31 października 2022

Od Psyche - "Jesienne choróbsko"

 Światło słoneczne leniwie przebiło taflę zbiornika, tańcząc pomiędzy pokrywającymi ją liśćmi. Jako że woda wolno się nagrzewa, mimo nastania dnia, w krainie koi nadal panował chłód, które nie wydawało się chcieć ustąpić. Dla rybki wygodnie umoszczonej w kołderce z glonów zimna temperatura sprawiała, że ciepło i komfort pościeli wydawało się jeszcze bardziej przyjemne. I właśnie tak wylegiwała się Psyche, przesypiając dzień, póki z jej spoczynku nie wyrwał jej głośny, piskliwy dźwięk, który rozległ się tuż obok niej. Karpica podskoczyła w amoku, oglądając się to w lewo, to w prawo, poszukując źródła dźwięku. Po czym rozległ się po raz drugi. Kaszlnęła, to tylko kaszel. Psyche uspokojona tym odkryciem ułożyła się w posłaniu i znów zasnęłaby, gdyby tylko nie jedno słowo, które utkwiło w jej mało pojemnej głowie.

Kaszel…
Rybka poderwała się i pomknęła z szybkością, jaką fabryka dała ku siedzibie medyczki.
***
Parę zamachnięć ogona od miejsca docelowego, do rybich uszu Psyche zaczęły docierać harmonie do jej chorej melodii. Chwilę potem znalazła się przed szarawą Romelle.
- Odprawiłabym cię do domu, by lekarz nie zaraził pacjenta, ale słyszę, że sami swoi – westchnęła medyczka zdartym od pokasłań głosem – kaszel listkowy. – sprostowała.
Psyche załamała płetwy, kaszel listkowy ostatnimi czasy zbierała swoje żniwo w ławicy. Rybka była jednak święcie przekonana, że wygaszająca już plaga uprzejmie ominęła ją łukiem, a ta jednak zrobiła pełny obrót i skopała jej ości.
- No więc jak się to leczy? – zaczęła różowa karpica, wymachując płetwami.
- Bardziej czym – podjęła Romelle uczenie – Niestety już od dawna moje zapasy leków na tę chorobę zieją pustką, biorąc pod uwagę to, ile rybek się po nie zgłaszało, ledwo co znalazłam medykamenty dla siebie, kiedy sama się zaraziłam. Jedyne co mogę dla ciebie zrobić to wypisać receptę i życzyć szczęścia w poszukiwaniach.
- Brzmi bardzo optymistycznie – oświadczyła Psyche.
- Naprawdę? Powiedziałabym, że twoje szanse są fatalne! – odpowiedziała z zaskoczeniem, dobitnie omijając posłaną w jej kierunku nutkę ironii – By wyzdrowieć potrzebujesz naparu z różnych ramienic i taką jaskrawoczerwoną pijawkę.
- Pijawkę? – bąknęła poprzez kaszel zdegustowana pacjentka.
- W teorii nie leczy choroby, tylko łagodzi jej objawy, ale bez niej udusisz się pięć razy przed wyzdrowieniem. Jeśli ubarwienie jej nie zdradzi, poznasz ją po tym, że ma apetyt na rybie mięso. – wytłumaczyła.
Psyche zamrugała.
- Dziękuję… - skinęła głową – to ja już popłynę dać się zjeść.
***
Znalezienie ramienic i przyrządzenie z nich cuchnącego naparu okazało się nie być wyjątkowo trudne. Psyche kochała zwiedzać zbiornik, więc nie musiała się za nimi bardzo naszukać. Ale pijawki? Psyche nienawidziła i była obrzydzona przez zwykłe krwiopijce, ale takie drapieżne? Ten kaszel listkowy za wiele od niej wymagał. Gdyby nie to, że rybka oddychała z coraz większym wysiłkiem, zadowoliłaby się samym naparem. Po paru godzinach pływania wte i wewte karpica była gotowa uznać te czerwone pijawki za wymarłe, kolejne ofiary rozwijającej się karpiej cywilizacji. Zatrzymała się, by zaczerpnąć oddech przez wymęczone skrzela. W tej samej chwili zobaczyła, że piasek przed nią zaczął się wić, poruszać się, czerwienić…
O mamo.
Pijawka wystrzeliła w jej kierunku z prędkością błyskawicy. Psyche wrzasnęłaby, ale umęczone struny głosowe wydały z siebie żałosny skrzek. Emocje wstrząsające rybką wielokrotnie przewyższały te z jej wyprawy na pustkowie. Odruchowo okręciła się jak glon i potężnie zamachnęła się ogonem, by jak to najszybciej uciec od wijącej nitki śmierci, a była to nitka śmierci, ponieważ po spotkaniu z lewym sierpowym ogona karpicy unosiła się martwa na wodzie. Tak, absolutnie, taki był zamysł. Ze swoją zdobyczą u płetwy udała się do domu i ułożyła na glonowej pościeli, zaczynając swój zasłużony odpoczynek.

<Koniec>

Od Romelle - "Z rodziną najlepiej wychodzi się po pijawki"

Drzwi do pomieszczenia otworzyły się, wpuszczając do środka ostre światło dnia i jedną popielatą rybę.

— Mogłabyś je przymknąć? — mruknęła medyczka, gdy brzask poranka chlusnął ją z całą mocą w twarz. Zaraz potem względny spokój w pokoju przerwało głośne trzaśnięcie, które zdaniem Romelle mogło postawić na nogi co najmniej połowę Zbiornika. — Dziękuję.

Odwróciła się tyłem do starszej samicy, wracając do grzebania w szafie. Może nie było to zbyt uprzejme z jej strony, ale naprawdę nie miała ani czasu, ani ochoty na rozmowę z nią. W zasadzie w ogóle nie spodziewała się, że Miriama może ją odwiedzić, nie czyniła tego często, właściwie prawie zawsze to Roma płynęła do swojego starego domu, gdy przychodził czas na ocieplenie rodzinnych stosunków, dlatego domyślała się, jaki był powód jej wizyty i ani trochę jej się to nie podobało.

— Mam dziś sporo do zrobienia więc jeśli to nic pilnego, byłabym wdzięczna gdybyś wyszła. Możemy umówić się za tydzień albo...

— Romelle. — Karpica w końcu na nią spojrzała. Starsza bardzo rzadko zwracała się do niej pełnym imieniem, nie świadczyło to dobrze o jej samopoczuciu i przeważnie było zapowiedzią srogiej nagany. Głos ryby był poważny i karcący, słysząc go brązowooka znowu poczuła się jak mały narybek, kulący się na samą myśl o jego brzmieniu. To uczucie jednak szybko zniknęło, gdy tylko ich spojrzenia się spotkały i młodsza zobaczyła w czekoladowych oczach matki smutek ukryty pod maską stanowczości. — Rany, rzeczywiście strasznie wyglądasz.

— Dzięki — prychnęła medyczka, sięgając płetwą po pudło z maskami.

— Dlaczego mi nie powiedziałaś? — Spytała z wyrzutem Miriama, jednocześnie odbierając od Romy jedną z masek. — Wiesz, jak się poczułam, gdy dowiedziałam się o tym dopiero od Fern?

— Fern to rzeczywiście dobre źródło wiedzy — uśmiechnęła się gorzko na wspomnienie tęgiej samicy i jej niewyparzonego języka. — Pamiętasz, jak twierdziła, że tacie przez przypadek amputowano ogon? O! Albo gdy naopowiadała swoim koleżankom, że Jitong wytatuował sobie imię jej córki na boku? Jedno trzeba przyznać, robi postępy skoro powiedziała to też tobie.

Karpica wyraźnie się zmieszała.

— Właściwie usłyszałam to przez przypadek... — Romelle posłała jej wymowne spojrzenie. — Ale miała rację! — Zreflektowała się popielata. — Nie rozumiem, jak możesz podchodzić do tego tak spokojnie. Masz trzy tygodnie na wyleczenie się, a ty zdajesz się w ogóle tym nie przejmować, w końcu może być za późno i... I...

— Umrę? — zapytała z kamienną miną, czego natychmiast pożałowała, widząc jak samica zamiera w bezruchu. — Właśnie dlatego Ci nie mówiłam. Za bardzo to przeżywasz.

— To źle, że się o ciebie martwię?

Nie źle, raczej śmiesznie — pomyślała zgorzkniale młodsza. Coś w środku podpowiadało jej, że może powinna być bardziej wyrozumiała w stosunku do matki, tym bardziej, znając powód, dla którego samo wspomnienie kaszlu listkowego, nawet bez wymieniania jego nazwy, sprawiało, że ta mentalnie bladła, ale z drugiej strony nie mogła pozbyć się myśli, że spośród wszystkich strapień, które kiedykolwiek gnębiły ją lub jej braci, dopiero ta choroba aktywowała w niej tak absurdalne pokłady instynktu macierzyńskiego.

— Mamo, to nie jest nieuleczalne, a ja nie jestem już dzieckiem — zaczęła delikatnie — Wbrew temu, co myślisz, potrafię o siebie zadbać i nie potrzebuję do tego twojej pomocy. Jeśli to cię jednak jakoś pocieszy, wiedz, że napar i zwolnienie z pracy mam już gotowe. Teraz wystarczy tylko znaleźć pijawkę i po sprawie, a tak się składa, że właśnie się po nią wybierałam, gdy tu nagle ktoś mi przeszkodził.

Mimika ryby lekko się rozpogodziła, słowa przyniosły zamierzony efekt.

— W takim razie popłynę z tobą — rzuciła ciepło, sprawiając, że z pyszczka Romy znikł, przybrany na potrzebę jej wcześniejszej wypowiedzi, przyjazny wyraz.

— To nie będzie konieczne — zapewniła pospiesznie — pewnie też masz swoje zadania, a nawet jeśli nie, zbieranie tych małych krwiopijców nie jest zbyt przyjemne. Niektóre gatunki potrafią nieźle pogryźć, raczej by Ci się to nie spodobało.

— Skąd wiesz? Jeszcze stwierdzę, że to całkiem przyjemne.

— Dopóki odkleisz je od siebie zanim przyczepią się na dobre i zaczną zjadać cię żywcem.

Karpica machnęła lekceważąco płetwą.

— To samo można powiedzieć o dzieciach.

Romelle posłała samicy ostatnie cierpiętnicze spojrzenie, po czym wsadziła do swojej torby dodatkową porcję preparatu na pijawki.


Koi płynęły w milczeniu. Odkąd opuściły mieszkanie medyczki, żadna z nich nie odezwała się ani słowem. Romie to rozwiązanie wcale nie przeszkadzało, nie uważała ciszy za coś złego, czego trzeba się pozbyć zanim zrobi się niezręcznie, bardziej niepokoił ją jej stan. Uparcie twierdziła, że nic jej nie jest i tak było dopóki przebywała w zamkniętym pomieszczeniu. Wbrew powszechnemu myśleniu, to właśnie pod otwartą taflą Zbiornika, choroba najbardziej dawała jej się we znaki. Pobierany przez nią wspólnie z wodą tlen, chcąc dotrzeć do skrzeli napotykał opór w postaci zalegającego w nich płynu. Czasami kończyło się na kaszlu, innym razem samica traciła dech na wystarczający okres czasu, żeby kogoś zaniepokoić, a za krótki by wyrządzić jej bardziej znaczącą krzywdę. Towarzyszył jej przy tym nieprzyjemny ból, który początkowo prawie niewyczuwalny, z każdym następnym dniem zyskiwał na intensywności.

