31 marca 2022

Od Leona „Drzwi są, ale nie ma wyjścia” (Labirynt cz.3)

To był bardzo nieśmieszny żart. Z tunelu wylądowałem w kolejnej komnacie. Plusem było to, że nie była już lodowa, mi nie groziło zamrożenie na śmierć, a przede mną były drzwi. Składały się one z wielu małych, białych, matowych muszelek, więc ten, kto je zrobił, musiał mieć do nich sporo cierpliwości. Podpłynąłem do nich, chcąc je otworzyć i w końcu stąd uciec, ale okazały się zamknięte. Mocno je szarpałem, raz nawet w nie walnąłem z rozpędu, mając nadzieje, że pod wpływem impetu rozpadną się czy coś podobnego, ale one były twardsze niż sadziłem i nie wyrządziłem im żadnej krzywdy. Ze złości zacząłem kląć i rozglądać się na boki, sądząc, że to kolejna zagadka – i się nie myliłem.

Pod drzwiami, na kamieniu był wyryty napis „Srebrne oko patrzy zielonym okiem”. Spostrzegłem, że obok była niewielka rycina, przedstawiająca sierp księżyca. Zmarszczyłem czoło i uważnie przyglądałem się to napisowi, to obrazkowi, mając nadzieje, że zaraz mnie oświeci. 

- Srebrne oko patrzy zielonym okiem – wyrecytowałem sobie po parę razy, zmieniając tonacje, zmieniając głos, a nawet szybkość mówienia, niczym mały narybek, bawiący się swoim pierwszym słowem. – Skoro jest srebrne, to czemu patrzy zielonym? – zadawałem sobie pytania. Nie rozumiejąc z tego kompletnie nic, zacząłem ponownie rozglądać się po wnętrzu. Ściany były zbudowane ze zwykłych kamieni, podłoże pokrywał piasek, w którym znajdowało się wiele głazów, a sufit… na suficie znajdowała się ta sama rycina przedstawiającą księżyc. Podpłynąłem do niej i przez kilka dłuższych chwil się jej przyglądałem. Obrazek był gładki, wydłubany w skale. Znajdowały się tutaj linie, kształtujące sierp. Dotknąłem obrazka, delikatnie przejechałem po nim płetwą, a gdy nacisnąłem, księżyc wszedł głębiej w skałę. Wtedy usłyszałem dziwny dźwięk, podobny do stukania skał. Zaraz obok księżyca poluzował się głaz, który po chwili opadł na ziemię. Zaraz za nim powoli spadły dwa kryształy, mieniące się na żółto i na niebiesko. Złapałem je zaciekawiony i zerknąłem w dziurę, powstałą po wypadnięciu głazu. Niestety nie było w niej drugi ucieczki. - Srebrne oko patrzy zielonym okiem – po raz enty to powtórzyłem. Srebrny jest księżyc, a zielony… nie było zielonego oka. Zakładając, że te kryształy miały być prowizorycznymi oczami, trzymałem w płetwie niebieskie i żółte oko. A zielone? – Nie mówcie, że zapomnieli dorzucić – powiedziałem łamiącym się głosem. Nie chcąc w to uwierzyć, przyłożyłem jeden kamień do twarzy i spojrzałem przez niego. Niebieski kamień sprawił, że wszystko było niebieskie, a żółte – żółte. Rozglądałem się po jaskini trzymając je przy oczach i nie dostrzegłem niczego dziwnego. Westchnąłem i ponownie podpłynąłem do księżyca. - Srebrne oko patrzy… - zakładając, że srebrnym okiem był sam księżyc, może musiałem spojrzeć z jego perspektywy? Odwróciłem się do niego plecami i spojrzałem w dół, na piach. Potem przyłożyłem do oczu kryształy i nic. – Zielony… zielony… - zdając sobie sprawę, że oba kolory, które posiadałem, po zmieszaniu dawały kolor, którego potrzebowałem, spojrzałem przed dwa kryształy na raz. Wtedy na środku pomieszczenia, zabarwionego na zielono, w piachu pojawiła się szary kształt.

Szybko podpłynąłem do dna i zacząłem kopać. Po chwili wyciągnąłem spod piachu granatową kulę, zrobioną z gliny. 

- Mam dość tych zagadek… - westchnąłem, widząc kolejną wskazówkę na niej wyrytą. – Spójrz i otwórz mnie – przeczytałem. Charakteryzowała się kulistymi wzorami, które mogłem klikać i wpychać do środka. Zacząłem więc przypadkowo je wciskać, niestety one wracały do swoich pierwotnych stanów. – Dobra, jak mam cię niby otworzyć, co? – zapytałem się jej, wiedząc, że nie otrzymam żadnej odpowiedzi. – Spójrz i otwórz… spójrz… - przypominając sobie wcześniejszą zagadkę, spojrzałem na kulę „zielonym okiem”.  Przyłożyłem do oczy oba kryształy i zobaczyłem, że tym razem widziałem tylko dwa kółka. Wcisnąłem je, a one pozostały we wgłębieniu. Niestety nie otworzyła się. Spojrzałem więc jeszcze raz, a następnie odrzuciłem żółty kryształ. Niebieski pokazał mi kolejne trzy, które wcisnąłem, ale dalej się nie otwierała. Powtórzyłem operacje z trzecim kamieniem i wcisnąłem jeszcze jeden wzór. Kula puściła, a dokładniej, to się rozpadła, pozostawiając w mojej płetwie swoje kawałki, a między nimi klucz z kawałkiem liścia, na którym znajdował się napis „To nie tu”. Z radości wykrzyknąłem, że znalazłem klucz, a następnie, ignorując zagadkę, podpłynąłem do drzwi. W tym czasie poczułem małe trzęsienie, a na moją głowę spadł mały kamyczek. Spojrzałem w górę i zauważyłem, że wszystkie kamienie, tworzące sufit, zaczynały się luzować i opadać na dno. Jeśli się nie pośpieszę, zostanę zmiażdżony. Nie czekając ani chwili dłużej, rzuciłem się na drzwi, szukając zamka. Nie mogłem go jednak znaleźć. Wszystkie muszelki były jednolite i żadne nie tworzyły otworu, w który mógłbym wsadzić klucz. Zaczynałem się naprawdę bać. Spojrzałem na liść i szybko zdałem sobie sprawę, że „to nie tu”. Zamek nie znajdował się w tych drzwiach, był ukryty gdzieś indziej. Znowu zacząłem się rozglądać, próbując nie zwracać uwagi na spadające kamienie, ale jednocześnie starając się, aby żaden z nich nie uderzył we mnie. W końcu coś dostrzegłem: dziurka do klucza znajdowała się zaraz obok ryciny księżyca, na suficie. Nie zastanawiając się, ruszyłem do sufitu, omijając spadające głazy. Cudem uniknąłem jednego z nich, a wtedy wsadziłem klucz do zamka. Gdy go przekręciłem, ujrzałem, jak drzwi z muszelek lekko się uchylają. Zadowolony, ale jednocześnie przerażony, chciałem ruszyć w ich stronę, kiedy jeden z kamieni wylądował na moim grzbiecie i zaczął mnie ciągnąć w dół. Dłuższą chwilę się z nim siłowałem, próbując spod niego wyleźć i udało mi się to dopiero przy samym dnie. Prawie zmiażdżył mi płetwę ogonową, ale udało mi się ją podkulić. Ruszyłem jak najszybciej w stronę wyjścia i gdy cały sufit runął na dół, rzuciłem się w stronę światła, unikając zmiażdżenia.

<CDN>

Gratuluję! Twoim kolejnym zadaniem jest:
"W Twojej głowie odzywają się głosy... Chyba za dużo czasu jesteś w samotni."

Od Irysahyty CD. Leona - "Każda robota śmierdzi" cz.2

Gdy w Zbiorniku pojawiły się wieści o jeżowcu spacerującym sobie w pobliżu rybich mieszkań, od razu zaczęto szukać kogoś, kto zająłby się tym problemem. Oczywiście nie było to zbyt proste, bo ten jeszcze pracował, ten miał się spotkać z matką, na tego czekała teściowa w domu, a ten to w ogóle miał napięty grafik i nie mógł wepchnąć poganiania jeżowca między masaż a zaleganie w łóżku. Wreszcie poszukiwaczom poganiacza trafił się pan Irysahyta zwany Irkiem, który obiecał uporać się z problemem.

Czy robił to z dobrego serca? Czy może tego wymagały jego obowiązki Sprzątacza? Nie i nie. Nawet nie to, że szukał sobie zajęcia, bo płetwy miał pełne ręce roboty. Jak to zazwyczaj bywa w takich sprawach, źródłem owego zachowania była najzwyklejsza rywalizacja. Irek po prostu założył się ze swoim kumplem Suchym, że zdoła pozbyć się jeżowca z centrum, zanim Suchy posprząta do końca zgniłe wodorosty z zapomnianej farmy. Kto przegra, ten przez następny tydzień będzie przynosił kanapki dla obu karpii, z własnej sakwy sponsorowane i dokładnie według życzenia drugiego. Oczywiście mając taką stawkę, Irysahyta nie mógł sobie pozwolić na przegraną. Włożył w poszukiwanie jeżowca całe serce i nie spoczął, dopóki ktoś nie poinformował go, gdzie znajduje się śmiercionośne stworzenie.

Podobno przebywało w pobliżu budynku administracyjnego. A dokładniej mówiąc w środku, bo gdy Irek zaczął dopytywać o obecność szkarłupnia, wszyscy zgodnie głosili, że szwenda się po tunelach. W jednym z nich zostawił ślady defekacji, bardzo nieprzyjemny widok, z którym Irek musiał rozprawić się na początku, bo przecież nikt by mu nie dał spokoju. W końcu był Sprzątaczem, co nie? Znosząc jakimś cudem smród kału pozbył się jeżwocowej wydzieliny i wrócił do swoich poszukiwań. Pływał to tu, to tam, dopytując, rozglądając się, aż wreszcie ktoś w tunelach zaczął się drzeć.

Taką właśnie reakcję wywołuje jeżowiec w środku rybiego budynku.

Irysahyta nieszczególnie się spieszył po szkarłupnia, dobrze wiedząc, że te zmodyfikowane ludzką ręką jeżowce (a przynajmniej tak głosiły legendy) nie są wcale niebezpieczne, dopóki ktoś nie nadzieje się przypadkiem na ich kolce. I w sumie to by było całe niebezpieczeństwo. Ukłuć się. A biorąc pod uwagę, że jeżowce są naszpikowane kolcami, bez mocnej siatki się nie obędzie. Dobrze, że karp nosił takową cały czas na grzbiecie.

Na miejscu znalazł dwa przerażone koi i poszukiwanego jeżowca, którego od razu złapał w sieć. Byli w dokładnie tym korytarzu, gdzie wcześniej jeżowiec się zbombał, ale teraz śmierdziało tu czymś zupełnie innym. Najpierw spojrzał na ryby, jeden z nich to na pewno był Ogrodnik, kiedyś już go widział jak sprzątał, a potem spojrzał na podłogę pod nimi, umorusaną jakimś śmierdzącym nawozem. Mniej więcej w miejscu, gdzie leżała kupa jeżowca.

– Nie no, dopiero tu sprzątałem. – Machnął płetwą w stronę nawozu. – Który mi tu rozwalił ten brud? – Spojrzał na dwa samce, oczekując odpowiedzi.

– Ja... – powiedział przeciągle Ogrodnik, powoli schodząc ze swojego kumpla.

– To w takim razie ty to wszystko posprzątasz, a ja idę odprowadzić naszego drogiego kolczastego kolegę w miejsce, gdzie nie będzie nikomu przeszkadzał.

Bez przejmowania się gostkiem Irek zaczął ciągnąć jeżowca za sobą. Nawet przez myśl mu nie przeszło, żeby sprawdzić tamtego karpia, skupił się tylko na tym, czy aby na pewno zdążył przed Suchym i nie będzie musiał robić kanapek według wymysłów kumpla. Ten to zawsze miał jakieś wymyślne zasady, byleby dopiec Irkowi. Nie, żeby to nie działało w dwie strony. Może później wpadnie zobaczyć, czy ciemna ryba posprzątała swój bajzel. Choć raz nie musiał topić się w tych nieprzyjemnych smrodkach.

<Leon?>

30 marca 2022

Od Akhifer - "Deorsonspersa Caverna" (Labirynt cz.2)

Ta podróż miała być taką wspaniałą przygodą. Miały dziać się niesamowite rzeczy, za każdym rogiem miało się czaić niebezpieczeństwa. Tyle nadziei było pokładane w tych krętych korytarzach. Jednak z każdą minutą nadzieja ta rozwiewała się coraz bardziej, stając się zaledwie mgłą, która w każdej chwili może zniknąć. Gdzie podziewały się niebezpieczeństwa? Gdzież pochowały się zatopione skarby i relikty starych cywilizacji? Nie było ich! Leżały w cudzych korytarzach, gdzie właśnie przepływało zupełnie inne koi zamiast samotnej Akhifer, która przeklinała swój marny pomysł, by wziąć udział w ekspedycji.

Nic się nie działo. Nic. Wszystko było tak samo monotonne i nudne. Korytarze wydawały się już dokładnie takie same, jakby karpica kręciła się w kółko, co przecież było niemożliwe, bo na każdym skrzyżowaniu zaznaczała drogę, z której wypłynęła. To był łatwy sposób na znalezienie drogi powrotnej, gdy wreszcie będzie się wycofywać z tego labiryntu. Niestety chwila ta zdawała się zbliżać o wiele większymi machnięciami płetw, niż Strażniczka by sobie życzyła. Rury w skałach ciągnęły się bez końca, prowadząc do marnego nikąd. Ferka coraz częściej zastanawiała się, czy cały labirynt tak wygląda, czy to tylko jej trafiła się tak zła passa. Może w końcu coś się wydarzy. A do tego czasu będzie płynąć do przodu, bez ustanku, bez spoglądania w tył (nie, żeby rybia anatomia w ogóle pozwalała na spojrzenie do tyłu kiedy płynie się do przodu).

Dziura w tym planie ujawniła się wreszcie po kolejnych kilku godzinach bezustannego pływania. Akhifer całe życie spędziła w centrum i rzadko kiedy musiała płynąć gdzieś dalej. A jeszcze nigdy nie zdarzyło jej się pływać tak długo bez jakiejkolwiek przerwy. W końcu do jej zmysłów dotarł paskudny ból promieniujący od zmarnowanych płetw, który uniemożliwiał dalszą wędrówkę. Pod wpływem bólu Strażniczka nawet nie próbowała znaleźć dobrego miejsca na odpoczynek, tylko opadła tak jak wisiała prosto na podłoże, gotowa na spotkanie z twardym kamieniem.

Jednak zamiast kamieni łuski karpicy poczuły pod sobą miękki aksamit, wręcz zbawiennie działający na wycieńczone mięśnie. Ferka zobaczyła skrawek nieba, relaksując się na tajemniczym przedmiocie. Szybko jednak odzyskała świadomość i podniosła się, by się upewnić, że nie leży na czymś zabójczym dla ryb.

Pod nią znajdował się naprawdę sporej wielkości biały kwiat. Nie przypominał żadnej rośliny spotykanej w Zbiorniku, bliżej mu było do kwiatów rosnących na powierzchni. Jego płatki rozkładały się dookoła centrum, miękkie i białe, nieco przezroczyste na końcach. Były wielkie. Stanowiły idealne łóżko. Ze środka kwiatu wydobywały się białe drobinki, które dryfowały sobie spokojnie wraz z ruchami wody. Akhifer starała się ich nie wdychać, w razie gdyby były szkodliwe. Choć już teraz ryzykowała, wylegując się na białych płatkach. No cóż.

Tych kwiatów było więcej. Gdy koi zaczęła się rozglądać dotarło do niej, że znajduje się w komnacie pełnej tych białych kwiatów. To była jaskiniowa łąka. Rośliny poruszały się powoli, z wielką gracją, niespotykaną nigdzie indziej w Zbiorniku. Woda tu była przejrzysta i niezwykle świeża, aż przyjemnie się tu oddychało. Po całej komnacie dryfowały białe drobinki z kwiatów, zapewne w ten sposób te śliczne rośliny się zapytały. Akhifer przyglądała się temu wszystkiemu na leżąco, nie mając siły się podnieść. Uśmiechała się do siebie, zadowolona, że wreszcie znalazła coś ciekawego. Obiecała sobie dokładnie opisać to miejsce, z każdym najmniejszym szczegółem, który była w stanie dojrzeć jako Strażniczka. Ale to dopiero, kiedy wypocznie.

Gdy wreszcie się podniosła, poczuła przeszywający ból ogarniający jej ciało. Wycieńczenie, wróg żyjących ciał, nie pozwalał jej płynąć dalej, nawet choćby po to, by mogła znaleźć bardziej osłonięte miejsce. Walczyła z nim, machając obolałymi płetwami, przed oczami mając inny biały kwiat pokryty czarnymi plamami bezsilności. Ten kwiat był lepszy, większy i bardziej schowany. Niby był daleko, ale karpica dopłynęła do niego w dwie sekundy. Czyli musiał być blisko. Ból zdecydowanie jej nie służył. 

Nie była pewna, jak długo spędziła na tym kwiecie. Prawdopodobnie nawet zasnęła, chociaż nie wiedziała kiedy i ile dokładnie spała. Torba leżała na niej, przyciskając ją do białych płatków, które zadziałały zbawiennie na ból. Ferka już nic nie czuła. Mięśnie jej wypoczęły lepiej niż leżąc kilka dni we własnym domu. A może leżała kilka dni? Oby nie. Podniosła się z kwiatu, chwytając za korę w torbie. 

"Deorsonspersa Caverna. Białe, półprzezroczyste płatki, duża średnica. Prawdopodobnie działanie lecznicze, przeciwbólowe" wyryła na korze dłucikiem. Może Medycy albo Botanicy podejmą się jakiejś misji, by dokładniej poznać te kwiaty, bo Akhifer więcej nie potrafiła stwierdzić. Dopisała jeszcze, jak dopłynąć do komnaty z łąką. 

Dla niej to było wszystko. Posiliła się, rozejrzała jeszcze trochę po komnacie, czy przypadkiem nie b chowa się tu nic więcej, pooddychała świeżą wodą i popłynęła dalej. W jej sercu na nowo zapaliła się iskra nadziei, która w błyskawicznym tempie zmieniła się w prawdziwy ogień. Jest łąka, będą inne rzeczy, może nawet o wiele ciekawsze. Trzeba tylko do nich dotrzeć, z pewnością czekają na swojego odkrywcę, który z chęcią i zapałem o nich napisze na kawałkach kory. A potem wszystko zostanie przepisane na kamienie, by przetrwało jeszcze przez wiele lat i kolejne pokolenia mogły korzystać z tej wiedzy.

<CDN>

Gratuluję! Twoim kolejnym zadaniem jest:
"Twoją drogę zastępuje żywe, kamienne koi. Jeżeli Twoja zwrotność wynosi >6, możesz je wyminąć. W innym wypadku musisz się z nim bezpośrednio spotkać."

24 marca 2022

Od Romelle CD. Leona - "Morderczy Ogrodnik" cz.4

Karpica zmierzyła wzrokiem zawartość swojego schowka, kolejno odhaczając w notatniku posiadane składniki. Minęło sporo czasu nim ostatni raz uzupełniała zapasy więc korzystając z braku ważniejszych rzeczy do zrobienia, postanowiła w końcu się za to zabrać. Doświadczenie nauczyło ją, że nie należy polegać wyłącznie na asortymencie szpitala, który z resztą jak twierdziła, był mocno ograniczony. Poza chorymi cierpiało z tego powodu również mieszkanie Medyczki, które od wewnątrz przypominało bardziej niechlujny składzik wypełniony po brzegi zakonserwowanymi glonami i przestarzałymi urządzeniami aniżeli dom, do którego wraca się by zapomnieć o pracy. Przebywając tam odnosiło się skrajnie przeciwne wrażenie.

– Undaria - tutaj. Arame, listownica japońska, kelp, wielkomorszcz - są. Rogolistnik i Elodea - jest i... –spojrzenie ryby zatrzymało się na świecącej pustkami półce, na której powinny znajdować się łodyżki rośliny. Zaznaczyła pozycję na liście i wróciła do dalszego wykonywania czynności, podczas której do grona brakujących elementów dołączyło jeszcze kilka pospolitych kwiatków. Samica wypłynęła na zewnątrz z zamiarem dokończenia pracy. Nigdy nie lubiła zostawiać obowiązków związanych z zawodem na później, uczynnie praktykowała zasadę "Jeśli masz coś zrobić, zrób to teraz" podejmując się jakiegoś zadania niewiele potrafiło odwieść ją od jego ukończenia. 

O ile znalezienie w Zbiorniku wyżej wspomnianych rzeczy nie sprawiło jej większej trudności, tak w przypadku moczarki był jeden dość spory problem. Romelle zależało głównie na kwiatach Elodeii, które ze względu na obecną porę roku nie zdołały jeszcze zakwitnąć. Zatrzymała się, myśląc nad rozwiązaniem problemu i wnet przypomniała sobie słowa Ogrodnika. Skłamałaby mówiąc, że zastanawiała się nad skorzystaniem z propozycji samca, jednak w obecnej sytuacji nie widziała innej opcji, czekanie do maja niezbyt jej odpowiadało, a korzystając ze sposobności mogła sprawdzić czy koi stosuje zalecone przez nią lekarstwa. Wróciła zatem do pokoju, zabierając ze skrytki tuzin pereł i ruszyła w stronę kwiaciarni, w której miała zamiar otrzymać kilka ususzonych pąków rośliny. Minęła główne centrum ławicy, pomniejsze sklepy i szkołę, z której dochodziły ożywione głosy uczniów. W jednej z sal ktoś właśnie recytował jakiś stary wiersz, w kolejnej nauczyciel tłumaczył zagadnienia związane z historią, a w jeszcze innej grobową ciszę przerywał poddenerwowany głos ewidentnie należący do Jitonga. Niedaleko placówki zgodnie z twierdzeniem karpia znajdował się średniej wielkości budynek, którego funkcja wypisana była eleganckimi literami nad wejściem. 

Gdy tylko przekroczyła próg do jej nozdrzy dotarł intensywny zapach mieszanki różnego rodzaju roślin. Wnętrze kwiaciarni było schludne, a jednocześnie bardzo przytulne, każdy element wyposażenia zdawał się idealnie komponować z otoczeniem, równocześnie nie ginąc w gąszczu przedmiotów. Architekt wykonał kawał dobrej roboty. Brązowooka rozglądała się po pomieszczeniu w poszukiwaniu charakterystycznej aparycji Ogrodnika, kiedy przed jej oczami ni stąd, ni zowąd zmaterializowała się pulchna samica w średnim wieku.

– Witam, mogę w czymś pomóc? – miała melodyjny głos i przyjazny wyraz twarzy.

– Szukam jednego z ogrodników, ciemnofioletowe łuski, długi ogon – zamilkła na moment, próbując przypomnieć sobie więcej szczegółów na temat wyglądu samca – jeśli się nie mylę ma różnobarwne tęczówki. Chciałam sprawdzić, jak się czuje, ale jeśli jest zajęty nie będę przeszkadzać.

Kwiaciarka intensywnie nad czymś myślała, patrząc na nią ze skupieniem, po czym na jej pyszczku pojawił się wyraz zrozumienia.

– Ach no tak, Leon – powiedziała z mieszanką współczucia i rozbawienia – opowiadał mi o tym co mu się przydarzyło. Tyle razy powtarzałam mu, żeby czasami zwolnił i bardziej na siebie uważał, ale on nadal swoje, niech mnie rekin pożre, jeśli przez swój temperament nie wyląduje w końcu na czyimś talerzu – zaśmiała się – Dziękuję, że się nim zajęłaś, wiem jak wiele cierpliwości wymaga przebywanie z nim sam na sam. To dobry chłopak, ale są chwile, w których mam ochotę zamknąć go w schowku na miotły i nie wypuszczać do następnych zbiorów. Pomyśleć, że omal o nim nie zapomniałam! Nie wybaczyłby mi, gdyby się o tym dowiedział więc niech to zostanie między nami – ponownie wybuchnęła donośnym śmiechem, nie przejmując się tym, że ktoś obcy może ją usłyszeć. Wbrew temu co mówiła o karpiu widać było jak bardzo była do niego przywiązana. Przez cały czas trwania swojego wywodu na temat jego zachowania uśmiech nie schodził jej z twarzy. Romelle mogła jedynie zazdrościć im tak dobrej relacji – no ale chyba trochę za bardzo się rozgadałam, jeśli chcesz się z nim spotkać mogę go zawołać, powinien być w magazynie.

Wyminęła ją i nim Medyczka zdążyła zaprotestować jej głos rozniósł się echem po całym pomieszczeniu.

— LEON, DOKTOR DO CIEBIE! 

— CO?! — ryknął Ogrodnik, zza przeciwległych drzwi.

— NIE ŻADNE "CO?" TYLKO PRZYJDŹ TUTAJ NATYCHMIAST! 

Kilka sekund później samiec obładowany po skrzela paczkami nasion wypłynął przez okrągłe wejście.

— Poza swoim imieniem nic z tego nie zrozumiałem, akustyka w tym miejscu jest straszna — oznajmił, niedbale wrzucając torebki na ladę. Otrząsnął płetwy z piasku, przy okazji łapiąc kontakt wzrokowy z karpicą — O, hej.

Młodsza jedynie uniosła leniwie prawą płetwę w geście powitania. Nagle gdzieś na zewnątrz rozległ się hałas, a głowy całej trójki odwróciły się w stronę źródła dźwięku. 

— To pewnie któryś z moich chłopców — odrzekła właścicielka sklepu zmęczonym głosem. Westchnęła przeciągle, przybrała poważną minę (jeśli nie liczyć wciąż wesołych oczu) i ruszyła ku wyjściu — muszę was na chwilę przeprosić, niedługo wrócę.

— Któryś z jej chłopców? — pytanie opuściło pyszczek czarno-białej zanim ta zdążyła ugryźć się w język.

— Pani Morgoone nazywa tak swojego brata i męża — wyjaśnił wciąż spoglądając na drzwi, za którymi zniknęła ryba. 

— Rodzinny interes? 

— Można tak powiedzieć, ogrodnictwo mają praktycznie we krwi. Gdybyś słyszała z jaką pasją każdy z nich potrafi opowiadać o odmianach i pielęgnacji roślin — odwrócił się przodem do blatu kasy i zaczął układać pojemniki z nasionami w wyżłobionych w nim półkach — Poświęcili naprawdę wiele lat na doprowadzenie tego sklepu do obecnego stanu.

— Rozumiem — mruknęła, rozglądając się po raz kolejny po pomieszczeniu — Muszą czerpać z tego niemałą satysfakcję.

— Satysfakcję? 

— Przeznaczacie czas na zajmowanie się ogrodem, odchwaszczacie, nawadniacie i chronicie uprawy. Niektóre z nich nie przetrwałyby bez waszej pomocy — zaczęła, automatycznie biorąc w płetwy torebki i kładąc je w sposób alfabetyczny na gzymsie — przyczyniacie się do powstania nowego życia. 

Medyczka odkąd tylko pamiętała czuła spory respekt do tego zawodu, sama z resztą początkowi miała zamiar szkolić się w tym kierunku i mimo że jej plany się zmieniły wciąż uważała botanika za jedną z najbardziej niedocenianych kwalifikacji. Odchrząknęła, spoglądając na płetwę ogonową samca, ponownie przybrała wyprany z wszelkich emocji ton i wskazując na niego zapytała:

— Jak się czujesz? 

— Na pewno dużo lepiej niż ostatnio — uśmiechnął się — Początkowo nie byłem pewny tego żelu z apteki, ale po pierwszej nocy naprawdę odczułem ulgę.Wydaję mi się nawet, że dziury stały się mniejsze, ale to chyba tylko złudzenie. Będę jeszcze musiał używać jakichś nowych leków lub maści?

— Nic z tych rzeczy — zaprzeczyła — tym razem to ja czegoś potrzebuję. Macie może na stanie Elodee?

— Powinna gdzieś być — odparł, nurkując w zagłębieniu stoły — wolisz same liście, łodygi czy całość?

— Właściwie zależy mi na kwiatach.

— Kwiatach? — przerwał pracę, przypadkowo uderzając głową o wystającą półkę — W takim razie wybrałaś sobie niezbyt odpowiedni moment na wizytę. Gdybyś poczekała jeszcze te kilka tygodni na pewno coś by się znalazło, ale teraz...

— Gdybym poczekała, sama mogłabym je sobie zerwać. Nie macie żadnych zapasów z zeszłego roku?

— Zapasów czego? — pani Morgoone w widocznie lepszym humorze wróciła do środka.

— Kwiatów moczarki — objaśnił Ogrodnik — tegoroczne zakwitną dopiero za miesiąc lub dwa.

— To rzeczywiście komplikuje sprawę — przyznała, spoglądając nieobecnym wzrokiem w podłoże, co jak zauważyła Medyczka, czyniła, gdy o czymś intensywnie myślała — bez wątpienia nie mamy ich w magazynie, ale mogę odwiedzić starego Artura, z tego co pamiętam lubi kolekcjonować takie rzeczy. 

Problem w tym, że w ogrodzie znowu zalęgły się larwy żółtobrzeżka i jeśli szybko się ich nie pozbędę możemy mieć spory kłopot.

— Mogę się tym zająć — odrzekła szybko samica, na co starsza obrzuciła ją dość wątpliwym spojrzeniem.

— To miłe z twojej strony, ale to praca dla botanika, te szkodniki potrafią być naprawdę nieobliczalne. Chętnie posłałabym Cię samodzielnie do karpia, o którym mówiłam, ale odkąd przez jedną rybę omal nie oślepł, potrafi być bardzo agresywny w stosunku do nieznajomych. Chciałabym Ci pomóc, ale jak sama widzisz chwilowo nie jestem w stanie.

Brązowooka ostatni raz rzuciła okiem na przepraszający wyraz twarzy florystki, wyrzuciła z siebie jakieś słowa zrozumienia i przygnębiona skierowała się do wyjścia. Czy tak miał wyglądać finał jej małej ekspozycji? Była zawiedziona i rozgoryczona i bynajmniej nie chodziło tu o fakt, że nie udało jej się zdobyć rośliny. Koi wprost nie cierpiała, gdy coś szło nie po jej myśli, a jeszcze bardziej poczucia bezsilności, które odczuwała przy każdej porażce. Chwyciła w płetwy klamkę od sklepowych drzwi, w myślach widząc siebie na bujanym fotelu, przewracającą z niecierpliwością kolejne kartki kalendarza. 

Już miała zamiar otworzyć wejście, gdy zatrzymał ją głos Leona.

— A jeśli pomógłbym jej w ogrodzie, mogłaby pani załatwić te kwiatki?

— Możliwe, ale czy nie miałeś przypadkiem innych obowiązków do zrobienia?

— Już uporządkowałem zioła, a ostatnie paczki nasion, które miałem przynieść leżą przed nami — wskazał płetwą na blat — jestem wolny jak tamto pole, gdy już skończymy z larwami.

— Cóż... w takim razie mogę na to przystać — podpłynęła do zmieszanej doktorki, odbierając jej uchwyt — Narzędzia są w szopie na zewnątrz, postaram się wrócić najszybciej jak tylko będę mogła, ale jeśli uporacie się z tym przed moim powrotem poczekajcie na mnie przy altanie.

Pożegnała się i wypłynęła z pomieszczenia.

— Naprzód kompanio, mamy warzywnik do odbicia — skwitował z uśmiechem samiec, machając do niej płetwą. 

— Dziękuję — oznajmiła, gdy znalazła się już koło niego — nie musiałeś tego robić.

— To nic takiego — prychnął — musisz być naprawdę zdesperowana, skoro tak chętnie oferujesz pomoc z tym chrząszczem — zamilkł na moment, widząc jej pytającą minę — albo nie wiesz co to jest.

Bingo

— Nie szkodzi. Musisz jedynie unikać bezpośredniego kontaktu i uważać na ich żuwaczki — wręczył jej pojemnik z preparatem, który zdążył wyciągnąć z budy — Ale nic się nie martw, nie skromnie przyznam, że masz ze sobą mistrza w tej dziedzinie. Każdy kto kiedykolwiek widział mnie w akcji woła na mnie "Leon pogromca szkodników". 

Każde następne zdanie wypowiedziane przez niego na temat owadów, karpica komentowała cichymi pomrukami lub kiwaniem głową. Nie przyznałaby tego na głos, jednak to, co w zamyśle fioletowego miało ją pocieszyć przynosiło kompletnie odwrotny skutek. Mimo tego postanowiła nie zaprzątać sobie tym myśli, wyjść do ogrodu, pozbyć się robaków i odebrać nagrodę. W końcu odrobaczenie grządek, nie powinno być takie trudne, prawda?

<Leon?>

22 marca 2022

Od Akhifer - "Jedzenie, prosta rzecz, a cieszy" (Labirynt cz.1)

Czy alfa powinna wpływać do podejrzanej jaskini, ryzykując swoje życie i zostawienie ławicy bez jakiejkolwiek rozsądnej władzy? Prawdopodobnie nie. Ale Akhifer nie znosiła stania z boku, szczególnie w takiej sytuacji, gdy pod pretekstem alfowego obowiązku mogła przeżyć jakąś ciekawą przygodę. Z tej właśnie racji wypełniła swoją torbę odpowiednimi zapasami, wsunęła jeszcze do środka kilka kawałków kory na notatki i wyruszyła na randkę z niebezpieczeństwami, jakie mogły czaić się w czeluściach labiryntu. Była gotowa na to, co jaskinia mogła jej zgotować, choćby była to śmierć zaglądająca w rybie, fioletowe oczy.

Z początku było spokojnie, ale przecież tak zawsze jest na każdej przygodzie i nie można się tym sugerować. Akhifer robiła rzetelne notatki na zabranych kawałkach kory, które potem będzie można łatwo przenieść na kamień, gdzie będą o wiele trwalsze. Zapiski dotyczyły podstawowych rzeczy, takich jak układu korytarzy, punktów orientacji w formie rzucającego się w oczy układu skał i ewentualnych form życia, tych niebezpiecznych i tych przydatnych w przyszłości. Do tych przydatnych zaliczały się małe stworzenia, będące dobrym źródłem pożywienia na wyprawy i w przypadku głodu. Samica nie zwracała na nich większej uwagi poza oględzinami do notatek. Raczej nie sądziła, że mogły jej się przydać w podróży, w końcu wzięła ze sobą jedzenia na dobre kilka dni, jak nie dłużej pod warunkiem rozsądnego dzielenia porcji.

Ale los, jak to los, lubił wystawiać przekonania inteligentnych istnień na próbę. Jeśli jesteś przekonany, że w danym miejscu nie znajdzie się żaden drapieżnik, to pewnie jakiś szczupak czai się tuż za rogiem. Jeżeli jesteś pewien, że most nad tobą wcale się nie zarwie, to albo uderzy cię w głowę, albo przynajmniej nastraszy, żebyś następnym razem miał się na baczności. To były takie małe psikusy od losu, by nasze życie nie było tak pewne i nudne, jak wiele osób chciało by mieć tylko po to, by czuć się bezpiecznie.

Akhifer zaczynały się już nudzić kręte korytarze. Czasem trafiło się skrzyżowanie, czasem korytarz robił się bardzo szeroki i wysoki, by potem znowu być tylko odrobinę szerszy od samego karpia. W niektórych miejscach były nawet miniaturowe bańki powietrzne, które wcale nie smakowały tak jak powietrze nad Zbiornikiem. Ferka zaznaczała je jako punkty orientacji dla przyszłych odkrywców. Poza nimi nie było właściwie nic ciekawego i wartego uwagi. Skały miały wyróżniające się kształty, ale gdy dziewiętnasta skała z rzędu jest inna to już wcale nie jest taka wyjątkowa. Na tle tej nudności jedyną naprawdę interesującą rzeczą było gliniane naczynie zakopane w piasku. Było niewielkie nawet jak dla karpia i w środku znajdowała się tylko zaschnięta żywica. Poza tym nie było w nim nic wartego zapisania. Nawet żywica była bezwartościowa. Może ewentualnie dla Medyków czy Szamanów by się przydała, ale Akhifer była tylko Strażnikiem i nie miała tego typu wiedzy. Co najwyżej bić się umiała, jako tako.

Po kilku godzinach bezowocnego pływania przez zamknięte, szare korytarze alfa poczuła zmęczenie płetw. I tak długo wytrwała nieustannie pływając, ale teraz była pewna, że jutro będzie ostro wyzywać swoją upartość. I pewnie całą tą wyprawę, bo będzie cała obolała i zmęczona. Ale przecież sama tego chciała. Postanowiła oprzeć się o piaszczyste dno i wreszcie nieco odpocząć zanim znowu podejmie się ciągłego pływania. Wyciągnęła małą część swoich zapasów, żeby się pożywić. 

Jak na zawołanie zza zakrętu, gdzie swoją drogą Akhifer chciała popłynąć, wyłonił się jakiś żyjący trup. Karp koi wyglądał naprawdę marnie, jego łuski były wyblakłe, a oczy zapadały się w sobie. Nietrudno było zgadnąć, że obcy kręcił się po korytarzach już od bardzo, bardzo dawna i też od dawna nic nie jadł. Ledwo przebierał płetwami, był prawie tak płaski jak flądra, a przecież karpie powinny być okrąglutkie. Patrzył zagubionym wzrokiem na żółtą samicę, jakby doznawał jakichś halucynacji, a nie widział prawdziwego, żywego karpia. 

– Czy ty... czy to jest jedzenie? – zapytał ochrypłym głosem całkowicie wypranym z jakiejkolwiek nadziei. 

Widok ten zabolał Akhifer, która jako alfa zawsze starała się o bezpieczeństwo i zaspokojenie potrzeb całej ławicy. Ten karp umierał i z pewnością nie dożył by wydostania się z tego labiryntu. Przynajmniej nie w stanie, w jakim był obecnie.  Choć zapasy były wyliczone dokładnie pod Strażniczkę, postanowiła ona podzielić się nimi z obcym karpiem. Nie za dużo, żeby mu nie zaszkodziły, ale żeby zyskał wystarczająco sił, by się stąd wydostać. 

– Tak. Proszę, podziel się. – Wyciągnęła płetwę z pożywieniem. Obcy od razu zabrał się do jedzenia. – Możesz się wydostać stąd płynąc w tamtą stronę. Na każdym skrzyżowaniu zaznaczyłam ścieżkę prowadzącą na zewnątrz. 

W oczach karpia wreszcie zapaliły się nikłe iskierki nadziei. Było widać, że pragnie się stamtąd wydostać z całych sił. 

– Dziękuję! Och, tak bardzo dziękuję! 

Po tych słowach popłynął we wskazanym przez Ferkę kierunku, wciąż żując robaczą kulkę, jaką go obdarowała. 

Strażniczka patrzyła za nim w milczeniu, powoli zjadając kulkę, jaka została jej na posiłek. Jak dziwnie jest mieć w pysku coś do jedzenia, kiedy tuż obok przepłynęła wygłodzona ryba na skraju śmierci. Nagle mdła kulka nabrała wyrazistego smaku.

Akhifer postanowiła nie rozmyślać więcej nad smutnym zjawiskiem, jakiego właśnie uświadczyła i wyruszyła w dalszą drogę, w głąb tajemniczego labiryntu.

<CDN>

Gratuluję! Twoim kolejnym zadaniem jest:
"Znajdujesz białe, podwodne kwiaty. Są wręcz widmowe, piękne, poruszają się z gracją, a wokół nich roztacza się biały, święcący pył. Jak się okazuje, jest tu cała łąka takich kwiatów. Idealne miejsce na odpoczynek."

Od Leona – "Jak nie dać sobie odciąć płetwy" (Labirynt cz.2)

Podniosłem głowę w górę, by zauważyć, że nie znajdowałem się już w lodowej komnacie, a światełkiem był promień słońca, odbijający się w małym kryształku. To mnie napawało małą nadzieją i ogromną dumą, że jednak stamtąd wyszedłem. Teraz wiedziałem, że nie zamarznę i nie zostanę żadnym dowodem przeszłości. Mogłem być spokojny.

Podniosłem się z ziemi i spojrzałem przed siebie, bardziej się przyglądając kolejnemu miejscu. Przede mną rozciągał się tunel. Wyglądał na długi, jakby nie miał końca, a światło docierało przez minimalne przerwy między skałami, na suficie. Na pierwszy rzut oka nie widziałem żadnych rozgałęzień, tunel wydawał się mieć jeden kierunek. Nie czekając ani chwili dłużej, ruszyłem przed siebie. Wszystko wydawało się w porządku, tunel formułowały ciemne skały, błyszczące w niektórych miejscach przez drobinki kryształów, w których odbijały się nikłe promienie słońca. Nagle piach pode mną się poruszył. Był to bardzo słaby ruch, wręcz niewidoczny, ale się powtarzał. Z każdym powtórzeniem ruch stawał się coraz bardziej widoczny. Zaciekawiony podpłynąłem bliżej dna i to był mój błąd. Kiedy to zrobiłem, czerwone szczypce wyłoniły się spod piachu i złapały mnie za płetwę. Krzyknąłem z bólu i momentalnie wzbiłem się do góry, aby znaleźć się jak najwyżej. Na moje nieszczęście, mój krzyk zbudził kolejne kryjące się w piachu kraby, które wyłaniały swoje szczypce ku mnie. Ponad to krab, który udziabał mnie za ogon, nie chciał mnie puścić. Chwycił moją płetwę ogonową jednym szczypcem i kiedy pływałem w kółko jak głupi, starając się go z siebie zrzucić, patrzył na mnie znudzonym spojrzeniem, jakby przechodził przez to wiele razy. Wkurzyłem się, dlatego zacząłem uderzać ogonem o ścianę, sprawiając, że on także w nią uderzył. 

Na początku wydawał się twardy, zamknął oczy i tylko wzmocnił uścisk, co mnie zmotywowało do mocniejszych uderzeń. W końcu zaczynał tracić siły, poluzował swoje szczypce i po chwili opadł pomału na ziemie, z powrotem do swoich braci, którzy dalej mieli w moim kierunku wyciągnięte swoje chwytniki. Spojrzałem na mój biedny ogonem. Kolejna rana do kolekcji, zaraz obok dziur po widłach. Coś czułem, że ja nie umrę ze starości, albo na brak ogona. 

Spojrzałem na wrogów, którzy widząc, że nie zamierzałem do nich podpłynąć, z powrotem schowali się w piachu. Wiedziałem, że będą na mnie czekać, byłem w końcu dla nich pożywieniem. Bacząc na moją biedną płetwę ogonową, ruszyłem przed siebie, mocno trzymając się sufitu.

Płynąłem i płynąłem, piasek przestał się ruszać, aż przez moment przeszło mi przez myśl, że dały mi spokój. Bałem się jednak upewnić. Po chwili jednak musiałem. Tunel się zbliżył, a sufit niebezpiecznie zbliżył się do podłoża. Na moment się wstrzymałem. Płynąć, czy nie płynąć? Postanowiłem wpierw je sprawdzić. Wyciągnąłem ze ściany kawałek kamienia, po czym rzuciłem w piach. Ten momentalnie się poruszył, na chwilę spod piaszczystej warstwy wyłoniły się czerwone szczypce, ale zaraz zniknęły. Wiedziałem, że na mnie czekały, a one wiedziały, że nie mam wyboru i muszę podpłynąć przed siebie. Musiałem wpaść na jakiś pomysł, aby przepłynąć przez tunel.

Gdy rzuciłem kamień, zauważyłem, że krab na chwilę do niego ruszył, aby go sprawdzić, a potem był zajęty cofaniem się. Cóż, może mój pomysł nie był genialny, ale było to jedyne, na co wpadłem – zebrałem kilka małym kamieni. Zapchałem je sobie nawet do pyska, nie wiedząc, ile ich będę potrzebował. Trzymałem dużą garść w płetwach, miałem ich tyle, że aż się wysypywały. I wtedy ruszyłem – przed siebie, szybko. Kamyczki wpierw opadały samoistnie, pod wpływem grawitacji, potem jednak zacząłem je wyrzucać z płetw. Kraby wyciągały szczypce, ale wpierw łapały mój zbędny balast, a nie mnie. Musiałem płynąć bardzo szybko, ponieważ nie znałem odległości, jaką musiałem przebyć, aby być bezpieczny oraz nie miałem pojęcia, kiedy kraby dadzą mi spokój. W najgorszym przypadku rzucą się na mnie. 

Szczypce łapały kamyczki, a ja omijałem ich ostre i mocne chwytniki. Na odchodne patrzyły na mnie ze złością, że dały się nabrać i na nowo zakopywały się w ziemię. Mi za to skończyły się kamyczki, więc zacząłem wypluwać te z ust, mając nadzieje, że wkrótce nadejdzie koniec tunel. Na szczęście lub nie, skoczyły się w idealnym momencie – no prawie. Kiedy skoczyłem do przodu, na otwartą przestrzeń, pozbawioną piachu na ziemi, jeden z krabów złapał mnie za płetwę brzuszną. Pociągnął mnie w dół, ale był to zbyt słaby uścisk, aby mógł się utrzymać, gdy uderzyłem w ziemię i go trochę zmiażdżyłem. 

Udało się. Przepłynąłem przez tunel pełen ukrywających się krabów. 

<CDN>

Gratuluję! Twoim kolejnym zadaniem jest:
"Trafiasz do pomieszczenia z drzwiami. Dociera do Ciebie, że żeby otworzyć drzwi, musisz rozwiązać zagadkę. Pierwsza poszlaka brzmi: "Srebrne oko patrzy zielonym okiem" i dołączony jest rysunek księżyca, podobnego do płaskorzeźby na suficie."

18 marca 2022

Od Romelle - "Nie ulegaj złudzeniom" (Labirynt cz.2)

Pierwszy dzień ekspedycji poza pamiętnym wstrząsem nie przyniósł Romelle żadnych większych wrażeń, jedynie minimalnie umocnił jej wiarę we własną siłę i w kilku miejscach pozbawił łusek. Następnej doby prosta droga, którą ryba się poruszała, przeobraziła się w pełen zakrętów i otworów korytarz, którego dno pokrywały różnej wielkości, barwy oraz rodzaju algi. Zmienił się również odcień wody, która niegdyś błękitna, teraz za sprawą glonów miała specyficzny lawendowy odcień. Przestrzeń ta dzieliła jednak jedną cechę z wcześniejszymi tunelami, a mianowicie była równie martwa. Mimo zachęcającego wyglądu nigdzie nie można było dojrzeć choćby najmniejszej żywej istoty, natomiast o powodzie takiego stanu rzeczy Medyczka miała już wkrótce przekonać się na własnej skórze.

Niczego nieświadoma wpłynęła do okrągłej komnaty o powierzchni znacznie przekraczającej wymiary Kryształowni. Wnętrze jaskini przepełnione było najróżniejszymi klejnotami, minerały leżały w każdym możliwym miejscu, nieważne czy spojrzało się pod płetwy, czy na sklepienie. Centralnie pośrodku groty znajdowało się bogato zdobione legowisko, do którego prowadziły cztery równie urokliwe dróżki, po jednej na każdą stronę świata. Dodatkowo będąc w pobliżu, karpie obdarzone silnym zmysłem powonienia mogły poczuć unoszący się w powietrzu słodki zapach, przywodzący na myśl domowe wypieki; z kolei do ucha wewnętrznego pasjonatów dźwięków docierał cichy odgłos podobny do brzmienia dzwonu, który raz po raz wypełniał cały rejon.

Brązowooka zauroczona nowym miejscem zbliżyła się do ogromnego złoża bizmutu, mieniącego się tysiącem barw, zaczynając od błękitu, przechodząc przez zieleń, żółć, pomarańcz, na różu kończąc. Tego rodzaju metal może i nie był stworzony do odbijania obrazu, jednak jeśli dobrze się przyjrzało, można było zobaczyć w nim delikatny zarys własnej postaci. Karpica wpatrywała się w niego jak zahipnotyzowana, raz po raz zasłaniając sobie widok płetwami, ponieważ im dłużej tam tkwiła, tym bardziej wydawało jej się, że z istotą, która miała ją przedstawiać, jest coś nie tak. Ich ruchy nie synchronizowały się ze sobą, przemieszczając się do tyłu, nadal nie spuszczając wzroku z surowca, miała wrażenie, że kształt wbrew wszelkim prawom fizyki, nawet tych działającym pod wodą, staje się coraz większy. To wszystko z pewnością powinno ją zaniepokoić na tyle, by w kilka chwil zaniechała dalszej eksploracji tej części labiryntu i wycofała się w mniej podejrzany teren. Wzmożona ciekawość ryby wygrała jednak starcie ze zdrowym rozsądkiem i nie pozwoliła jej opuścić owego obszaru bez uzyskania odpowiedzi na coraz liczniejsze pytania, jakie sobie po cichu zadawała. Skupiając uwagę na swoim rzekomym odbiciu, zastygła w miejscu, dochodząc do wniosku, że to, co widzi ani trochę jej nie przypomina. Powierzchnia bizmutu wydała jej się nagle bardziej przejrzysta, kolory przyblakły, ukazując zniekształconą sylwetkę zdecydowanie nienależącą do koi. Tajemnicza istota przypominała szczupaka, jednak znacznie większego od tych, które można było spotkać na zewnątrz, prawdopodobnie było to spowodowane klimatem w jakim przebywał. Sądząc po licznych bliznach i ubytkach w spłaszczonym ciele był również nader bardziej impulsywny, o ile można w ten sposób nazwać jego barbarzyński styl życia. Nim Medyczka zdołała oprzytomnieć, było już za późno na cichą ucieczkę, monstrum zaczęło przebijać się na drugą stronę, uderzając masywnym bokiem o ściany kryształu, które prędko rozpadały się pod jego ciężarem.

Samica pomknęła w lewo, w stronę tunelu, z którego przypłynęła, mając zamiar ulotnić się, zanim potwór ją dogoni, w końcu z takim obciążeniem nie mógł być zbyt rześki, prawda? Cóż, na jej nieszczęście był. Był szybki. Był cholernie niesprawiedliwie, piekielnie szybki.

Wiedząc już, że próba prześcignięcia agresora w końcu pozbawi ją życia, obrała inny plan. Skręciła do gęsto zalesionego szlaku, bezustannie zmieniając kierunek w gąszczu rozgałęzień z nadzieją, że choć trochę zgubi to przeciwnika lub zaprowadzi ją do jakiejś niedostępnej dla niego kryjówki. Słodki zapach, który wcześniej kojarzył jej się z czymś miłym, przybrał na silę. Tym razem można było porównać go jedynie do tych wszystkich sztucznych słodzików, od których nawet bez bezpośredniego kontaktu bolały zęby. Podczas gdy czarno-biała myślała już tylko o tym, że za moment jej żołądek odmówi dalszej współpracy i wydali wszystko czego wczoraj nie zdążyła zjeść, doszedł do niej boleśnie głośny dźwięk niby dzwonu, który wcześniej obejmował swoim brzmieniem okoliczną przestrzeń, teraz natomiast na strzępy rozrywał wszelkie bariery, sprawiając, że usłyszenie własnych myśli stawało się nie lada wyzwaniem. Romelle w duchu musiała przyznać, że metody, które stosował szczupak, chcąc zwabić i obezwładnić swoje ofiary były dość... imponujące, przynajmniej wreszcie miała jakieś informacje godne zapamiętania.

W międzyczasie powoli kończyły się ścieżki, w które mogła wpłynąć i zmuszona była pokonywać spore odległości po linii prostej, co zdecydowanie nie sprzyjało sytuacji w jakiej się znajdowała. Odór wydalany przez drapieżnika nasilił się tak bardzo, że była niemalże pewna zobaczenia go już po następnym zakręcie. Tracąc nadzieję, zaczęła zastanawiać się nad możliwością zakopania się w piasku i czy byłyby szanse na to, że strategia ta zakończyłaby się pomyślnie – doszła do wniosku, że, a i owszem, jednak prawdopodobnie nie dla niej. Przygotowana na najgorsze oczekiwała przybycia ryby, gdy w jej oczy, niczym w filmach akcji, rzucił się średniej wielkości otwór znajdujący się pomiędzy roślinami. Natychmiastowo ruszyła w jego stronę, czując na sobie wzrok obcego. Jego tułów okazał się jednak zbyt wielki, aby mógł w całości przejść przez dziurę, rzucał się i klapał zębami, próbując pochwycić koi wzrokiem, lecz i to nie przynosiło żadnego rezultatu. Ostatecznie stwór wycofał się i zawrócił. Karpica odczekała chwilę, chcąc upewnić się czy zwierzę czasem nie wróci i popłynęła ile tylko sił w płetwach ku wyjściu z kryjówki. Jakież było jej zdziwienie, gdy okazało się, że jest ona bezpośrednio połączona z tą samą okrągłą jaskinią, w której wszystko się zaczęło. Postanowiła nie kusić więcej losu i ominąć to miejsce, zanim zjawi się tam jego lokator. Jednocześnie starała się nie zwracać uwagi na szkarłatne refleksy pokrywające powierzchnie niektórych klejnotów, obdarte ściany i pokryte dziwnie gęstą cieczą rośliny, o której pochodzeniu wolała nie wiedzieć. Zdawała się nie zauważać ich, gdy po raz pierwszy ujrzała komnatę, w tym momencie wydawały jej się aż nazbyt wyraźne, powodując nieprzyjemne uczucie w środku ciała.

Gdy szlak ponownie przybrał bardziej surowy wygląd, woda stała się błękitna, a ona sama uznała, że znajduje się wystarczająco daleko od niebezpiecznej strefy, przysiadła na moment i wyjęła z torby plik kory, na którym wciąż drżącą płetwą zapisała kilka pojedynczych słów "szczupak, bogata jaskinia, wabi zapachem i dźwiękiem, problem wagi ciężkiej" spojrzała przed siebie, a jej wzrok padł na ledwo widoczny na pionowej ścianie cień. Pokręciła nerwowo głową, dodając do notatki informację "Nie ulegaj złudzeniom".

<CDN>

Gratuluję! Twoim kolejnym zadaniem jest:
"Znajdujesz się w pomieszczeniu z rozsypanymi po podłodze kolorowymi kulkami. Te kulki są kluczowym elementem w zagadce, która pozwoli Ci otworzyć drzwi."

10 marca 2022

Od Romelle - "Obalić mur" (Labirynt cz.1)

Blade światło rzucane przez drobne kryształy jako jedyne wychodziło naprzeciw wszechobecnemu mrokowi, nie pozwalając ciemności zapanować w podziemiach. Kamienne ściany okalające ze wszystkich stron obszerny tunel skutecznie tłumiły dźwięki i chroniły przestrzeń przed działaniem intensywnych prądów, jednocześnie nie pozwalając na zastój wody, która subtelnie popychała rybie płetwy w stronę wnętrza labiryntu. Trzymając w pyszczku rzemyk od torby, w której przechowywała swój skromny ekwipunek, Medyczka przemieszczała się szybko przed siebie, chcąc uciec od natłoku myśli, czemu nie sprzyjała krążąca wokół cisza. Im dalej była tym mocniej uderzała ją absurdalność całej sytuacji. Powinna być w swoim gabinecie obserwując z zewnątrz poczynania ekspedycji, narzekać na lekkomyślność jej członków i w razie potrzeby być gotową na udzielenie pomocy poszkodowanym, a zamiast tego sama z własnej nieprzymuszonej woli zerwała się na ochotnika, stając się idealnym łupem dla grasujących wewnątrz tajemniczej budowli drapieżników. Miała wrażenie, że wraz z pojawieniem się olbrzymiej groty, zmiany w pływach wody obudziły również ten feralny pierwiastek niewyżytego odkrywcy odpowiedzialny za poszukiwanie wrażeń, uśpiony do tej pory gdzieś we wnętrzu jej rybiego mózgu. I to właśnie dzięki niemu ignorowała wcześniej wspomniane przemyślenia, brnąc niestrudzenie naprzód i ani myśląc zawrócić.

Szlak, który obrała zdawał się nie mieć końca. Na prostej drodze rzadko pojawiały się zakręty, a gdy już udało jej się na jakiś natrafić, zazwyczaj prowadził on w jedną konkretną stronę, nie dając samicy żadnej możliwości wyboru. Surowe ściany natomiast świeciły pustkami, dopasowując się swoim ponurym wyglądem do reszty otoczenia. 

Spoglądając na swój równie pusty plik kory, na którym początkowo miała zamiar zaznaczać przebytą drogę (co z oczywistych względów okazało się niepotrzebne) zaczęła zastanawiać się nad tym, czy inni trafili na podobne pustkowie. Jaskinia ponoć była ogromna, dość przygnębiająco byłoby nie znaleźć w niej nic poza pustymi ścianami, jednak z czasem ten scenariusz wydawał się karpicy coraz bardziej prawdopodobny.

Wnet mury zatrzęsły się, a otoczenie przeszyły nasilające się z każdą chwilą drgania, przerywając dotychczasowy spokój. Natężenie wstrząsów zwaliło rybę z płetw, wytrącając ekwipunek i posyłając jej chwilowo obezwładnione ciało na dno. Gdzieś w tle coś huknęło, pękło i już po chwili leżąca brzuchem do góry samica zauważyła kątem oka spód jednego z kilkunastu średniej wielkości głazów opadających miarowo na podłoże. 

Wprost na nią.

Niezbyt zgrabnie, aczkolwiek z zawrotną prędkością zmieniła pozycję, unikając zmiażdżenia. 

Uderzenie wprawiło w ruch cząsteczki piasku i mułu, które błyskawicznie wypełniły najbliższą przestrzeń, maksymalnie ograniczając widoczność. Gdy sytuacja powróciła do normy, części gruntu opadły z powrotem na swoje miejsce, a brązowooka przestała wypluwać skrzela, do których dostały się zanieczyszczenia, Romelle zauważyła przed sobą górę kamieni zagradzającą dalszą drogę. 

Może powinna być wdzięczna losowi za utrzymanie jej przy życiu, jednak skutecznie uniemożliwiał jej to fakt, że tunel, którym poruszała się przez najbliższe kilkanaście minut, chociaż dla niej samej mogły to być całe godziny, został zamknięty, a ona znajdowała się po drugiej stronie bez możliwości powrotu tym samym szlakiem do wyjścia. Dodatkowo samopoczucie ryby pogarszał widok rozerwanego burego materiału i wyglądającej z jego wnętrza puszki zakonserwowanych wodorostów, chociaż jeśli miała być szczera to tej konkretnej rzeczy akurat żal jej nie było.

Po chwilowym zamieszaniu nadszedł czas na podjęcie decyzji. Opcje były dwie. Pierwsza — spróbować pozbyć się barykady i druga — olewając blokadę ruszyć dalej. Niezależnie od wyboru, w obu przypadkach musiała liczyć się z ewentualnymi konsekwencjami, podczas próby usunięcia skał (zakładając, że w ogóle byłaby w stanie wprawić je w ruch) mogła popełnić gdzieś błąd i skończyć pod jedną z nich, natomiast dalsza eksploracja bez drogi powrotu byłaby dość ryzykownym posunięciem ze względu na skryte w mroku monstra, które w każdym momencie, zwabione nieznanym zapachem mogły wyjść jej naprzeciw. Dochodziła jeszcze kwestia znajdującego się pod murem wyposażenia, skromnego prowiantu, kory, a także podręcznych lekarstw, które ostatecznie przechyliły szalę na korzyść pierwszego planu.

Podpłynęła do górnej części ściany i wykorzystując całą swoją siłę, naparła ciałem na najbliższy głaz. Początkowo nic się nie zadziało, jednak wraz z upływem czasu ruch zaczął stawać się widoczny, aż w końcu blok przetoczył się na przeciwną stronę, pociągając za sobą kilka mniejszych odłamków. Przez powstały w ten sposób otwór mogła bez problemu przepłynąć dorosła ryba o dużo większej aparycji niż Medyczka, jednak ta postanowiła kontynuować pracę i dostać się do swojego bagażu, zaklinowanego gdzieś w połowie wysokości zapory. Ostatecznie minęło parę długich chwil nim płetwy karpicy pochwyciły podarty materiał, związały ponownie zerwany pasek i uporały się z licznymi, zdobiącymi go dziurami, chowając do środka wszystko, co zdążyło z niego wypaść. Poobijana i gotowa do dalszej drogi, spojrzała ostatni raz na stertę porozrzucanych skał. Powstrzymując się od opadnięcia na dno i zostania tam do momentu odzyskania sił, uśmiechnęła się lekko do siebie, zakodowując oraz wykreślając w głowie krótkie zdanie "Obalić mur"  po czym popłynęła naprzód. Droga wciąż była nieznośnie prosta, lecz teraz na jej końcu tliło się światło, niema obietnica wielkich rzeczy, czekających na najwytrwalszych podróżników.

<CDN>

Gratuluję! Twoim kolejnym zadaniem jest:
"Znajduje Cię jaskiniowy szczupak. Jeżeli chcesz przeżyć, musisz uniknąć konfrontacji z nim. Jeśli Twoja szybkość wynosi >10, możesz spróbować przed nim uciec. W innym przypadku musisz znaleźć schronienie."

9 marca 2022

Od Leona - „Lodowe łuski” (Labirynt cz.1)

Głowa mi pękała. Podniosłem się z dna i pomasowałem pulsujące czoło. Czułem się, jakbym dostał jakimś kamieniem. Długo nie zastanawiałem się, skąd wziął się ten ból, ponieważ moją uwagę przykuło pomieszczenie, w którym się znajdowałem. Nigdy nie widziałem czegoś podobnego. Przypominało to jaskinię, wyłożoną lodem. Podłoga, ściany i sufit były krystalicznie niebieskie i gdybym miał nogi, prawdopodobnie wyrżnąłbym się na śliskiej powierzchni. Mimo tego podpłynąłem do dna i przejechałem płetwą po podłodze – dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, jaka ona i całe pomieszczenie było zimne. Przepłynąłem wzdłuż ściany, widząc swoje odbicie. W pewnym momencie krzyknąłem przerażony, kiedy na miejscu mojej głowy, pojawiła się trupia czaszka, należąca… prawdopodobnie nie do ryby. Nie wiedziałem czym osobnik był, ale nie przypominał mi niczego, co znałem – no może prócz jednego, jego wyrazu twarzy. To dobrze znałem, paszcza otwierająca się w niemym krzyku. Istota patrzyła na mnie swoimi pustymi oczodołami. Gdy zacząłem zastanawiać się, co z nim się mogło stać, poczułem, jak moje łuski bolą ze sztywności – inaczej rzecz ujmując, chyba zaczynałem zamarzać. Spojrzałem na swoje ciało, a potem na osobnika zamarzniętego w ścianie.

- Cholera! Nie chce stać się paluszkami rybnymi! Gdzie jest wyjście?! – zacząłem okrążać całe pomieszczenie w poszukiwaniu wyjścia, ale okazało się, że przy ścianach, na podłodze oraz na suficie nie było żadnego otworu. Zacząłem wiec panikować i pływać w kółko, powtarzając za każdym razem, że zamarznę. Dzięki szybkiemu ruchowi, krew w żyłach zaczynała mi płynąć szybciej, więc zrobiło mi się trochę cieplej, niestety straciłem też trochę energii, więc opadłem na dno, aby odpocząć. – Dobra, to może jeśli przypomnę sobie, skąd się tu wziąłem, to znajdę wyjście – oczywiście jednym z oznak szaleństwa jest rozmowa z samym sobą, przez co właśnie przechodziłem. 

Spróbujmy przypomnieć sobie, co było wczoraj… a może dzisiaj, tylko wcześniej? Nie miałem pojęcia jaka jest pora dnia, równie dobrze mogło być południe, a mogłem się tu pojawić rano, albo był wieczór, a mogłem się pojawić dzień wcześniej – chociaż nie, wtedy prawdopodobnie zamarzłbym we śnie. W takim razie musiałem tu być nie długo, skoro jeszcze czułem płetwy. W każdym razie, jak tu się mogłem wziąć? No dalej, wysil móżdżek… ostatnie, co pamiętałem, to to, jak wybierałem się na zakupy. A potem… chyba film mi się urwał. Kompletnie nie pamiętałem, co mnie spotkało w drodze. Tak, jakby ktoś otworzył moją głowę i wyciągnął z niej wspomnienia. Jeśli nie potrafiłem sobie przypomnieć, skąd się tu pojawiłem, jak miałem się stąd wydostać?

- Nigdy stąd nie wyjdę – westchnąłem załamany, po chwili znowu zaczynając panikować. Na nowo latałem po całym pomieszczeniu, jakby ktoś mnie ugryzł w ogon. Nagle nie wyhamowałem, przez co uderzyłem w ścianę. Poskutkowało to chwilowym przyciemnieniem obrazu.

Otworzyłem oczy, czując, jak głowa ponownie mi pęka, jak na początku. Miałem wrażenie, że kiedy stąd wyjdę i popłynę do medyka, okaże się, że mam wstrząs mózgu. Mogło to być prawdopodobne, gdyby nie fakt, że w swoim życiu już tyle razy rąbnąłem sobie czymś w głowę, że gdybym miał mieć jakiegoś guza lub inny wstrząs, już dawno on by mnie zabił. Podnosząc więc głowę, jeszcze raz się rozejrzałem. Nie mogłem się tak poddać, to by było zbyt nudne i proste – zginąć jak ten nieznany koleś? Zamarznąć i wniknąć we ścianę, aby za paręnaście dekad jakaś inna, zmutowana już rybka, pojawiła się w tym miejscu z bólem głowy i spojrzała na moje kości, zastanawiając się, kim byłem i jaką byłem ofiarą, że zamarzłem? Nigdy. Na mnie czekała lepsza śmierć, powiedziałbym, że świetlana, ale świetlana może być tylko przyszłość. Śmierć chyba też, jeśli idziesz do nieba.

Nagle coś mnie oślepiło. Poruszyłem głową na boki, aby przyjrzeć się uważniej ścianie, z której dochodził jasny promień. Podpłynąłem do ściany, kiedy byłem pewien, że światełko się nie odbijało, ale znajdowało się po drugiej stronie. Przyjrzałem się uważniej lodowatej ścianie, ale niczego nie ujrzałem, nawet światełka. Kiedy zaś się odsunąłem, blask powrócił. Jeśli gdzieś było wyjścia, to tam – przynajmniej miałem taką nadzieję. Ostatnią nadzieję, bo powoli stawałem się sztywny, niczym sopel. Nie zważając na kolejny możliwy ból głowy, podpłynąłem do ściany naprzeciwko, po czym wziąłem rozbieg i z jak największym impetem uderzyłem w ścianę, z której dochodziło światełko. Na szczęście ściana ustąpiła, pękła, a ja przeleciałem na drugą stronę, czując, jak obijam sobie cały rybi bok. Wiedziałam, że następne dni spędzę leżąc w łóżku i odpoczywając.

Podniosłem głowę w górę, by zauważyć, że nie znajdowałem się już w lodowej komnacie, a światełkiem był promień słońca, odbijający się w małym kryształku. 

<CDN>

Gratuluję! Twoim kolejnym zadaniem jest:
"Płyniesz nad piaszczystym podłożem, aż nagle piasek zaczyna się ruszać i coś z niego łapie Cię za płetwę."

8 marca 2022

Od Leona - “Każda robota śmierdzi” cz.1

Jednym z ważniejszych czynności przy uprawie roślin, jest dbanie o glebę, a konkretnie, to o jej rodzaj, żyzność. Nie można zapomnieć o nawożeniu i usuwaniu wszelkich szkodników. Aktualnie sadziliśmy gałęzatki kuliste, ponieważ jakiś przedsiębiorca znalazł świetne miejsce na ich uprawę. Gdy będzie rosła, może stanowić obiekt zabaw dla małych rybek, które nie uszkodzą glonu, przez jego cienkie, poplątane nitki plechy, a w późniejszych latach, jego kulista forma będzie idealna dla nowych mieszkańców. Sam osobiście nie widziałem nic zachwycającego w tym glonie, ale klient, nasz pan. Jednak do posadzenia rośliny, potrzebowaliśmy nawozu. Zazwyczaj nawóz był przywożony na miejsce, ale tym razem dostawca się pochorował, więc byliśmy zmuszeni sami zadbać o towar. Zakupiliśmy go u naszej dobrej znajomej, również zajmującą się ogrodnictwem, jednak większość swego czasu poświęcała przy pomocy matce, w prowadzeniu sklepu ogrodniczego. Rybka nadzwyczaj miła, praktycznie niemożliwe jest nielubienie jej – a dla Diego ogromna strata, bo była homoseksualna i aktualnie miała partnerkę. Próbowałem go pocieszyć, że w wodzie jest wiele rybek, ale on to spławił zwykłym komentarzem, że teraz połowa z nas to homoseksualiści – ja się nie znam, prawdopodobnie stwierdził to przez gorsze samopoczucie, albo fakt, że już drugi raz zakochał się w lesbijce. 

Płynąc z towarem, zaczepionym na naszych grzbietach, rozmawialiśmy o rzeczach przyziemnych – on nie dawno zainteresował się dzierganiem, a ja go wyśmiałem, że na święta podaruje mi szalik. W zamian stwierdził, że jestem tak tłusty, że go nie potrzebuje, a następnie naszą uwagę zwróciła rybka, która aktualnie próbowała ukraść czyjeś perły. Tak jak praktycznie wszyscy, obserwowaliśmy całą sytuację, która zakończyła się zbesztaniem dzieciaka przez starszą panią, która uderzyła go jeszcze w głowę laską. Uwielbiałem za to starsze osoby – zawsze sami wymierzali sprawiedliwość, a jeśli ktoś był przeciwny temu, oni również dostawali rózgą w głowę. Tak naprawdę co zrobisz takiej starszej osobie? Zamkniesz w więzieniu? Jednocześnie zapewnisz jej darmowy dach nad głową i jedzenie, a jeśli nie dopilnujesz, aby spożywała swoje leki, zostaniesz oskarżony o umyślne, bądź nie, zabójstwo. Starsi to mają dobrze. 

- Chodź, przepłyniemy przez ten budynek – wskazałem na wysoką skałę, pełną tuneli. Pełniła funkcję administracyjne i to właśnie za nią mieliśmy zasadzić gałęzatki. 

- Nie wiem, czy to dobry pomysł, z nawozem na grzbietach – stwierdził Diego, ale go zignorowałem i wpłynąłem do środka.

- Co się może stać. Tędy będzie szybciej – Diego o chwili ruszył za mną, kręcąc z niedowierzaniem głową. Inne ryby rzucały nam tylko przelotne spojrzenie i płynęły w swoim kierunku, kiedy nagle ktoś zawołał, że w środku znajdował się jeżowiec. Momentalnie stanąłem jak wryty, a Diego znalazł się obok mnie.

- Spokojnie, to na pewno jakiś żart – powiedział, ale ja po chwili zobaczyłem tego morderczego szkarłupnia. Kiedy ruszył w moim kierunku, nie wytrzymałem i zacząłem się wydzierać. Szybko się odwróciłem i chciałem wskoczyć na Diego, na jego grzbiet, aby to coś mnie nie dopadło, przez co cały towar wysypałem na ziemię. Oplotłem płetwy wokół samca i obserwowałem zwierzę.

- No już już, to nie miejsce dla ciebie – powiedziała żółta rybka, która po chwili złapała w siatkę jeżowca, aby go stąd wynieść. Potem spojrzała na nas, a następnie skierowała wzrok na syf, jaki zrobiłem swoją panikę. – Nie no, dopiero tu sprzątałem – westchnął, wskazując rozwalony na podłodze nawóz.

<Irek?>

6 marca 2022

Labirynt Zielonych Barw - wiosenne wydarzenie

Labirynt Zielonych Barw

Moi drodzy, przed nami kolejne wydarzenie! Oto Labirynt Zielonych Barw, wydarzenie fabularne, które polega na napisaniu serii opowiadań - ale to dopiero w zasadach. W wydarzeniu może wziąć udział każdy i z tą myślą zostanie ono rozpoczęte. 

  • Wydarzenie będzie trwać w dniach 06.03 - 16.04 do godziny 21:00, czas będzie odliczany w liczniku na pasku bocznym oraz na dole postu.
  • Aby ukończyć Labirynt, należy wykonać 6 losowo wybieranych zadań Labiryntu.
    • Na początku każdy otrzyma 1 zadanie Labiryntu.
    • Opowiadanie z Labiryntu musi mieć min. 700 słów.
    • Za każde opowiadanie z Labiryntu postać dostaje 3 AP i 120 pereł niezależnie od tego, czy ukończy wydarzenie.
    • Zadania może wykonywać tylko jedna postać osoby.
    • Tytuł opowiadania z Labiryntu musi być zakończone "(Labirynt)".
  • Za ukończony Labirynt postać otrzyma dodatkowe 4 AP, 200 pereł, tytuł "Uciekinier Labiryntu" oraz 1 punkt karmy.
  • 17.04 pokaże się post podsumowujący. Zostaną w nim zawarte następujące informacje:
    • Kto ile zadań wykonał, jakie nagrody zdobył oraz ile słów napisał w sumie.
  • Wydarzenie jest fabularne, ale nie włącza się w kanoniczne opowiadania. Można powiedzieć, że jest to sen albo masowe halucynacje.

Wprowadzenie do fabuły: 

» Zmiany w pływach wody odkryły wejście do tajemniczego labiryntu. Jest to przeogromna jaskinia pod dnem Zbiornika, o której nie wspominają żadne istniejące zapiski. Z tego powodu zostaje zorganizowana ekspedycja, a Ty jesteś jednym z koi, które zgodziły się wziąć udział. Każdy płynie sam, ze swoimi zapasami i plikiem kory do robienia notatek. «

Każda z obecnych osób dostaje swoje pierwsze zadanie.

  • Akhifer/Irysahyta: Spotykasz na drodze zagubionego, wygłodzonego karpia. Obcy prosi Cię o odrobinę jedzenia, jednak nie może nic w zamian zaoferować.
  • Feliks: Atakuje Cię mięsożerna roślina poruszajca się z ogromną szybkością.
  • Romelle: Twoją ścieżkę zasypały kamienie. Jeżeli Twoja siła wynosi >7, możesz usunąć te kamienie z drogi własnopłetwnie. Inaczej musisz poszukać czyjejś pomocy, niekoniecznie od ryby.
  • Tenebrae: Podczas pływania wśród krętych korytarzy nagły prąd zabiera Ci notatki. Musisz je pozbierać.
  • Aura/Nirimi: Spotykasz się z innym podróżnikiem, który daje Ci wskazówki, jak przedostać się do kolejnego pomieszczenia. Starasz się zastosować do jego wskazówek.
  • Tafla: Jakiś dziwaczny stwór zastąpił Ci drogę! Okazuje się być równie inteligentny co Ty i o dziwo przyjazny. Pragnie Ci pomóc przepłynąć dalej. Ty nie wiesz, czy można mu ufać.
  • Leon: Wpływasz do lodowej komnaty. W jednej ze ścian zamarznięty jest jakiś starożytny trup. Szybko dociera do Ciebie, że Ciebie również może to spotkać. Próbujesz uciec.
  • Psyche: Na Twojej drodze staje stado podwodnych, śmiertelnie jadowitych pająków.

5 marca 2022

Wiosna w Koi Paradise

Kochani, pora na wiosnę! 

Dni stają się coraz cieplejsze, słońce wspina się coraz wyżej, a mrozy skutecznie puszczają! Lodu nie ma już od jakiegoś czasu, pojawia się sporadycznie jako cienka warstewka, gdy w nocy trochę bardziej schłodzi. Co to zmienia dla ławicy Koi Paradise?

  • Można już zbliżać się do górnych części zbiornika.
  • Pojawiło się mnóstwo drapieżników, zarówno w wodzie, jak i poza nią.
  • Zbieracze intensywnie poszukują pożywienia, by nadrobić braki w magazynie.
  • Jest zwiększona ilość narybku, jednak znaczna jego część przebywa w Przedszkolu.
  • Woda jest o wiele cieplejsza i nie grozi już nikomu nagły zgon.

Z kolei mówiąc o niefabularnych sprawach — jutro rozpocznie się wiosenne wydarzenie! Będzie trwało do 17 kwietnia i będzie w całości oparte o pisanie opowiadań. Liczę na Waszą aktywność, bo nagrody będą pokaźne!

Bezpiecznych roztopów!
~ Akhifer

Od Akhifer - "Pewna historia pewnej rybki"

Istnieje pewna rybka, raczej o niej wiecie

Można rzecz, najsamotniejsza rybka na świecie

Zwano ją Akhifer; dlaczego tak samotna?

Bo nie przyszło jej poznać żadnego zalotka

Wciąż tyle obowiązków, czasu ciągle mało

Na adoratorów w ogóle nie starczało

Może jakiś ktoś był, Akhifer nie wiedziała

Na swoich obowiązkach ciągle się skupiała

Nie zwróciła uwagi na pewnego karpia

Co wciąż czaił się na alfę jak taka harpia

Czekał tu to z kwiatami, to z błyszczącą perłą

I to nie taką perłą, której wszędzie pełno

Shivoy - tak miał na imię - był bardzo cierpliwy

Już na sam widok Ferki robił się szczęśliwy

Nieważne, że strażniczka nie miała wciąż czasu

On by dla niej wrzesz świat przepłynął bez kompasu

Zakochany po uszy, choć uszu rybom brak

Gdy była tuż obok, nagle znikąd mówił wspak

Śmiali się kumple "W alfie próżno szukasz serca"

On już wiedział swoje; miłość to nie morderca

Miłości trzeba ufać, on ufać potrafił

I dobrze sam wiedział, że na wybrankę trafił

Musiał w końcu raz powiedzieć, co do niej czuje

Inaczej widziałby siebie sam jako szuję

Lecz gdy prawie powiedział te przepiękne słowa

W jego drogę wszedł starzec, co więcej niemowa

Takiemu zawsze trudno przekazać, co musi

Więc Ferka co mogła próbowała wydusić

Zajęło to wieki (nie na serio, choć długo)

Shivoy, chociaż nie chciał, pozostał tylko sługą

Nie zdążył powiedzieć swoich słów wymarzonych

Że chciałby Akhifer wreszcie podjąć za żonę

<Koniec>

1 marca 2022

Podsumowanie lutego


Rybki kochane!

No i minął luty, najkrótszy w roku i stosunkowo najcichszy w historii bloga miesiąc. Ale za to jakie wspaniałe wydarzenie się odbyło! Spontaniczny Konkurs Memiczny, który zapoczątkował galerię memów z Koi Paradise. Poza konkursem nie zadziało się dużo, opowiadań nie napisała nawet połowa rybek, jednak zamiast karać tych, którzy nie znaleźli czasu dla bloga, postanowiłam nagrodzić tych, którzy temu podołali. Rybki na podium otrzymują trzy razy więcej nagrody za podsumowanie, zarówno AP, jak i perły.

Ilość słów

  1. Romelle wygrywa po napisaniu 1897 słów w 2 opowiadaniach.
  2. Leon na drugim miejscu, napisawszy 1279 słów w 2 opowiadaniach.
  3. Akhifer za nim, z sumą 935 słów w 1 opowiadaniu.
  4. Irysahyta ostatni, mając na koncie 723 słów w 1 opowiadaniu.
Zagrożenia
  1. Aura nie napisała żadnego opowiadania po raz kolejny, otrzymuje drugie ostrzeżenie.
  2. Feliks, Tenebrae, Tafla, Psyche i Nirimi nie napisali opowiadania, ale zgodnie z powyższą decyzją nie otrzymują ostrzeżenia.

Bonusy

Mistrzem Miesiąca został Leon, dostając 3 z 7 głosów. Ponownie o włos uniknęliśmy równych głosów kilku rybek na raz. Feliks za mocą Kwiatu otrzymuje 1 AP i 10 pereł, jest to ostatni miesiąc, kiedy przysługuje mu ten bonus.

Ze względu na wydarzenia, jakie się obecnie odbywają, nie tylko Wam dziękuję za pojawienie się na tym blogu, ale także życzę Wam bezpieczeństwa i silnego ducha. Trzymajcie się ciepło, kochani.

~ Akhifer