liśćmi czy innymi roślinkami, które wymienia się co jakiś czas. Lepsze to niż spanie na algach na zewnątrz. Zapowiadał się bowiem deszcz lub burza i woda nieco się ochłodziła. Poza tym zawsze lepiej na miękkim niż twardym. Zwłaszcza dla wymęczonych treningiem mięśni. Usnęła szybko przytulona ciasno do swojej najbliższej przyjaciółki, która w milczeniu dotrzymywała jej towarzystwa. A śniło jej się jak pływała poprzez rzeki, a one rzucały nią o kamienie.

Prąd rześko zaczepiał o jej płetwy. Próbowała się opierać, ale niewiele jej to dało. Coś zmiatało ją. Ciało uderzało o kamienie kiedy opadała nieco z sił. Mięśnie ją bolały, ale czuła że nie może płynąć w dół. Nie może poddać się prądowi. Coś jej mówiło że jeśli to zrobi przepadnie dla niej coś ważnego. Uparcie więc dążyła do światła przed nią, nieco w górę. Nieco w prawo nawet. Pod prąd. Dalej i dalej. Już na wyciągnięcie ręki, Jej dobra koleżanka, dająca jej światło, niczym słońce. Tak blisko. Już sięgała ją płetwą. Jednak moc wody się wzmagała. Było jej tak ciężko. Tak trudno. Pojedyncza łza uciekła razem z opierającą się wodą. Zużywała swoje siły. Sięgała dalej i dalej. Aż w końcu ujęła ją w płetwę. Wszystko ustało. Wzięła głęboki wdech. Zamknęła oczy. A gdy je otworzyła,,,

Była w łóżku. Jej serce biło może nieco za mocno. W końcu to nie był koszmar. Wyparował też z jej głowy jak każdy inny sen. Uspokoiła się też w miarę szybko. Przetarła oczy, rozciągnęła obolałe mięśnie. Może dzisiaj coś lżejszego. Aczkolwiek przy takim zapale i rozpędzie nie było mowy o dłuższym odpoczynku. Postanowiła, że nie będzie się obijać. Nie, nie. Nie ma nawet mowy o takiej opcji. Jej tylna płetwa ruszyła ku wyjściu i już zaraz żegnała się z właścicielem tego zacnego miejsca. Wypłynęła. Jeszcze było pogodnie, ale w ciągu tych dni pewnie będzie padało, gdyż woda przy powierzchni zrobiła się znacznie zimniejsza. Dlatego Akahita postanowiła popływać bez celu. Ale co z tym zrobić? Miała w końcu trenować. Cóż. Pogoda nie chciała ofiarować jej tej możliwości, ale ona stwierdziła, że będzie przeć na przód. Bo czemu ni. W końcu wpadała na pomysł. Jej perełka stanęła na kamyczku. Zabezpieczona sznureczkiem aby nic jej nie zaszkodziło. Szkoda byłoby jej kochanego skarbu, gdyby spadł. O zgrozo. Nie, nie. Nie wolno jej o tym teraz myśleć.

—Poćwiczymy sobie kochana szybkość. Dobrze, że zwrotność mam za sobą. To co ty na to? —zagadnęła nieruchomy, ale bliski jej przedmiot. Po chwili milczenia pokiwała łebkiem i skoczyła do akcji.  Rozpęd i wyskok. Rozpęd i wyskok. Ponad wodę. Wychodziła i zanurzała się z powrotem. Oczywiście musiała się zatrzymać na jakiś czas co jakiś czas. Ogółem było nieco za zimno na takie eskapady i ćwiczenia. Znaczy. Było lato. Było ciepło, cieplej niż zimą. Ale różnica temperatury powietrza i wody nie była przyjemna. Więc musiała pocierać swoje ramiona i płetwy. Zatrzymywać się i ogrzewać w wodzie co jakiś czas. Skacząca ryba. To też nietypowe zjawisko. 