Również Miriama musiała zauważyć pewną zmianę w jej zachowaniu, ponieważ gdy zwróciła się w jej stronę, zobaczyła, że ten wyjątkowy, jak na samicę, przypływ dobrego humoru, który mogła zaobserwować w jej wcześniejszej postawie, już prysnął. Popielata patrzyła na nią niepewnie z wyraźnym wahaniem. Parę razy otworzyła pyszczek jakby chciała coś powiedzieć, ale ostatecznie nie wydobył się z niego żaden dźwięk. Brązowooka postanowiła więc wyręczyć ją i przy okazji podjąć wybrany przez siebie, przyjemniejszy temat, jednak w tym samym momencie zakręciło jej się w głowie, a jedynym odgłosem, który z siebie wydała, był świszczący charkot, nieukładający się w żaden sensowny wyraz. Oczy zaszły jej mgłą, a oddech stał się płytki i nierównomierny. /Znowu się zaczęło/. Przestała zwracać uwagę na to, co działo się dookoła, nie obchodziło jej czy nadal płynie, ani co pomyśli sobie o tym starsza. Musiała się przede wszystkim uspokoić, stres jedynie pogarszał sytuację, która i bez niego była beznadziejna. Wiedziała to, jednak jak mogła się do tego zastosować, gdy z każdym najmniejszym ruchem skrzela paliły ją żywym ogniem? W tym całym amoku niezarejestrowała nawet momentu, w którym długie płetwy matki oplotły ją i mocno chwyciły. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że cała dygocze.

— Już dobrze — wyszeptała popielata, gdy oddech ryby się unormował. Nie puściła jej też dopóki brązowooka nie chwyciła ją za płetwy, delikatnie je od siebie odsuwając. — Wracaj do domu, załatwię Ci kogoś do opieki i sama popłynę po te pijawki.

— Nie trzeba — zaprzeczyła stanowczo medyczka. Wizja tego, że ktoś miałby poświęcać swój czas na pilnowanie, czy nie udławi się wodą we własnym łóżku, wydawała się jej niepoważna. Nie była wcale w aż tak złym stanie. — To nic takiego. Nadal mam ogon i wszystkie inne narządy na miejscu, dam radę płynąć dalej.

— To nie wyglądało na "nic takiego" — odparła poważnie popielata.

— Takie rzeczy się zdarzają, trochę nastraszy, poboli i przejdzie.

Twarz samicy stężała.

— Boli? — Koi zapragnęła strzelić sobie w głowę. — Romelle, ile to trwa?

Karpica nie potrafiąc nic na to poradzić, speszyła się, a pokryte mułem dno nagle wydało jej się nader fascynujące.

— Dwa tygodnie — odchrząknęła, karcąc się w myślach za to, jak krucho brzmiał jej głos. 

Nie widziała reakcji Miriamy, nie chciała jej poznać. Czuła się głupio, nie ze względu na to, co powiedziała, a przez reakcje jej organizmu na myśl o chłodnym rozczarowaniu, które oczami duszy już widziała wymalowane na pyszczku matki. Roma nie patrzyła na nią, dlatego nie była w stanie zobaczyć, jak bardzo się myliła. Ryba nie posyłała jej gniewnych spojrzeń, nie raziła też dobrze znaną córce oziębłością, a gdy otworzyła usta, sylaby, które się z nich wydobywały, ułożyły się w tylko jedno krótkie pytanie.

— Dlaczego?

— Nie wiem — odpowiedziała szczerze, zaskoczona czułością, towarzyszącą temu słowu. — Może masz rację, nie brałam tego tak poważnie, jak powinnam... To głupie, ale czasami myślałam nawet, że mnie to nie dotyczy, nie może, przecież jestem lekarzem, nie powinnam chorować, od tego mam całą resztę Zbiornika — zaśmiała się cierpko. — Powtarzałam sobie to nawet gdy pojawiły się pierwsze objawy i trzymałam się tej myśli dopóki nie zaczęło boleć. Potem naprawdę chciałam się tego pozbyć, ale z dnia na dzień pojawiało się coraz więcej chorych i nie chciałam zostawiać szpitala, obawiając, że pod moją nieobecność może dojść do czegoś znacznie gorszego niż drobne trudności z oddychaniem jednej dorosłej karpicy. Poza tym jeszcze kiedy nie wysłałam zwolnienia, liczyłam na dostawę potrzebnych lekarstw, ale widocznie trochę się przeliczyłam jeśli sądziłam, że przybędą, zanim prawie wszystkie chore na ten kaszel ryby zaczną wąchać algi od spodu.

Miriama nie skomentowała w żaden sposób wypowiedzi córki, chociaż ostatnie zdanie wyraźnie ją poruszyło. Potrzebowała kosmicznych nakładów silnej woli, by nie powiedzieć tego, co pchało się jej na język. Zamiast tego wkrótce powiedziała coś innego, mniej pretensjonalnego, ale równie dającego do myślenia.

— Zbieranie materiałów na lekarstwa, dbanie o wyposażenie szpitala, latanie za pijawkami... to nie powinno być zadanie lekarza, zwłaszcza chorego. — Nie zerkała już w jej stronę, a mimo to Romelle czuła, że słowa te przeszywają ją mocniej niż jakiekolwiek, nawet najbardziej surowe spojrzenie jej chłodnych oczu. Może spowodował to nieodgadniony ton głosu starszej, a może fakt, że Roma w głębi duszy nie mogła się z nią nie zgodzić.

Same te czynności nie sprawiały jej kłopotów w porach letnich, lubiła sprowadzać potrzebne medykamenty na własną płetwę między innymi dla pewności, że będą dobrej jakości, podobało jej się poczucie odpowiedzialności za stan zdrowia ławicy, w lecznicy czuła się jak kozica w górach (żeby nie powiedzieć ryba w wodzie), a sprawdzanie magazynów potrafiło sprawiać jej przyjemność. Gorzej sprawy przedstawiały się jesienią i zimą, gdy cudem stawało się zobaczenie mieszkańca, który nie kasłałby na prawo i lewo. Natłok pracy stawał się za duży dla dwóch lekarzy, z czego jeden z nich wydawał się być na wiecznym L4, a działania władzy nie specjalnie im sprzyjały. Dostawy często się spóźniały, czasami zdarzało się, że były niekompletne, kontrole budynków szpitali zdaniem Romelle odbywały się za rzadko, dodatkowo dochodziła kwestia kontrowersyjnych pomysłów nowej alfy, które po wejściu w życie mogłyby sporo namieszać.

Postać Vivierith ogólnie budziła niemałe napięcie. Osobiście medyczkę szczerze zdziwiło to jak nagle i z jaką prostotą była dowódczyni przekazała fioletowej swoją posadę. Nie było żadnej większej rady, prawdziwie oficjalnego mianowania na oczach wszystkich członków ławicy, właściwie nikogo nie interesowało to, co mają do powiedzenia w tej kwestii zwykli obywatele. Samicy więc wcale nie zaskoczyło oburzenie i zamęt, który wybuchł po ogłoszeniu tej wiadomości. Coś było nie w porządku, nowa alfa była... no cóż, wystarczyło wyjść na ulice, by zobaczyć, że w przypadku niektórych warstw społecznych nie zaskarbiła sobie zbytniej sympatii.

— Hej, nie śpij! — Jakby z oddali usłyszała głos Miriamy, dobijający się do jej świadomości. Gdy zwróciła się w jej stronę zobaczyła, że koi unosi się w abstrakcyjnie dużej odległości od hojnie pokrytego mułem dna. Nie wydawała się zbytnio przejęta tym, że brązowooka zamiast coś jej odpowiedzieć wolała wdać się w dyskusje między sobą, a swoimi wszystkimi mniejszymi wersjami na temat sytuacji politycznej w Zbiorniku. Dobrze znała tę cechę karpicy i całkowicie ją tolerowała, albo doskonale udawała, że to robi.

Romelle nie potrafiła wstrzymać parsknięcia na widok zniesmaczonej miny samicy, trzymającej jedną z pijawek w maksymalnie wyprostowanej i oddalonej od pyszczka płetwie.

— To nie ta — powiedziała tylko, podpływając do matki, próbującej oderwać w tym czasie pijawkę, która Ryuu wie jakim cudem zdołała przyczepić się jej do błony.

W końcu się udało. Raz omal nie uderzyła pewnego samca, wymachując we wszystkie strony płetwami, natomiast inny rybek ledwo uniknął dostania pierścienicą w twarz, kiedy ta odczepiła się od popielatej. Ostatecznie jednak operacja zakończyła się sukcesem bez strat w karpiach. Same poszukiwania również poszły wyjątkowo sprawnie, Romelle wytłumaczyła dokładniej jaki gatunek pijawek jest im potrzebny i już po kilku minutach trzymała w płetwach dwa dorodne osobniki.

Następnie Miriama sama zadbała o to, by koi je zastosowała i poświęciła wolny czas na odpoczynek. Przez dalsze parę dni samica często ją odwiedzała, a z każdą kolejną wizytą wyglądała na coraz bardziej zadowoloną z efektów.

— No i proszę, w końcu przestajesz wyglądać jak utopiec — stwierdziła pewnego wieczora, lustrując ją badawczo wzrokiem.

— Widzisz? A ile razy już Ci mówiłam, że nie umrę na coś, co nazywa się "kaszel listkowy". Wyobrażasz sobie jakby to w ogóle wyglądało?

Karpica zamarła na moment, jednak już wkrótce rozluźniła się pod dobitnym spojrzeniem córki.

— Dobra, dobra, jakbyś nagle zmieniła plany będę pamiętać żeby spytać kogoś o zmianę.

Romelle wiedząc jak wiele musi ją kosztować utrzymanie takiej postawy nie mogła powstrzymać uśmiechu.

— Świetnie, jeśli się uda prześlij mu ode mnie kosz owoców.

— Nie ma sprawy.

Przez dłuższą chwilę jedynie patrzyły na siebie, nic nie mówiąc. Koi nie była przyzwyczajona do tej drugiej strony matki i choć normalnie pewnie stwierdziłaby, że to dziwne, teraz jednak czuła, że w końcu wszystko jest na swoim miejscu. W normalnym świecie między nimi stał mur złożony z niewypowiedzianych słów i niewyjaśnionego żalu, który sprawiał, że czasami wręcz nie potrafiły znieść swojego towarzystwa. Problem stanowiło to, że były do siebie zbyt podobne i choć obie zdawały sobie sprawę z tego w jak skomplikowane tony weszła ich relacja, częściowo znały nawet przyczynę tego zjawiska, to żadna z nich nie potrafiła tego zakończyć. Udawanie było łatwiejsze.

