27 kwietnia 2022

Od Feliksa - "Wojownik Ziemi Utraconej", cz. 6

- Ach! Jakie piękne pustkowie!

Trudne są rybkowe marzenia, nawet, gdy dana rybka wyobraża sobie coś zupełnie osiągalnego; nie nazywajmy tego przyziemnym tylko ze względu na... a zresztą. Nikomu chyba nie trzeba tłumaczyć, jak działa siła grawitacji i dlaczego kałuża zbiera się zawsze w dołku, a nigdy na pagórku. Woda, zazwyczaj, gdy ją widzimy, jest poniżej poziomu gruntu, o ile nie znajduje się na przykład w szklance. Wtedy jednak mówić możemy nie o marzeniach, bo zamknięte byłyby one w tak dramatycznie małym naczyniu, a o potrzebach życia codziennego. Prostych, żeby nie powiedzieć, prymitywnych.

A niekiedy w małych główkach roją się rzeczy niestworzone. Rybek płynie wtedy przed siebie, albowiem i tak nie bardzo ma inne wyjście - nie zatrzymuje się, nie zawraca i, niczym Lot uciekający z Sodomy, nie ogląda się za siebie, choć być może dlatego tylko, że nie ma szyi, która tylko przeszkadzałaby mu w wodzie - a w jego zgrabnej, opływowej czaszeczce pływają lotne myśli.

Są to myśli o dzisiaj i myśli o jutrze. Rybka myśli o przyszłości. O przyszłości, której nie dane jej będzie nigdy osiągnąć. O przyszłości, w której wychodzi z wody. O przyszłości, w której wznosi się ponad ziemię i wzbija w przestworza. O przyszłości, w której przebija się przez nieczułą warstwę atmosfery i raz na zawsze staje się kosmiczną rybką. Ach, płynie przez kosmos, przez wszechświat, płynie między gwiazdami! Otwiera pyszczek i przemawia! Snuje opowieść, śpiewa melodię szerokich przestrzeni, wojuje z czasem, staje się przeskutecznym oskarżycielem prawa fizyki, rozpuszcza stałe fizyczne oraz miażdży wszystkie formy energii i materii. Krzyczy na całe gardło!


Lecz Feliks nie krzyczał. Nie potrafił.

Nie był też kosmiczną rybką. Mieszkał w mulistym jeziorze, wśród skał i wodorostów. Był karpiem.

Był... Nie był... nikim. Tylko jedną z tysięcy takich samych rybek.

<C. D. N.>

25 kwietnia 2022

Podsumowanie Poszukiwania Wielkanocnych Pereł

Poszukiwanie Wielkanocnych Pereł

Rybkowa Wielkanoc zakończyła się wczoraj o 21, więc zgodnie z oczywistymi zasadami należy przypisać naszym poszukiwaczom ich nagrody, prawda? Osobiście spodziewałam się jednak nieco większego zainteresowania tym wydarzeniem, bo nie wymagało nawet specjalnego poświęcenia czasu, ale nie mogę winić innych za to, że mają inne zajęcia. To chyba niestety taki okres, gdzie wszyscy mają wszystko na głowie i nie można sobie pozwolić na zbyt dużo zabawy. Ale za to można sobie pozwolić na nagrody!

Nirimi znalazła 5 perełek, dzięki czemu dostaje 70 pereł. Wcale nie najgorzej, co nie?

Romelle oraz Leon znaleźli wszystkie perełki. Suma ich nagród wynosi 350 pereł, a za swoje osiągnięcie otrzymują jeszcze 4 AP oraz tytuł Poszukiwacz Pereł.

Feliks również wziął udział i po znalezieniu 6 pereł (znajdziek) dostaje 90 pereł (waluty). To 60% wszystkich pereł, ponad połowa!

Teraz pewnie wszyscy jesteście zainteresowani, gdzie były poukrywane perły... Ujawnię Wam więc tej tajemnicy!

  •  - Jak Dołączyć?, Tereny, Pasek boczny - trzecie menu. formularz Tenebrae'a
  •  - Inwentarz, Współpraca, stopka bloga w formularzach
  •  - Wzory, formularz Leona
  • Tajemnicza perła (całkowicie biała, z możliwością kliknięcia) znajdowała się w Historii

Nagrody zostaną wpisane do końca tygodnia. Tym razem nie macie co się spodziewać wydarzeń wcześniej niż przed początkiem lata... zwyczajnie dlatego, że nie będę miała czasu (i pewnie inni też by woleli skupić się na ważniejszych sprawach). Życzę Wam wszystkim miłej nocy i dziękuję za wzięcie udziału tym, którzy go wzięli.


23 kwietnia 2022

Od Psyche CD. Irysahyty - "Nauka o niebezpieczeństwie" cz.3

Psyche powstrzymywała się od otwierania pyszczka z całych sił. „Siedź cicho, bo nie odpłynie”. Dobre sobie, siedzieli w tej ciemnej szczelinie już…a w sumie nie liczyła…Tak czy siak, siedzieli tam tyle czasu, że płetwy zaczęły ją mrowić, a własne łuski uwierać. Nie była bowiem rybką przyzwyczajoną do bezruchu, wręcz przeciwnie zawsze dawała z siebie wszystko by być wszędzie na raz, a myślami nigdzie. A teraz, kiedy jej ciałko nie mogło nigdzie zawędrować, myślami zmuszona była wyruszyć w kierunku emocji zwanej irytacją. Rozsadzała ją, a drapieżnik odpływał jakiś dystans, żeby później znów zbliżyć się do ich kryjówki. I tak w kółko — jak na złość! Już wiele razy wywlekłaby się z zimnego zakamarka skały, na przekór pływającego w pobliżu zagrożenia, jednak bliżej od czyhającego potwora wyczuła silniejszy motywator. Czerwone oczy żółtego koi obok niej świdrowały ją na wylot, przemawiając prosto do jej duszy; przekaz był wyraźny:

„Jeśli stąd teraz wypłyniesz, to kurde no, nie wiem”

I mimo tego, że rybka nie znała strachu przed prawdziwym niebezpieczeństwem, nawet kiedy szczerzyło ono zęby ku niej, znała o wiele silniejszą typ terroru – strach przed wyjściem na cepa. Co jest gorsze — bycie rozszarpanym przez ostre jak ostryga kły, czy wstyd i kolejny koi mający cię za głupią? Odpowiedź jest prosta, zjedzony jesteś tylko raz, a na takiego żółtego delikwenta możesz wpadać całe życie i udawać, że go nie zauważyłaś, pod groźbą niezręcznej sytuacji. Żyjąc w tej presji, nie wytrzymujesz i przeprowadzasz się do opuszczonego kąta zbiornika, mając nadzieję, że pewnego dnia, to ta ryba wpadnie w paszcze, uwalniając cię od tej katorgi. Psyche zmroziło krew w żyłach na całą myśl. Oczywiście, przesadnie wyolbrzymiała ten prospekt, ale kiedy zawstydzenie jest twoim największym życiowym problemem, staje się ono problemem wielkim i przyćmiewającym zdrowy rozsądek. O śmierci, głodzie i wszystkich innych nieszczęściach słyszała tylko ze sporadycznych opowieści i tak jak zwykle bywa z opowieściami, wydawały się jej one nierealne, odległe. Były tylko sposobem na popchnięcie fabuły do przodu, nie dotyczyły jej i jej swobodnego życia. Upokorzenie jednak zaznała na własnych łuskach. Skupiła swój wzrok na drapieżniku. Może znowu tym sposobem myślenia wybierała klatkę? Może nie miała racji? Wyciągnęła płetwę przed siebie, w kierunku nieznanego zagrożenia. Z jej zamyślenia wyrwał ją pasiasty nieznajomy, zaciągając ją z powrotem w tył czeluści. Prawie wypłynęła.

Zauważyła, że w końcu, łaskawie, tłuste rybsko zaczęło się zmniejszać, by wkrótce stać się tylko linią w odległości. To jej wystarczyło. Karpica z szybkością, tak naprawdę zaskakująco przeciętną, biorąc pod uwagę na to jak długo na to czekała wystrzeliła z kryjówki.

 - Jaskini mrok zimny, czekanie w suspensji, wyzwoleni z opresji, w przód wyruszamy – zaśpiewała donośnie tandetny rym.

 - Przyjmujesz konstruktywną krytykę? – zaczął karp – następnym razem może o ton ciszej? – wskazał w kierunku, w którym odpłynął drapieżnik.

 - Ale już go tu nie ma.

 - To, że tego konkretnego już tu nie ma, nie znaczy, że mamy reszcie wrzeszczeć – „Tak tu jesteśmy! Czekamy na was, waszemu koledze nie wyszło, zjedzcie nas, proszę”! – powiedział wymownie przyciszonym głosem.

 - Ale już nauczyłam się gdzie się chować, a ty wyglądałeś jakbyś znał się na rzeczy – snuła wymówki.

 - Okej… - zabrzmiało to, jakby miał zacząć długi wywód – jako sprzątacz przeszedłem szkolenie. Wiem jak i co, gdzie się chować, jak nie stać się karmą dla większych rybek. Tobie się zwykle pofarciło, że miałem tu wartę. Z jakiegoś powodu większość karpi powinno trzymać się z tego miejsca z daleka. Należysz do tej grupy, więc no, spływaj – zakończył, widocznie dumny ze swoich wypocin i popłynął, zostawiając w tyle pustkowie.

Psyche wbiła wzrok w bezgraniczne, puste pole przed sobą. Coś ją tam ciągnęło. Była rybą typu „uwierzę, jak zobaczę”, a teraz odczuwała ochotę uwierzyć, nie patrząc się zza cienkiego paska szczeliny. Wiedziała, że to głupie, ale znów popłynęła przed siebie, czujnie rozglądając się, już mniej swawolnie niż wcześniej. Kątem oka zobaczyła to jak żółta rybka odwraca się, by się upewnić czy ona płynie za nim. Wyglądał na niezwykle zawiedzionego.

Błagam, ty… Posłuchaj – był już słyszalnie załamany – Mamy już nierozważną, chodzącą w chmurach i infantylną rybę w tej ławicy, i w sumie z posady tej bardzo dumną. To ja, JA – naciskał, gestykulując – i zaklepuję to działkę, to moja fucha. Uświadomiłaś mi dzisiaj, że w niektórych kontekstach dwa to dużo, za dużo. Maksimum lekkomyślności dawno osiągnięte było na jeden, dziękuję bardzo.

 - A mówiłeś, że pracujesz jako sprzątacz – zawtórowała Psyche.

Karp uniósł teatralnie swoje nieistniejące rybie brwi, pewnie zastanawiając się, czy dobrze usłyszał, czy naprawdę rozmówczyni powiedziała to, co powiedziała.

 - Nie no to akurat był sarkazm – sprostowała Psyche.

 - Dzięki Koi no Ryuu… - westchnął.

<Irek?>

17 kwietnia 2022

Poszukiwanie Wielkanocnych Pereł

Poszukiwanie Wielkanocnych Pereł

Witam Was ponownie tej świątecznej niedzieli, moje rybki. Od razu po zakończeniu Labiryntu zaczynamy nowe wydarzenie, powiązane ściśle z kalendarzowym świętem, jakim jest Wielkanoc. Powielimy znaną tradycję poszukiwania jaj, jednak zamiast jajek (które w wodzie są ikrą i są bardzo delikatne) skupimy się na szukaniu pereł. Jak wygląda zabawa?

  • Na blogu zostało schowanych 10 pereł. Są one pochowane na stronach oraz na kartach postaci.
  • Każda perła ma swoją wartość:
    •  - 10 pereł, schowane są takie cztery
    •  - 20 pereł, schowane są takie trzy
    •  - 50 pereł, schowanych są takie dwie
    • Jedna tajemnicza perła warta 150 pereł
  • Na znalezienie pereł macie czas do 24.04 do godziny 21:00.
  • Za znalezienie wszystkich pereł otrzymuje się tytuł Poszukiwacz Pereł oraz 4 AP.
  • Znalezionym perłom należy zrobić zdjęcie lub zrzut ekranu, trzeba je wysłać do administratora poprzez e-mail lub Discorda wraz z podpisami, na jakiej stronie zostały znalezione.
  • Nie wolno podpowiadać innym graczom! Każdy ma sam zapracować na sukces.

Mam nadzieję, że to wydarzenie pocieszy się jeszcze większym zainteresowaniem niż Labirynt Zielonych Barw i każdy zdoła zebrać jakąś nagrodę. Wystarczy nawet jedna perełka, by sobie zarobić.

Nie będę Wam ponownie składać życzeń wielkanocnych, dlatego powiem - miejcie oczy szeroko otwarte i powodzenia w poszukiwaniach!


Podsumowanie Labiryntu Zielonych Barw

Labirynt Zielonych Barw - zakończenie

Witajcie, kochani! Zakończyło się to wielkie i długaśne wydarzenie nazwane Labiryntem Zielonych Barw. Dziękuję i gratuluję wszystkim, którzy wzięli w nim udział, niezależnie od tego, czy ukończyli wszystkie zadania. Labirynt cieszył się dużym zainteresowaniem i podejrzewam, że gdyby więcej rybek znalazło czas na napisanie tak - bądź co bądź - długich opowiadań, aktywność byłaby jeszcze większa. A teraz przejdźmy wreszcie do przydzielania nagród.

Rybkami, które zakończyły Labirynt i napisały wszystkie 6 zadań, są Akhifer i Romelle. Dzięki temu otrzymują w imię zakończenia zadania 4 AP, 200 pereł, tytuł "Uciekiniera Labiryntu" oraz po 1 punkcie karmy. Z kolei ich nagrody za pojedyncze zadania sumują się na 18 AP oraz 720 pereł. W sumie nasze panie otrzymują 22 AP oraz 920 pereł. Dużo, co nie?

Nasz drogi Leon niestety zatrzymał się na 4 zadaniu, ale i tak bądźmy z niego dumni! Wykazał się ogromnymi chęciami i jak najbardziej zasługuje na swoje 12 AP oraz 480 pereł. Następnym razem z pewnością się uda, przyjacielu!

Udział wzięła także Nirimi, która napisała jedno zadanie, tym samym zyskując 3 AP i 120 pereł. Nawet taki udział się liczy!

A wszystkich, którzy nie dali rady wziąć udziału w tym wydarzeniu, zapraszam na następne, które rozpocznie się dzisiaj o 20:00. Będziemy szukać pereł pozostawionych przez Wielkanocnego Małżokrólika. Tym razem pisanie opowiadań nie wymagane.

Jeszcze raz dziękuję tym, którzy wzięli udział w wydarzeniu Labirynt Zielonych Barw. Nagrody zostaną wpisane w ciągu kilku dni, prawdopodobnie do wtorku już będą. Życzę Wam miłego dnia.

A także wesołych Świąt Wielkanocnych, smacznego jajka, pysznej czekolady i silnego zajączka, żeby mógł przytargać Wam Wasze prezenty, czy będzie to czapka, nowy telefon, czy zwykła radość z dnia!

16 kwietnia 2022

Od Akhifer - "Zbyt zmęczona, by przejmować się ścianami" (Labirynt cz.6)

Każdy, kto przeżył najprawdziwszy koszmar, po wydostaniu się z niego ma nadzieję, że to już koniec. Trudno się tym osobom dziwić, chcą przecież wreszcie odpocząć, poczuć się bezpiecznie po ilości adrenaliny, jaka trafiła do ich układu krwionośnego. Tak jak wystraszone zwierzątko chce się schować w swojej przytulnej norce i nie martwić się drapieżnikami stojącymi tuż nad wejściem. Nie okłamujmy się, wszyscy przynajmniej raz w życiu przeżyliśmy coś takiego i dobrze znamy to uczucie.

Akhifer przeżywała to w momencie, gdy wypłynęła z mrocznych tuneli prosto w oświetloną świetlikami komnatę. Nareszcie! Żadnych niewidzialnych głosów, żadnych śmieszków tuż nad uchem, tylko spokój i bezpieczeństwo. A gdzieś tam na końcu komnaty już mogła dostrzec światło z zewnątrz, spoza jaskini. Była blisko wyjścia! Już za chwilę wydostanie się z tego piekła pod wodą i będzie mogła położyć się na swoim wyrku w towarzystwie małża Małyża. Będzie narzekać, jak to ciężko było w tym labiryncie i że jutrzejszy dzień będzie jeszcze cięższy, bo będzie musiała nadrobić wszystkie zaległości z okresu, jak jej nie było. Ale to będzie codzienne narzekanie, bardzo dobrze znane, do którego Strażniczka od dawna była przyzwyczajona. Wszystko będzie już dobrze. Wszystko będzie po staremu. Będzie to ta męcząca rutyna, w której Akhifer żyje od wielu lat niczym stary automat. Bez zmian. Bez szalonych przygód w labiryntach. A ten koszmar stanie się zwiewną przeszłością.

Oczywiście, nawet takie pewne nadzieje, których zdawało by się nic nie zniszczy, okazują się być tylko niestabilnym domkiem z kard. Niszczy je jeden powiew spowodowany wyrośnięciem ściany tuż przed twarzą biednej karpicy koi. Podły mur odciął źródło zbawczego światła, pojawiając się tak nagle, że rybka niemal w niego uderzyła z rozpędu. Trudno to sobie wyobrazić, że blok z kamienia mógł się poruszać z taką szybkością, a jednak Ferka nie miała szans go wyprzedzić. Usłyszała jeszcze wiele innych szurań spowodowanych poruszaniem się kamienia, aż wreszcie wszystko ucichło. Tylko świetliste rybki świrowały dookoła, poruszone nieznanym zjawiskiem. Ferka zaczęła się rozglądać w panice, o co chodzi i czy to nie zamierzało jej zabić.

W świetle świetlików dostrzegła cieniutką nitkę dryfującą sobie w wodzie, a dokładniej mówiąc dwie nikti, które kiedyś były jednością. Musiała przeciąć je, gdy tak uparcie płynęła w stronę bezpiecznego światła i wtedy pewnie włączyła się ta diabelska zasadzka. Niech to licho... Ale tam dalej było przejście, pewnie znowu trochę pobłądzi, ale przepłynie. Napędzała ją potrzeba wolności i wydostania się z tego podziemnego koszmaru, i choćby miały jej płetwy odpaść, w tym momencie za nic się nie zatrzyma.

Wpłynęła w jedyne wejście w ścianie, od razu gotowa wpłynąć w kolejne, jednak gdy zaczęła się za takim rozglądać, usłyszała kolejne szuranie. No tak, nadzieja coraz bardziej się rozwiewa; ściany zaczęły się poruszać i przemieszczać. Nie w stronę Ferki, nie tak, żeby ją zmiażdżyć, tylko tak, żeby zdezorientować i uniemożliwić wypłynięcie z tego bagna.

– Ha ha, bardzo śmieszne – burknęła alfa pod nosem zupełnie nie po alfowemu, ale co tam, tu i tak nikt jej przecież nie usłyszy. Z pewnością nie z tym szuraniem kamienia o kamień, najgłośniejszym dźwiękiem, jaki Akhifer miała okazję usłyszeć w tym Labiryncie. Przy dobrych prądach być może od tego ogłuchnie. Przynajmniej nie będzie musiała już słuchać paplania starszyzny, która wie lepiej o problemach w ławicy i jak je rozwiązać, ale do rozwiązywania nigdy się nie kwapi.

Ruchoma ściana popchnęła rybkę nieco do przodu, jakby na zachętę, żeby jednak próbowała się wydostać. Żeby się nie poddawała, bo to nie wypada, a z resztą szanse wydostania się z tego wariatkowa były bardzo wysokie. Wcale nie musi się poddawać. Płyń do przodu, dziewczyno!

Ta ściana była tak miła i motywująca, że Akhifer postanowiła jej posłuchać. Popłynęła do przodu, w pierwsze przejście jakie zobaczyła, i którego ściany jeszcze przed nią nie schowały. Pojawił się nowy zakręt, jedyna dalsza droga. Kolejne wejście. Ślepy zaułek, więc w tył zwrot i poczekanie, aż ściany zmienią ułożenie. Ferka nawet nie przejmowała się tym, co się dzieje, zaczęła traktować to jako coś w pełni normalnego, gdzie nie trzeba za wiele myśleć, bo problem sam się rozwiąże. Tu jeden korytarz, tam drugi, a tu zakręt, którego przed chwilą nie było. Na moment Strażniczka utknęła w pomieszczeniu bez wyjścia, ale łaskawe ściany otwarły przed nią swoje wrota. Pewnie Akhifer kręciła się przez długi czas w kółko, napędzana czysto mechanicznymi ruchami bez sensu, ale wreszcie pokręcone korytarze wyrzuciły ją prosto do jasnego światła. Samica była nareszcie wolna od Labiryntu.

<Koniec>

Gratuluję! Twoja przygoda w Labiryncie została zakończona!

14 kwietnia 2022

Od Romelle - "Wszystkie drogi prowadzą do..." (Labirynt cz.6)

Czuła się dziwnie. Wspomnienia poprzednich dni stały się niewyraźne, jakby wszystko, co do tej pory przeszła było jednym wielkim snem, wymysłem jej mózgu. Nie mogła nazwać tego stanu negatywnym, ani też pozytywnym, coś podobnego musieli odczuwać ludzie, korzystający z różnego rodzaju symulacji ekstremalnych atrakcji. W ich przypadku wystarczyło zdjąć okulary wirtualnej rzeczywistości i momentalnie powracali do tej prawdziwej. Ona jednak okularów nie nosiła, nie była również świadoma tego, że otaczający ją świat być może wcale nie istnieje, a wydarzenia, których była świadkiem, są niezwykłym efektem zatrucia organizmu toksyczną substancją. Płynęła dalej. Atmosfera niespodziewanie stała się bardzo podniosła, wszystkie wibracje, odgłosy, prądy i zapachy wydawały się łączyć w jedno, prowadząc ją lazurową ścieżką, prosto do... no właśnie, czego? Co takiego czekało na nią w środku labiryntu? Czy wynagrodzi jej poświęcony na wyprawę czas, rany i stracone nerwy? A może nie znajdzie tam niczego pożytecznego i będzie musiała zadowolić się notatkami oraz faktem, że przetrwała? Im bliżej centrum jaskini była, tym więcej wątpliwości w niej narastało. 

Jednak wszystkie zostały rozwiane w jednej krótkiej chwili. Stanęła między rzeźbioną ościeżnicą, kończącą tunel i tkwiła tak, dopóki jej oczy nie przyzwyczaiły się do olbrzymiej ilości jaskrawych barw, wypełniających przestrzeń. Zajęło jej to chwilę, lecz nawet gdy jej wzrok przywykł już do nowego otoczenia, nadal nie ruszyła się z miejsca, tym razem z wrażenia, jakie wywarł na niej widok. Rozpościerała się przed nią nie łąka, nie las, a cały biom wypełniony roślinami, których nie znała, dźwiękami, których nie słyszała oraz zapachami, których nigdy wcześniej nie czuła. Kwiaty, zdecydowanie górowały nad pozostałymi elementami krajobrazu, osiągając monumentalne wielkości, zdolne pomieścić w swoim wnętrzu niemałej postury karpia. Ich płatki były miękkie, jednak bardzo wytrzymałe, idealnie nadawałyby się na poduszki. Koi początkowo niepewnie poruszała się między nimi, trzymając płetwy przy sobie, jakby z obawy, że zbyt impulsywny dotyk może je zniszczyć. W końcu udało jej się przełamać i ułożyła się wygodnie na roślinie do złudzenia przypominającej stokrotkę. Syknęła, czując ból gdzieś w okolicy płetwy grzbietowej, gdy jej tułów zderzył się z śródkwieciem rośliny. Chciała zmienić pozycję, jednak gdy tylko podniosła wzrok, zamarła w bezruchu. Poprzednio niezbyt zwracała uwagę na wygląd ścian miejsc, którymi akurat przepływała, ot co, szare mury okazjonalnie wypełnione kryształami. Mogła pominąć pewne niuanse, aczkolwiek była pewna, że jeszcze nie widziała czegoś podobnego do tego, co pokrywało elewacje tej części groty. A pokrywały ją, wyraźnie odznaczające się na granatowym tle, błyszczące obrysy ryb, które, jak jej się wydawało, skądś znała. Jeden z nich przedstawiał młodą koi stojącą naprzeciwko trzech rozgałęzień korytarza, drugi większego od swojej poprzedniczki karpia, za którym znajdował się rysunek księżyca, natomiast na trzecim widniały dwie dość podobne do siebie samice. Pierwsza wyraźnie próbowała dotknąć swojej towarzyszki, co nie udawało jej się, ponieważ płetwa, którą chciała chwycić kończynę ryby, rozpływała się w jej wnętrzu. Na tym obrazie zatrzymała się nieco dłużej. Dostrzegła, że zarys tej drugiej jest bledszy i bardziej rozmyty, następnie ponownie skierowała spojrzenie na karpicę po jej lewej stronie. Smukłe ciało, długie płetwy oraz spiczasto zakończona płetwa grzbietowa, była już niemal pewna, że widziała tę osobniczkę i to nawet nie raz, lecz jak na złość nie mogła sobie przypomnieć kiedy, gdzie i z jakiej przyczyny. Myślała nad tym długo, ale nieskutecznie, wciąż jedynym, co mogła o niej powiedzieć, było to, że z jakiegoś istotnego powodu ją znała. Zrezygnowała z dalszego przyglądaniu się samicy pewna, że w końcu prędzej czy później i tak znajdzie odpowiedź na to pytanie, a natarczywe świdrowanie oczami wizerunku ryby raczej nie sprawi, że na ścianie pojawi się jej imię. Powędrowała więc wzrokiem dalej, a przez to, co zobaczyła, omal nie spadła z kwiatka. Otworzyła szerzej pyszczek, widząc na murze obraz, przedstawiający leżącego brzuchem do góry na gigantycznym kwiecie karpia. Chyba nie trudno było się domyślić, kim dokładnie owa ryba była. Medyczce nie dane było długo napatrzeć się na swoją podobiznę, ponieważ wkrótce widok przesłonił jej złoty pyłek, pochodzący z rośliny nad nią. Otrzepała się z niego, a w międzyczasie rycina zmieniła się. Aktualnie była na niej zmizerniała ryba, poruszająca się z wielkim trudem naprzód. Ponownie spojrzała na poprzednie wizje i dostrzegła, że one również uległy zmianie, co więcej wydawały się lekko poruszać. Znowu poczuła na ciele drobinki pyłu, tym razem jednak nie pozbyła się ich. Wydała z siebie coś pośredniego między westchnięciem a ziewnięciem i ułożyła się wygodniej na płatkach, czując, że dopada ją zmęczenie. 

— Luke mi nie uwierzy — szepnęła, patrząc znużonym wzrokiem na karpia uwięzionego w bryle lodu, który zajął miejsce młodej koi — zdecydowanie nie uwierzy. 

Następnie oddała się w objęcia Morfeusza.

<Koniec>

Gratuluję! Twoja przygoda w Labiryncie została zakończona!

13 kwietnia 2022

Od Akhifer - "Mrok i światło w tunelu" (Labirynt cz.5)

Korytarze utopiły złotą rybkę w ciemności, dając ukojenie zmęczonemu umysłowi. Mrok był w tym momencie jak koc, ciepły i przytulny, a do tego działał zbawiennie po niefortunnych przygodach w poprzedniej części labiryntu. Przypominał wygodne łóżeczko w domu, gdzie Strażniczka zawsze mogła się schować gdy miała dość całego tego świata i jego problemów. Teraz też chętnie by się schowała, ale ponieważ znajdowała się zdecydowanie za daleko od domu, musiała jej wystarczyć kruczoczarna ciemność, w której kierunek pokazywał tylko dźwięk wody odbijającej się od skał. Skał, które gdyby były widoczne, z pewnością wyglądałyby tak samo jak wszystkie inne korytarze, którymi Akhifer już płynęła. Ta jaskinia nie miała w sobie nic a nic szczególnego.

Umysł karpicy nieustannie zalewały wspomnienia sprzed kilku godzin. Wspominała czerwone łuski, których wcale nie było, oraz brzoskwiniowe płetwy, które nigdy nie istniały, a przynajmniej nie tu pod ziemią. Tu były tylko samotność i halucynacje prawdopodobnie spowodowane innym rodzajem wody, niż jakim zazwyczaj oddychała alfa. Tu woda była cięższa. To na pewno wpłynęło na zmysły koi i spowodowało u niej tak realistyczne zwidy mające swoje źródło w tęsknocie za kochaną siostrzyczką. Ale Miyona była bezpieczna, siedziała sobie w swoim domku, nieświadoma przygód siostry. O ile jeszcze o swojej siostrze pamięta.

Oprócz mroku w korytarzu, do jakiego niefortunnie trafiła samica, czaiły się inne straszne rzeczy. Woda smakowała nieprzyjemnie, wręcz metalicznie, jakby wcale nie była już wodą. Ciężko tu było oddychać, jakby ciecz zgęstniała z niewiadomych przyczyn. Tajemnicze dźwięki mąciły spokój, gdzieś wśród ścian rozgrywała się smutna kakofonia mrocznych marów, przyprawiająca przypowierzchniową rybkę o niezwykle silne ciarki. Coś szeptało do niej z jednej strony w jakimś nieznanym języku, z innej zaś jakiś koszmarek śmiał się głosem śmiercionośnych dzwonków, takich samych, jakie ludzie wywieszają przed drzwiami wejściowymi, by wiatr mógł sobie na nich pograć. Bawiło ich to, co stało się wcześniej, choć wcale ich przy tym nie było. Nie musieli być. Wiedzieli doskonale, przecież mogli czytać myśli Strażniczki, mogli poznać jej najgłębsze, skrywane od lat strachy oraz najcichsze, zapomniane nadzieje. Mogli odkryć, jakim cmentarzyskiem wspomnień jest mała Alfa, Która Nigdy Nie Chciała Być Alfą. I śmiali się z tego. W świecie, gdzie należy pogrzebać wszelkie nadzieje, śmiali się z promyczka, który nawiedził ich królestwo i pragnęli go z całego wnętrza jak najszybciej zgasić, by nie raził ich w przystosowane do wiecznej czerni oczu. Wiedzieli, że świetnie im to idzie. Macali niewidomego karpia po jej jasnych, lustrzanych łuskach, chwytali płetwy, którymi próbowała jak najciszej machać. Dla nich i tak było za głośno. Oni nie chcieli tu intruza. Niech spada. Niech wpadnie w pysk jakiegoś podziemnego drapieżnika, byleby już nie męczyła ich tą swoją zabawną, irytującą obecnością.

To uczucie nie pozostawało bez odzwierciedlenia w sercu Ferki. Ona też chciała stamtąd jak najszybciej odpłynąć. Skrzela bolały ją od nadmiernego, przyspieszonego oddechu, płetwy drżały, powoli odmawiając posłuszeństwa nie ze zmęczenia, ale z paraliżującego strachu. Dlaczego skończyły się kryształy i stworki oświetlające drogę? Dlaczego zrobiło się ciemno jak w grobie?

Być może to właśnie był jej grobowiec.

Intensywny ruch wody ją nieco ocudził. Nie był to rytmiczny ruch spowodowany obecnością morskiego stworzenia, a stały prąd wodny, powiewający sobie skądś stałą siłą. Wraz z tym wodnym wiatrem pojawił się nowy smak. Woda stała się lżejsza, nie smakowała już tak metalicznie i przestała boleć w skrzela. Ta woda była świeża i z zewnątrz. Akhifer postanowiła płynąć pod prąd, by być może wydostać się z tych katakumb. I tak nie miała pojęcia, gdzie się znajduje, wszędzie było ciemno, a orientację w terenie straciła goniąc ducha swojej siostry. Teraz przynajmniej miała jakiś określony kierunek, w który mogła się kierować, zamiast czekać na zderzenie z obślizgłą ścianą.

Prąd dość szybko stał się niezwykle mocny. Zmęczona podróżami samica miała problemy, by się mu stawiać, ale nie chciała za żadne skarby się poddawać. Musiała płynąć /dokądś/. Tam była świeża woda, tam był spokój, tam z pewnością było lepiej niż w tym szczerzącym się do niej i drwiącym z jej nieszczęścia mroku. Nadzieja umiera ostatnia - te trzy słowa powtarzała sobie w kółko, łudząc się, że zdziałają cuda i pomimo wycieńczenia zdoła wypłynąć z tego koszmaru. Nawet jeśli traciła czucie w mięśniach. Nawet jeśli wracały do niej wspomnienia z samego początku jej przygód.

Nawet jeśli miało by to ją zabić.

Płynęła nieustannie, napędzana pierwotną siłą potrzeby przetrwania. Tej siły nic nie jest w stanie powstrzymać. Prąd mógł ją spychać, ile chciał, ale gdy pojawia się potrzeba przetrwania, własne ciało potrafi nas zabić, a co dopiero umożliwić pokonanie takich barier. Mięśnie jednocześnie traciły siły i nabywały nowych, dostając regularnie zastrzyk adrenaliny.

Światełko na końcu tunelu stawało się coraz większe i bardziej oślepiające. Tyle razy mawia się "Nie idź w stronę światła", ale co może ryba zrobić, gdy to światło jest jedynym kierunkiem, jaki może obrać w plątaninie czarnych korytarzy? Chociaż Ferka musiała przyznać.... Z prądem wodnym spychającym ją z powrotem do mroku i tym oślepiającym światłem, do którego płynęła, faktycznie czuła się, jakby dochodziła do momentu reinkarnacji. Moment, w którym wypłynęła poza trzymający ją mrok i uciekła spychającemu prądowi był wręcz dla niej magiczny. A gdy oczy przyzwyczaiły się na nowo do światła zrozumiała, że wcale jeszcze nie umarła i wciąż jest w tej samej przeklętej jaskini. Tylko teraz przynajmniej było jasno od wodnych świetlików.

<CDN>

Gratuluję! Twoim ostatnim zadaniem jest:
"Trafiasz do olbrzymiego, pustego pomieszczenia. Gdy chcesz popłynąć dalej, z podłogi wyrastają ściany i zastępują Ci drogę. Dociera do Ciebie, że jest to najprawdziwszy labirynt... z ruchomymi ścianami."

11 kwietnia 2022

Od Romelle - "Tam gdzie woda mieni się lazurem" (Labirynt cz.5)

Czerwień o odcieniu karminu wyraźnie odznaczała się, na tle wypełnionego białym piaskiem dna. Drobne nici wiły, skręcały i ostatecznie, formowały się w okrągło zakończone kształty. Miały różne długości i stopnie nasycenia barwy, lecz tym, co je ze sobą łączyło, była para ledwo widocznych gałek ocznych, która stanowiła wykończenie czułek. Było ich całe mnóstwo, Romelle nawet nie chciała wiedzieć, jak wyglądałby korytarz, gdyby nagle wszystkie te istoty postanowiły opuścić swoje miejsce i wyjść jej na spotkanie. W zasadzie nie zamierzała nawet zbliżać się do nich, aby nie dawać im niepotrzebnych powodów do ataku. Kraby miały szczypce zdolne przeciąć ją na pół, grube pancerze, których przebicie było wyzwaniem nawet dla najbardziej zaciętych wojowników Zbiornika. Miały większą posturę, więcej siły i siebie nawzajem, a mowa tu nie tylko o tych skorupiakach, ale również o innych wodnych drapieżnikach, które mogły być nawet gorsze od nich. Ciało koi było delikatne, łuski kruche, a jej umiejętności walki ograniczały się do podstawowej samoobrony, na której lekcje uczęszczała obowiązkowo jeszcze jako narybek. Preferowała bardziej pasywny tryb życia, więc nie przejmowała się zbytnio swoimi zdolnościami w tym zakresie. Chciała koić ból, nie go zadawać. Jednak z każdą nową przeszkodą, każdą przebytą drogą coraz poważniej brała pod uwagę zapisanie się na jakieś szkolenie organizowane przez wojsko dla cywilów, gdy tylko dojdzie do kresu swojej wyprawy. Może to zabrzmieć kuriozalnie, lecz czuła w ościach, że powoli zbliża się koniec. Koniec włóczenia się w samotności po pustych korytarzach, koniec pływania ze świadomością, że w każdej chwili może zostać zgnieciona, zjedzona lub uwięziona. Koniec pisania notatek na kawałku kory, koniec oznaczania punktów kontrolnych i przede wszystkim koniec diety złożonej z suszonych wodorostów. Wróci do domu, może podrzuci Leonowi rośliny i ryby, które znalazła poprzednio, odwiedzi w końcu rodziców, co z rozmaitych powodów długo odwlekała, zapyta Aurę o to, co się działo, gdy jej nie było i wróci do codzienności. Tak, to brzmi, jak dobry plan. Dobry i niestety odległy, ponieważ mimo wszystko jedyną widoczną drogę nadal blokowały jej niezbyt dyskretnie ukryte odnóża potworów. 

Skierowała się do tyłu, rozglądając się na boki w poszukiwaniu jakiejś szczeliny, prowadzącej do kolejnego rozgałęzienia tunelu. Po pewnym czasie ujrzała pęknięcie w ścianie, za którym, gdy do niego podpłynęła, widać było więcej wolnej przestrzeni. Udało jej się bardziej rozłupać nadniszczoną już skałę, w okolicy dziury, tak by można było nie tylko przecisnąć przez nią oko, a wszystkie części rybiego ciała, prócz wypełnionej po brzegi torby, z której przemieszczeniem siłowała się jeszcze kilka długich minut. Szlak w zasadzie nie różnił się niczym od tego, z którego przyszła, posiadał ten sam kolor ścian, te same niewielkie kryształy oświetlające okolicę, to samo dno. Powoli zaczęła niepokoić się, czy aby nie trafiła do innej części pierwszego tunelu i czy poruszając się przed siebie, ponownie nie zastanie na jego końcu grupy czerwonych drapieżników. Na jej szczęście tak się nie stało, w pewnym momencie część drogi zablokowały jej kolejne żyjątka, tym razem jednak błękitne. Były mniejsze od swoich purpurowych kuzynów, mniej liczne oraz zdecydowanie wolniejsze. Może gdyby się wystarczająco postarała, udałoby jej się bezpiecznie je ominąć, co prawda nie znała zakresu ich ruchów i nie mogła wiedzieć, jak zareagują jeśli ją wyczują, jednak była dobrej myśli, na dodatek wodząc wzrokiem po pomieszczeniu, nie zdołała zobaczyć już żadnego innego przejścia. Dla bezpieczeństwa wzięła w płetwę jeden z ostrzejszych odłamków skały i skierowała się w stronę stworzeń, trzymając się możliwie jak najdalej nich, co nie było wcale takie proste, ponieważ tkwiły zakopane w piasku, trzymały się ścian i zwisały z sufitu, więc jedynym wyjściem było lawirowanie między ich odnóżami centralnie pośrodku korytarza. Płynęła powoli, koncentrując się na lazurowej plamie wody widocznej przed nią. Kilka razy jej ukryte pod blaszkami serce zabiło szybciej, gdy przypadkiem dotknęła płetwą czyjegoś pancerza, lecz skorupiaki zdawały się tego nie poczuć, spoczywając w bezruchu i jedynie od czasu poruszając skrzypcami. Koi nabrawszy pewności siebie, przyspieszyła. Już widziała przed sobą czystą, pozbawioną wszelkich istot przestrzeń, mogła dotknąć błękitu tamtejszej wody, wystarczyło wyciągnąć płetwę. Minęła chwila, a jej ciało znalazło się w bezpiecznym miejscu, przystanęła na sekundę, chcąc odpocząć i wtedy poczuła szarpnięcie. Odwróciła się i zobaczyła swoją torbę w uścisku kraba, ten przyciągnął ją do siebie, wprawiając w ruch również brązowooką, która pasek od bagażu trzymała w lewej płetwie, przewieszony przez ciało. Momentalnie zapragnęła się z niego uwolnić, jednak przez zbyt gwałtowne manewry zamiast tego jeszcze bardziej się w nim zaplątała, a stwór był coraz bliżej. Próbowała płynąć w drugą stronę, jednak napastnik okazał się silniejszy niż się spodziewała. Nie widząc innej opcji, odcięła rzemyk za pomocą wcześniej zabranego kamienia, opór ją opuścił, tym samym wytrącając skorupiaka z równowagi. Wypuścił torbę, która nadawała się teraz jedynie do wyrzucenia, tak samo, jak jej zawartość, nie licząc pliku kory, który jakimś cudem nie skruszył się pod naciskiem jego skrzypiec. Romelle w zawrotnym tempie chwyciła go i porzucając resztę ekwipunku, popędzana prądem uciekła przed siebie, prosto w stronę (jak miała nadzieję) ostatniego etapu ekspedycji.

<CDN>

Gratuluję! Twoim ostatnim zadaniem jest:
"Znajdujesz łąkę pełną wielkich podwodnych kwiatów, w które nawet karp się zmieści."

8 kwietnia 2022

Od Romelle - "Słodko-gorzki smak radości" (Labirynt cz.4)

3 dni, 72 godziny, 4320 minut lub 259 200 sekund. Nie ważne, w jakiej jednostce go wyrazimy, dokładnie taki czas Koi podała, jako prawdopodobny okres całkowitego wykorzystania posiadanego przez nią pokarmu. Być może nie dokładnie odmierzała dzienne racje żywności, przeliczyła się, jeśli chodzi o jego ilość lub rzeczywiście spędziła w ciemnym tunelu znacznie więcej czasu, niż jej się wydawało (wszak już dawno przekonała się o tym, że to skryte przed światem miejscem rządzi się swoimi własnymi prawami) w każdym razie pewne było jedno — jedzenia zabrakło, a nowo odkryta przez nią ścieżka, ciągnęła się niemiłosiernie i najwyraźniej w najbliższym czasie nie zamierzała się skończyć. 

Płynąc w całkowitym mroku, karpicę zaczęło ogarniać zmęczenie, które jednak pozostawało niczym przy nieznośnym uczuciu głodu, coraz wyraźniej dającego się jej we znaki. Miała wrażenie, że doszła już do tego stanu, w którym wygłodzony organizm zaczyna trawić sam siebie, jej pozostałe zmysły wyostrzyły się, zastępując samicy słaby wzrok, przez co nawet niepozorny ruch wody, wywoływany przez jej własne płetwy, stał się dla niej uciążliwy. Aczkolwiek najgorsza w tym wszystkim była kusząca woń, towarzysząca jej, ilekroć tylko zbliżała się do bocznych ścian kanału. Mąciła rybie w głowie, która, mimo że wyraźnie ją czuła, nie mogła w żaden sposób zbliżyć się fizycznie do stworzenia lub rośliny, od której pochodziła, no chyba, że nagle otrzymałaby zdolność przenikania przez ściany, lecz takiej możliwości Roma z oczywistych powodów nie przewidywała. Włóczyła się więc blisko dna, chcąc nie chcąc powoli przywykając do braku światła i żołądka, próbującego wyrwać się z wnętrza jej ciała, o ile w tym przypadku można w ogóle mówić o przyzwyczajeniu.

Po pewnym czasie i ten szlak zaczął się zmieniać. Nie pojaśniał ani się nie poszerzył, niemniej jednak z jego podłoża zaczęły wyrastać pojedyncze łodygi nieznanych dotąd Medyczce roślin. Myśląc bardziej brzuchem, aniżeli głową, popędziła je zerwać i już wkrótce zapełniła swoją świecącą pustkami torbę, całą masą prostych szkarłatnych liści. Następnie dołączyły do nich drobne rybki, mniejsze nawet od bystrzyków. Ponownie ich konkretny gatunek nie był jej znany. Ciemność uniemożliwiała Romie przyjrzenie się wyglądowi swoich nowych zdobyczy, ale gdy po dokładnym ich obwąchaniu nie wyczuła w nich żadnych charakterystycznych dla trujących roślin składników, a jej organizm po raz kolejny postanowił dać o sobie znak, podjęła się zadania wypróbowania łupów. Wzięła kęs pożywienia i zaczęła powoli go przeżuwać, aby w razie potrzeby szybko się go pozbyć. Zarówno ryby, jak i liście miały specyficzny słodko-gorzki smak, który o dziwo wyjątkowo jej pasował. Odczekała trochę czasu, zanim wzięła do pyszczka kolejną porcję. Nie był to co prawda długi okres, po którym mogłaby zauważyć pierwsze efekty uboczne, lecz w jej mniemaniu zakłóconym przez niezaspokojony apetyt, w zupełności wystarczał. Nie zrobiła się neonowo żółta ani nie porosła sierścią, a to już coś. Zamiast tego, z każdym kolejnym gryzem jej humor widocznie się poprawiał, nie czuła już głodu, jego miejsce zajęła pogoda ducha. Koi mogła przysiąc, że w życiu nie czuła się bardziej szczęśliwa, radość wręcz rozlewała się po wnętrzu ryby, obejmując swoim zasięgiem każdą, nawet najmniejszą, komórkę jej ciała. Tunel, mimo że w rzeczywistości nie zmienił się prawie wcale, momentalnie stał się dla niej bardziej przystępnym miejscem, wydawało jej się, że strefa dzieli z nią ten stan upojenia, kołysząc się w rytm muzyki, która nagle zaczęła krążyć jej po głowie. W pewnym momencie Romelle, nie zwracając uwagi na otoczenie, zaczęła nucić piosenkę, o której wcześniej myślała, raz po raz przerywając ją nagłymi atakami chichotu. Nie mogła powstrzymać się od uśmiechu, widząc szczerzące się do niej małe rybki, te same, które jeszcze kilka chwil temu musiały patrzeć jak pozostali przedstawiciele ich gatunku, giną w dużo większym ciele Medyczki. Dałaby sobie płetwę uciąć, że jedna z nich właśnie puściła jej oczko. Śmiała się na widok, zniekształconych ścian korytarza, śmiała zataczając się i obijając sobie boki o kamienne mury, śmiała patrząc na własne płetwy, i żadna siła nie mogła zmusić jej do zaprzestania wykonywania czynności. Jak się okazało było to błędne przekonanie, ponieważ już wkrótce do reszty otumaniona karpica, nie przejmując się światem wokół niej, wpadła na wystającą z podłoża część skały, wytoczyła się z tunelu i w pozycji do góry płetwami wypłynęła na otwartą przestrzeń. Nie prędko zmieniła ułożenie, przyglądając się z innej perspektywy pomieszczeniu, w którym się znalazła. W końcu zmuszona była jednak przybrać standardową pozę, ponieważ od wiszenia głową w dół zaczęło robić jej się niedobrze. Wcześniejsze uczucie błogości powoli ustępowało, a z każdą chwilą brązowooka coraz bardziej uświadamiała się, co się z nią działo. Spojrzała intuicyjnie na zawartość swojej torby, która przestała się do niej zalotnie uśmiechać. Wyjęła plik kory i pokrótce opisała stan, w którym jeszcze przed chwilą trwała, na tyle, na ile pozwalała jej nieco zamglona pamięć. Jednocześnie przypomniała sobie słowa swojej dawnej nauczycielki o tajemniczych roślinach, zasada była prosta, nie znasz — nie jedz. Mogłoby się to wydawać oczywiste, jednak bądźmy szczerzy, w kryzysowych sytuacjach każdemu zdarza się odrzucić w niepamięć nawet najbardziej podstawowe reguły. Brązowooka nawet nie zwróciła uwagi na to, że jej pyszczek dalej wykrzywiał się w pogodnym uśmiechu. Taki świat był piękny. Lecz wyimaginowana rzeczywistość wytworzona przez środki psychotropowe nigdy nie zastąpi prawdziwego życia, a w swojej utopii potrafi być równie, jak nie bardziej niebezpieczna. Romelle postanowiła po powrocie do ławicy, pokazać swoje zdobycze botanikom, może przy ich pomocy udałoby jej się dowiedzieć więcej na ich temat. Nim się obejrzała, ponownie znalazła się wśród prostych i wysokich ścian, jednak nie narzekała już na wystrój wnętrza, wręcz przeciwnie, miała wrażenie, że zanim dotrze do końca labiryntu, zdoła polubić tę prostotę.

<CDN>

Gratuluję! Twoim kolejnym zadaniem jest:
"Twoją drogę przecina masa czerwonych nici - są to czułki morskich stworzeń, które jeśli Cię poczują, momentalnie Cię złapią i zjedzą. Jeśli Twoja zwrotność wynosi >5, możesz przepłynąć pomiędzy nimi. W innym wypadku szukaj innej drogi."

7 kwietnia 2022

Od Akhifer - "Nadzieja rozpływa się w wodzie" (Labirynt cz.4)

Samotność wreszcie zaczęła doskwierać podróżującej po krętych korytarzach Akhifer. Samica coraz częściej mówiła do siebie, prowadziła całe rozmowy, wykłócając się, która ścieżka jest najlepsza i czy ten konkretny kamień należy zaliczyć do punktów orientacyjnych, czy przypadkiem nie wygląda zbyt podobnie do pozostałych. Strażniczka nawet nie zwracała na to uwagi, gdyby ktoś ją przyłapał, na pewno co najmniej cieszyłby się, że nie jest zupełnie sam w tych podziemiach, więc nie było czym się przejmować. Najważniejsze, żeby nie oszalała w zupełności, nie stworzyła sobie zmyślonych przyjaciół i nie zaczęła nawalać głową o kamienie. Wtedy dopiero byłoby wiadomo, że potrzebuje psychiatry, o ile nie powinna zostać zamknięta w psychiatryku, by nie robić sobie krzywdy. Ale teraz tylko gada. To nie powód na psychiatryk. Może co najwyżej psychiatry. No bo po co ma iść do psychiatryka? To tylko mówienie do siebie, to nic złego, przecież nie widzi wcale przed sobą swojej ukochanej siostry, której nie widziała w sumie od lat.

A może jednak widzi?

Mignęły jej przed oczami czerwone łuski. A może nie mignęły? Podpłynęła sprawdzić, ale nic nie zauważyła. Może jej się zdawało? Przecież widziała ruch! Widziała czerwone łuski, w tym samym kolorze co czasami niebo, gdy słońce już zachodzi. One zawsze były takie piękne. Nie pomyliła by ich z jakimiś marami. A może by pomyliła? W końcu tak długo się nie widziały. Na pewno by się ucieszyła, gdyby to faktycznie była jej siostra. A co, jeśli to nie była ona? Może to tylko jakaś kolejna szkarada gotowa rozerwać ją na strzępy swoim pyskiem. Nie, to musiała być siostra! Bo siostra nie zrobi krzywdy i to też nie zrobiło. Nie, nie, nie. Coś tu się nie zgadza.

Popłynęła korytarzem, gdzie skierowały się czerwone łuski. Tak! Teraz widzi. Czerwone łuski i takie śliczne, brzoskwiniowe płetwy. To siostrzyczka! To Miyona! Ale skąd ona tutaj? Ferka by wiedziała, gdyby jej ukochana siostrzyczka postanowiła się wybrać do podziemi. Co prawda nie utrzymywały już bliskiego kontaktu, ale Akhifer wiedziała o ważnych decyzjach swojej siostry. Z pewnością nie pominęła by czegoś takiego jak wyprawa, z której by już nigdy więcej nie wróciła. A może by pominęła... W końcu tak dawno się nie widziały. Mogła zrobić się między nimi przepaść, tak wielka, że żadna by jej nie zdołała przepłynąć. Ale przecież jeszcze niedawno pisała nawet o koi, który jej się podobał! Powiedziałaby o wyprawie.

Akhifer płynęła dalej.

Mignęła jej znowu brzoskwiniowa płetwa. Brzoskwiniowa z czerwonym paskiem, bo Miyona miała bardzo wyjątkowe ubarwienie. Z pewnością to nie było jakieś inne koi, tylko właśnie siostrzyczka. Może ewentualnie jakiś stwór mimikujący najbliższych, ale ten to z pewnością by już skrzywdził karpicę. A te płetwy nie krzywdziły. Ferka tak bardzo się cieszyła. Wreszcie zobaczy swoją siostrzyczkę! Wreszcie spotkają się twarzą w twarz i pogadają jak za dawnych lat, kiedy jeszcze Akhifer nie została jakąś tam alfą i mogła zachowywać się normalnie. Tak bardzo by chciała to zrobić. Ale nie mogła nadążyć za siostrą, była zbyt szybka. Oczywiście. Miyona zawsze była szybka, szybciutka jak górski strumyk i tak samo wesoła i sprawna. Akhifer w życiu by jej nie dogoniła, nieważne, ile czasu by poświęciła na  jakieś tam treningi czy latanie od rybki do rybki i załatwianie spraw.

Do siostrzyczki trzeba było zawołać!

– Miyona, czekaj! To ja!

Okrzyk radości odbił się echem po kamiennych skałach, ale nie uzyskał odpowiedzi. Czyżby Miyonka bała się, że to wcale nie jej siostra, tylko jakaś zmora maszkara, która przyszła ją nękać? Nie! Tak nie mogło być. Akhifer musiała ją jakoś przekonać. Popłynęła szybciej, tuż na rozwidleniu dróg zdążyła przyuważyć swoją siostrę, jak płynie beztrosko do przodu. Czerwone łuski zabłysły światłem od kryształu, jaki znajdował się przy wlocie do korytarza. Czerwone łuski, brzoskwiniowy ogon z paskiem i czekoladowe oczy, z dziecięcą beztroską patrzące na świat. Zupełnie jak za dawnych czasów. Zupełnie tak, jak kiedy były we dwie narybkiem, radośnie pluskającym się w górze rzeki. Taki piękny widok, który uciekał przed Akhifer, jakby nie chciał jej znać, albo wcale jej nie słyszał. Czyżby Miyona ogłuchła? Może tak. Co prawda nic o tym nie wspominała w swoim ostatnim liście, ale może nie chciała martwić siostry, która i tak miała sporo do roboty. Ale teraz mogły się spotkać! Tylko trzeba było ją dogonić. Przynajmniej siostrzyczka nie płynęła tak szybko, jak spokojnie byłaby w stanie. Jeśli Ferka się postara to jeszcze ją złapie.

Przyspieszyła.

Tak! Widziała brzoskwiniowy ogon tuż przed sobą, gdy skręciła na zakręcie. To była ona! Miyona! Siostrzyczka! Pewnie głucha, bo wcale nie reagująca na obecność Akhifer. Strażniczka wyciągnęła płetwę, żeby zaczepić siostrę. One lubiły się tak straszyć, więc pewnie nawet w tym labiryncie siostra nie będzie miała z tym problemu. Trochę się naburmuszy, trochę fochnie na chwilkę, a potem zacznie się śmiać i doceni obecność siostry. I zaczną sobie opowiadać o tym, co przeżyły, zaczną żartować, dalej popłyną razem, skrzela w skrzela, i będą wspólnie odkrywać tajemnice labiryntu. Bo co dwie to nie jedna! Akhifer radośnie chwyciła za płetwę ogonową siostrzyczki.

Halucynacja rozmyła się pod wpływem dotyku i Akhifer znów została sama. Tym razem nie mając nawet pojęcia, dokąd popłynęła.

<CDN>

Gratuluję! Twoim kolejnym zadaniem jest:
"W korytarzu, którym musisz przepłynąć, płynie silny prąd spychający Cię do tyłu. Jeżeli Twoja wytrzymałość wynosi >6, możesz (z trudem) płynąć prosto do przodu. W innym wypadku musisz skorzystać z wystających ze ścian kamieni."

Od Akhifer - "Golem z kamienia" (Labirynt cz.3)

Od czasu obozowiska na białych Deorsonspersa Caverna Akhifer obiecała sobie nie wykorzystywać całych swoich sił, by zrobić jak największą odległość. Pewnie i tak była całkiem daleko z powodu braku jakichkolwiek przygód. Ta komnata, do której właśnie trafiła, była dopiero drugą w jej części labiryntu. Tym razem była niestety mniejsza, więc koi nie spodziewała znaleźć niczego szczególnego. W końcu ledwo znalazła łąkę, jeśli ma takie problemy znaleźć cokolwiek interesującego, to niby na co ma liczyć w takiej komnacie.

A jednak znalazła.

A raczej to znalazło ją.

Zgrzyt kamieni słyszała już od dłuższego czasu. Ruchy wody były dziwnie nieregularne, ale nie zwróciła na to uwagi. Zrzuciła winę na masę otworów w ścianach, zbyt małych, by koi mogło nimi przepłynąć. Nie miała pojęcia, co czai się w czeluściach komnaty i według niej nie musiała wiedzieć, bo na pewno nie było to nic ważnego. Strach zaczął kłuć w jednokomorowe rybie serduszko dopiero gdy zgrzytanie kamienia o kamień zaczęło się zbliżać do karpicy zamiast się od niej oddalać, tak jak nakazywała logika. Z kolei nowa logika mówiła, że jeśli dźwięk się zbliża, to jego źródło się przemieszcza i prawdopodobnie ją goni. Strażniczka zaczęła się rozglądać w nadziei, że jak najszybciej dojrzy to, co płynie (idzie? Pod wodą nigdy nie wiadomo, czy to coś pływającego, czy pełzającego po podłożu), choć z drugiej strony naturalne instynkty kazały jej uciekać. W końcu to normalne, jak czegoś nie znamy, nawet tego nie widzimy, tylko słyszymy, to czujemy potrzebę uciekać. To pozwala przetrwać wszystkim zwierzętom na ziemi.

Akhifer jednak nie uciekała. Rozglądała się, wytrzeszczała gałki oczne, próbując dojrzeć dziwne zjawisko w półmroku, jaki wyjątkowo panował w tej jaskini, a jednocześnie tylko cofała się do tyłu, powoli i niezwykle ostrożnie. Dopiero gdy wielka kamienna ryba z rozpędu próbowała ją ugryźć, alfa uskoczyła na bok, unikając twardego dzioba.

– Co do licha?! – wrzasnęła, oglądając rybiego golema, jak zawraca bardzo szerokim łukiem i ponownie na nią szarżuje.

– No tak... Chciałam przygody to mam przygody – sapnęła, po raz kolejny uskakując na bok.

Koi znowu zatoczyło spory łuk, zanim skupiło się na intruzie. Wystarczyło tylko odrobinę bystrości, by zauważyć, że ten golem wcale jakiś giętki nie jest. Na pewno radził sobie gorzej niż przeciętna rybka, a co dopiero Akhifer, która stara się od czasu do czasu ćwiczyć, by utrzymać trzeźwość umysłu. To był atut żywego karpia.

Strażniczka tylko uskakiwała w bok za każdym razem, gdy kamień ją atakował. Tylko że raczej on się nie zmęczy, a ona ma mięśnie i jej to grozi, czego już zdążyła podczas tej wycieczki doświadczyć. Kolesia trzeba było się jakoś pozbyć.

Póki co jedyne, co zdołało wpaść jej do głowy, to wykorzystanie otoczenia przeciwko wrogowi. Nie mógł szybko skręcać, więc przed ścianą nie wykręci - o ile jest na tyle głupi, żeby płynąć z pełnej prędkości prosto na koi tuż obok ściany. Spróbować nie zaboli. Albo zaboli. Albo zabije. W sumie licho wie, jak zginąć to przynajmniej w walce, jak na wojsko przystało, a nie grzecznie stojąc na odstrzał (czy na pogryzienie w tym wypadku). Walić to.

Alfa ruszyła schować się pod ścianą, zanim golem zdoła zawrócić i znowu za nią popłynąć. Otoczenie stało się zamazane, serce waliło w małej klatce piersiowej jak młoteczek, napędzane paliwem strachu. Chociaż wiedziała o tej możliwości, Akhifer wcale nie chciała umrzeć. To nie wchodziło w rachubę.

Odczekała pod kamienną ścianą na nadpływającego koi, spinając mięśnie do ucieczki. Skupiła się bardziej niż kiedykolwiek na lekcjach sztuk walki. W końcu groziła jej śmierć, a nie tylko kilka siniaków i ochrzan od nauczyciela. Śmierć jest świetnym motywatorem. Fioletowe oczy obserwowały uważnie każdy ruch skalnego golema, odliczając sekundy do zderzenia.

Jeszcze chwila.

Jeszcze moment.

Już!

Ferka odpłynęła w bok w ostatnim momencie, gdy golem sięgał już swoim kamiennym pyskiem jej płetw. Nie będąc w stanie wyhamować, stwór uderzył w ścianę z całej siły, jaką wykorzystał do gonienia Strażniczki. Fala wody odepchnęła Akhifer na bok, rozległ się ogłuszający huk. Z początku ogłupił karpicę, nie wiedziała, co się dzieje i tylko płynęła do przodu, z dala od miejsca zdarzenia, w razie gdyby to coś próbowało ją jeszcze pogryźć.

Ale niczego nie było. Żadnego grzechotania kamienia, żadnego ruchu wody. Wreszcie postanowiła się zatrzymać i rozejrzeć. Cisza. Nic. Golema ni śladu. Powoli wróciła na miejsce spotkania. Rozglądała się. Co za niespodzianka; gruz z golema leżał pod ścianą, drżący groźnie, gotowy podnieść się w każdej chwili. Akhifer nie czekała na tą chwilę. Wypłynęła z komnaty, notatki pisząc w pośpiechu, bez ładu i składu. Później się uporządkuje. Przed nią była kolejna masa korytarzy.

<CDN>

Gratuluję! Twoim kolejnym zadaniem jest:
"Zaczynasz widywać swoją rodzinę w korytarzach. Coraz ciężej Ci rozróżnić halucynacje od rzeczywistości."

5 kwietnia 2022

Od Nirimi - "Światło, Lustro i Kula, czyli przełom rybiej astronomii" (Labirynt cz.1)

Ostatnio cały Zbiornik żył wieściami o tajemniczych jaskiniach. Nirimi nigdy nie paliła się do takich przygód, ale to co o tym miejscu opowiadali inni coraz bardziej ją ciekawiło. Fakt, że mogła dowiedzieć się o tym miejscu więcej niż inni kusił bardzo. I wygrał. Tak więc koi spakowała do torby spory zapas jedzenia, Podręczną Encyklopedię Roślin Jadalnych (na wypadek, gdyby takie spotkała na swojej drodze, a kończyłyby się jej zapasy) oraz sporo kawałków kory do robieniach notatek.  

Czarno-biała koi płynęła dość wolno. Zapisywała punkty orientacyjne, dla siebie i innych.  Tunele którymi płynęła, były zawiłe i kręte. Powierzchnia ich ścian była, nierówna, chropowata. Zazwyczaj karpica mogła płynąć w nich normalnie, czasami jednak ledwo się mieściła. Dotychczas nie znalazła żadnej większej komnaty, nie robiła więc postoju. Mimo że wyczucie czasu straciła już dawno, poczuła senność. Ku jej szczęściu przed nią znajdowała się spora przestrzeń. Koi usiadła na płaskim kamieniu i poczęła sporządzać notatki o tym miejscu.  

Nad jej głową znajdowała się bańka powietrza, o dziwnym smaku i zapachu. Podłoże jaskini było dość gładkie, zrobione z ciemnego kamienia. Jakimś cudem w tym miejscu istniało życie- giętkie, cienkie glony o długości około pięciu centymetrów, rosły w sporych kępach tuż obok młodej podróżniczki. Brzegi glonów były faliste a cała roślina była w kolorze brudnej zieleni. Na wodoroście istniały również jasne, świecące bladym światłem kropki- najprawdopodobniej reakcja chemiczna. Koi przejrzała swoją książkę, ale, nie znalazła nic na temat osobliwych glonów, tak więc zamiast nich spożyła jedną ze swoich racji żywnościowych. Oczywiście, dawkowała je by starczyły jej na jak najdłuższy czas. Po zregenerowaniu energii, Szamanka ruszyła dalej. Korytarze zaczęły się zwężać, na szczęście ciągle mogła płynąć dalej. Po pewnym czasie dopłynęła do miejsca, gdzie dalsza droga nie była aż tak oczywista.

W szarej, kamiennej ścianie widniały trzy tunele, nad nimi zaś- trzy różne symbole. Pierwsze było miniaturo światło świecące bladym blaskiem. Druga była kula, lekko wystająca ze ściany. Trzeci symbol przedstawiał srebrną powierzchnię na planie małego koła, odbijającą światło. Koi podpłynęła bliżej, uważnie badając wzrokiem każdy z tuneli. Po chwili oględzin wpłynęła do tunelu kuli. Tunel, którym płynęła był dość krótki. Na jego końcu zaś widniała kolejna ściana z trzema tunelami i symbolami. Karpica niepewnie wpłynęła w kolejny tunel, tym razem z symbolem lustra. Na jego końcu poczuła, że zaraz chyba straci dech. Kolejna ściana z trzema korytarzami. Ostrożnie wróciła się po swoich śladach do drugiego rozwidlenia. Tym razem wybrała maleńkie światełko, umiejscowione nad tunelem po lewej. Gdy tunel się skończył, odkryła ważną rzecz. Mianowicie, ściana przed nią była pokryta dziwnym osadem w kolorze khaki. Jak dotąd nie zarejestrowała go na żadnej ze ścian. Oznaczało to więc że właśnie powoli wpływała w gigantyczny labirynt. Szamanka machnęła płetwą i wolno wróciła do punktu wyjścia.

Labirynt trzech symboli i korytarzy. Takie zyskała miano w jej notatkach ta przeszkoda. Koi lustrowała wzrokiem ścianę, szukając wskazówki lub ukrytego mechanizmu. Jej oględziny przerwał głos innej ryby. Karpica spokojnie odwróciła się, i okazało się, że nie miała się czego bać.

Przybyszem okazała się druga ryba koi. Opalizujące łuski błyszczały jasno mimo słabego światła. Płetwy karpicy były złote, długie i welonowe. Oczy samicy również przybrały barwę tego szlachetnego kruszcu. Podróżniczka skłoniła głowę błyszczącej koi.  

-Szukasz odpowiedzi na labirynt światła, lustra i kuli?- zapytała, jednak nie czekała na odpowiedź biało-czarnej ryby- 

-O rozwiązanie tej zagadki pytało mnie już wielu, młoda żyrafo bieli i czerni- mruknęła. Nirimi oczywiście nic z tych poplątanych słów nie zrozumiała. Zamiast jednak pytać skupiła się, bowiem złota przybyszka znowu zaczęła mówić- 

-Wyobraź sobie, dziecię jasnej toni, światło, które jest odbijane przez lustro. Wyobraź sobie kulę połączoną, ze światłem i lustrem. Połączoną, jednak oddzielną. Nasz świat wiruje, kula wiruje, lustro też, ale, światło nie. Światło to kula, kula to kula, lustro to kula. Światło świeci na kulę i lustro. Lustro odbija światło i świeci na kulę. Zapamiętaj to moja droga- biało-czarna koi zmarszczyła brwi. Co to ma znaczyć? Zagadka? Rozwiązanie? Jak dobrze, że to zapisała, nieznajoma pewnie drugi raz nie powtórzy...  

Koi podziękowała złotej skinięciem głowy. Następnie raz po raz czytała linijki tekstu, to patrzyła na ścianę o trzech symbolach.  

-Masz dla mnie jeszcze jakieś wskazówki?- zapytała nie odwracając się. Cisza. Westchnęła i tym razem zaprzestała oględziny. Pusto. Złota karpica ulotniła się bez śladu, zostawiając ją samą. Nirimi skupiła się. Trochę jej to zajęło, ale, w końcu zrozumiała o co tu biega. Dokładniej- zrozumiała to rysując w jednej ze swych notatek prowizoryczny rysunek, przedstawiający jej interpretację słów złotej samotniczki. Mimo swojej prostoty, pokazał jej coś zupełnie nowego i odmiennego. I może większość uznałaby, że to po prostu zwykły wierszyk a oni nie mają czasu na głębsze zastanowienie się nad sensem tych słów. Nirimi jednak szukała w nich głębszego sensu, odbicia na świecie realnym. Jak się następnie okazało, ten tok myślenia był słuszny.  

Koi zużyła na rozwikłanie tej zagadki sporo czasu. Rysowała rysunki, pisała do nich opisy, czytała wiersz złotej podróżniczki oraz eksplorowała korytarze, poruszając się zgodnie ze wskazówkami zawartymi w tekście. Nie skupiała nad tym całej swojej uwagi- po prostu co jakiś czas posuwała się dalej. Nocowała w korytarzach, bo nie zamierzała na razie się cofać. Na kawałkach kory rysowała i pisała, odwołując się do pewnej zbieżności, którą niedawno odkryła. Mianowicie księżyc i słońce, które obserwowała spod tafli wodnej wydawały się idealnie pasować do opisu światła i lustra. Tłumaczyłoby to również czemu słońce wędruje po niebie a księżyc ma fazy.  

Czarno-biała po pewnym czasie z zaskoczeniem odkryła, że korytarze po prostu się skończyły. Odetchnęła z ulgą. Cały wiersz przeszła już dwa razy, zaczynając właśnie trzeci. Jej myśli odbiegły od ostatniej przeszkody i popłynęły na przód, myśląc o przyszłości. Nirimi również odpłynęła pozostawiając fascynujące miejsce za sobą. Intensywnie myślała o kolejnej przeszkodzie, zapominając praktycznie o tej poprzedniej. Nawet nie pomyślała, że zbieżność między symbolami a światem zewnętrznym rządzi całym wszechświatem. A i oczywiście- nawet nie pomyślała co za siła trzyma ciała niebieskie wokół siebie, ale, taki już chyba jej smutny los. 

<CDN>

Gratuluję! Twoim kolejnym zadaniem jest:
"Po długiej podróży decydujesz się odpocząć. Musisz rozbić obóz w jakimś bezpiecznym, osłoniętym przed drapieżnikami miejscu."

Od Leona - "Wędrowiec samotności" (Labirynt cz.4)

Podniosłem łeb do góry. Zajęło mi moment odzyskanie świadomości. Czułem się, jakbym powoli wybudzał się ze snu. Z bardzo długiego, męczącego i okropnego snu. Niestety jakimś cudem do niego wróciłem i nie sądziłem, że szybko z niego odejdę. Tak, jakby coś ciągnęło mnie do niego, tak samo jak kamienne buty ciągną na dno ludzi. 

- Chciałbym się już wybudzić – westchnąłem, podnosząc się do góry i otrzepując się z piachu, na którym wylądowałem.

- Każdy czegoś by chciał, ale większość dostaje figę z makiem – usłyszałem głos. Zacząłem się rozglądać wokół, w poszukiwaniu rozmówcy, ale niczego nie dostrzegłem. Wtedy zauważyłem, ze znajdowałem się znowu w jakimś tunelu, który na końcu dzielił się na kolejne pięć. To był labirynt.

- Kim jesteś? Gdzie jesteś?

- Za dużo pytań na raz – stwierdził. Zacząłem pływać w kółko, sądząc, że ukrywa się za jakimś kamieniem.

- Więc po kolei. Gdzie jesteś?

- Wszędzie i nigdzie – nie zaśmiał się, powiedział to spokojnie, jakby to było oczywiste. 

- Przecież to niemożliwe, wkręcasz mnie. Kim jesteś?

- Kim tylko zechcę. Mogę być tobą – po chwili się zatrzymałem. Nigdzie nikogo nie widziałem. 

- Przestań żartować i wyłaź! Nie masz pojęcia ile przeszedłem!

- Hm… pomyślmy… prawie zostałeś mrożonką, potem prawie zostałeś pociachany przez kraby, a niedawno zostałbyś zmiażdżony przez sufit… wiesz co? Chyba jednak wiem – odpadły mi płetwy.

- Chyba oszalałem – stwierdziłem z lekkim smutkiem.

- Ryby mówią, że można oszaleć z samotności – przez moment nie odpowiadałem, tylko głęboko się zastanawiałem nad całą sytuacją. 

- Czyli z samotności oszalałem i rozmawiam z tobą… czyli gadam sam do siebie, a ty siedzisz w mojej głowie – bardziej stwierdziłem, niż zadałem pytanie. Głos mi po chwili przytaknął, a ja oparłem głowę o ścianę i delikatnie w nią uderzyłem. – Nie sądziłem, że tak to się skończy. Teraz oprócz wyjścia, będę musiał poszukać psychologa. Albo psychiatry.

- Jak wolisz, ja ci nie pomogę.

- Świetnie – spojrzałem na wejście do innych tuneli. – To pewnie też nie wiesz gdzie jest wyjście – zaprzeczył. Jedyne, co mi pozostało, to zgadywanie. Wpłynąłem więc do przypadkowego wejścia. Płynąłem przed siebie dłuższy czas, głównie w ciemnościach. Co jakiś czas tunel był rozświetlany przez świecące kamienie, które znikały za każdy zakrętem. 

- Skoro nie mamy co robić, może w coś zagramy? – zaproponował mój głos w głowie.

- W co?

- Na przykład… o, wiem. Zgadnij, co widzę.

- Ciemność.

- Dobrze! A teraz widzę…

- Kolejne przejście.

- Dobrze! A teraz...

- A teraz się zamknij, mam dość tej zabawy – zezłościłem się.

- Rany julek, zrelaksowałbyś się trochę – prychnął. 

- Jak?! Pływam w te i we w te, nie mogę znaleźć wyjścia, tunele się nie kończą, nie wiem w który mam wpłynąć – powiedziałem wszystko na jednym wydechu, więc kiedy skończyłem, poczułem się zmęczony i niedotleniony.

- Ktoś tu ma problemy z emocjami. Powiedz mi, czy to ma związek z twoim dzieciństwem? Rodzice cię nie kochali?

- Ej! Rodziców to zostaw w spokoju, kochali mnie jak pozostałe czterdzieścioro rodzeństwa! – krzyknąłem.

- Ile? Twoi rodzice chyba relaksowali się w jeden sposób. To może jesteś zazdrosny o braci i siostry?

- Nie. Ze wszystkimi trzymam się dobrze. Prawda, czasami sobie dogryzamy, jak to rodzina, ale to moja kochana rodzina.

- A może czujesz się samotny? Masz kogoś? Masz dziewczynę? – zaczynałem się coraz bardziej denerwować, ale kiedy usłyszałem ostatnie pytanie, zacząłem się nad czymś głęboko zastanawiać.

- Jeśli jesteś mną, to powinieneś wiedzieć, że nie mam. Coś tu nie gra…

-  Wydaje ci się. Jako twój wewnętrzny głos zadaje ci pytania, aby zmusić cię do myślenia o sobie. Większość ma problemy z omówieniem własnych uczuć i myśli i zadawanie pytań im pomaga.

- A mi niby jak ma pomóc?

- Próbujemy ustalić, dlaczego czujesz się rozzłoszczony i samotny.

- Jesteś zły, bo mnie wkurzasz! I nie mogę stąd wyjść! A samotny jestem, bo nikogo innego tu nie ma. Jesteś tylko ty! Wyłaź z mojej głowy! – krzyknąłem i zacząłem szybko przed siebie płynąć. Używałem przy tym całej swojej siły, zamknąłem nawet potem oczy, co poskutkowało tym, że uderzyłem w ścianę.

Odpadłem na piach z bólem głowy. Przez chwilę czułem się jak wcześniej, jakbym powoli się budził, ale jednak tutaj wróciłem. Otworzyłem oczy i rozmasowałem bolące skronie. 

- W końcu cię nie słyszę – powiedziałem powoli.

- W sumie, to dalej słyszysz – otworzyłem oczy szerzej. – Tylko już nie jestem w twojej głowie – przez mną na piasku stało coś bardzo, albo to bardzo małego. Podpłynąłem do tego czegoś i przytuliłem policzek do ziemi, aby spojrzeć na to coś z bliska.

- Czym ty jesteś?

- Jestem planktonem karpiu.

- Więc czemu udawałeś mój wewnętrzny głos? – organizm westchnął.

- Ponieważ się nudziłem. Nikogo tu nie ma, aż ty przypłynąłeś. Postanowiłem uczepić się twojej łuski.

- Dalej nie rozumiem po co udawałeś, że jesteś w mojej głowie.

- Sam to stwierdziłeś, a ja tylko podłapałem grę – zmarszczyłem brwi. Nie podobało mi się. Podniosłem się do góry i miałem zamiar go szybko opuścić, ale mnie zatrzymał. 

- Nie zostawiaj mnie tu! Wiesz ile tu już siedzę? Całkiem sam? – słysząc to, zrobiło mi się go trochę szkoda. Nie ważne jak bardzo bym chciał, nie potrafiłem go zostawić.

- Dobra, możesz płynąć ze mną, ale nie rób więcej takich sztuczek. 

- Obiecuje! – przyrzekł, po czym ponownie uczepił się mojej łuski. Tak zyskałem kompana.

<CDN>

Gratuluję! Twoim kolejnym zadaniem jest:
"Okazało się, że Twoją ścieżkę zarasta las podwodnych pnączy. Musisz przedostać się na drugą stronę, jednocześnie uważając na polującego tu szczupaka."

2 kwietnia 2022

Od Romelle - “Kulki, światło i smok” (Labirynt cz.3)

Kolejne pomieszczenie, do którego trafiła, miało kształt ośmiokąta, wysoki na sześćdziesiąt stóp sufit, na którym niczym gwiazdy migotały liczne kryształy, ściany z wyżłobionymi równej wielkości okrągłymi otworami, będące prawdziwym koszmarem cierpiących na trypofobię oraz wielką rzeźbę przedstawiającą pysk smoka, znajdującą się naprzeciwko wejścia do komnaty. Nie przypominał znanych mieszkańcom ławicy boskich Koi No Ryuu, jego łeb był masywniejszy, wychodziła z niego para krętych rogów, nozdrza mimo kamiennej postaci zdawały się buchać parą, a samo spojrzenie budziło uczucie grozy i niepokoju. Jego oczy wykonane były z rubinów, pazury świeciły szczerym złotem, natomiast czoło monumentu zdobił diament, który choć niewielki, błyszczał najjaśniej spośród, znajdujących się w pokoju rzeczy. Gdy ryba zbliżyła się dostatecznie blisko, odkryła również, że posadzka wypełniona jest masą szklanych bezbarwnych kulek, a figura poza funkcją dekoracyjną pełniła również rolę drzwi do następnego miejsca, obecnie zasłoniętych marmurowymi zębami gada.

Medyczka rozejrzała się dookoła w celu wyłapania potencjalnych zagrożeń, lecz tym razem teren, w którym się znalazła, okazał się rzeczywiście pozbawiony drapieżników, a jedyne niebezpieczeństwo dla samicy mogło stanowić zawalenie się sklepienia lub śmierć głodowa. Nadal zachowując ostrożność, podpłynęła do podłoża i wzięła w płetwy jedną z kul. Byłyby niemal przezroczyste, gdyby nie światło, które odbijało się od ich powierzchni kaskadą barw. Szybko pożałowała swojej decyzji, ponieważ gdy tylko jej kończyna dotknęła powierzchni przedmiotu, właz wyjściowy bezpowrotnie zasłoniła kamienna ściana, a całą ideę oznaczania przez samicę przebytej drogi szlag trafił. Próżne były jej starania, próba przesunięcia zapory, znalezienie innej powrotnej ścieżki, wszystko spełzło na niczym. Została uwięziona w odizolowanej od reszty jaskini, sali z ekwipunkiem, w który wliczały się kawałek kory i kilka niewielkich pojemników suszonych alg, które przy odpowiednim dawkowaniu mogły wystarczyć jej na maksymalnie trzy dni. W posępnym nastroju opadła na grunt i niemrawo zaczęła przeglądać kulki w poszukiwaniu jakiejś wskazówki, czegoś, co pozwoliłoby jej wybrnąć z nieprzyjemnej sytuacji, bo musiało być z niej jakieś wyjście. Romelle nawet nie przyjmowała innej opcji. Nie zginie, nie dziś i nie w taki sposób. Odkąd przekroczyła progi labiryntu,  prawie udało jej się zostać zmiażdżoną i pożartą, w porównaniu z tymi przypadkami, obecny stan rzeczy wydawał jej się nieironicznie śmieszny. Niestety pomimo swojej zawziętości czas mijał, a ona wciąż tkwiła w grocie, bez żadnego widocznego postępu. Próbowała układać kule w różne wzory, wkładać w każdą możliwą wypustkę, ustawiać je w specyficznych miejscach, podrzucać, przyglądać się ich wnętrzu, a nawet rozgryźć chroniącą je powłokę — nieskutecznie. W końcu zirytowana chwyciła jedną z nich i w przypływie gniewu, rzuciła nią o ścianę. Ta natomiast zamiast rozbić się lub stoczyć z bariery, utkwiła w jednym z zagłębień i podchwytując wiązkę światła z przeciwległego końca sali, skierowała ją prosto w oczy koi, chwilowo ją oślepiając.

Samica doszła do siebie z zamiarem oddalenia się od podłogi, gdy do jej głowy zawitał nowy pomysł, wykorzystujący pryzmatyczne właściwości kulek. Gdyby miała głębszą wiedzę z zakresu fizyki, większy móżdżek lub po prostu nie była rybą, może zwróciłaby bardziej szczególną uwagę na to jakim cudem z takim kształtem, a w dodatku pod wodą, przedmioty działały nie gorzej od najlepszej jakości nikoletii; jednak w obecnej formie i stanie, Romę interesowało to równie mocno, co jeżowce sztuka latania, toteż z nową nadzieją zaczęła przemieszczać się od ściany do ściany, wkładając przedmioty do odpowiednich miejsc. Powstała w ten sposób sieć świateł przypominała lasery, które może i nie posiadały dokładnie takich właściwości, jak te obecnie znane ludziom, lecz będąc na dłuższą metę w kontakcie z nimi, również można było solidnie się poparzyć, czego Romelle chcąc nie chcąc doświadczyła osobiście. Co prawda nie należała do jednej z tych ryb, które poświęcały dobre pół życia na dbanie o swój wygląd, jednak jeśli miała być szczera, trochę obawiała się tego, co może zobaczyć, gdy ta wyprawa się skończy.

Żarłocznie pochwyciła w płetwę ostatnią szklaną kulkę i wsunęła ją do wklęsłości naprzeciwko pyska smoka. Promień przez nią przechodzący przeszył przestrzeń, rzucając blask wprost na diament, dekorujący jego czoło. Teren w pobliżu figury zadrżał, z murów wydobywały się delikatne wibracje, a drobinki piasku poczęły unosić się wokół posągu. Paszcza potwora zaczęła się otwierać, tworząc nowe, skryte w mroku przejście. Samica pokonała długość komnaty, ominęła kły rzeźby i zniknęła w cieniu jego podniebienia. W pewnej chwili usłyszała w tyle odgłos, zderzających się ze sobą przedmiotów. Nie patrząc wstecz  uznała słusznie, że przejście ponownie się zamknęło, lecz tym razem nie miało to dla niej aż tak wielkiego znaczenia. Pozostawiła w tyle dawne troski, wokół siebie miała bezkresną ciemność, a przed sobą nowy cel.

<CDN>

Gratuluję! Twoim kolejnym zadaniem jest:
"Kończy Ci się prowiant, z tej racji jesteś zmuszony zapolować na małe stworzenia przemykające po dnie albo zebrać jadalne rośliny."

1 kwietnia 2022

Podsumowanie marca


Drodzy przyjaciele!

A więc tak. Marzec powiał niemal takimi samymi pustkami jak luty, ale ze względu na wydarzenie Labirynt Zielonych Barw szczęśliwie zebrało się nieco więcej opowiadań. Nasze rybki mają jeszcze czas by sobie nieco zarobić, a mam nadzieję, że po tych dwóch miesiącach znajdą wenę na chociaż jedno opowiadanie. Sporo osób wzięło w tym miesiącu nieobecność, co wiąże się z tym, że osoby, które nie napisały, otrzymują ostrzeżenie. Jest to jednak ostrzeżenie miękkie, którego można się pozbyć po kontakcie z alfą i wyrażeniu chęci na dalsze uczestnictwo na blogu.

Nowości

Rozpoczęła nam się wiosna, pierwsza w historii Koi Paradise (i mam nadzieję, że nie ostatnia). Trwa też wydarzenie Labirynt Zielonych Barw, który pozwala na zgarnięcie bardzo atrakcyjnych nagród już za samo napisanie opowiadania. Z bardziej organizacyjnych spraw do formularzy został dodany punkt Wzory.

Ilość słów

  1. Romelle wygrywa znowu z masywną liczbą 3474 słów w 3 opowiadaniach.
  2. Leon na swoim drugim miejscu, mając 2857 słów w 4 opowiadaniach.
  3. Akhifer oczywiście za nim, po napisaniu 1865 słów w 3 opowiadaniach.
  4. Irysahyta bez szoku ostatni, solidne 566 słów w 1 opowiadaniu.
Zagrożenia
  1. Feliks, Aura i Nirimi zgłosiły nieobecność.
  2. Tenebrae ma nieobecność częściową. W kwietniu musi napisać opowiadanie.
  3. Tafla i Psyche nie napisały opowiadania, otrzymują pierwsze ostrzeżenie.

Bonusy

Mistrzem Miesiąca została Romelle, dostając od publiczności 3 z 5 głosów. Bonusy za Labirynt zostaną rozdane po zakończeniu wydarzenia.

A więc oficjalnie zamykamy kolejny miesiąc w Koi Paradise. To już dziewięć miesięcy wspólnej pracy i pisania opowiadań jako ławica kolorowych rybek koi. Jeszcze trochę i uderzymy rok. Jak szybko ten czas leci, prawda? Wszystkich Was, kochani, mocno ściskam i życzę pozytywnego kolejnego miesiąca!

~ Akhifer