—Ciekawe jak to musi wyglądać z powierzchni.  —zaśmiała się. —Komicznie zapewne. — zmachała płetwą. Skoczyła. I tak znowu. Parę dni. Parę. To trochę dobre uogólnienie. Trzy żeby być dokładnym. Z czego jeden był pełen deszczu. No cóż. Tak to czasem bywa, że pogoda płata nam figle. Prawda? No cóż. Zależało jej żeby nabrać odrobinę szybkości. Nie mogła być w końcu zbyt wolnym smokiem. Wolne smoki to nie królowie. A ona, może... no niekonieczne królem. Nie rzuciłaby się na koronę. Za wiele odpowiedzialności za innych. Kto by o to dbał i kto by tego chciał. Słuchać nieustannie narzekania, dbać o potrzeby innych, i tak dalej. To nie dla niej, nie, nie. Korona to za wiele. Machnęła płetwą. Skończyła z szybkością. Dość bawienia się w deszczu i przy powierzchni. Wzięła perłę pod pachę. I już jej ni było.

<trening szybkości>

Poranek przywitał burzą. Nieprzyjemna pogoda. Akahita zmrużyła oczy. 

—Cóż za paskudna pogoda. — powtórzyła po sobie. — Co robić w taki dzień perełko? Ćwiczyć dalej tą szybkość moją nieszczęsną? — zamilkła na sekundę. — Nie. Masz rację. To zły pomysł. Ale może poćwiczę na lekcje. Ja wiem. Ja wiem. Ale mimo wszystko uczę sztuk walki nie? No wiem, wiem. Jestem słaba z narybkiem, ale co poradzę. Zapisałam się to teraz trzeba wykonywać obowiązki nie? Mam parę tych dzieciaków pod płetwą to trzeba ich wytrenować. Może kiedyś zastaną takie cudo jak ja i pomyślą sobie o sobie w ten sam sposób. Niech mają marzenia, nie? Dokładnie! — pokiwała głową przeglądając się z koleżance. Poprawiła jeszcze wąsa i z zadowoleniem popłynęła znaleźć miejsce na swój trening. Po drodze jednak rozproszyła się. Jedzeniem. Bo czym innym. Dobre, ba! Pyszne ziarenka z nieba prawie że. Nom, nom. To było dla niej idealne śniadanie. Spędziła więc dłuższą chwilę sięgając i zbierając je. Niby to nie było jej zadaniem, ale jak widzi się takie dobroci zagubione w wodzie, aż szkoda nie skorzystać. Oczywiście zaczepił ją jakiś mały narybek, to dostał parę tych pysznych kawałeczków i okruszków. Ucieszył się oczywiście.

—A to co? — spytał zajadając się jedzeniem. No bo czym innym. Akahita spojrzała na swoją perełkę.

—Ona? To moja przyjaciółka. Perełka jaką kiedyś znalazłam. Nie jest warta za wiele, ale dla mnie znaczy wszystko, a teraz zmykaj. Spóźnisz się na jakieś zajęcia czy coś. — odesłała dzieciaka w nieznane. Znaczy. Znane, ale w niewiadomą stronę. Znaczy... Wiadomą. Nie ważne! Ważniejsze było aby w końcu zjeść coś lepszego niż wodorosty i trochę jedzenia z nieznanych płetw. Jedzenie w usta. On nom. Szybko pożarła, bo jedzeniem tego nazwać nie można było, co miała. Nie delektowała się za wiele, głodna, więc zirytowana jak długo przeżuwa się pożywienie. Napełniona poklepała się tam gdzie w teorii jest brzuch i ruszyła dalej. Jej celem było Pustkowie, bo co innego. Na jego obrzeżach nie ma za wielu drapieżników, jest dużo miejsca i panuje względny spokój na jej wygibasy.