Romelle nie wiedziała czy “teraz” było prawdziwe, ale na pewno było właściwe. Takie jakie powinno być.

<Koniec>

Od Akahity - "Zdrów jak ryba"

Akahita mruknęła jakby ją z grobu wyrwali. Oczy same latały wokoło głowy jakby sugerując, że ma dosyć świata. Jej płetwy jakoś tak dziwnie ciągnęły ja do ruchu. Ok. Bywałą niespokojna, ale nie aż tak. Poza tym było koszmarnie zimno. Jesień zadomowiła się w Zbiorniku na dobre. Jej liście niestarannie zakryły taflę wody. Ich kupy gromadziły się na brzegach, a co dopiero można powiedzieć o tych, które spadały nad samo centrum. Cień, jaki rzucały w połączeniu z częstymi mgłami nad wodą, był po prostu koszmarem. Drapieżniki tak łatwo się na ciebie rzucały. O tym świadczyło też dość spore zadrapanie na boku Akahity. Jednak to było już dobrze zaopatrzone przez zdolną medyczkę, Romelle. Aka powoli wypłynęła sobie z domku. To jakieś takie tanie, tymczasowe pomieszczonko, które przygarnęła jako swoje. W końcu kto by zimą spał na zewnątrz? Na pewno nie ona. Mogła być podróżniczką i w ogóle kochać przygody, ale odmrażanie sobie łusek nie było jej w smak. Nie przynajmniej teraz. Odetchnęła zimnym powietrzem, kiedy tylko wyszła. Jej ogon poszedł w ruch. Praca czekała.

Jednak wiele Akahita zrobić nie zdążyła.

—Hej. — przywitała się ze swoją perełką siedząc na kamieniu i odpoczywając trochę. Wyjątkowo szybko zmęczyła się przy machaniu tymi płetwami! Jak nigdy. To przecież takie niepodobne. Niezrozumiałe. — Wiesz co mi się dzisiaj przydarzyło? — odetchnęła. Jej wolna płetwa przesunęła po głowie ścierając pot z czoła. O ile było co w rzeczywistości ścierać. W końcu, co jak co ale to była ryba. Ryby się nie pocą, prawda? To byłoby obrzydliwe. Od razu uciekałoby z wodą, zupełnie jak... dobra. Myśl skończona, zanim zajdzie za daleko. Akahita pokręciła głową. — To tak straszne, że moje myśli schodzą na tory, na których nie powinno ich być. Zmęczyłam się. Strasznie! I to nawet niewiele pracy zrobiłam Perełko, wiesz. To straszne. — położyła się na tym kamieniu. Dobrą przyjaciółkę ułożyła obok siebie. Jej oczy odpłynęły ku górze. Tam liście majaczyły na wodzie tworząc bajeczny obrazek wraz z migającym, jesiennym światłem poranka. — Cóż to za życie, jeśli po chwili tylko stania w miejscu tak tracę kondycję. A wiesz przecież, ja też wiem, że ja na tyłku długo usiedzieć nie mogę. To przerażające. — zamilkła na chwilę. Jej oko spojrzało na koleżankę. Śwoatło spokojnie odbiło się na jej powierzchni.

—Albo szaleję, ale gadasz herezje! Ja chora?! — poderwała się. Dobra. Mówiła do siebie w głowie i od boku jej rozmowa z przedmiotem nieożywionym była niewiele mniej niż martwiąca, ale nie da się jej odmówić jej własnej wiary. Ta perła była z nią od zawsze, chociaż to tylko kawałek oszlifowanego szkła, i od tego zawsze była jej najbliższą osobą. — Nie gadaj do mnie głupot. Nie jestem chora! I ci udowodnię! —

—I widzisz! Nie jestem chora. Tylko pół dnia mi zajęły moje obowiązki, a i mam trochę jedzenia dla ławicy, na zapas na zimę! — Akahita machała ogonem płynąc w kierunku miejsca zrzutki odnalezionych drobinek jedzenia. Zakasłała delikatnie. Mrużąc oczy przemilczała kolejny komentarz przyjaciółki.

—O hej! — jej oko przemieściło się na Svitaja. Kompletnie nie pamiętała kim ten gościu był w tej ławicy. Więc wypadało grać miłą. Uśmiechnęła się może nieco zbyt marnie i chrząknęła, czując jak coś zalega jej na skrzelach. — zrzucasz jedzenie?

—Tak. Akurat znalazłam coś przy pływaniu przez zbiornik. — machnęła płetwą. Jej koleżanka w nieistniejących palcach załkała przerażona, że zostanie upuszczona w otchłań piachu poniżej.

—To dobrze. Przyda się na zimę! A tak w ogóle. Dobrze się czujesz? —

—Genialnie. — kaszl — a co? —

—Bo zdaje mi się albo masz ten... kaszel listkowy. —

—Co.. pfff.. Ja nie choruję! — zmachała szybko głowa oddając w ręce innej ryby zapakowane drobinki.

— Skoro tak uważasz. Ale.. ja też chorowałem i wyglądasz jakbyś... —

—Nie! Nie, nie. nie jestem chora. Prawda? — zwróciła się do swojej perły mrużąc groźnie oczy. — No. Prawda! — a jej towarzysz jedynie przemilczał widok jakim go zaszczyciła. — Pa w każdym razie! I trzymaj się zdrowo jak ja! —

Było gorzej. Kaszelek to już nie tylko jej problem. Musiała sama przed sobą przyznać, że nie było najlepiej. Najgorzej też jeszcze nie, ale zrezygnowana odłożyła perełkę na pouszeczkę. Jej droga do Romelle nie zajęła długo, aczkolwiek wchłonęła sporo jej energii.

—Kaszel listowy, eh, niedobrze. — medyczka pokręciła głową. — Czemu nie przyszłaś wcześniej?— dopytała Akahita przemilczała tą odpowiedź. Nie będzie się zwierzała medyczce, co to, to nie. Ledwo sobie przyznała, że to trochę bzdura tak nie słuchać swojej przyjaciółki, Perełki. Ona wiedziała od początku. — Ale cóż. To nie zmieni sytuacji w której jesteś ,wiesz. Nie mam na stanie jednego ze składników.—

— Jakiego? — Akahita zajrzała na nią jednym okiem.

— Drapieżnej Pijawki. Bardzo rzadki gatunek, ciężki do znalezienia, wiesz.— pokiwała głową Romelle.

—nie da się bez tego? —

—Nie. Bez tego się umiera Akahita. — przyszły smok tylko przewrócił oczyma.

— I co? Gdzie tego szukać? —

— A ja wiem? Gdzieś przy brzegach chyba. Musisz sobie sama tego odszukać. Ja mam jeszcze paru nieszczęśników na Sali, na skraju zmniejszenia populacji naszego zbiornika o... dużo. —

—Je, Je.. Długo mi zostało? —

—Jak tak patrzę, to parę dni i zacznie ci się całkiem zatykać droga oddechowa. —

Akahita chałą wyruszyć z rana, ale niewiele miała siły. Jakaś tam w niej reszta rozsądku postanowiła spytać o pomoc. A kto inny pomógłby duszy jak nie Leon.

—Puk puk. — zajrzała do jego ogródka. Jesienne roślinki tak ładnie rosły i zaszczycały widoczkami.

—Tutaj! — czarny samiec wyłonił się zza winkla.

—Ah. Przyjacielu! We. Weź jakieś widły. Pomożesz mi?—

—Ojej! Pewnie! A co się stało? —

—A. Muszę jakiejś pijawki znaleźć trochę. To by mi się jakaś obrona przydała, bo niedomagam. — mruknęła ścierając ze skrzeli osadzający się płyn.

—Oh. Kaszel listowy. Słyszałem o nim. Straszne paskudztwo! — mruknął. Ale widły wziął. — Pewnie, że z tobą pójdę. A gdzie idziemy? —

—Gdzieś nad brzeg. Pewnie do błota, bo to pijawka. —

—U. Groźnie. Przy brzegu mgła i drapieżniki. —

—Dlatego potrzeba mi kompana co nie?! — mruknęła z uśmiechem. Może i samca czasem ciężko było zdzierżyć z tym niewypalonym pyskiem ciągle nawijającym na uszy, ale kto lepszy niż on poszedłby z nią, huh?! — To jak. W drogę nie?—

—Już? —

—No wiesz. Ja nie bardzo mam czas do palenia i gadania w bezruchu. Parę dni, zanim zdechnę. — odetchnęła. — Los czasem jest parszywy, nie. —

—Ano jest. Ano jest.—

Naszukali się. Jak porąbani. Dwa dni przeszukiwali brzegi zbiornika. Raz musieli o własne życie zawalczyć z większą rybą. Innym razem pijawka raczyła skubnąć kawałek płetwy Akahicie. Na szczęście nic wielkiego, ale teraz była niesymetryczna! No i okazało się, że to ie ten gatunek pijawki drapieżnej co potrzeba. Więc nawyjmowali się ich z tego błota. Ubrudzili od góry do dołu. Ale znaleźli dwie. Może komuś się nada. Ale na końcu, kiedy wszystko tak dobre szło, ta wredna pijawka jeszcze skubnęła Akahicie łuskę z policzka. Łuska odrośnie, ale honor nie. No, a druga, menda, zrzuciła ulubione widły Leona w kamienisko. Podobno teraz bujał się im jeden ząb. A szkoda. Ale Aka obiecała mu, że kupi mu nowe, albo sama zrobi mu nowy sztyl i ładnie go ozdobi i wyrzeźbi, co tylko zechce. Kiedyś umiała, to po paru próbach pewnie wyjdzie wystarczająco ładnie.

—Romelle? — wpadła do wnętrza. Ryba odwróciła się w jej kierunku. Jej płetwy dumnie podniosły pijawkę do góry. Tłuste ciałko zawiło się w ostatniej próbie ucieczki. — Patrz co mamy! I to dwie! —

—Dwie aż? —

—Tak. Przekopaliśmy tyle błota, że nawet sobie nie wyobrażasz! — Leon, który teraz tak przeżywał tą przygodę rześko zagestykulował. — I mało nie zjadła nas ryba. i...— pozwoliły mu mówić. W końcu tak to lubił. Więc Romelle raczyła wykonać wymagane napary.

—Jaka to jest ulga. — Akahita odetchnęła. Chociaż bądźmy szczerzy. Nie wolno jej już było za bardzo szaleć, a ona nie cierpiała siedzieć w miejscu. Więc znudzona, bez lepszego pomysłu na zajęcie, przeglądała się w nierównym odbiciu swojej perełki. Uśmiechała się delikatnie i czasem z cichym słowem zbliżała ją do siebie, aby sekrety jej małej osoby nigdy nie uciekły poza ich ciasne grono. Zdarzyło się tez, że odwiedził ją Leon. Miło z jego strony, chociaż czasem bywał irytujący, kiedy Akahicie chciało się spać. Jednak dobrze mieć jakąś znajomą duszę, która rozpogadza identyczne dni.

I tak zrobiło się zimniej, i na chwilę cieplej, a liście przykryły brzegi zbiornika na dobre. Ludzie przestali przychodzić tak często jak latem, a słońce zachodziło coraz szybciej układając świat do snu. A kiedy Aka trochę wyzdrowiała, odpoczęła i była znowu zdolna do pracy, słońca nie bywało za dużo, a więcej padało i zdarzył się nawet przymrozek, który co prawda do zbiornika za mocno nie wsiąknął, ale ozdobił drzewa swoim chłodem.

<Koniec>


14 października 2022

Od Leona CD. Valii - "Świat ginie w wodorostach" Cz.4

Grzybień biały, a grzybień niebieskie. Grzybień niebieskie, a grzybień biały… niech to piorun trzaśnie! Nie ma różnicy pomiędzy sadzonkami, więc skąd mogłem wiedzieć, które sadzę? Dostałem informacje, że moje lilie są już do odbioru, leżą zapakowane i czekają przed budynkiem handlarza, dlaczego więc obok nich musiały stać te same rośliny, ale inne? Niech ktoś mi powie, jak można mieć takiego pecha, aby posadzić sobie kwiatki i nieświadomie naprzykrzyć się mafii? Albo chociaż chciałbym wiedzieć u  kogo zamówili te nielegalne rośliny? Czyżby mój stary znajomy sprzedawca miał swoją druga, mroczną stronę?

- To masz przerąbane – usłyszałem żeński głos, który wyrwał mnie z oszołomienia. Jasna ryba rzuciła mi jeszcze przelotne spojrzenie, po czym skierowała się w tą samą stronę, co pozostali. Poderwałem płetwy do góry i ruszyłem za nią, uświadamiając sobie, że ta trójka się znała.

- Znasz ich? Ty też jesteś w mafii? – nie mam pojęcia, czemu o to pytałem. Być może po to, aby zrozumieć, dlaczego stała bezczynnie i nic nie zrobiła. Musiałem w końcu na kogoś zrzucić winę, że mnie dorwali.

- Ja? Nie rozśmieszaj mnie – zatrzymała się, odwróciła i zaśmiała mi się prosto w pysk. – To, że nic nie zrobiłam, nie oznacza, że jestem jedną z nich – dodała.

- Ale to, że z nimi rozmawiałam, oznacza, że ich znasz – powiedziałem to równie uszczypliwie jak ona. Między nami zapanowała chwila ciszy, podczas której mierzyliśmy się wzrokiem. Mój strach już minął, a na jego miejscu pojawiła się złość.

- Nawet jeśli kiedyś do nich należałam, to co? Doniesiesz na mnie? – zapytała po chwili. Teraz to ja milczałem, próbując wszystko przetworzyć. Czy był to zbieg okoliczności? Dwóch członków mafii mnie goniło, a ja wpadłem na ich byłego członka. Czy to nie podejrzane?

- Czyli pomagałaś im mnie złapać? – kontynuowałem, a ta znowu parsknęła śmiechem.

- Po prostu jesteś zbyt wolny i słaby, aby uciekać, nawet nie musiałam interweniować, a byłam tu przypadkowo – wyjaśniła.

- Zgaduje, że z tobą również było coś nie tak, skoro nie należysz już do mafii. Poległaś na jakimś zadaniu? – zmarszczyła brwi, a w jej oczach ujrzałem coś na wzór ognistych płomieni zwiastujących wściekłość.

- Sama odeszłam i nic ci do tego. Chcesz dostać w nos, że mnie denerwujesz? – zapytała ostro, co sprawiło, ze przeszły mnie dreszcze, a słysząc pytanie, czego chce, ogarnął mnie jakiś dziwny spokój.

- Czego chce? – mój głos był już spokojny. Odsunąłem się od samicy, na moment się zamyśliłem i zaraz do niej podskoczyłem, łapiąc ją za płetwy. – Pomocy! – to zabawne, że już drugi raz ją o to proszę.

- Co? – zapytała oszołomiona nagłą zmianą.

- Potrzebuje twojej pomocy. Należałaś do nich, więc znasz się na nielegalnych sprawach, a ja tych kwiatów nie wyhoduje bez twojej pomocy. Nie mam pojęcia jak mam je ukryć! 

- To nie moja sprawa! – wykrzyknęła i zaczęła odpływać, więc ruszyłem za nią.

- Proooszę! Bez ciebie zginę, jak kryl połykany przez wieloryba, nie mam cienia szansy na przeżycie! Zrobię co tylko zechcesz! Ugotuje ci, zrobię pranie, wysterylizuje zwierzaka, zajmę się chorą ciotką której nienawidzisz, zakopię nawet trupa, jeśli jakiegoś będziesz miała! – z moich ust znowu wypłynął wodospad słów i nie mogłem tego zatrzymać. Być może też temu, aby nie usłyszeć od niej odmowy.

<Valia?>

Od Leona – "Dorosłość nie bierze jeńców" cz.4 "W paszczy rekina"

Popłynąłem za nimi w kierunku kanionu. Nie podobało mi się to, że Elka była taka rozbawiona przez tego brudnego stajennego. Postanowiłem nie spuszczać z niej oczu, co w kanionie nie było takie trudne. Cały teren był pokryty głazami, idealnymi do ukrywania się. Żadne z nich nie wiedziało, że było obserwowane, a dodatkowy plus był taki, że w tym miejscu pływały również inne koi, dlatego ich uczucie, że są obserwowani, nie kierowało od razu na myśl, że ktoś taki jak ja, może ich śledzić. Byłem niczym ninja, nieuchwytny, wtapiałem się w tłum i obserwowałem. Różnica była taka, że ja nie znałem sztuk walk, ale po co mi ona była, skoro potrafiłem się ukrywać?

Elka i Newt rozmawiali. Z tej odległości nie słyszałem o czym rozmawiali, ale prawdopodobnie o niczym fascynującym. Zaczynałem się nawet nudzić tym całym śledzeniem. Poprzednia adrenalina wywołana czymś nowym, a nawet niemoralnym przepadła, kiedy ta dwójka nie robiła niczego ciekawego. Elka już więcej przygód miała ze mną, gdy byłem nieprzytomny. Jakim cudem on jej jeszcze nie zanudził? Gdy postanowili przysiąść na skalnej ławeczce, oparłem się o głaz, za którym się ukrywałem. Obserwowałem ich jeszcze krótką chwilę, po czym nieświadomie zdrzemnąłem się. Była to krótka drzemka, ale wystarczająco długa, aby moje ofiary gdzieś zniknęły. Niezadowolony zacząłem pływać po kanionie, a gdy nie udało mi się ich znaleźć, wróciłem do domu nie w humorze.

Z Elką zobaczyłem się następnego dnia. Wpadłem do niej, ponieważ miała popilnować moje trzy młodsze siostry. Korzystając z okazji, zapytałem ją o wczorajsze spotkanie.

- Całkiem dobrze, Newt okazał się inny niż mi się wydawało – przyznała, pozwalając moim siostrom wpłynąć do jej pokoju, by mogły pobawić się ich ulubionymi muszelkami.

- Jest nudniejszy? – samica posłała mi zirytowane spojrzenie.

- Przestań. Każdego będziesz mierzył miarą zabawności? 

- Nie. Tylko Newta – Elka pokręciła zdenerwowana głową.

- Może już sobie płyń – odpłynęła ode mnie w kierunku swojego pokoju, ale zatrzymałem ją w połowie drogi.

- Co ty taka naburmuszona? Randka się nie udała, że się na mnie wyżywasz? – zapytał trochę zdenerwowany, czego potem żałowałem. Elka nie była jak większość samic, zainteresowana głównie błyskotkami bądź uroczymi rzeczami. Koi ta uwielbiała ryzyko i nie bała się ubrudzić sobie płetw. Co za tym szło? Czasami była agresywna jak rekin.

- Po pierwsze, to nie żadna randka – podniosła głos i spojrzała mi prosto w oczy. – A po drugie nie wyżywam się. Chce ci tylko uświadomić twoje głupie myślenie o nim – zbliżyła się do mnie, zmuszając mnie do odsunięcia się do tyłu.

- Rany julek, nie musisz się denerwować. Jakoś wcześniej razem z niego żartowaliśmy, a teraz co? Udajesz, jakbyś była aniołem od początku? – również podniosłem głos, a moje zaciekawione siostry wyszły z pokoju Elki i zaczęły nas oglądać. Brakowało im tylko krasnorostów do tego.

- Nie, ale ja się zmieniłam i ty też byś mógł, bo robisz się okropny i mam cię dosyć.

- Tak? Czyli co? Wolisz jego ode mnie?

- Tak! – gdy to powiedziała, coś w mym środku pękło. Chociaż miałem świadomość, że mówi tak tylko przez gniew, jaki się z niej wylewał, to jednak zrobiło mi się przykro. Bez słowa ją wyminąłem i skierowałem się do wyjścia. Byłem takie wściekły na tą rybę, że mógłbym ją… normalnie… mógłbym…

- Przepraszam – usłyszałem z tyłu. Nie odwróciłem się, Elka sama do mnie podpłynęła i uderzyła w bok. – Wiesz, że jak się denerwuje, to mówię wszystko tylko po to, by kogoś wkurzyć – mówiła już spokojnie, jakby przed chwilą w cale się nie denerwowała. Spojrzałem na nią i trochę mi ulżyło. Mimo wszystko dalej byłem na nią zły. – Już się nie dąsaj, bo ci wąsy odpadną – przewróciłem oczami. W jakiś sposób ten tekst zawsze mnie bawił, a teraz sprawił, że trochę się wyluzowałem.

- Niech ci będzie.

- Sztama? – spojrzałem na nią po raz drugi i lekko się uśmiechnąłem, kiwając głową. – A wy czego podsłuchujecie? – odwróciła się do moich sióstr, które zaraz się spłoszyły i uciekły do jej pokoju. Elka pokręciła rozbawiona głową.

- Sztama – odezwałem się, uderzając ją w bok. Oboje się zaśmialiśmy i jakby żadnej kłótni nie było, odpłynąłem z jej domu.

<CDN>

Od Svitaja - "Lekarstwo na kaszel"

Kaszel paskudnie utrudniał oddychanie biednemu Svitajowi, który jeszcze wczoraj czuł się w miarę w porządku. Być może karp powinien udać się do którejś z medyczek, gdy tylko zaczął czuć się nieco gorzej, przecież od jakiegoś czasu w ławicy krążył kaszel listkowy. Ale kto nigdy nie pomyślał "E tam, rozejdzie się po ościach", niech pierwszy rzuci kamieniem. To samo myślał Svitaj, przynajmniej z początku. Teraz się przekonał, że może jednak się po ościach nie rozejdzie.

