— Ale nic się nie martw, nie skromnie przyznam, że masz ze sobą mistrza w tej dziedzinie. Każdy kto kiedykolwiek widział mnie w akcji woła na mnie "Leon pogromca szkodników" – wymawiając nazwę, przybrałem bohaterską postawę, ukazując swą wielkość. Potem wskazałem kierunek, w którym znajdowała się szopa. – Kiedyś obok mojego domu pojawił się pluskolec. Kojarzysz może te małe stworki? – zapytałem, a samica pokiwała głową, wiec pominąłem opis tego małego owada, który chociaż ma ładne, duże oczka, pasujące do słodkiego konika morskiego, potrafi tak ukuć i wpuścić w ciebie jad, że drętwiejesz na dobę. – Chciałem tylko posprzątać, bo mi kwiatek spadł z okna i cała doniczka się rozbiła na kawałki. No i tak płynę i widzę, że coś się porusza przy tych kawałkach muszli. – wypłynęliśmy ze sklepu i skierowaliśmy się na jego tył, aby znaleźć szopę. – Podpływam bliżej i widzę jakiś brązowy odwłok z długimi nóżkami. Na początku pomyślałem, że moja doniczka dostała nóg i przyjdzie się zemścić, ale zaraz zza niej wyskoczył pluskolec – znaleźliśmy szopę. Otworzyłem drzwi i zajrzałam do środka, wyciągając z niej siatkę, grabię, wiadro i motyczkę. Motyczkę podałem samicy.
- Mówię ci, mogłem wtedy zginąć, gdyby mnie sparaliżował swoim jadem, to pewnie już nikt by mnie nie znalazł – stwierdziłem. – Ale jak zacząłem rzucać w jego stronę te odłamki doniczki i w sumie wszystkiego, co znalazłem pod płetwą, to jakoś uciekł – skończyłem opowieść i zerknąłem na samice, która wciąż miała ten sam wyraz twarzy, odkąd właścicielka opuściła lokal. – Ale na szczęście pływaki są mniej groźne. Znaczy może bardziej agresywne, ale one nie mają jadu, który cię sparaliżuję. W sumie, to mają tylko krótkie żuwaczki, łatwo powinno nam z nimi pójść – dodałem jeszcze, a Romelle tylko mruknęła coś pod nosem, dając mi znać, że mnie słucha. Przez moment zacząłem się zastanawiać, czy za bardzo się nie rozgadałem, w końcu ona wcale się nie odezwała, ale gdy dopłynęliśmy do ogrodu, przestałem o tym myśleć.
- Jaki jest plan? – zapytała, a ja tylko podrapałem się płetwą po brzuchu.
- Plan? – zapytałem samego siebie, wiedząc, że nigdy nic nie planowałem.
- Jak chcesz je złapać?
- Trzeba je wygonić z tych roślin, a potem trzymając siatkę z obu stron, łapiemy ile się da – wymyśliłem na szybko. Lekarka tylko pokiwała głową nieprzekonana co do pomysłu i spojrzała na ogród. – No dobra, im szybciej to zrobimy, tym większa szansa, że nas nie zaatakują stadem – rzekłem i chwyciłem grabię. Podpłynąłem do roślin i zacząłem je z daleka poruszać, delikatnie, żeby ich nie uszkodzić, ale głęboko i szybko, aby wykurzyć szkodniki. Gdy pierwszy z nich wyskoczył na mnie z wyciągniętymi czułkami, samica ruszyłem na drugą stronę i także zaczęła przeczesywać rośliny. Uniknąłem ataku i szybko zacząłem budzić resztę.
- Wyglądają jak zmutowane krewetki, prawda? – zaśmiałem się i poczułem, jak coś udziabało mnie w ogon. Krzyknąłem i podpłynąłem do góry, spoglądając na dół i widząc, jak jeden z nich patrzy w moją stronę z radością w oczach, że mnie ugryzł. Ruszyłem na niego z grabiami, a ten uciekł na boki. Okazało się, że nie za bardzo się bały naszej broni. – Chodź po siatkę – powiedziałem do niej, kiedy większość larw znajdowała się na piachu, nie schowana w zieleni. Chwyciliśmy siatkę z obu stron i płynęliśmy w kierunku pływaków. Parę złapaliśmy, a niektóre uciekły. Te, co udało nam się schwytać, wrzuciliśmy do wiadra, które przykryłem pokrywką, zrobioną w dużej muszli.
- Trochę ich jest – odezwała się Romelle, a ja jej przytaknąłem.
- Dobrze chociaż, że są takie małe – wtedy zobaczyłem, jak dwa z nich ruszyły w naszym kierunku. Były tak blisko, że jedyne, co wtedy mogłem zrobić, to uciec w górę (z piskiem). Kiedy ja się trzymałem bliżej sufitu, Romelle obserwowała, jak moje machnięcie ogonem je odepchnęło do tyłu.
- Chyba mam pomysł – odezwała się, a ja spojrzałem na nią zaciekawiony.
Zgodnie z jej planem przywiązaliśmy siatkę do półek tak, że rozciągała się przez cały ogród. Naszym zadaniem było wykurzenie szkodników z ukryć, a następnie odepchnięcie ich w stronę siatki, za pomocą ogonów. Wystarczyło kilka mocniejszych uderzeń ogonem, które wzburzało wodę i odpychało ją razem z pływakami, w kierunku siatki. Wtedy szybko się ją zbierało i wrzucało szkodniki do wiadra.
<Romelle?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz