31 stycznia 2022

Od Leona "Dorosłość nie bierze jeńców cz.1 - Konie, piranie i śmietnik"

Czy chcecie poznać jedną z najbardziej szalonych, pozytywnie zakręconych, cudownych, empatycznych rybek, z którą można konie kraść? A konkretnie koniki morskie na farmie Borysa. Rybkę, która pochłonie setki kiełżów zdrojowych i wybeka cały rybi alfabet? No dobra, może do połowy. Koi, która trenuje karate, ma czarny pas i tylko, ale to tylko raz połamała mi nos? Naprawdę lepiej nie zgadzajcie się, kiedy proponuje wam naukę „paru chwytów”. Czy chcecie poznać, moją dziewczynę? (Jeśli nie, to na pewno połamie ona wam nos).

Elka aktualnie zajmowała się moim młodszym rodzeństwem, wśród których była Maarlen, moja najukochańsza siostrzyczka. Zgodziłem się zabrać małą na pokaz jej ulubionych koników morskich, a Elka mi w tym pomogła – krótko mówiąc wmówiła mojemu szefowi, że jest poważnie chora i jestem jedyną osobą, która może zająć się jej chorą babuszką. Po części to była prawda, jej babcia była chora ze starości, a mój szef znał tę rybkę. W sumie, to wszyscy ją znali, ponieważ dawniej była modelką z boskim ogonem – tak słyszałem. W każdym razie, razem z Elką i Maarlen (oraz resztą mojego rodzeństwa, które rodzice kazali nam zabrać) w samo południe stawiliśmy się na farmie Borysa, który urządzał przedstawienia dla najmłodszych, z użyciem koników morskich. Gdyby nie tłok maluchów, z jakimi przyszliśmy, nie wpuścił by nas – ostatnio podkradliśmy mu jego starą, ale energiczną kobyłkę. To była krótka przejażdżka, Elka założyła się ze znajomą, że utrzyma się na koniu z przynajmniej dziesięć minut i tak też się stało, chociaż miała szczęście, bo w ostatniej minucie pojawił się Borys i musieliśmy oboje uciekać. Oczywiście oddaliśmy mu kobyłkę wieczorem, kiedy zgubiliśmy jego małe piranie w glonach. 

Elka była moja, a ja jej – w pewnym sensie. Nasza relacja nie opierała się na „prawdziwej miłości zakochanych”, ale na miłości, jaką darzy siebie rodzeństwo. Nie byliśmy nim, jednak znaliśmy się od małego. Poznałem ją, kiedy próbowała ratować młodszą rybkę przed wściekłą piranią. Potem się okazało, że jedna pirania uciekła z kliniki weterynaryjnej i wcale nie miała wścieklizny, jak początkowo przypuszczaliśmy. Los chciał, abym spotkał ją całkowicie przypadkowo, ale również, abym ich uratował, niczym prawdziwy heros na swoim rumaku – z tą różnicą, że moim rumakiem był kontener na śmieci. 

Matka chciała, abym wyrzucił śmieci. Proste. Wziąłem worek i wtedy dostałem w głowę piłką. Mój młodszy brat Aleksy stwierdził, że chce się ze mną bawić. Chciał pograć w piłkę, ale gdy mu wytłumaczyłem, że aktualnie nie mogę, bo muszę wynieść śmieci, znowu kopnął piłkę. Tym razem jej uniknąłem. Z radością pokazałem mu język i wyskoczyłem za drzwi ze śmieciami. Podszedłem do kontenera, otworzyłem klapę i kiedy wrzuciłem do środka śmieci, Aleksy znowu kopnął w moja stronę piłkę. Nie słyszałem, gdy otwierał drzwi, dlatego nie będąc na to przygotowanym, dostałem znowu w głowę, ale tym razem, pod wpływem siły, z jaką leciała piłka, wpadłem do kontenera, który poruszony nagłym ciężarem, postanowił się stoczyć w dół ulicy. Powoli się wygramoliłem i wydostałem głowę na zewnątrz. Gdy zauważyłem, że pędziłem przed siebie, zacząłem krzyczeć. Kontener jednak w końcu musiał się zatrzymać, a gdzie? W miejscu, w którym pirania chciała zaatakować Elkę.

Każdy sobie myśli „takie rzeczy spotykają innych”. Więc jakim cudem wpadłem do kosza na śmieci i jechałem na nim przez ulicę, by po chwili zjechać na pobocze, wpaść na ławkę i wylecieć ze śmieciami na wredną piranię? Powiem wam czemu – abym był bohaterem. 

Wystraszona pirania uciekła, kiedy dostała śmieciami w głowę, a ja leżałem na piasku i obserwowałem gwiazdy, latające nad moją głową. Wtedy jedna z nich zamieniła się w niebiesko-żółtą rybkę, która zabrała mnie do lekarza.

Do dziś wspominamy z Elką ten dziwny dzień. Nazwała mnie wtedy „Śmierdzącym bohaterem” i chociaż nie używa tego na co dzień, praktycznie każdy z naszej klasy wiedział, kim byłem. 

Z czasem zbudowaliśmy z Elką bardzo silną więź i aktualnie ona była moja, a ja jej.

Niestety w pewnym okresie naszego życia trzeba była wydorośleć i zrozumieć, że dzieciństwo dobiegło końca, a problemy, przed jakimi chronili nasz rodzice, są teraz naszymi problemami. Jaki kłopot pojawił się w życiu moim i Elki? Newt. Ten problem nazywał się „Newt”. 

<CDN>

Od Brae'a CD Romelle - "Tenebrae miał wątpliwości" cz.5 [13+, przekleństwa, buzi!]

Szare ściany z kamienia błyskały w mroku z każdej dostępnej strony, otaczając samotnego Brae. Ciemny, mokry piasek, pełen nieprzyjemnych i ostrych kamieni sypał się tuż pod ciałem Jitonga, którego myśli były prawie tak ciemne, jak mrok panujący wokoło. Wydawało mu się, czy to miejsce naprawdę zwężało się wraz z długością, albo też jego zmysły najzwyczajniej płatały mu figle?

Nie, to nie był żart. Zaraz faktycznie nie będzie mógł zawrócić, gdyż najzwyczajniej zabraknie mu miejsca. Być może nie czuł niepokoju, kiedy jego płetwy delikatnie muskały wilgotną nawierzchnię tunelu. Być może nie czuł go również, kiedy uświadomił sobie, że zaraz się zaklinuje. Myśl jednak, że już nie będzie mógł j*b*ć Akhifer była jego całym bólem. Okropne. Pozwolić jej w spokoju rządzić? Najpierw będzie musiała się go pozbyć!

Dobrze, że nie miał klaustrofobii – inaczej niewiele zdziałałby w tym miejscu. Nie pamiętał już, jakim cudem oddzielił się od Romelle. Zresztą, nawet nie próbował sobie o tym przypomnieć. Jedyne, czego chciał teraz dokonać, to zwinąć się stąd jak najszybciej i wrócić do swojego bezpiecznego kokonu. To znaczy; swojego domu. Nawet jego praca nie była taka zła i całe to codzienne spotykanie się z innymi rybami (mówię wam, oni są przerażający) w świetle tego wszystkiego bladło i było niemal... akceptowalne. 

– Jakie są najbardziej introwertyczne zawody?

Próbował zająć sobie czas, na tyle, ile tylko mógł.

– Cóż, na pewno nie Jitong – mruknął.– Za mało układania wodorostów i samotnego rozmyślania nad znakami, za dużo p**rd*l*n*a o ziemniakach.

Westchnął, przypomniawszy sobie, jak dużo ścieżek rozwoju mógł wybrać. Jak dużo innych opcji na niego czekało z otwartymi płetwami. Choćby ten żołnierz; całkiem zawód porządny.  Strasznie się tobą wysługują, no, ale umiesz walczyć, i możesz wp**rd*l*ć innym.

– Jak zostanę tym kapłanem, to już nikt nie będzie mi rozkazywał – rozmarzył się. – A jak smokiem, to dosłownie spale połowę koi. Ogień w wodzie. Tego jeszcze nie wiedzieli.

Tak oto rozmawiając sobie sam z sobą, zawrócił w drogę powrotną. Kim było stworzenie, które go goniło? Nie wiedział, i szczerze nie zależało mu, by wiedzieć. Teraz spokojnie wróci do domu, zapominając o Romelle, którą tutaj zostawi i o tym drugim gościu. Uśmiechnął się. W końcu należą mu się wakacje.

<Ktoś?>

Od Irysahyty - "Gość w dom, Ryuu w dom" cz.2

Następnego ranka Irek starał się nie pokazywać swojej irytacji z winy obecności gościa. W nocy ogarniał pokój dla niego, z legowiskiem i wszelkimi udogodnieniami, jakie powinno zapewniać się gościom i przez to się nie wyspał. Dryfował po własnym domu, ledwo ogarniając, co jest dwa plus dwa, a do tego musiał przygotować posiłek dla swojego nowego tymczasowego współlokatora zanim uda się do pracy, bo tego wymagało dobre wychowanie, a poza tym nie chciał, by obcy grzebał mu w spiżarce w poszukiwaniu jedzenia, bo jeszcze coś wykradnie.

Gdy tylko na horyzoncie pojawił się Mordick, irytacja Irka wzrosła jeszcze bardziej. Idź sobie. Wynoś się. Rybo, nie widzisz, że szykuję się do pracy? Ale na razie milczał, rzucając tylko szybkie, agresywne spojrzenia, żeby tylko karp nie wpływał mu w drogę. Może zdąży pójść do pracy, zanim puszczą mu nerwy. Sprzątanie zbiornika było przynajmniej przyjemne, nie to co opiekowanie się niechcianym gościem.

W pracy przynajmniej można było na głos ponarzekać.

– To jakaś paranoja, Suchy, mówię ci! Przychodzą tacy do ciebie w środku nocy, nie dają się wyspać i zanim się obejrzysz masz na łbie jakiegoś ryba nie wiadomo skąd. A ty nie możesz się odezwać, bo przecież jesteś tym grzecznie wychowanym. Paranoja, mówię ci! Paranoja! 

– No ja się z tobą zgadzam! – wtórował mu w narzekaniach Suchy, dobry przyjaciel Irka, który również pracował jako Sprzątacz. – No jak tak można? Komuś na chatę wbijać w nocy. Kto to widział? W środku nocy! No ja ci współczuję, Irek. Wpłynąłeś w smołę, brachu, przykro mi. A przystojny chociaż ten Mordick? 

– A kto go tam wie. Nie widziałem go, w nosie go mam. Ja chcę spokojnie żyć! 

– Prawda! Zaraza to! Niech spływają na ląd, zamiast porządnych obywateli męczyć. – Koralowe koi z czarnymi kropkami rozlanymi po ciele jak u biedronki uderzyło o metalową puszkę ogonem. – Zaraza! Nie mogę ruszyć. Irek, wierzgnij no płetwą. 

Pasiasty karp zamachnął się płetwą ogonową  jednocześnie z kumplem, wydobywając jednocześnie puszkę z piachu. Była cała kolorowa, posiadała jakieś niezrozumiałe dla ryb napisy (nie były w karpiowym), a do tego była zmiażdżona i popękana, tworząc niebezpiecznie ostre krawędzie. 

– Diablica! Żeśmy się mało nie pocięli. Głupi mają szczęście, co nie, Irek? 

– Ta… Szczęśliwy wypadek – wymamrotał Irysahyta, ledwo przejmując się słowami kumpla. 

W puszce było bowiem coś małego i nietypowego, zupełnie schowanego przed światem. Przyciągnęło to uwagę samca i dość szybko stało się obiektem zainteresowania jego towarzysza. Musieli to tylko jakoś wyciągnąć. 

<CDN>

Od Feliksa CD Tenebrae'a - "Wszyscy kochają Akhifer" cz.2

Wiecie co?! Feliks nie zgadł ani razu. I trudno.

W rybkowym świecie, rybkowe sny, przekształcają się w piękne marzenia, a następnie ulatują jak bąbelki powietrza ku górze, spajają z błyszczącą taflą wody, wzbijają na jej powierzchni drobniusieńkie fale i rozpryskują się w ostatnim swoim tańcu, trwającym nie dłużej, niż ułamek sekundy. Takie marzenie ucieka z małej główki, przy akompaniamencie pobłażliwych westchnień wodorostów i potężnych, omszałych skał. A także ku olbrzymiemu zaskoczeniu właściciela owego niewinnego marzenia, zmieszanemu niesmacznie z żalem, czy też, ściślej ujmując, pewnego rodzaju poczuciem bycia głęboko pokrzywdzonym przez własną jaźń.

Minął już dobry miesiąc, odkąd nasz wojownik dotarł do nowego domu i poczuł się w nim... nieco inaczej, niż w każdym innym miejscu kiedykolwiek. Tak jakby, hm. Lepiej.

Feliks poruszał się szybkim, acz z lekka zygzakowatym ślizgiem, pozostawiając za sobą coraz większe połacie ziemi. Wyglądał przy tym jak ognisty, myśliwski pies, gwałtownie węszący coraz wyraźniejszy, coraz bliższy trop. Spokojnie: jak wiemy (jeśli nie jesteśmy akurat pół godziny po kolokwium, które uwaliło pół rocznika i nasze myśli nie wypłynęły po nim z głowy jak glutowate białko rozbitego jaja), oczywiście nie mogło być to prawdą. Feliks był tylko małym koi i jako taki nie miał zbyt wybujałego zmysłu powonienia. Można nawet powiedzieć więcej; oprócz okrągłych, pustych oczek i imponującej, choć z wierzchu niemal niewidocznej, linii bocznej, zmysły miał tak średnio wyostrzone.

Czego szukał? Szczęścia? Pieniędzy? Ciągu sukcesów zawodowych, które mogłyby doprowadzić go do zasłużonej emerytury oficerskiej w gronie rodziny, na działce w Bieszczadach? Otóż nie.

No ludzie, trochę ogarnięcia nie zawadzi. Czego mogła szukać ryba na dnie zbiornika? No żarcia. To jeśli już wszystko wiemy, możemy z satysfakcją spełnionego bajkosłuchacza poznać ciąg dalszy historii naszego małego wojownika. 

A zaczęło się to wszystko, gdy główka Feliksa znienacka zderzył się z czyimś bokiem. Niespodzianka najwyraźniej wytrąciła z uwagi zarówno Feliksa, jak i jego bezczelną przeszkodę, bowiem zanim dzielny komandos zdążył otworzyć pyszczek i na nią nakrzyczeć, dobiegły go rozsierdzone słowa o banalnie standardowym przekazie. Coś jak...

- Patrz, gdzie płyniesz! - Zanim echo ucichło, a Feliks naprawdę otworzył pyszczek, dogoniło je jeszcze - każde poruszenie płetwami może być twoim ostatnim, durny...

I tego już ów niepraktyczny głaz nie zdążył zakończyć.

Ciężka płetwa spadła prosto na jego krzywy... ryj? Och, istotnie, przeszkoda okazała się całkiem żywą rybą. I to rybą o niezbyt zachęcającej powierzchowności. Z jakiegoś powodu zachęciło go to do powtórzenia ciosu.

- Przestań, do cholery! - wrzasnął rybkosz truposz, wymachując częściami ciała kręgowców wodnych, stanowiącymi narząd służący do utrzymywania równowagi oraz regulowania prędkości i kierunku poruszania się w wodzie. Feliks z nieukontentowaniem stwierdził, że jego przeciwność nadal zachowuje się niefrasobliwie.

Jeszcze jeden wymach.

Tym razem jegomość odpowiedział tym samym, składając na czole Feliksa pocałunek śliskiej płetwy. Nasz bohater wzdrygnął się, ponawiając atak.

Wtem, obcy głos (czy zresztą głos przeciwnika był znajomy? Przez te kilka sekund zdążyli się już aż tak do siebie zbliżyć?) przedarł się przez zasłonę tysięcy bąbelków, które wzbijali wokół siebie walczący. Oto Akifiker? Akihifer? W każdym razie ta nadobna istotka, która zarządzała całym niebiańskim przybytkiem, wpłynęła pomiędzy nich i z marsową miną wyciągnęła jedną swoją płetwę ku jednemu, jedną ku drugiemu, licząc pewnie na ich opamiętanie.

Pierwszy zreflektował się tamten ciul, który stanął na drodze Feliksowi.

Jego szczęście.

Zaczął nawet coś tam mlaskać w kierunku szefowej, lecz zagniewany żołnierz nie rozważał już nad sensem jego słów, gdyż uznał, że zjawiska takiego nie sposób przyporządkować do żadnej ze znanych światu wartości. Przybrał więc tylko jeszcze bardziej nieodgadniony niż zwykle wyraz pyska.

- Feliks? A Ty? - z zadumy wyrwał go głos niewieści. Przez chwilę sołdat myślał nad godną odpowiedzią.

- Co? - zwrócił się ku niej, a ona? Westchnęła.

- Pytałam cię o coś.

- Zgadzam się. Stanowczo się zgadzam, Akih... Masz rację, szefowo.

- No dobrze... - Przywódczyni potarła oczy swoją zgrabną płetewką. - Zatem pozostaje mi tylko jedno wyjście.

Feliksa zaintrygowały te słowa. ALE nie na tyle, by nie posłał jeszcze jednego, nienawistnego spojrzenia rywalowi.

< Akhifer? Brae? Ktoś weźmie ten żarcik? xD >

26 stycznia 2022

Nirimi dorasta!

Nirimi osiąga pełnoletność!

Od dzisiaj zajmuje stanowisko Szamana. Jej nowy formularz znajduje się tutaj: =KLIK!=

19 stycznia 2022

Od Akhifer - "Podczas tamtych sezonów jest słońce" cz.4

Akhifer wpadła do swojego domu, trzaskając klapą służącą za drzwi. Rzuciła się na legowisko z wodnej roślinności, gdzie czekała już na nią wygodna, cierpliwie znosząca smutki poduszka.

– Jasna padalnica! – samica wrzasnęła na całe skrzela, co wywołało ból. Nie była przyzwyczajona do krzyczenia. – Czemu to musi być tak diabelsko trudne?! Pierwotny, czemu nie możesz czegokolwiek ułatwić? Mam już dość! Mam po prostu dość! Zabierzcie mnie z tego wariatkowa...

Karpica obróciła się na grzbiet, pozycja raczej nieprzyjemna dla ryb, jednak w tym przypadku wyjątkowo skuteczna w wyciszaniu natrętnych myśli. Ilekroć pojawiały się problemy, najpierw przychodzono do niej, potem przychodzono do starszyzny ławicy, a na końcu narzekano na alfę, która nawet nie zdążyła w pełni poznać danej sprawy, bo przekazano ją komu innemu. Przynajmniej kwestia jedzenia się rozwiązała, ale zapewne nie na długo i potem znowu będzie trzeba kombinować. To zabawne, niektóre ryby nawet nie miały pojęcia, jak bardzo Ferka manipulowała społeczeństwem w trakcie zimy, by zachować spokój w ławicy. Gdyby się dowiedzieli, z pewnością wywołaliby bunt, no bo jak to tak? Alfa manipuluje innymi? Szemra za ich plecami, ryzykuje głowę, żebyśmy choć trochę się w trakcie zimy ogarnęli? Tak nie wolno! Buhu, Bractwo Mrocznego Kanionu miało rację!

Bractwo Mrocznego Kanionu. Nazwa, która zawsze wisiała nad Akhifer jak widmo śmierci nad śmiertelnie chorą osobą. Może się od nich uwolni, ale najprawdopodobniej nie i wreszcie sami ją dorwą i ułożą według siebie. Szczerze? Nie byłaby zła. Ba! Byłaby wdzięczna, że wreszcie nie musi użerać się z tymi wszystkimi wariatami w tym wielkim wariatkowie. Gdyby powiedziała swoje myśli na głos, od razu zostałaby zrzucona ze stanowiska. To była ironia tak wielka i przepiękna, że już nie raz kusiło Ferkę zrobić coś takiego. Powiedzieć wprost, co myśli o swoim stanowisku i wynieść się na jakieś zatyłcze, bo i tak wyrzuciliby ją na banicję. Zostałaby sobie hodowcą małż i wylegiwałaby się całymi dniami na piachu odizolowanej od Zbiornika dolinki, popijając sok z raka. Przynajmniej miałaby spokojnie i leniwe życie, a nie ciągle jakieś problemy, intrygi, korupcja i czego innego jeszcze smoki nie wymyśliły. Ile można, do diaska? Żeby trafił się taki jeden dzień, jeden jedyny, gdzie Akhi mogłaby tylko leżeć i pachnieć po rybiemu, to może bycie alfą znowu miałoby jakiś smak. A tak to zrobiło się niesmaczne i przeżute do dna. Niech ktoś ją wyratuje z tej wieży obowiązków, bo za chwilę się udusi, no! I tyle będzie z alfy Akhifer.

– Wiesz, Małyż – zagadała do swojego małża. – Gdyby tak się trafił jakiś przystojny samiec, któremu żadna miłość obecnie nie zagląda w oczy, może by to wszystko było bardziej znośne. Nie byłabym sama, miałabym się komu wygadać, z kim się pośmiać. A tak nie mam nikogo. Tylko ciebie, ale ty nie pożartujesz z mojej sytuacji, bo w ogóle nie mówisz. Taka trochę smutna sytuacja, nie sądzisz? Jestem zupełnie sama.

Woda w domu była zimniejsza niż powinna, dawała nieprzyjemne mrowienie łuskom i skórze, a do tego panował przeciąg, pewny sprawca zaniżonej temperatury. Nie było tu tak przytulnie jak kiedyś. Obecnie ten dom kojarzył się swojej gospodyni z samotnością i marną, nic nie dającą ucieczką od problemów zewnętrznego świata, które i tak prędzej czy później zawalą swoim ciężarem te tekturowe ściany. Było tu duszno, choć przeciąg nieustannie wymieniał wodę na świeżą. Cztery ściany, choć nieruchome, kurczyły się nad głową Strażniczki, przyprawiając o nudności. To nie była już bezpieczna tak jak kiedyś przystań ciszy, gdzie istniała tylko Akhifer oraz jej miniaturowy, nierealny światek. Dom stał się więzieniem, do którego karpica samowolnie wracała, gdy praca na rzecz społeczeństwa stawała się zbyt ciężka. Zamknięte bure ściany o kolorze martwicy, wszechobecna ciemność, doprawdy wymarzone więzienie - według władz, które do owego więzienia wracają. I więzienie nie powinno być w domu. Akhifer chciała się tu czuć bezpieczna.

Żółtawy karp obrócił się do bardziej naturalnej pozycji na boku, zastanawiając się nad sensem swojego istnienia. Oczywiście tak można powiedzieć w ogromnym skrócie, bo w głowie Ferki plątała się cała masa przeróżnych myśli, o których nawet nie warto wspominać, bo naśmieciły by innym pod czupryną. A tak przynajmniej pozostawały tylko przy Akhifer, nie szkodząc nikomu innemu, bardziej słuchanemu przez rybki w ławicy. Tylko Strażniczka zalegała w miejscu, chcąc zwyczajnie zniknąć przed światem, przytłaczana dzień i noc podłymi myślami. Czasem namawiały ją nawet do samobójstwa. Samica czuła się przez to okropnie. Odwiedziła obie medyczki, by pomogły jej z tą przypadłością, żadna jednak nie potrafiła nic doradzić. Romelle tylko zauważyła, że to z pewnością wina ograniczonej ilości światła w Zbiorniku, bo w okresie zimy zawsze wszyscy czuli się znacznie gorzej. Akhifer modliła się do Pierwotnego Koi no Ryuu, żeby była to prawda i na wiosnę jej się znacznie poprawiło.

<Koniec>

Od Psyche - "Nauka o niebezpieczeństwie" cz.1

Nieustający, wszechobecny szum panujący w zbiorniku, bąbelki chwiejnie płynące ku górze, by spotkać się z lodem po wypełznięciu spod piasku jak i płetwy miarowo uderzające wodę. Ten akompaniament wydawał się Psyche tak samo ujmujący i piękny co wtedy, kiedy pierwszy raz trafiła na wolność. Karpica nuciła, tworzyła melodię, nieznacznie przyśpieszała na refrenie.

Nie mogła uwierzyć, jak dużo jeszcze nie widziała, mimo że mieszkała w zbiorniku już od ponad roku, a podróżowała po nim dużo. Intrygował ją każdy nowo ujrzany kamień, roślina, podwodna skarpa. Płynęła coraz to prędzej i prędzej, zmierzając ku terenom, których jeszcze nigdy nie dane było jej ujrzeć. 

Lecz muzyka ucichła. Psyche przestała bić w wodę płetwą ogonową. Wokół niej zapanowała pustka, towarzyszyły jej tylko twardo ubite skały, które pozornie rozciągały się przed nią w nieskończoność. Mimo to, po krótkiej chwili ruszyła dalej. 

Na domiar złego, Psyche nie tylko była rybką strasznie ciekawską, ale nie znała też samego strachu — nie była odważna, po prostu ten omijał ją całe życie niedorzecznie szerokim łukiem. Jedyna przykrość, jaka mogła ją spotkać, to bezowocna samokrytyka i nadmierne myślenie jej główki, nie do końca do tego procederu przystosowanej. Wyrosła przez to na nieświadomą wszystkiego karpicę, która tylko czekała na, a nawet wydawała się prosić o porządny kopniak od życia, który wzniósłby jej samoświadomość na właściwą falę. Może właśnie to był dzień, żeby takowym oberwać w łuski?

 — Odradzam. — usłyszała za sobą i wtem odwróciła się do ryby. — Widzę przecież, że nigdy tu nie byłaś. Pustkowie to jeszcze nie miejsce dla ciebie.

<Ktoś???>

Powitajmy Psyche!

Powitajmy nową samicę w ławicy - Psyche!

Dołączyła do nas urokliwa Pieśniarka o imieniu Psyche z czarującym głosem, chociaż mało czarującym sposobem poruszania.

Pełny formularz Psyche możecie przeczytać tutaj: =KLIK!=

16 stycznia 2022

Od Leona - "Morderczy Ogrodnik" cz.1

- Aaaaaa! - zacząłem wrzeszczeć na całe gardło, zaciskając płetwy w pieść i zmuszając się do pozostania w tym miejscu.

- Co je... - Diego się odwrócił w moją stronę i po chwili sam wydał z siebie głośny okrzyk zdziwienia, wymieszanego ze strachem.

- Stary! Wbiłeś mi widły w ogon! - wręcz to wypiszczałem. Ból był okropny. Samiec zaraz po mnie zaczął krzyczeć i kręcić się w kółko, powtarzając "co tu robić", niczym mantrę. Starałem się zachować spokój, ale on mi w tym nie pomagał. Nie mogłem też się ruszyć, bo tylko bardziej naderwałbym ranę, chociaż tak bardzo chciałem go uderzyć. Zamiast tego złapałem go za płetwę grzbietową, a następnie nim mocno potrząsnąłem. - Wyjmij je i zabierz mnie do lekarza - powiedziałem niskim, gardłowym głosem, zaciskając mocno zęby. Samiec momentalnie się uspokoił, szybko pokiwał głową i kiedy go puściłem, podpłynął do swojego narzędzia zbrodni. Długo obserwowałem, jak się męczył  wyciągnięciem ich. Opływał dookoła, próbował złapać z różnych stron pod różnych kątem i dopiero kiedy na niego krzyknąłem, aby się pospieszył, bo inaczej zostanę kaleką, chwycił widły i powoli, chociaż jak dla mnie dalej za szybko, wyciągnął je z mojego ogona. Ponownie krzyknąłem, ale już krócej niż za pierwszym razem i opadłem na piach. 

- Leon! 

- Zabierz mnie do szpitala - wyszeptałem, jakbym umierał.

- Jasne! Nie ruszaj się nigdzie! 

- Bardzo śmieszne! - wykrzyczałem mu na odchodne, kiedy popłynął w niewiadomym kierunku. 

Jakiś czas później znalazłem się już w szpitalu. Całe pomieszczenie śmierdziało glonami. Leżałem na grzbiecie i obserwowałem bladoróżowy sufit, czekając, aż ktoś się zjawi i  mnie opatrzy. Nie miałem pojęcia gdzie był Diego, może to i lepiej, bo miałem ochotę go zabić. Kiedy mamrotałem pod nosem groźby, kierowane w jego stronę, jednocześnie wiedząc, że jedyne, na co mnie stać, to zwykłe plaśnięcie mu płetwą, drzwi w kształcie okrągłej muszli się otworzyły i wpłynęła przez nie biała ryba w czarne plamy. 

- Nareszcie ktoś mnie uratuje - westchnąłem. Samica podpłynęła do mnie i spojrzała na mój ogon.

- Co się dokładnie stało? - zapytała.

- Ja ci opowiem co się stało! - powiedziałem zawodzącym głosem.

Wszystko zaczęło się rano, wiedziałem już, że to nie mój dzień. Najpierw śnił mi się koszmar, przez który uderzyłem głową o sufit, potem wysypałem jedzenie, a na koniec prawie mi drzwi się połamały, bo jakiś większy dzieciak na sterydach stwierdził, że się na nich wyżyje. Wiesz jak ciężko jest takiego uspokoić i nie dostać w twarz? Kiedy się już z nim uporałem, a luki w drzwiach zakleiłem, poszedłem do pracy. Ale na drodze też nie było miło. Prawie mnie pijana ryba staranowała! Zrobiłem unik, ale prawie najechała mi na ogon. Gdy już dotarłem do pracy, zauważyłem, że Diego, mój przyjaciel, goni coś między wodorostami z widłami w płetwie. Płynę do niego i pytam, co się dzieje, a on nawet nie ma czasu mi odpowiedzieć, bo pływa w te i we w te w pogoni za czymś. Kiedy udało mi się go złapać i nim trochę potrząsnąć, okazało się, że pojawiły się wieloszczety! Czy ty wiesz ile one szkód mogą narobić?! Więc mu pomogłem, zaczęliśmy na nie polować, niczym poszukiwacze głów na dzikie bestie. I kiedy prawie wygoniliśmy je wszystkie, jeden nas zaatakował! Skoczył mi na głowę! A Diego zamiast mi pomóc, zaczął machać tymi swoimi widełkami, chcąc go strącić. Wieloszczet po chwili skoczył na niego, zaczął się wydzierać, co mogło go trochę wystraszyć, bo potem znowu odskoczył i wylądował na moim ogonie. I co wtedy? Chciał go ubić za pomocą wideł, ale zamiast w niego, trafił we mnie!

- Doktorze, czy ja umrę?! - zapytałem lamentując i spodziewając się końca.

<Romelle?>

Powitajmy Leona!

Powitajmy nowego samca w ławicy - Leona!

Wreszcie przyszło nam przywitać nowego samca, a jest nim Leon! Niezwykle rozgadany i dość irytujący Ogrodnik bez złych zamiarów i z wyjątkowym wyglądem.

Pełny formularz możecie przeczytać tutaj: =KLIK!=

11 stycznia 2022

Od Akhifer - "Podczas tamtych sezonów jest słońce" cz.3

Wiadomości uderzyły w Akhifer niczym kamień na gładkim polu. Jak to? Magazyn napadnięty? Nie zostało prawie nic? Chyba powinna bardziej panikować, jednak reakcja u niej była wyjątkowo marna. To wszystko przez zmęczenie, tak, po prostu jest zmęczona i nie myśli trzeźwo. Jak się rozbudzi to zacznie porządnie pracować i dokładnie przemyśli, co należy zrobić. Z pewnością trzeba zacząć od dokładnego spisu, co jeszcze się uchowało. Co? Tylko kilka paczuszek przemielonych robaków? I zwinięte w rulon liście z ślimakami w środku? To mało. Za mało. I nic pożywnego. Trzeba było sporządzić coś innego. Wyślijcie Zbieraczy, niech poszukają jakichś zapasów na szybko, wszystko, co można zjeść. Żeby zalepić japy tym, którzy narzekają. Nie nasza wina, że magazyn został napadnięty, niech znajdą i podadzą tych, którzy okradli ławicę.

Ten upleciony na szybko plan zadziałał lepiej, niż alfa mogła się spodziewać. Wkrótce napłynęło mnóstwo raportów z informacjami, kto mógł, kto wygląda podejrzanie, kto nagle nie wydaje się nie głodować. Powoli dochodziło nawet do zamieszek i sporych kłótni między sąsiadami. Ryby naprawdę nie chciały głodować. Co zrobić? Co zrobić? Wszyscy głodują. Alfo, ratuj! 

Oczywiście. Robię, co mogę. Patrzcie, Zbieracze przynieśli jedzenie, przypłyńcie się najeść, to już pora. Gdzie jest normalnie jedzenie? Nie wiem. Nie wiem. Postaram się je znaleźć, ale musimy sobie na razie radzić.

Nagle coś się zmieniło. Wreszcie jakieś dobre wieści. Znaleziono zapasy jedzenia w jakiejś wykopanej pod kamieniem norze. Praktycznie nic nie ucierpiało. Trochę jedzenia zostało wyjedzone przez małe organizmy, ale za to te żyjątka możemy wykorzystać do jedzenia. Cud się stał! Mamy jedzenie! Przeżyjemy! 

Nikt nie zwrócił uwagi, że Akhifer odpłynęła na bok, w pobliże jakiegoś karpia, który wcale nie wyglądał na wychudzonego. Jakiś nieznany ten koi. Zupełnie obcy. Jeszcze nie widziany w ławicy. Chyba podali sobie z Akhifer płetwę. Podali? Trudno stwierdzić. Wszyscy zajęci byli zbieraniem jedzenia i zanoszeniem go do magazynu. Nikt nie miał czasu się oglądać. Najważniejsze, że znaleziono jedzenie.

<CDN>

9 stycznia 2022

Od Tafli - "Siema, dlaczego chciałeś mnie zmiażdżyć?" cz.1

Rybi ogon mignął między wszechobecną wszędzie roślinnością, wyraźnie wyróżniając się swoją fioletowo-granatową barwą na tle ciemnej zieleni.

Promienie zimowego słońca padały na oblodzony zbiornik pod ostrym kątem, wypełniając Zieloną Jaskinię bladą poświatą.

Tęczowa karpica pływała zamyślona, nieobecnym wzrokiem wodząc po otoczeniu. Podpłynęła ona powoli do zamarzniętej powierzchni; przyglądała się przeróżnym, mroźnym wzorom rozciągającym się nad jej głową. Oblodzona nawierzchnia tworzyła przyciągający uwagę miszmasz lodowej bieli i jasnego błękitu.

Owa ryba zdawała się nie słyszeć cichego nucenia jakiejś nieznanej jej melodii, a także odgłosu rozbryzgiwania wody, który przybierał na sile. 

Płynęła dalej, tak blisko lodu, że niemal ocierała się o niego płetwą grzbietową. W jej głowie huczało tysiące myśli, wyobrażeń i pomysłów, którym z cichą radością się oddawała.

Gdy, niczym czarna błyskawica, atramentowe ciało przeleciało jej tuż przed nosem, zostawiając za sobą burzę pękających, powietrznych bąbelków, zatrzymała się jak wryta.

— Na Pierwotnego Koi No Ryuu! — zakrzyknęła w stronę odpływającego, ciemnego samca. — Nie dało się szybciej?! 

Z zachmurzoną miną przyśpieszyła, próbując dogonić majaczącego jej na horyzoncie karpia; dotychczas znała go jedynie z widzenia. Dobrze wiedziała, iż należą do tej samej ławicy. 

Jednak mimo wszystko się nie znali, a niemal staranowanie jej osoby nie powinno się zakończyć dla kogoś niczym; z chęcią zamieniłaby z nim parę zdań, mówiąc, jakim to jest obleśnym samcem, kurde, alfa.

W zasadzie się nie znali, tak jak sama przed chwilą stwierdziła, ale dla Tafli zazwyczaj argumenty działały w jedną stronę.

Dogoniła go, od razu bezceremonialnie waląc go płetwą w bok; zrobiła to jak gdyby od niechcenia, obdarzając go niby to zaskoczonym, lekko przepraszającym wzrokiem.

— Siema, dlaczego chciałeś mnie zmiażdżyć? — gdy zobaczyła jego zdziwiony wyraz pyska, poczuła napływające wątpliwości.

Jednakże była zbyt uparta, by się wycofać. Zaczęła? Zaczęła. Bardzo głupio byłoby się wycofać.

— Cholera, wyglądasz, jakbyś narodził się w Mrocznym Kanionie — mruknęła z pozoru żartobliwie, taksując Tenebrae'a uważnym spojrzeniem. Zaczęła już powoli uciekać myślami w swój świat.

<Tenebrae?>

Powitajmy Taflę!

Powitajmy nową samicę w ławicy - Taflę!

Jako pierwszego Szamana przychodzi nam powitać Taflę, tęczową rybkę o głowie często wiszącej w chmurach. Jest też dumną pierwszą homoseksualistką.

Do pełnego formularza Tafli możecie szybko dostać się tędy: =KLIK!=

3 stycznia 2022

Od Tenebrae'a - "Pora umrzeć"

Gdyby Brae zastanowiłby się nad tym, nie wiedziałby, jak się tu znalazł. Nie mógłby dowiedzieć się też, co on tu w ogóle robi i dlaczego robi to, co robi. Nie zdawał sobie sprawy z niczego. A jedyne, czego był pewny, to tego, iż powinien natychmiast odejść z tego miejsca, zanim stanie się coś strasznego, czego będzie w cholerę żałował. Albo wprost odwrotnie; zostać tutaj i czekać na nieuniknione, samotnie gnijąc od środka. Uświadomił sobie, że żera go stres. A przecież on nie czuje stresu, nieprawdaż?

Dookoła niego znajdowało się pełno przeźroczystych ryb. Duchy – uświadomił sobie. Gdy spróbował jednego dotknąć, ten przepłynął przez jego płetwę, nie zwracając na niego nawet najmniejszej uwagi. Jitong obserwował to wszystko ze zdziwieniem. Czy jest to jakiś znak od Smoków? Wizja, którą musi zinterpretować? 

Dookoła zbiornik wyglądał jak zawsze. Poprawa. Wyglądał tak do chwili, gdy oczom Tenebrae nie ukazało się całkiem obce miejsce. Okręcił się dookoła, z trwogą obserwując całkiem obcą rybę. Wyglądała dziwnie, jednak swojsko. Brae bez problemu mógłby uwierzyć, że jest to członek ławicy. 

Generalnie pod wodą panuje cisza. Ta jednak była innego rodzaju; sprawiająca, że chcesz nieruchomo patrzeć w oczy zagrożeniu, wiedząc, że go nie powstrzymasz. Cisza, nie, którą się słyszy. Taka, którą się czuje. Nie brak dźwięków, lecz ich przytłumiony nadmiar, ściskający i duszący cię w środku. 

Koi spojrzał na Brae. Wydawał się zapraszać, by ten podszedł i mu pomógł. W czym jednak? Jitong nie mógł się ruszyć. Musiał jedynie patrzeć, jak nieznajomy przecząco kiwa głową, w geście niedowierzania. Po chwili obcy przeskoczył przez wodospad, pozostawiając Tenebrae samego sobie. Samiec doskonale wiedział, iż nie chciał tego. Chciałby to zrobić razem z nim. Ale nie mógł.

Pierwotny Koi No Ryuu – przeszło mu przez myśl, zanim obraz się zmienił. 

Tym razem był ponownie w ławicy. Coś się zmieniło. Coś uspokoiło. Dlaczego więc Brae czuł tak ogromne rozczarowanie swoją postawą? 

Duchy nadal pływały obok niego. Dało się dojrzeć integracje między nimi, jednak nikt nie zwracał uwagi na Brae. Sam Jitong nie wiedział, co ma sądzić o tej sytuacji. Czuł, że nie jest to rzeczywistość. I cieszyło go to.

Jego ciało same popłynęło w stronę jego mieszkania. Brae, niemal znudzony, zajrzał do jego środka. Nic go już nie obchodziło. Skąd wzięła się w nim ta obojętność?

Ale od tego, co zobaczył, niemal przeszył go piorun.

To był on. Martwy.

Czyli to on jest duchem? Reszta żyje i ma się dobrze?

Nagle czuł, jak otoczenie faluje. Cały obraz, jaki powstał w jego głowie zaczął się łamać, ustępując miejsca rzeczywistości. Nieobecny wzrok Jitonga spoczął na kompletnym obcym koi. Nie znali się. 

– Hej? Jitongu? Wszystko w porządku? – spytał jego klient. Brae przypomniał sobie, o czym właściwie rozmawiali. O ile nie zmyślił sobie tej rozmowy. Jakakolwiek była, fałszywa czy prawdziwa, nie chciał jej kontynuować. 

– Nie. Przyjdź jutro – powiedział i automatycznie odpłynął.

<Koniec>

Powitajmy Aurę!

Powitajmy nową samicę w ławicy - Aurę!

Piękna i gadatliwa Aura dołączyła do nas, zasiadając na miejscu Medyka. Jest dość dziecinna, ale potrafi dobrze wykonywać swoją pracę.

Pełny formularz Aury przeczytajcie tutaj: =KLIK!=

2 stycznia 2022

Od Nirimi - "Ludzka plaga powraca" (wyzwanie)

Oh, ludzie. Nirimi nigdy nie rozumiała tych dziwnych stworzeń lądowych. Zawsze jednak sądziła, że są niegroźne i głupie, poza tym żyją na powierzchni. Dziś niestety straciła oba te przekonania. 

Gdy rano opuściła swój domek i zaczęła szukać jakiś ciekawych błyskotek zobaczyła, naprawdę dziwny widok. Piątka ludzi pływała przed nią w wodzie. Dwójka dorosłych i ich trójka młodych. Każdy z nich miał na twarzy dziwną kolorową maskę. Koi początkowo zaczęła po prostu dyskretnie chichotać, bądź co bądź wyglądali dość śmiesznie. Cały jednak nastrój ten minął, gdy zobaczyła, że młodsze z młodych, samica podnosi z dna Zbiornika złotą, błyszcząca bransoletkę. Karpica ostrożnie podpłynęła bliżej. Młode z zachwytem wyciągnęło ku niej obie przednie kończyny, tym samym wypuszczając z nich pożądany przedmiot. Młoda koi tylko na to czekała. Szybkim unikiem umknęła przed ludzkimi łapami i złapała bransoletkę. Młode wydało dziwny dźwięk i próbowało ją pochwycić. Nirimi uciekła i schowała się w kępie wodorostów. Karpica uznała, że musisz jakoś odgonić te potwory od jej domu i tych przedmiotów. Przecież jak tak dalej pójdzie pojawi się tu więcej dwunogów a Zbieracze stracą zajęcie. Tylko jak przekazać im, że ich tu nie chce? Może gdy przeniesie im parę rzeczy przestaną się tu kotłować? Wyjrzała więc ze swojego schronienia. Młoda samica zdążyła już odpłynąć. Jednak teraz przed nią w wodzie unosiła się drugie, starsze młode, również samica. Jej rude włosy rozpływały się w wodzie za nią a na jej piegowatej twarzy spoczywały zielone okulary. Biało-czarna koi wzięła w zęby (fu!) bransoletkę i oddała ją ludzkiej istocie. Tamta z zafascynowanie spoglądała na rybkę wydawał się... uśmiechać? Cokolwiek znaczył ten grymas, wyglądało na to, że jej się spodobało. Młode nie odpłynęło jednak, tylko cały czas patrzyło na uczennicę. Czarno-biała koi czekała aż ta może zniechęci się i uzna, że nie ma tu już więcej przedmiotów. Nadzieje te były jednak złudne- zamiast tego teraz próbowała pochwycić Nirimi. Karpica umknęła przed jedną łapą, jednak druga prędko ją pochwyciła. Koi poczuła, że traci dech. Musiała zmienić taktykę. Natychmiast otworzyła pyszczek i wbiła swoje ostre jak igiełki ząbki w skórę oprawcy. Ta odruchowo ją wypuściła jednak najwyraźniej ten jasny przekaz jej nie zniechęcił. Nirimi ugryzła więc drugi raz tylko o wiele, wiele mocniej. Włożył w to całą swoją siłę. Samica zaczęła odpychać od siebie rybkę i uciekać w stronę jej rodziców. Sprawa jednak nie została załatwiona. Teraz ku niej płynęli wszyscy ludzie. Najpierw zaczęła od najmłodszej dwójki. Zabrała z ich rąk błyskotki, uniknęła ich by nie dać się złapać i silnie ugryzła. Następna była ta ruda, którą już wcześniej ugryzła. Ona jednak była mądrzejsza i zrobiła pierwszy ruch. Złapała karpicę tak szybko, że ta nawet nie zdążyła się zorientować. Rybka szarpała się i wiła, to też trudno było ją utrzymać. Już myślała, że jej się udało uciec i zaraz zatopi w niej swoje białe i ostre jak szpilki ząbki, gdy z pomocą swojemu młodemu podszedł najstarszy z ludzi, samiec. Złapał ją i ścisnął tak mocno, że spojrzenie zrobiło jej się mgliste. I byłby to za pewne koniec Nirimi gdy na pomoc przyszła jej druga najstarsza, matka młodych i zaczęła coś pokazywać jej oprawcy. Ten przez chwilę słuchał po czym wypuścił karpicę i podpłynął bliżej by również żwawo gestykulować. Mała zrozumiała ze to jest jej szansa! Podpłynęła do srebrnego kolczyka, który leżał obok i zabrała go tak by wszyscy ludzie widzieli, że to robi. Potem ukryła zdobycz w tej samej kępie wodorostów która już służyła jej za schronienie. Ludzka para znów zaczęła porozumiewać się mową gestów. Młode w tym czasie rozglądały się, ale, gdy któreś z nich znalazło coś ciekawego, Nirimi zabierała im to sprzed nosa. Wreszcie zapadła decyzja. Ludzie podpłynęli bliżej powierzchni i wyszli z wody. Nareszcie! Teraz koi wyjęła część skarbów z kryjówki i porozrzucała je to tu, to tam. W końcu zbieracze muszą mieć co znajdywać no nie? Srebrny kolczyk zostawiła jednak i razem z nim popłynęła do domu. 

<Koniec>

1 stycznia 2022

Podsumowanie grudnia


Kochane rybki!

To już kolejny rok, rok 2022, stare rzeczy pozostały z tyłu, a nowych wypatrujemy z niecierpliwością. Koi Paradise istnieje już okrągłe sześć miesięcy. Sześć miesięcy, podczas których zdążyło już się co nieco wydarzyć, kilka nowych twarzy zawitało do naszej ławicy, jedna z nich zaledwie parę dni temu. Chciałabym podziękować Wam, kochani, za bycie częścią tego bloga, za udzielanie się na nim i pisanie opowiadań, nawet jeśli tematyka Koi Paradise wcale taka prosta nie jest - bo przecież kto na co dzień pisze z perspektywy ryby?

Dziękuję, Feliksie, za bycie wsparciem podczas zakładania tego dziwacznego bloga. Bez Ciebie pewnie nigdy nie miałabym odwagi go otworzyć.

Dziękuję, Romelle, za bycie pierwszą nową twarzą w ławicy. Dałaś mi nadzieję, że Koi Paradise jednak nie będzie absolutną klapą, czego obawiałam się przy zakładaniu.

Dziękuję, Tenebrae, za długie opowiadania na poziomie, zwiększające ilość gwiazdek na naszym blogu (jak w restauracji) i za nowe serie między rybkami.

Dziękuję, Nirimi, za aktywność, jaką wprowadziłaś na bloga już w pierwsze dni od swojego pojawienia się. Dzięki Tobie w grudniu mieliśmy dwa razy więcej opowiadań niż w jakimkolwiek poprzednim miesiącu.

A teraz, po tych miłych słówkach na Nowy Rok, przejdźmy do właściwego podsumowania. Ten grudzień był niesamowicie owocny, szczególnie w porównaniu do poprzednich miesięcy. Odbyło się również pierwsze w historii Koi Paradise wydarzenie, wraz z którego końcem pojawiły się nowe strony na blogu. Raczej wszyscy się zgodzimy, że ten ostatni miesiąc w roku był wyjątkowy. Dość dobrze przedstawiają to numerki poniżej.

Ilość słów

  1. Akhifer stanęła na szczycie, napisawszy 1850 słów w 3 opowiadaniach.
  2. Tenebrae jak zawsze wysoko, mając 1542 słowa w 2 opowiadaniach.
  3. Nirimi, nasza nowinka, z wynikiem 1095 słów w 3 opowiadaniach.
  4. Feliks już nie nieobecny, wyrobiony z 535 słowami w 1 opowiadaniu.
  5. Irysahyta, który zaliczył 270 słów w 1 opowiadaniu.

Nieobecności

  1. Romelle wciąż na nieobecności do 1 lutego. 

Bonusy

Tym razem znacznie więcej, ale zacznijmy od standardowego Mistrza Miesiąca, którym ponownie został Feliks po otrzymaniu 4 z 5 głosów. Dyskusji to tu nie ma. Tej samej rybce przysługuje 1 AP za wydarzenie oraz 1 AP i 10 pereł za posiadanie Kwiatu. Tenebrae również otrzymuje bonus 1 AP za wydarzenie, a Akhifer otrzymuje 2 AP.

Podsumowanie dłuższe niż jakiekolwiek dotychczas, co nie? Nie wiem, jak Was, ale mnie niezmiernie cieszy, że Koi Paradise tak się rozwija. Spójrzcie na to! Na obecną chwilę mamy tyle rybek, że nie starczy miejsca na podsumowaniu i gdy wróci Romelle przyjdzie czas na rywalizację o miejsce. Bo miejsc jest tylko pięć, tylko wcześniej nie było więcej niż 5 rybek. Jeszcze raz dziękuję Wam za czas, który wkładacie w Koi Paradise i życzę Wam oficjalnie Szczęśliwego Nowego Roku!

~ Akhifer