Nosząc kawałek materiału wykonanego z liści glonów jako maskę, samiec udał się do najbardziej chyba znanej w ławicy medyczki, którą była Romelle. Ona sama nie czuła się najlepiej, co dało się zauważyć z wejścia, ale Svitaj nie miał za bardzo pojęcia, do kogo innego się udać. Nie czuł się jeszcze tak paskudnie, żeby samemu sobie nie poradzić, gdyby musiał tak zrobić. Tylko musiał mieć jakieś wytyczne.

– Dzień dobry, pani medyk. Można?

– Można – medyczka zaprosiła go do gabinetu.

Sama nosiła maskę. Dla zainteresowanych, rybia maska przypomina opaskę, którą zakłada się na skrzela. Jest w dotyku bardzo miękka i bezproblemowo się rozciąga, więc nie przeszkadza w ruchach ani w oddychaniu. Jedynym problemem jest to, że jest jednorazowa i trzeba mieć cały zapas, jeżeli chce się regularnie wychodzić z domu. Nawet gdyby ktoś chciał pojanuszować i używać jedną wiele razy to nie jest w stanie, bo te maski zwyczajnie się niszczyły w momencie zdejmowania. Na szczęście były darmowe w okresie chorób, można więc było sobie pozbierać na zapas, jeżeli ktoś sobie życzy. Nowa alfa, Vivierith, chciała zmienić ten stan rzeczy i udostępnić je tylko tym, którzy ciężko pracują na rzecz ławicy, jednak spotkała się ze sporym buntem w tej sprawie.

– Kaszel listkowy? – zapytała prosto z mostu Romelle, ledwo spoglądając na Svitaja.

– Tak myślę. Wie pani, śluz w skrzelach, marne samopoczucie. A teraz jest moda na kaszel.

– Tak, tak... – zamyślona samica sięgnęła po atlas na półce. – Nie mam odpowiednich zapasów na miejscu, jeszcze mi nie przywieźli, ale myślę, że zdobędziesz je na własną płetwę. Dam ci listę, dobrze?

– Okej.

Jakaś pijawka, napar i sporo odpoczynku. Tego w skrócie potrzebował Svitaj, żeby pozbyć się swojego kaszlu. Szukać zaczął od razu, chociaż miał raczej marne pojęcie, gdzie może znaleźć to, co potrzebuje. Poza odpoczynkiem, to mógł znaleźć bardzo szybko w swoim własnym domu. Zwolnienie medyczne z pracy wysłał pocztą, żeby oszczędzić sobie czas i popłynął do domu, by w podręcznikach zoologicznych znaleźć informacje na temat tej śmiesznej pijawki. Coś o nich chyba kiedyś czytał, ale nie były w podstawie programowej dla narybku, więc nie robił z tego żadnych notatek. Teraz w końcu to wykształcenie się na coś przyda.

Ryb wytężył wszystkie szare komórki, jakie jeszcze działały, żeby zrozumieć tekst napisany naukowym językiem. Coś tam, coś tam, muł, coś tam, pijawki, jada jada. Dlaczego nie idzie ich po prostu kupić? Bez sensu. W tym okresie powinny być, chyba że były wyprzedane. Romelle ich jeszcze nie ma. Może mógłby poczekać? Nie, nie wypada. Musi płynąć po te głupie pijawki. Może będą jakieś pseudo-stragany po drodze z tymi pijawkami, tak jak w okresie późnoletnim mają owoce zebrane z pól.

Ruszył odważnie w drogę, udając, że wcale nie czuje się jak sprana szmata. Oby te pijawki nie były tak ciężkie do zdobycia jak piszą w księdze, albo żeby chociaż mu się poszczęściło przy poszukiwaniach. O Pierwotny, błagam, spraw to!

Nie zauważył, że podąża za nim tajemniczy karp, bardzo nieudolnie chowający się za elementami otoczenia. Żółte łuski nie mogły się nie wyróżniać na tle szaroburego podłoża i czarne paski nie pomagały. To śmieszne koi wyginało się w niezwykły sposób, byleby ukryć się za kamieniami i gałęziami. Uwagę na siebie zwróciło dopiero, gdy z rozpędu uderzyło łbem o wiszący w wodzie konar, którego nie zauważyło i wydało z siebie stłumiony pisk.

– A ty tu czego? – Svitaj z miejsca przybrał postawę bojową, widząc nieznajomego. Był nawet gotowy mu przyłożyć.

– A bo zobaczyłem, że płyniesz na mułowisko i sam się tam wybieram, i sobie pomyślałem, że w sumie mogę płynąć z tobą.

– Póki co to płyniesz za mną, a nie ze mną.

– Ano racja.

Żółty samiec wyciągnął płetwę w kierunku nauczyciela.

– Jestem Irek.

– Svitaj – karp uścisnął płetwę. – Rozumiem, że też na pijawki.

– A jakże.

Para ryb popłynęła dalej w pokoju, rozmawiając co nieco, przynajmniej tyle, na ile pozwalały im zawalone skrzela. Coś tam nawet zaczęli planować, w jaki sposób we dwójkę mogą złapać parę pijawek i zebrać z nich odpowiednie enzymy.

\(⊙_(⊙_⊙)_⊙)/

W domku, pod kocykiem, z naparem w płetwie i wreszcie odklejonymi skrzelami, Svitaj zadowolony leżał sobie w łóżeczku i odpoczywał, tak jak nakazała mu medyczka Romelle. Faktycznie była bardzo dobra, to trzeba przyznać. Co prawda dała mu tylko zalecenia, ale dobre zalecenia, dzięki którym od razu poczuł się o niebo lepiej. A teraz póki co mógł sobie wypoczywać, nie pływając do pracy, nie wychylając się z domku ani nie przejmując się nikim poza nim samym. Na ten tydzień lub dwa było to idealne życie.

<Koniec>

13 października 2022

Od Leona CD. Akahity - "Woda była ciepła" Cz. 4

Elka mi zawsze powtarzała, że jestem gadułą, ale nie wierzyłem w to (a raczej nie pozwalałem sobie w to uwierzyć, nawet, jeśli w głębi duszy o tym wiedziałem). Częściej obarczałem innych o to, że z ich pyska wylewają się strumienie słów, składających się w różne zdania. Dla mnie słuchanie kogoś nie było żadnym problemem, tak samo opowiadanie o czymś. Niekiedy inne rybki mówiły mi, że mógłbym zostać nauczycielem: gadałem i gadałem na różne tematy, chociaż według mnie, Elki i Diego, były to bardziej głupoty, niż coś wartego zapamiętania – no chyba, że wiedza o tym, aby nie bawić się z pijawkami, jest wiedzą tajemną i wartą dzielenia się nią z innymi. 

Tak więc na chwilę obecną nie zauważyłem nawet, kiedy zalewałem nowopoznaną kolejnymi pytaniami i opowieściami. Z ciekawości chciałem wiedzieć jakie stanowisko zajęła i dlaczego, jak się jej spodobało tymczasowe lokum i czy planuje tu zostać na dłużej. Słysząc, że na minimum pół roku, poczułem wewnętrzną potrzebę przedstawienia jej naszego zbiornika oraz siłę, która zmusiła mnie do pomocy tej biednej i nieobeznanej w tych terenach rybce, aby sprawić, żeby poczułaby się jak w domu, niezależnie od tego, jak wyglądał jej dom, bądź jak rozumiała to słowo.

Ktoś teraz powinien powiedzieć, że jestem świrem, ale ponieważ nie ma nikogo, kto by to zrobił, a Akahita nie wyglądała na kogoś, kto się do tego przygotowuje, będę dalej uważać siebie za dobrego samarytanina i będę jej opowiadać o zbiorniku. 

Opowiadałem i opowiadałem. Opisałem jej każde bardziej popularne miejsca, opowiedziałem gdzie lepiej nie pływać i gdzie się znajdzie najlepsze jedzenie. Wymieniłem jej miejsca, gdzie mogłaby znaleźć lokum na dłuższą metę (w końcu takie mieszkanko wyszłoby taniej niż nocleg w motelu) oraz ostrzegłem przed niektórymi rybkami. Opowiedziałem również o zmianie na stanowisku alfy i dziwnej sytuacji z Tenebrae. 

- W końcu nie wiem, czy był potencjalnym mordercą czy tylko świrem snującym takie marzenia – stwierdziłem na koniec. Spojrzałem na zmęczone oczy samicy, zdając sobie sprawę, że nie pozwoliłem jej dojść do słowa, a tym samym, przeszkodziłem jej w wypełnieniu swojej obietnicy. – Jeśli za dużo mówię, od razy mów, serio – zapewniłem ją. – Bo ja to nie wiem kiedy zamknąć ten swój pysk – westchnąłem, przyznając się samemu sobie, że byłem bardzo gadatliwy. Niestety było to silniejsze ode mnie. – Chodź, poczęstuje cię krasnorostami i pozwolę opowiadać historie – zaprowadziłem ją do swojego domu, ponieważ przez ten cały czas siedzieliśmy w ogrodzie. Akahita nic nie mówiąc ruszyła za mną. Poczęstowałem ją zielonym przysmakiem. – Ja już się zamykam, serio – posłałem jej ciepły uśmiech, mając szczerą nadzieje, że zaraz mnie nie wyśmieje, nie obrzuci wyzwiskami i nie odpłynie w siną dal, pozostawiając mnie samemu sobie.

<Akahita?>

Od Valii CD. Leona - "Świat ginie w wodorostach" Cz.3

Jak najłatwiej i najszybciej zyskać skądś informacje? Pytając innych, ale w taki sposób, aby nie zrobiło się to podejrzane. Więc zamiast ciągle kogoś pytać, wystarczy uważnie słuchać i obserwować świat wokół. Dla mnie nie było to trudne zadanie, mogłam to porównać do oddychania: robisz to, bo musisz, chociaż nawet nie skupiasz się na tym, bo jest to samoczynne. Moja profesja była idealna dla mnie, problem jednak czasami leżał w tym, że ryby nie chciały mówić. Nic, a nic.

Przepływając kanionem między uliczkami, by jak najszybciej dotrzeć do magazynów, gdzie miały miejsce wszystkie kradzieże, ni stąd ni zowąd zostałam znokautowana przez jakąś ciemną rybę, która postanowiła wpłynąć na mnie bez uprzedzenia. Nie wiem co było dziwniejsze: jej niekulturalne zachowanie, czy może słowa „Pomóż mi!” wypadające z jej ust. Nie wiedząc o co chodzi, spojrzałam w ciemnofioletowe oczy przerażonego koi, który tylko wskazał na dwójkę innych ryb, które pokazały się na wejściu do alejki. Zmierzyłam wzrokiem dwie ciemne rybki: jednego o granatowych łuskach i drugiego o zgniłozielonych. Ich wygląd sprawdzał się jako kamuflaż: dlatego ci dwaj bracia zawsze pracowali jako szpiedzy.

- Carol i Coral? – zapytałam, patrząc na zmęczone ryby. Carol, czyli ten o granatowych łuskach, podpłynął do mnie i spojrzał na nieznajomego.

- Witaj Val, jak życie mija? – zapytał Coral, który szybkim i zwinnym ruchem ogona, znalazł się tuż za obcą, wystraszoną rybką. Samiec nie miał już gdzie uciekać.

- Powoli, a wam? Po co go ścigacie? – zapytałam, odpływając od nieznajomego, który posłał mi tylko błagające spojrzenie. Był to zabawny widok. 

- Jak chcesz się dowiedzieć, to możesz zostać – zaoferował Carol, który znalazł się obok brata. Razem przycisnęli czarną rybkę o fioletowych krawędziach na łuskach do kamiennej ściany.

- Strasznie szybko pływasz, wiesz? – rybka pokiwała głową.

- No pewnie, w końcu każdego dnia ktoś mnie goni – zaśmiał się. Słysząc to, uśmiechnęłam się rozbawiona.

- Więc dziwne, że wpakowałeś się w niezłe kłopoty.

- Kłopoty? Jakie znowu kłopoty. Ja jestem grzecznym ogrodnikiem, sadzącym kwiatki – wyjaśnił. Zaczęłam się zastanawiać, czego chcieli od ogrodnika. Coral i Carol byli członkami mafii, do której należałam, dlatego znałam tych dwóch bliźniaków. Nie rozumiałam jednak, co ogrodnik mógł zrobić na przekór mafii. Ciekawość zmusiła mnie do pozostania w tym miejscu.

- Wiesz co posadziłeś za domem tego starca? – robiło się coraz ciekawej.

- No oczywiście, grzybień biały, lilie wodną, nenufar… - zaczął wymieniać. Kiedy te dwie pierwsze nazwy znałam, pierwszy raz w życiu słyszałam o tej trzeciej roślinie. Samce nagle wybuchły śmiechem.

- Słyszałeś to braciak? Koleś myśli, że posadził lilie – śmiali się dalej, a nieznajoma mi rybka patrzyła się tylko nic nierozumiejącym wzrokiem. Jedyne co jej pozostało, to czekać. Gdy w końcu oboje się uspokoili, zaczęli mu wszystko wyjaśniać.

- Posłuchaj stary. Nie posadziłeś grzybieni białych, tylko niebieskie – stałam pod ścianą, kompletnie niczego nie rozumiejąc. Jaka to była różnica, nie licząc koloru? – One były nasze, a ty zmarnowałeś dobre pąki, więc teraz musisz za to zapłacić – Carol przycisnął płetwą nieznajomego do ściany i lekko poddusił. Tamten zaczął wymachiwać płetwą ogonową.

- Pąki były bardzo podobne, skąd miałem wiedzieć, że to wasze? Grzybień to grzybień, co on robił w takim razie u sprzedawcy? Posłuchajcie, ja je mogę wykopać i wam oddać, posadzę tam drugie – próbował się jakoś uratować, ale oni byli nieugięci. Gdy już myślałam, że Carol udusi samca, jego brat go powstrzymał.

- Mam lepszy pomysł, niż dobicie go – uśmiechnął się. Znałam ten wyraz twarzy i wiedziałam, że nieznajomy wpakował się w poważne tarapaty. – Zamiast je wykopywać, wyhodujesz je nam – powiedział. Czarna ryba aż pobladła.

- Ja? Ale to nielegalne, ktoś mnie nakryje. Po za tym w tym domu ktoś mieszka, od razu zauważy, że coś nie gra, to się nie uda – z ust ofiary wyciekł potok słów.

- Coś wymyślisz – Coral poklepał go po plecach. – I nawet nie próbuj się z tego wywinąć, bo źle skończysz – zagrozili mu. Nieznajoma rybka tylko przełknęła gulę w gardle, kiedy jeden z jego oprawców go puścił. Coral i Carol posłali mu mordercze spojrzenia, a ten drugi nadepnął jeszcze nieznajomemu na ogon, aby wiedział, z kim ma do czynienia. Chociaż on sam tego jeszcze nie wiedział do końca, ja wiedziałam, że już po nim. Jeśli mafia go nie wykończy, zrobi to wojsko. 

- Hej – zatrzymałam bliźniaków, nim opuścili to miejsce. – O co chodzi z tymi grzybieniami? – zapytałam. Byłam ciekawa, dlaczego te kwiaty były nielegalne.

- Bo mają właściwości psychoaktywne – wyjaśnił krótko Coral, po czym razem z bratem odpłynęli z tego miejsca. Nim i ja stąd zniknęłam, spojrzałam na nieznajomego, który patrzył na mnie z niewiedzą w oczach.

- To masz przerąbane – stwierdziłam i ruszyłam za bliźniakami.

<Leon?>

Od Leona CD Valii - “Świat ginie w wodorostach” Cz.2

- Czy ja jestem dostawcą? Jestem ogrodnikiem – mamrotałem niezadowolony pod nosem, kiedy przepływałem obok mostów. Coraz częściej moim zadaniem jako ogrodnik nie było sadzenie i opiekowanie się roślinami, ale również przenoszeniem ich z miejsca na miejsce. Dlaczego? Pracowników nie było? A może taniej było płacić ogrodnikowi za to, niż oddzielnemu pracownikowi? Cały poranek przez to pływałem naburmuszony. W południe popłynąłem do sprzedawcy, który miał dla mnie paczuszkę świeżych pąków grzybienia. Ktoś sobie zażyczył, aby mu je posadzić na posesji, więc wziąłem tą robotę od płetwy. 

Sprzedawcy nie było, ale zamiast tego, znalazłem drewniane skrzynki na tyłach. Byłem jego częstym gościem, dlatego stwierdziłem, że zostawię mu na liściu notatkę i wezmę odpowiedni towar. Obejrzałem pakunki ze wszystkich stron i moje rybie oczy zatrzymały się na jednym z nich, który z boku miał wydłubaną literę „G”. G jak grzybień, pomyślałem. Otworzyłem pudełko i zajrzałem do środka. Znalazłem w niej młode pąki grzybienia, dlatego twierdząc, że to paczuszka dla mnie, zamknąłem ją  powrotem, chwyciłem w obie płetwy i ruszyłem w stronę zamawiającego.

Richard, mój nowy zleceniodawca, był starym wdowcem, mieszkającym za mostami. Mimo, że przepływałem tamtędy kilkukrotnie, widziałem go tylko dwa razy, w tym ostatni, gdy chciał się ze mną zobaczyć i poprosić o posadzenie grzybieni z tyłu jego domu. Był bardzo tajemniczy, prawdopodobnie był to wynik utraty swojej żony, która rzekomo popłynęła za daleko i się zgubiła (tak sądził, chociaż reszta mówi, że musiało się coś z nią stać). 

Mając grzybienie, popłynąłem do jego domu. Ponieważ nie chciał mi otworzyć bramy, co oznaczało, że prawdopodobnie go nie było, popłynąłem nad wodorostowym płotem i skierowałem się do jego ogrodu. Już wcześniej dostałem od niego konkretne wytyczne, gdzie mają zostać posadzone kwiaty, dlatego bez zbędnych ceregieli, odłożyłem skrzynkę na ziemię i rozejrzałem się po raz drugi po jego ogrodzie. Tak jak wcześniej zauważyłem, był on zaniedbany. Po utracie żony koi popadł w coś rodzaju depresji (psychologiem nie byłem, więc nie mogłem konkretnie określić, czy to była na pewno ona, ale nie wyglądał też na kogoś, kto jej nie ma na pewno), dlatego jego ogród wyglądał, jakby nikt nie zachodził tutaj od wielu miesięcy. Pomimo tego, że była już jesień, ogród wyglądał gorzej, niż powinien. Żadnego sprzątania, przycinania kwiatów czy ich przykrywania, by nie zmarzły. Widząc to, aż chciało mi się płakać. Tyle dobra zmarnowanego.

Po kolejnych chwilach marudzenia pod rybim nosem, zająłem się pracą. Wykopałem dziury i wsadziłem w nie pąki grzybieni, po czym delikatnie zakryłem ziemią. Całość zajęła mi może nie całą godzinę i kiedy było już po wszystkim, zamknąłem pustą skrzynie. Zabrawszy ją w płetwy, ruszyłem z powrotem do sprzedawcy, aby mu ją oddać.

Podczas drogi powrotnej czułem na sobie czyjś wzrok. To dziwne uczucie obserwowania, opisywanego w filmach jako coś, co kazało ci się ciągle odwracać do tyłu i sprawdzać, czy ktoś za tobą nie płynie, towarzyszyło mi równie uparcie, jak uparcie trzymająca się pijawka. Nikogo niestety za sobą nie zobaczyłem, dopóki nie dopłynąłem do miejsca. Tam zastałem Richarda w zaskakująco dobrym humorze. Zabrał ode mnie pustą skrzynię i kiedy mówił coś o jakimś weselu swojej kuzynki, w wypolerowanej muszli, która stała naprzeciwko mnie, zauważyłem ciemną rybę, uważnie mi się przyglądającą. Był to ułamek sekundy. Zauważyłem go, nasze spojrzenia się skrzyżowały i chociaż po chwili ukrył się za kamieniem, wiedziałem, że nic mi się nie przydarzyło. To był on, to ciągłe uczucie obserwowania i dreszcze przechodzące po grzbiecie. Gdy tylko Richard przestał mówić, opuściłem jego sklep i ruszyłem do domu. Gdy się odwracałem za siebie, ciemna ryba porzuciła swój tryb incognito. Wiedziała, że została demaskowana, dlatego płynęła za mną, niby jako zwyczajna rybka, podążająca w tym samym kierunku. Ignorowałem to, chociaż po każdym skręcie odwracałem głowę, by zobaczyć, że on również skręcił w tą samą stronę. Gdy obok niego pojawiła się kolejna ryba, równie ciemna jak on, ogarnęła mnie początkowa panika i zacząłem płynąć szybciej. Oni również przyspieszyli, dlatego po krótszej chwili zacząłem uciekać. Gnałem przed siebie ile sił w płetwach, ale nieznajomi się nie oddalali. Pływali równie szybko co ja. W mojej głowie zrodziły się potworne wizję porwania i rąbania na kawałki, które zmusiły mnie do zmiany kierunku. Chciałem znaleźć jakiegoś strażnika, który mógłby mi pomóc, nim zostanę obezwładniony, ale jak na złość nie potrafiłem żadnego odnaleźć. Zamiast tego, gdy ostro skręcałem w jakąś kamienną uliczką, wpadłem na jasną rybę. Gdy się zatrzymałem, straciłem nagle siły do ucieczki, dlatego schowałem się za jasną rybą, mając nadzieje, że przy świadku nie zrobią mi żadnej krzywdy.

- Pomóż mi! – krzyknąłem, a po chwili pojawili się.

<Valia?>

10 października 2022

Zmiany na blogu!

Ważne ogłoszenie!

Jak niektórym wiadomo, dnia 7 października 2022 roku w opowiadaniu "Wszyscy kochają Akhifer" części 7 zostały ustanowione poważne zmiany. Akhifer zeszła ze stanowiska alfy i podarowała je niejakiej Vivierith, która jednocześnie stała się oficjalnym członkiem ławicy.

Wraz ze zmianą alfy został zmieniony niemal całkowicie regulamin. Jest przede wszystkim odświeżony, ale dużo punktów się zmieniło, jak na przykład obowiązująca aktywność - obecnie obowiązuje jedno opowiadanie na dwa miesiące. Zmieniły się całkowicie zasady nieobecności, a także częściowo postarzania.

Zmiany nastąpiły również w regulaminach postaci i opowiadań (zakładka "Jak dołączyć?"). Regulamin NPC został połączony z regulaminem postaci, a opowiadania nie zostaną wrzucone jeżeli nie zostanie podany pełny tytuł. Od dzisiaj nie będę się o to upominać, gdyż członkowie ignorują często te upomnienia, więc odpowiedzialni za to jesteście teraz Wy.

W kwalifikacjach pojawiła się nowa grupa, niedostępna dla zwykłych członków, ale dodająca nowe stanowiska.

Dokładne zmiany możecie sprawdzić, czytając poszczególne strony: O Koi Paradise, Jak dołączyć?, Kwalifikacje.

~ Wasza nowa alfa,
Vivierith

Od Vivierith - "Słońce, słońce, wyjdźże wreszcie" cz.1

Słońce, ile cię było na niebie? Tyle, co nic, a już chowasz się za horyzontem. Dlaczego tak wstydzisz się własnej tarczy? Wyjdźże, wyjdź, nie chowaj się, ogrzej Zbiornik swoim ciepłem, rozświetl te ponure wody. Czemuż jesień cię tak straszy? Czemu zimy się tak boisz? Wtedy jaśniej, wtedy weselej, wtedyś właśnie powinno świecić mocniej niż kiedykolwiek, bawić się ze złotymi liśćmi, przeglądać się w lodowej tafli. Ale ty nie chcesz. Chowasz się, jakby wstyd ci było, że nie jesteś tak żółte jak klonowe liście. Jakbyś przyćmiewało przy iskierkach śniegu zalegającym grubą warstwą na lodzie i na brzegach. Czy nie wiesz, że tak nie jest? Czy nie wiesz, że jesteś najpiękniejsze na świecie? Najcieplejsze, najjaśniejsze. Tęsknimy, więc wyjdźże, wyjdź, pokaż się. Możesz się chować, ile chcesz, ale wiem, ja wiem, że gdy tylko trawa zacznie wyłaniać się spod śniegu, gdy nowe pąki rozwiną się na gałęziach drzew, ty zaczniesz wychodzić coraz chętniej, zostawać na coraz dłużej, tylko po to, by oglądać nadejście wiosny. Czy ty wiesz, że samo jesteś wiosną? Niesiesz ją na swych promieniach, gdy nareszcie pora wyrwać się z zimowego letargu. Zrzucasz ją, by uwolniła nas od lodowego sufitu. Więc nie ważne, że uciekasz. Nie ważne, że coraz bardziej się wstydzisz. My na ciebie będziemy czekać, cierpliwie, tak jak pajęczyca czeka na swoją ofiarę. I oboje będziemy się cieszyć - i my, i pajęczyca. Obyś wróciło tak jasne, jak zawsze.

Gdy Vivierith skończyła odprawiać swój własny, wewnętrzny rytuał o jak najkrótszą, jak najlżejszą zimę, postanowiła wreszcie pokazać się światu. Minęła swojego sekretarza, udając, że nie widzi, jak gra w karty zamiast segregować ważne papiery. Teraz były papiery. Wykonane z drewna, starannie wypreparowane techniką znaną tylko tym najinteligentniejszym koi, u których mutacja skupiła się na rozwinięciu umysłu, a nie tylko ciała. To one wymyśliły formułę, Rith je tylko wysłuchała i stwierdziła, czy jest to pożyteczne. Było.

Świat na zewnątrz gotował się i rozpędzał niczym woda w górskim strumieniu, starając się zebrać jak najwięcej jak najszybciej. W końcu zbliżała się zima, jesień to idealna okazja, by uzupełniać zapasy. Wyłapywano żaby, zbierano i przetwarzano owoce, które wpadły do wody, polowano na małe gatunki ryb, takie jak karasie czy jelce. Wszyscy pracowali na pełnych obrotach, by wypełnić magazyny aż po brzegi. Vivierith nie pozwalała się obijać.

Karpica zobaczyła znajomą, żółto-czerwoną sylwetkę śmigającą pomiędzy innymi, zupełnie obcymi koi. Nie ważne, jak bardzo by się skupiła, nie mogła sobie przypomnieć, by kiedykolwiek widziała Akhifer, poprzednią alfę, taką... żywą. Wydawała się być w swoim żywiole, pilnując innych, by nie doszło do żadnych zamieszek, wskazując im drogę i współpracując bezpośrednio z resztą strażników. Nawet uśmiechnęła się, gdy zobaczyła Vivi i niemal jej pomachała. Natychmiast odwróciła wzrok i powróciła do swoich obowiązków. Dziwne.

Samica ruszyła wypełniać swoje obowiązki alfy, zaczynając od zahaczenia do medyków, by sprawdzić, jakie braki mają. Spisała listę własną płetwą, jednak zanieść miał ją już najbliższy donosiciel. Kolejnym punktem był Jitong, do którego zajrzała tylko przelotem, by mu nie przeszkadzać zbyt długo. Zapytała tylko, czy nie potrzebuje kogoś, kto rezerwowałby spotkania. Nie otrzymała jednoznacznej odpowiedzi, więc odpuściła.

Kolejna stacja: siedziba wojska. Czy potrzebują dodatkowej broni, czy dają radę trenować nowych rekrutów, czy mają w ogóle wystarczająco uczniów. Nikt nie zgłosił żadnej skargi, więc alfa uznała, że wszystko w porządku.

Wszystko szło jak po maśle, dlaczego więc miałoby się zepsuć? Bo właśnie szło jak po maśle. O takie masełko łatwo się poślizgnąć.

<CDN>

Powitajmy Vivierith!

Powitajmy nowego karpia w ławicy - Vivierith!


Ta karpica dobrze wie, czego chce w życiu oraz jak to zdobyć. Być może nie urodziła się przywódczynią, ale zdecydowanie wrosła w tą rolę, dlatego więc obejmuje nowo utworzone stanowisko Alfy.

Pełny formularz Vivierith znajduje się tutaj: =KLIK!=

7 października 2022

Od Akhifer CD. Tenebrae'a - "Wszyscy kochają Akhifer" cz.7

Niebieskawe koi z białymi plamami przypominającymi chmury wpłynęło z rozpędu do domu alfy, nie zważając na jakąkolwiek prywatność.

– Alfa słyszała? Jitong Tenebrae chcę alfę unicestwić!

Akhifer podniosła głowę znad kawałków kory.  Nie miała zbytnio siły zastanawiać się, o co chodzi i guzik ją to obchodziło. Usłyszała "alfę unicestwić". To brzmiało bosko. Nie musiała być już więcej alfą. Mogli się jej pozbyć, zrzucić z niej brzemię bycia szefem tego dołka, usunąć ją, załatwić kogoś innego do sprawowania władzy. Tak. TAK! Wyśmienita okazja. Czy to już wariactwo, jeżeli się cieszy, że ktoś chce ją zabić? Tak, pewnie tak. Ale każdy by ześwirował z takim natłokiem spraw, w końcu weź lataj po prawie całym Zbiorniku i załatwiaj nawet najdurniejsze papiery. O buncie już nie wspominając, bo przecież już długi czas temu mówiono o buncie przeciwko obecnej władzy. Być może ktoś lepszy się znajdzie. Ktoś bardziej pasujący, kto lepiej to wszystko zniesie. Akhifer nie śmiała błagać o więcej, to i tak szczyt jej marzeń. Ktoś chce ją unicestwić, jak bosko!

Ale chwila, kto to miał być? Jitong. Tenebrae. Mogli mieć ochotę go skazać na śmierć, gdyby /jakimś cudem/ doszli, że to on jest odpowiedzialny za śmierć ukochanej, niezastąpionej alfy. O ile Ferka chciała się pozbyć tego stanowiska, wciąż musiała uważać, czy kogoś to nie zaboli bardziej, niż powinno. Życie jednej rybki ze względu na jej zachcianki. A może i więcej, jeżeli rozegrają się jakieś zamieszki. Nie była pewna, czy ktokolwiek walczyłby w jej imię, ale w razie czego wolała nie ryzykować. Być może są jacyś idioci do tego zdolni.

– Kto rozpowiada te wieści? – Pomimo światełka w tunelu postanowiła pozostać przy - jakkolwiek - zdrowych zmysłach.

– Wszyscy! Wszyscy rozpowiadają! – zawołało obce koi, po czym wypłynęło w popłochu, jakby zobaczyło ducha.

W tym momencie Ferka zgłupiała. Wszyscy o tym mówią, a ona dowiaduje się dopiero teraz? Raczej o wiele szybciej by się o tym dowiedziała, skoro chodziło o jej życie. Chociaż komu by przecież zależało na życiu tej paskudnej alfy? Nikomu. Więc się nosiło, nosiło, póki więcej nosić się nie mogło, ktoś w końcu doniósł, ale dlatego, że musiał, a nie, bo chciał. Tenebrae zamierza zgładzić alfę. Będą go traktować jak bohatera, już się nie mogą doczekać.

Być może powinna wyjść już teraz, sprawdzić, co się dzieje. Zainteresować się. Tylko że wcale nie czuła, że jest to jej powinność. Gdy radość opadła, pozostała martwa pustka, gorsza nawet niż od tego, co dręczyło Akhifer przez znaczną większość czasu. Miała ochotę położyć się na glebie i udawać, że już nie żyje. Może zostawią ją w spokoju, od razu koronują Tenebrae'a na alfę i będzie mogła się usunąć niezauważona, nawet nie zapisana w podręcznikach od historii. Tenebrae będzie lepszym alfą. Jest Jitongiem, zawsze może prosić siły wyższe o pomoc. Jeżeli siły wyższe istnieją.

Dopiero po dłuższej chwili zorientowała się, że bezmyślnie patrzy na rozłożone przed sobą kawałki kory. Łuki i kropki stanowiące rybi język głosiły przeznaczenie tych kawałków. Jeden był zaskarżeniem, że za dużo karasi pojawiło się na jednej z dzielnic. Inny widniał jako zgoda na budowę nowego bloku mieszkalnego w miejscu, gdzie jak dotąd były tylko pojedyncze domki wykonane z kamieni lub drewna. Zaraz obok kora z błaganiem mieszkańców, by te bloki nie powstały. Kto chciałby się zajmować tym bałaganem z własnej woli? Być może nikt. Być może ktoś się znajdzie.

Akhifer się nie ruszała, z wyjątkiem tych wrodzonych machnięć płetwami, by utrzymać się w równowadze. Nie sięgała po długopis, nie podnosiła wzroku, nie ruszała w kierunku wyjścia. Po prostu tkwiła z myślami w niebycie, nieobecna, wyjęta z istniejącej rzeczywistości. Nie zareagowała, gdy jakieś koi ponownie naruszyło jej prywatność. Dopiero, gdy się odezwało. Czy raczej odezwała.

– Panno Akhifer? – zwróciła na siebie uwagę alfy. Karpica wreszcie się otrząsnęła, spoglądając na czekającą obcą. Białe łuski z czarną plamą na plecach. Nieznajoma kontynuowała. – Ktoś czeka na panią przy wejściu. – Po tych słowach wypłynęła, nawet się nie oglądając.

Ktoś czeka. Czy to nie Tenebrae? Gdyby to był on, raczej usłyszałaby jego imię. A może i nie. A tak w ogóle to od kiedy jej prywatne miejsce zamieszkania stało się publicznym biurem, do którego rybki sobie wpływają i wypływają? Jakiś nieśmieszny żart. Ale skoro ktoś czeka, to mimo wszystko nie wypada przetrzymywać ich przed wejściem. Niech i tak będzie, Akhifer łaskawie wypłynie porozmawiać, przede wszystkim dlatego, żeby mieć wreszcie spokój na swoim prywatnym terenie. Przynajmniej nie musi patrzeć na tą stertę kory.

Wyłoniła się z jamy swojego mieszkania, by spotkać się z całą grupą karpi otaczających wejście ze wszystkich stron. Nie było to duże ugrupowanie, ale wystarczające, by nigdzie nie było miejsca na ucieczkę. Chyba przypłynęli zabrać ją do Tenebrae'a, żeby mógł ją unicestwić. Gdyby tak było, bardzo chętnie oddałaby się w ich płetwy, jednak jakiś szósty zmysł podpowiadał jej, że wcale nie o to chodzi. Przez jakąś minutę wszyscy trwali w milczeniu pełnym napięciu, aż w końcu jeden członek zgrai postanowił się odezwać.

– Nazywamy się Bractwem Kryształowego Księżyca – odezwała się karpica stojąca najbliżej Akhifer. Miała niezwykle ciemne łuski, które mieniły się jak kryształy, a jej głos był chłodny, surowy i właściwie bez żadnych emocji, tak samo jak jej twarz. – Przybyliśmy po twoją głowę.

Bractwo Kryształowego Księżyca. O tym bractwie Ferka nigdy nie słyszała, ale też bractw nigdzie nie trzeba zgłaszać, by istniały, więc nie było to nic dziwnego. Na pewno jest o wiele więcej bractw niż Bractwo Oka, Kanionu czy Puszczy. Teraz ujawniło się jeszcze jedno, wyraźnie zrzeszające sporą liczbę osób, którego przewodniczącym jest zdecydowanie ta kryształowa koi. Ciekawe, czy stąd ta nazwa.

– A to nie Tenebrae miał się mnie pozbyć? – z jakiegoś powodu to było pierwsze pytanie, jakie wpadło do głowy żółtej karpicy. Dlaczego? Licho wie. Nie zastanowiła się, po co im jej głowa ani dlaczego chcą ją zabić. Zdziwiło ją tylko, że to nie Tenebrae po nią przyszedł.

– Zadbamy o to, by wszyscy myśleli, że to on. Czy zechciałabyś współpracować z nami, czy wolałabyś, żebyśmy użyli przemocy?

Spokój, z jakim przewodnicząca karpica wypowiadała te słowa, przyprawiał o ciarki. I przypomniał Akhifer o czymś takim o nazwie zdrowy rozsądek.

– Dlaczego chcecie mnie zabić? I oskarżyć tym Tenebrae'a? – próbowała brzmieć odważnie, ale w głębi duszy zaczęła panicznie się bać. Być może jednak nie chciała tak bardzo umrzeć, jak jej się wydawało, tylko teraz już na to za późno. Nie zorientowała się na czas i chyba faktycznie przyszła na nią pora.

– Uważamy, że nie nadajesz się na alfę. Z różnych powodów. – Ciemna koi wciąż mówiła w pierwszej osobie liczby mnogiej, zaznaczając, że chodzi o całe bractwo. – A Tenebrae, ze względu na niechęć do ciebie, wydaje nam się idealnym pionkiem.

W tym momencie Ferce w głowie zapaliła się lampka. Świeciła jasno jak słońce w letni dzień, wręcz oślepiająco i ociepliła martwą i zimną duszę alfy. Radość ponownie wypełniła serce, a nadzieja powróciła wielkim ogniskiem, rozświetlając duszę od wewnątrz. Świat stał się bardziej kolorowy, śmiał się, radował, tańczył wręcz dookoła, jakby świętował kolejne nadejście bardzo wyczekiwanej wiosny. Tak lekko Akhifer nie czuła się od dnia, kiedy została wbrew swojej woli wybrana na alfę. Niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba!

– Jak nie chcecie mnie na alfę to mogę oddać to stanowisko. Nigdy go nie chciałam. To jak, wymienimy się?

Nieznajoma na te słowa osłupiała, pomimo inteligentnego umysłu nie miała pojęcia, co odpowiedzieć. Patrzyła na Akhifer jak na kompletną wariatkę, co w sumie dalekie od prawdy nie było. A Akhifer tylko się uśmiechała, nawet nie próbowała ukryć, że niezwykle cieszy się na możliwość utraty stanowiska. Na pewno wyglądała jak wariatka. Na szczęście już od dawna ją za taką uważali.

– Naprawdę tak po prostu to stanowisko oddasz? – wreszcie wydukała ciemnołuska, odzyskując pewność siebie.

– Dziewczyno! Ja ci nawet wszystkie papierki przyniosę, żebyś nie musiała sama nieść. Mam ciekawsze rzeczy do roboty niż podpisywanie jakichś zażaleń czy zezwoleń. Przynieść ci? – Akhifer już zaczęła się cofać, niemal tańcząc z radości, jednak wejście zastawili współpracownicy przewodniczącej.

– Jeżeli mówisz prawdę, oficjalnie ustanów mnie nową alfą. Teraz.

– No dobra. – Ferka się cofnęła. – Jak się nazywasz? Żeby było oficjalnie.

– Vivierith.

– Vivierith. Ogłaszam cię, oficjalnie i prawnie, nową alfą całego Zbiornika. Jeżeli istnieje ktoś z legalnymi argumentami przeciwko tej decyzji, niech wystąpi już teraz. Jeżeli nie, niech Pierwotny Koi no Ryuu poświęci tą decyzję i wspiera nową alfę Vivierith tak ważnym stanowisku.

Nikt się nie odezwał. Całe bractwo musiało zostać utworzone z osób, które jak jeden mąż zgadzały się, że Vivierith powinna być alfą. I dobrze. Bardzo dobrze. Niech Vivierith radzi sobie z tym bajzlem. Akhifer nareszcie była wolna. Hip hip hura! Ave Vivierith!

– Doskonale. A więc – rozpoczęła przemówienie nowa alfa. – Oto jestem, Vivierith, alfa ławicy Koi Paradise. Ogłoście, przyjaciele, wszem i wobec, iż Akhifer zeszła ze stanowiska i zostało ono zajęte przeze mnie, Vivierith. Wyprzyjcie plotkę o Tenebrae'u chcącym pozbyć się Akhifer, wymyślcie coś wiarygodnego. A ty – zwróciła się do grzecznie czekającej Ferki. – Nie myśl, że kiedykolwiek pozwolę ci zostać kimś więcej niż strażnikiem. Nie nadajesz się do tego.

Taaak, pomyślała była alfa. Do rządzenia się absolutnie nie nadaję. Być może. I odpłynęła z powrotem do swojego urokliwego mieszkania, całkowicie wolna, zapominając o Brae'u i Feliksie, których jeszcze niosąc ciężar władcy posłała po jakieś kamienie. Zresztą zapomniała o nich dużo wcześniej. Nie wiedziała, co się z nimi przez ten czas działo.

<Feliks/Tenebrae?>

1 października 2022

Podsumowanie września

Witajcie, najdrożsi!

Szczerze mówiąc, martwiłam się, że ten miesiąc będzie całkowicie martwy i Koi Paradise zacznie powoli, z miesiąca na miesiąc, grozić upadek. Jednak mega pozytywnie mnie zaskoczyliście, spinając tyłki i siadając do napisania chociaż po jednym opowiadaniu na wrzesień. Czasem jednak trzeba być tym złym, co? Ale wiedzcie, że i tak Was kocham i strasznie doceniam, że wzięliście się za siebie <3 Moje kochane rybeńki, Wy.

Nowości

No, trochę się zadziało, nie mogę powiedzieć, że nie. Oczywiście zmieniła nam się pora roku, obecnie obowiązuje jesień, a wraz z nią pojawiły się jesienne bonusy, które można zyskać poprzez pisanie opowiadań o odpowiedniej tematyce.

Rozpoczęło się także jesienne wydarzenie o nazwie Jesienne Wyprzedaże. Można obecnie kupić jakieś wyjątkowe przedmioty, które nie są dostępne na co dzień w naszym Inwentarzu. Kto chętny tego zapraszam.

Co najważniejsze - dołączyła do nas nowa karpica o imieniu Valia. Wraz z nią mamy obecnie 12 rybek w ławicy, co jest wręcz zachwycającym wynikiem.

Ilość słów

  1. Na pierwszym miejscu wylądowała Romelle, mając na koncie 1102 słów w 1 opowiadaniu.
  2. Kolejną rybką na podium jest nowa koleżanka Valia, napisawszy 810 słów w 1 opowiadaniu.
  3. Ostatnie miejsce na podium zajęła Akhifer, osiągając wynik 712 słów w 1 opowiadaniu.
  4. Czwarta wylądowała Akahita, przy 633 słowach w 1 opowiadaniu.
  5. I na samej końcóweczce mamy Nirimi, 549 słów w 1 opowiadaniu.

Bonusy

Niestety w tym miesiącu nie mieliśmy głosowania na Mistrza Miesiąca, dlatego więc został on wytypowany według ilości słów. Mistrzem została więc Romelle, z wynikiem podanym wyżej. Bonus powinien też przysługiwać Leonowi za posiadanie Kryształów Bogactwa, ale ponieważ nie napisał nic w tym miesiącu, nie zostaną one wykorzystane. Akhifer oraz Akahita otrzymują bonus za sprawowanie władzy nad tym wygnajewem. 

Nieobecności

    1. Leon i Feliks byli zwolnieni z obowiązku pisania ze względu na napisanie opowiadania w sierpniu.
    2. Aura oraz Psyche nie napisały opowiadania, tym samym otrzymują pierwsze ostrzeżenie.


Dziękuję Wam wszystkim za obecność w tym miesiącu i przywrócenie aktywności, nawet jeżeli wymagało to odgrywania złego charakteru. Miło się patrzy na taką aktywność, choćbym miała i o północy wrzucać opko. Liczę na Waszą aktywność w nadchodzących miesiącach, ale myślę, że ponieważ zaczynają się studia i sama będę w nich uczestniczyć, mogą zmienić się wymagania aktywności. Ale jeszcze nad tym pomyślę. Trzymajcie się ciepło i uważajcie na przeziębienie!

~ Akhifer