—Wygibasy. Też sobie pomyślałam.  To czyta obraza dla sztuk walki. Oh przyjaciółko. Nie powinnam wyzywać tak tej zacnej sztuki samoobrony. Niegodne wypowiadać się o tym jak o jakimś prymitywnym ruchu. To w końcu stulecia pracy nad doskonaleniem stylów.  Nie marzy mi się nawet opanować ich do końca życia do perfekcji, gdyż są tak zacne, że to wręcz niemożliwe jak nie robi się tego od małego. A i tak swoje doskonalenie kończy się dekady w swój wiek! Prawda przyjaciółko! Święta prawda! —pokiwała głową. 

Do Pustkowia było dotrzeć ciężko. W końcu płynęła tam z drugiego końca zbiornika. Znudzona więc śpiewała sobie piosenkę pod nosem. 

—Płyń jak rzeka płyń. Hardo, żwawo i daleko. Nieś do morza nieś. Moje słodkie ciało. Jak przepływa krew i jak ryba w wodzie. Nieś mnie rzeko nieś, jak wiadomość słońcu. Płynąć dobra rzecz, byle by do przodu. Nie pod prąd, nie pod żaglem, płetwa w płetwę z przyjacielem raźniej. Płyń jak rzeka płyń. Hardo, żwawo i daleko. Jak.. do ... morza.. — niezbyt poetycko co prawda, gdyż piosenka była jej własna. Dlatego taka niedoskonała. Ale miła jej sercu. Jej ogon w końcu zatrzymał się. Trafiła w miejsce do którego chciała tak desperacko dotrzeć. To jej czas. Jej czas na spędzenie go sama ze sobą. No . I swoją perełką. Odłożyła ją z delikatnością na bok. 

—Najpierw rozciąganie! — rzekła po czym zaczęła ćwiczenia .płetwy, ciało i umysł. Jak nigdy nie umie usiedzieć na tyłku tak tym razem zmrużyła oczy. Przysiadła na kamieniu i przymknęła oczy do reszty. Medytacja trwała chwilę. Dłuższą niż rozciąganie to z pewnością. Odetchnęła. Głęboko. Raz, drugi. Wyciszyła się jak przystało przed takimi ćwiczeniami. W końcu trzeba było szanować tak stare i doskonałe sztuki walki. Jednak zaczęła w końcu. Jej ruchy były płynne, szybkie, wolne. Wiła się niczym węgorz, krążąc, skupiona na treningu. Specyficznym, ale jednak. Uporczywie nie poddawała się. Aż słońce zaszło i zastała ją noc. Mglista nieco. Dalego w Pustkowia nie sięgał już wzrok, gdyż ciemność pochłonęła świat niczym matka otula dziecko zaraz po narodzinach. Ciasno. Mocno. Z miłością układając je do snu. Jednak ona nie spała. Jak ta lampka pośród jasnego miasta. Odetchnęła. Spojrzała w tył na swoją perełkę i uśmiechnęła się. Walka sprawia jej przyjemność tak wielką, że relaksowała się. Wszystkie negatywne uczucia znikały. Pojawiała się skrucha i zrozumienie. Znikało poczucie wyższości  i smoczego entuzjazmu. Stawała się oazą spokoju na kilka sekund, minut czasem, po ćwiczeniach. Może dlatego zaczęła uczyć dzieci tego cudnego przedmiotu. Stawała się inną osobą. Odnajdowała spokój, wewnętrzną harmonię. Może chciała aby i te dzieci, te które nie odnajdują się w świecie poznały ten stan nadrybiego spokoju, przyjemności przepływającej przez twoje żyły i tętnice. Miło kiedy pomaga komuś odnaleźć siebie. Wkrótce zacznie lekcje. Zacznie pokazywać tą stronę walki dzieciom. Bo czemu nie! O. I się skończyło. Czas zająć się spaniem. Spanie. Najlepiej z dala stąd. Chociaż. Źle jest podróżować nocą. Znalazła sobie jakąś szparę. Skryła w niej i usnęła. Z perłą u boku. 

<trening siły>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz