29 grudnia 2022

Od Akhifer - "Alfa - czyli dwie strony jednego dramatu" cz.1

– Celem tego spotkania jest...?

– Omówienie rządów Vivierith.

– A zwołujemy je ponieważ...?

– Vivierith zaczyna nam się coraz mniej podobać.

Akhifer przetarła twarz płetwą. Wystarczyła jedna krótka chwila, kiedy traktowali ją jak alfę i już była mentalnie wyczerpana, jednak wmawiała sobie, że to tylko stare przyzwyczajenia. Póki co nie musiała wcale dużo myśleć, wszystko podawali jej na tacy, niczego od niej nie wymagając. Zależało im, żeby poprzednia alfa pojawiła się na zebraniu, bo z jakiegoś powodu jej ufali. Strażniczka nie miała tylko pojęcia, dlaczego. Nie była szczególnie lubianą władczynią za swoich czasów.

– Ale z jakiegoś powodu wam się z początku podobała – zauważyła, spoglądając podejrzliwie na siedzące dookoła karpie. – Cóż jest powodem tej zmiany?

– Będę z panią szczery, pani Akhifer – odezwał się całkowicie szary koi kawałek na prawo. Jego biała kropka na czole mrugała złowieszczo, gdy z każdym ruchem co chwila zasłaniaja ją grzywka. – Vivierith nigdy się nam nie podobała. Jej sposoby od początku były zbyt agresywne, wszystkich z miejsca zaczęła rozstawiać po kątach, zamiast dać czas na pochłonięcie wprowadzonych zmian. Starszyzna się jej podlizuje, bo gdy ktoś ośmielił się skrytykować jej techniki, trafiał do pudła za zniesławienie alfy.

– Oczywiście nie można zaprzeczyć, że praca Vivierith przyniosła dużo dobrego do ławicy – kolejny karp wtrącił się do rozmowy. – Innowacyjne rozwiązania, lepszy dostęp do edukacji, wiele kierunków znacznie się usprawniło. Jednakże nie wyrównuje to błędów, które Vivierith popełnia. Oprócz tego, co wspomniał nasz towarzysz, pragnę dodatkowo zauważyć, że Vivierith traktuje bycie alfą jako osobną pracę, co owszem, jak najbardziej by się zgadzało, gdyby nie to, że Vivierith robi naprawdę niewiele. Większość decyzji podejmują jej zwierzchnicy, a ona sama zdaje się spędzać czas na przyjemnościach.

Czyli dokładne przeciwieństwo tego, co robiłam ja, pomyślała Ferka. Już chyba rozumiała, czemu postanowili ją zaprosić.

– Mówię wam, obalmy ją. – Karpica stojąca nonszalancko pod ścianą uderzyła płetwą o ścianę.

– Nie! – krzyknęła niespodziewanie Akhifer. Wszyscy spojrzeli na nią zaskoczeni, nikt (ją włączając) nie spodziewał się, że będzie bronić obecnej władzy. Momentalnie Ferkę olśniło. To nie chodziło o władzę, /tu chodziło o poddanych/. Pomimo szczerej nienawiści do stanowiska alfy, postanowiła wziąć sprawy w swoje płetwy. – Vivierith trzyma cały Zbiornik w garści i ma za dużo zwolenników. Próba obalenia skończy się wojną domową, w której może zginąć zbyt dużo niewinnych osób. Mam inną propozycję, szaloną, ale to też jest opcja. – Ryby wsłuchiwały sie w jej słowa z nadzwyczajną uwagą. Chyba dalej widziały w niej alfę, a już szczególnie w tej sytuacji. – Zbiornik i tak jest przerybiony. Ławica jest tu od czasu, kiedy uciekliśmy ludziom i zdążyła się ogromnie rozrosnąć. Zamiast powodować wojny, po prostu się stąd wynieśmy. Słyszałam od kilku podróżników, że trzy tygodnie drogi stąd jest inny zbiornik, również ogromny i zdatny do życia, ale nie ma w nim żadnej ławicy. Kiedyś i tak nastąpiłby rozłam ławicy, dlaczego nie zrobić by tego teraz? Mamy idealną okazję.

– A pani, jak rozumiem, zajmie stanowisko alfy? – ten sam karp, który wcześniej wypomniał dobre rzeczy zrobione przez Vivierith, łypnął okiem w stronę Strażniczki. Ferka się nieco spłoszyła, nie chciała oddawać swojej wolności. A z drugiej strony... Co jej po wolności, jeżeli ostatecznie i tak zostanie uwięziona, w taki czy inny sposób? Tu przynajmniej robiła to z własnej woli.

– Tak. Powiedzmy. Mogę zostać z powrotem waszą alfą. Jednak nie chciałabym sama o wszystkim decydować. Jeżeli to możliwe, chciałabym utworzyć koło doradców, czy coś w tym stylu, by mnie wspierali. Mam dość radzenia sobie ze wszystkim sama.

– Oczywiście. Z naszego grona nie wszyscy się do tego nadają, ale myślę, że tymczasowo możemy się nazywać takim kołem. Pani propozycja wydaje się o wiele bardziej sensowna niż otwarty bunt i nasi towarzysze również temu nie zaprzeczają. Uważam, że dzisiaj możemy na tym zakończyć. I tak spędziliśmy wystarczająco dużo czasu w tej pieczarze. Do zobaczenia następnym razem, towarzysze.

Nikt nie zauważył, jak szary karp z białą kropką na czole wymknął się z pieczary nieco wcześniej niż wszyscy pozostali, którzy jeszcze oficjalnie się żegnali.

<Vivierith?>

28 grudnia 2022

Od Akhifer - "Podlodowy wodny spacer"

Odłamki światła słonecznego przecisnęły się przez warstwę śniegu na grubym lodzie, rozjaśniając nieznacznie wodę tuż pod barierą. Ciecz była krystalicznie czysta, nie pływały w niej żadne kawałki roślinności ani odpadki po naturalnych potrzebach wodnych mieszkańców. Chłód był wręcz przeszywający, jednak wcale nie przeszkadzał przy popołudniowym spacerze. Brak żyjątek tak blisko tafli powodował nietypowe poczucie spokoju, jakby cały Zbiornik opustoszał, zostawiając samotnego karpia koi na pastwę ciemnego, granatowego bezkresu. Niektórym mogło wydawać się to przerażające, kiedy w mrocznej głębi nie było nikogo poza nimi. Akhifer natomiast znalazła wewnętrzną harmionię, poruszając się w takim środowisku.

Karpica łapała każde promienie słońca, kiedy przebywała na swoich zimnych spacerach. Nie po to, żeby się ogrzać, tylko żeby nakarmić swój umysł naturalnym oświetleniem, zamiast tkwić w obecności wodnych świetlików. Męczyła się przy nich, nie mówiąc o tym, że ciągle kogoś przypadkiem raziła swoimi lustrzanymi łuskami. Można było powiedzieć, że jaśniała w tłumie, tylko że tłumowi wcale się to nie podobało.

Właśnie to było powodem samotności, którą tamtego dnia wybrała Ferka. Odrobina relaksu z dala od podirytowanych zimą karpi, w osobności wybranej samodzielnie, a nie wymuszonej przez los. Czasem jeden, pojedynczy wybór może załkowicie zmienić humor jednej osoby. Tak też było w tym przypadku.

Ocierając się płetwą grzbietową o lód, Akhifer nie mogła przestać się delikatnie uśmiechać. Pomimo zimna czuła się wyjątkowo dobrze, nie widziała nawet potrzeby wracać. To jest, dopóki nie przyuważyła grupy trzech rybek szeptających w pobliżu przerębli, gdzie nikt zazwyczaj się nie zapuszczał. Zdążyli jeszcze trochę porozmawiać, zanim zorientowali się, że są obserwowani. Powiedzieli jednak wystarczająco dużo.

Nie podoba im się panowanie Vivierith. Woleliby, żeby Akhifer wróciła.

<Koniec>

27 grudnia 2022

Zimowa Loteria Grudniowa - nagrody

Zimowa Loteria Grudniowa

W naszej małej loterii zdążyły wziąć udział jedynie trzy rybki: Feliks, Akahita oraz Akhifer. Każda z nich zdobyła po jednym bilecie. Co wylosowali nasi bohaterzy?

Nagrody

Akhifer - 2 AP
Feliks - 10 pereł
Akahita - 10 pereł

Gratuluję zdobytych nagród uczestnikom! Miałam nadzieję, że więcej osób weźmie udział, ale znalezienie czasu na napisanie opowiadania było zapewne trudne, szczególnie w tym okresie przedświątecznym. Mam za to mały prezencik dla tych, którzy się nie załapali. Przedmioty, które były do zdobycia poprzez loterię, są do wykupienia do 31 grudnia 2022 roku. Kto ma wystarczająco pereł, może sobie wykupić dany przedmiot lub można dokonać targu według standardowych zasad Inwentarza. Wydarzenie Zimowa Loteria Grudniowa zostaje zakończone!


Mroczny Motyl - z jego pomocą można zmienić płeć, końcówki, orientację oraz wygląd postaci bez uwzględnienia fabuły.
Cena: 600 pereł
x 3

Maska powietrznego stwora - przedmiot fabularny; służy do przemiany w losowe małe lądowe stworzenie, po trzech częściach opowiadania z tym motywem postać musi koniecznie wrócić do bycia koi, inaczej zostanie usunięta z ławicy.
Cena: 550 pereł
x 2
Śnieżynka - daje dodatkowy bonus +50% do pereł i AP przez dwa miesiące.
Cena: 400 pereł
x 3
Amulet senny - przedmiot fabularny; z jego pomocą ryba może przeżyć całą serię w śnie, tym samym tworząc alternatywne uniwersum - może tam zabić, kogo chce, mieć dzieci, z kim chce (nawet z tą samą płcią), a nawet zostać smokiem i trochę porządzić.
Cena: 460 pereł
x 4


 

26 grudnia 2022

Od Akahity CD. Feliksa - "Smutne jest życie karpia"

Zima to taka parszywa pora roku dla ryb w Zbiorniku. Zimno aż czuć po łuskach. Mróz wdziera się nawet między kropelki wody położone głęboko pod powierzchnią. Światła nie ma za wiele, a kiedy jest zostaje hardo przytłumione przez grube warstwy lodu położone na tafli przez parszywą panią tego kabaretu. A na to wszystko słodka kołderka ułożona z łez opadających z nieba, zamarzłych w locie i tańczących na wietrze w postaci białego zwiewnego puszku. A kiedy można byłoby zajrzeć na powierzchnię, wychylić głowę ponad chłód wody ku zimnemu powietrzu, dało się tylko kiedy ludzie odchodzili od przerębli i nie straszyli już swoimi wędkami i sieciami. Niektórzy pasjonaci nawet nocą nie dawali biednej rybie spokoju. Zwłaszcza, że ich ciężkie kroki odbijały się echem pośród spokojnej wody. 

O właśnie. To była chyba jedyna zaleta zimy. Wiatr nie smagał zmęczonej tafli swoją siłą. Ryby nie musiały słuchać nieustannego plusku. Ale na tym to wszystko się urywa, pozostawiając same wady. 

Dlaczego zima jest zła spytacie? Otóż marzniesz. Jedzenia jest coraz mniej, a jak jest to ciężko je zdobyć. Wszyscy pływają ze zwieszonymi płetwami. Ciągle każdemu chce się spać. Brak światła doprowadza do kompletnego smutku i żałości, zwłaszcza że do tafli nie podpłyniesz, bo lód emituje silnym zimnem. No i jak tu żyć?!

Akahita właśnie się nad tym zastanawiała. Jej płetwy powoli przesuwały wodę płynąc gdzie tylko delikatny nurt ją kierował. Zmęczone oczy uważnie obserwowały świat, chociaż większą ochotę miały na zamknięcie się. Przez myśl przebiegły nawet słowa, że i na zawsze. Chociaż w głębi serca siedziała nadzieja, pamięć, że to tylko jeden sezon w roku. Potem będzie już tylko lepiej, wrócą do lata i będzie cudownie! 

Rozejrzała się leniwie. Jej sercu, tak towarzyskiemu, pomimo częstego stronienia od innych, brakowało żywej duszy do otworzenia gęby i zamienienia choćby mało znaczącego słowa. Jej westchnięcia irytowały już nawet marne glony bujające się przy dnie, obskubane do resztek własnego życia. Wszystko było takie ponure, czy to tylko samicy się zdawało przez pryzmat własnego samopoczucia. 

Dlatego pospieszała się sama w myślach aby odnaleźć kogoś i nie popaść w ten stan znużenia całkowicie. Może nóż widelec znajdzie się ktoś kogo słowa odrobinę rybę na duchu podniosą. No i się trafił. Podpłynęła bliżej. Zamienili parę słów, chociaż to bardziej ona te słowa wymieniała. 

Znaleźli się pośród smutnej przestrzeni wody. Oboje w tym samym ponurym nastroju, chociaż Akahia rzucała kapryśnym uśmiechem, niezbyt szerokim jak na jej umiejętności. Wyraźnie było czuć, że im obu niechętnie do życia tej zimy i gdyby mogli to sen zimowy byłby ratunkiem lepszym niż udręką w tym Zbiorniku. 

—Oj tam. Będzie dobrze. — padło z jego ust w końcu. Marne pocieszenie, ale Akahicie wystarczyło. Uniosła kącik wargi, o ile takową miała, do góry. Druga osoba u boku była w końcu dla niej zbawieniem, nie ważne jak sztywno płynąca. 

—Dobrze czy niedobrze, zima zaraz się skończy, nie? Jeszcze tylko ostatnia prosta. — odetchnęła. Jej ciało płynnie zrobiło mały obrót przez chwilę wisząc do góry brzuchem. Akrobacje zawsze byłby mile widzane przez innych, kto wie. Ruch to też zdrowie, a zdrowie to radość, więc może dlatego na triki patrzyło się tak przyjemnie. — A powiedz mi. Zawsze się tak szeroko uśmiechasz do nieznajomych?— zagadnęła puszczając mu oczko. No lepiej się jej robiło, nawet od tak nieśmiałej rozmowy. Ryba obok jej boku uśmiechnęła się mimowolnie. 

—No nie zawsze, ale to miło tak. Zwłaszcza o tej porze roku. —

—Parszywa ta zima tym razem, prawda. Ale … patrz. — wskazała na haczyk wiszący bezwiednie w otchłani. — Próbują polować na nasza skórę. Bawiłeś się kiedyś z nimi?— zagadnęła dziarsko. Feliks pokręcił głową, pewnie zdezorientowany jej pomysłem.  —Wprawianie ich w złość zawsze poprawia mi humor. Chodź. — machnęła na niego płetwą i popłynęła. 

—To nie jest przypadkiem niebezpieczne? — 

—No jest, o ile nie umie się tego robić i nie jest się ostrożnym. No i oczywiście… dodatkowo jest zabawne. Ich dźwięki zwłaszcza! — mruknęła Akahita i pociągnęła szybko za haczyk. Ten pomknął w górę, a stamtąd wydobyło się głośne stuknięcie. Samiczka podpłynęła do dna i odnalazła kawałek pozostałości po glonie. Długi rdzeń jego nadawał się idealnie jako sznurek, którym obwiązała średni kamyk. 

—Co zamierzasz z tym zrobić? — Feliks zaglądał jej na płetwy zaciekawiony. 

—Niech zarzucą wędkę ponownie to ci pokażę. — i tak tez się stało. Małe urządzenie do zabijania zanurzyło się ponownie, powoli opadając ku dnu. Akahita podpłynęła i powoli założyła kamień na wędkę, ponownie ciągnąc. Tym razem za szarą osobistość, aby przypadkiem nie zaplątać się w prowizoryczne wiązanie. Narzędzie znowu zniknęło. Ryby chwile czekały w milczeniu Az nie rozległy się przedziwne dźwięki step kania i krzyku frustracji. Akahita zachichotała, a Feliksowi udzieliło się od niej. Oboje chwilę śmiali się z tych durnych ludzi. Nie tak łatwo złapać Koi w tym jeziorze.

—Od razu lepiej nie? —

—Taaa…. —

<Koniec>


Od Feliksa - "Smutne jest życie karpia"

 Jakże smutne jest czasem rybkowe życie. Taki moment w roku przypada na sam koniec, jak przypada do gustu kawior kucharzowi lub jak szpadel przypada na łeb nieszczęsnego turysty w ciemnym zaułku z daleka od domu, w nieznanym kraju i na jakimś obcym kontynencie. Biedak nie zdąży nawet rozłożyć swojej mapy, by uciec przed napastnikiem, ani choćby w nędzny rulonik jej zwinąć, aby skutecznie przed napaścią się obronić. Ach, w istocie, żałosnym jest życie, smutnym bywa świat w Zbiorniku.

Tak smutnym była zima. Skute lodem powierzchnie zamykały w wielkich i małych wodach małe rybki, jak w więzieniu zamyka doniosły sędzia najpodlejszą szumowinę, wyrwaną uprzednio z rynsztoka ulicy i moralności, by naiwnie próbować oczyścić go z grzesznych pomyj. Co z tego, że nigdy żadna rybka nie opuściłaby więzienia, spytacie?

Coś nic nie słyszę. Pytacie? Nie pytacie? A, w takim razie nie powiem.

Skuta lodem rybka, której nawet chleba nie rzuci dobry człowiek znad jeziora (a jak rzuci to tylko w przeręblu wyłupanym w lodzie, by zaraz po tym zarzucić wędkę i zacząć zabijać!), płynie jeno przed siebie, przelewając swe cichutkie jestestwo przez płetwy, wolno, bezgłośnie, by żaden znak życia nie dotarł do wielkich, wodnych drapieżników, których może i nie ma w jeziorze, lecz mogłyby być, gdyby tylko ruszyły te swoje wielkie, leniwe tyłki, skurczyły się trochę i wyewoluowały by móc żyć w słodkowodnym środowisku.

Tak właśnie płynął Feliks, nie potrafiąc nawet zwiesić swojej sztywno osadzonej na kręgosłupie główki. Tak właśnie zastała go w podróży nieznajoma istotka. Gdy zaczęła płynąć obok niego, Feliks począł taksować ją posępnym spojrzeniem.

- Hej! Nie znam cię jeszcze. Kim jesteś, jeśli można wiedzieć? - zapytała rybka, na co Feliks tylko poruszył wąsem i burknął:

- Feliks.

- Aha. Nie spytasz, kim ja jestem? - zawołała.

- Nie.

- Nic nie szkodzi! Jestem Akahita - oświadczyła, widocznie dumna z siebie. - No, co nic nie mówisz?

Feliks chciał odpowiedzieć, że nic, jednak ponieważ był bardzo mądry, w porę zdał sobie sprawę, że nie dość, że powiedziałby wtedy coś, to jeszcze sparafrazowałby beztreściwy komentarz swojej nowej koleżanki. Milczał więc jak nadęty... tfu! Jak zaklęty, i podążał dalej swoją ścieżką.

A Akahita razem z nim.

Pewnie dlatego, niebawem usłyszał obok siebie teatralne westchnienie.

- Czego - mruknął.

- Chyba rozumiem. Rozumiem, wiesz? - Akahita pokiwała ciałkiem. Posłał jej grandilokwentnie zdumione spojrzenie. - Jest ci smutno.

- Mi jest smutno?

- Wyraźnie jest ci smutno.

- Mi nie jest smutno.

- Mi też jest smutno. To ta okropna pora roku i szarówka na każdym kroku.

- To ten. - Rybek chrząknął. nie miał pomysłu, jak mógłby pocieszyć towarzyszkę i, szczerze mówiąc, wcale nie chciał tego zrobić. Ale, jak wszyscy wiemy, Feliks był niezwykle prawym bohaterem i jego małe, rybkowe serduszko ugięło się pod naciskiem ciężaru, który spadł z ramion Akihity wprost na jego ościste ramiona. Jak spada... jak spadają ceny w warzywniaku po obfitych zbiorach i różne inne rzeczy na różne inne rzeczy; myślę, że już łapiecie.

- Oj tam, będzie dobrze - wymamrotał, ciesząc się, że pod jego bursztynowymi łuskami nie widać rumieńca nieśmiałości.

Nie miał pojęcia jak Akahita, ale on sam od razu poczuł się lepiej. Ba, od razu miał ochotę roześmiać się serdecznie, zerwać jakiś piękny kwiat i przystroić nim wrota swojego domu.


< Akahita? >

23 grudnia 2022

Od Akhifer - "Pierwszy w życiu oficjalny urlop"

Pierwszy raz od właściwie zawsze, Akhifer bezproblemowo dostała urlop na święta. Karpica sama się zdziwiła, jakim cudem tak łatwo poszło, ale być może takie urlopy były ogólnie dostępne dla zwykłych członków ławicy i wcale nie musieli o nie walczyć tak jak ona to robiła przed porzuceniem stanowiska alfy. A to był pierwszy urlop, o jaki odważyła się zapytać. I poszło tak... prosto.

Powód wzięcia urlopu też nie był byle jaki. Dopiero co minęło przesilenie zimowe, była masa rzeczy do załatwienia, domy do odwiedzenia, a swojego własnego Ferka i tak jeszcze nie przeszukała. A przecież mogły pojawić się prezenty! Sa'id mógł przynieść jej jakiś upominek, którego ona nie zauważyła, bo była zbyt skupiona na pracy. Pracy, którą uwielbiała. Ale nawet ta nietypowa przyjemność nie mogła powstrzymać ją przed magią przesilenia.

Strażniczka hopsała ze szczęścia tak bardzo, jak tylko dało się hopsać w wodzie, jednocześnie wciąż płynąć do przodu. Inne ryby patrzyły się na nią ze zdziwieniem, niektórzy jak na wariatkę, jednak jej to absolutnie nie przeszkadzało. Tej wewnętrznej ekscytacji nic nie było w stanie przytłumić, tak długo, jak trwał świąteczny nastrój w Zbiorniku. Odkąd Ferka przestała być alfą, zaczęła cieszyć się nawet z najdrobniejszych rzeczy. Jakby świat dookoła dostał kolorów i przestał być taki ponury. Ave Pierwotny! Niech radują się serca mieszkańców Zbiornika!

Do swojej małej nory Akhifer wpadła z nietypowego dla siebie rozpędu. Sama nie wiedziała, że potrafi się tak rozpędzać, jeżeli tylko wystarczająco się ucieszy. Ale mniejsza! Trzeba przeszukać mieszkanie. Być może Sa'id schował coś dla niej w naprawdę nietypowym miejscu. Hm... Za łóżkiem nie... Pod stolikiem pusto... Małyż nie ma nic w pysku... Co jeszcze zostało do przeszukania? Aha! Stara skrzynia, która praktycznie nigdy nie jest odsuwana. Ferka musiała nieźle się wysilić, żeby przesunąć tego starego grata, ale oto był! Mały, skromny podarek od nikogo innego jak Sa'ida. Skąd Akhi wiedziała? Bo nikt nie odsunął tej skrzyni przed nią, byłoby to widoczne. Uradowana Strażniczka tańczyła ze swoim prezentem w płetwach, nie przejmując się, że niektórzy widzieli ją przez małe okienko i zastanawiali się, co też stara alfa odwala. Być może faktycznie była niespełna rozumu? A być może... wreszcie zażyła odrobinę prawdziwej wolności?

<Koniec>

22 grudnia 2022

Od Tenebrae'a CD. Akhifer — "Wszyscy kochają Akhifer" cz.8

Tenebrae przez chwilę miał laga mózgu. Ale tylko przez chwilę. Kiedy jego umysł wybudził się z drzemki, pysk zaczął długi monolog o swojej niewinności i recytowanie wszystkie punkty prawa zbiornika, według których zachowanie obcych było napaścią i powinno zostać ukarane. Dwójka nieznajomych patrzyła na to z minami w stylu „świr”, przynajmniej do momentu w którym podpłynął do nich trzeci karp. Wtedy ich zainteresowanie Brae’m całkowicie zniknęło.

— Donosiciele, szybko! Coś dziwnego dzieję się z Alfą! — różowy koi wybulgotał, machając żywo płetwami. — Do jej legowiska wkroczyli agresatorzy! Podobno pod presją oddała im stanowisko! 

W Feliksie obudził się wojowniczy, żołnierski duch, który popchał go do rzucenia się do przodu i odpłynięcia w siną dal. Bynajmniej by to zrobił, gdyby nie jitong, który ze znudzonym wyrazem rybiego pyska go powstrzymał. 

— Tak? Ciekawe newsy macie. Jakieś potwierdzone, czy może naćpaliście się wodorostami i dlatego takie głupoty gadacie? — jak zawsze uprzejmy i podejrzliwy Brae spytał. 

— Potwierdzone! No, przynajmniej tak bardzo, jak mogą być. Donosiciele czasem bredzą i nie mamy na to wpływu, ale to zapowiada się konkretnie. Będziemy to właśnie sprawdzać — różowy zwrócił się ponownie do dwójki znajomych: — Płyńcie już! Nasza agencja musi być pierwsza na miejscu.

I odpłynęli z taką szybkością, iż naprawdę wątpliwe będzie, że będą u Akhifer pierwsi (to znaczy, że płynęli niezbyt szybko). Jedno jest pewne: nie wyprzedzą Brae i Feliksa, ponieważ ci wycisnęli ze swoich małych organizmów wszystko, na co było ich stać, i niczym rekiny zasuwali z kamieniem dla Alfy w pysku.

— Ale to głupie. Jakbyśmy dawali jej prezent z okazji oddania stanowiska — wymruczał (chociaż w zasadzie wybulgotał) Brae. 

— Chyba żartujesz?! Nie ma opcji, że droga Alfa oddałaby im swój tytuł! Pani Akhifer jest niezłomna! Jest…

— Och, zamknij się — westchnął rozmówca koi, a w Feliksie ewidentnie zasiało się ziarno wątpliwości. Tenebrae nie chciał słuchać, jak Feliks gada z uwielbieniem o Alfie. Z jakiegoś powodu takie słowa (szczególnie, kiedy mówił je ów karp) wkurzały go niemiłosiernie. Niech na ulicy sobie tak gadają… Ale on nie chce słuchać jak Feliks mówi o Akhifer, jakby była jego kochanką. Czy coś.

<Akhifer/Feliks?>

10 grudnia 2022

Odejście Aury

Dnia dzisiejszego żegnamy się z Aurą, naszym medykiem. Powodem jej wydalenia jest brak pisania opowiadań przez długi czas, nie może niestety wrócić z powrotem do ławicy jako postać.

Niechaj wody będą Ci pomyślne na dalszej drodze życia!

6 grudnia 2022

Zimowa Loteria Grudniowa

Zimowa Loteria Grudniowa

Witajcie, kochani! Pora na kolejne wydarzenie! Mimo, że nasza ławica nie wierzy w Świętego Mikołaja ani nie obchodzi Wigilii, mieszkańcy Zbiornika wciąż otrzymują prezenty. Od kogo? Tego nie wiemy, ale krążą plotki o pojawieniu się nowego Ryuu, który z workiem na plecach odwiedza domy śpiących karpi i podrzuca im prezenty pod łóżko... Część rybek zaczęła nawet świętować jego pojawienie się, przystrajając domy podwodnymi kwiatami oraz oświetlając swoje wejścia małymi świecącymi owadami. Planuje się nawet wielka uczta, podczas której mamy nadzieję zobaczyć tajemniczego smoka.

Zasady

  1. Bilety na loterię można zdobyć poprzez napisanie świątecznego bądź zimowego opowiadania.
  2. Zbieranie biletów trwa do 25 grudnia.
  3. Jedna rybka może mieć maksymalnie 2 bilety.
  4. Loteria odbędzie się 27 grudnia, zostanie wtedy wstawiony post z nagrodami.
  5. Każda wylosowana nagroda zostanie usunięta z koła fortuny (po wylosowaniu przez kogoś np. motyla pozostaną dwa), jednak informacje w poście o ilości nagród nie będą zmienianie.

Nagrody

10 pereł x 10
50 pereł x 8
200 pereł x 6
2 AP x 10
6 AP x 8
10 AP x 6


Mroczny Motyl - z jego pomocą można zmienić płeć, końcówki, orientację oraz wygląd postaci bez uwzględnienia fabuły. Za sprzedanie przedmiotu można otrzymać 500 pereł.
x 3

Maska powietrznego stwora - przedmiot fabularny; służy do przemiany w losowe małe lądowe stworzenie, po trzech częściach opowiadania z tym motywem postać musi koniecznie wrócić do bycia koi, inaczej zostanie usunięta z ławicy. Za sprzedanie przedmiotu można otrzymać 4 AP.
x 2
Śnieżynka - daje dodatkowy bonus +50% do pereł i AP przez dwa miesiące. Za sprzedanie przedmiotu można otrzymać 100 pereł i 1 AP.
x 3
Amulet senny - przedmiot fabularny; z jego pomocą ryba może przeżyć całą serię w śnie, tym samym tworząc alternatywne uniwersum - może tam zabić, kogo chce, mieć dzieci, z kim chce (nawet z tą samą płcią), a nawet zostać smokiem i trochę porządzić. Za sprzedanie przedmiotu można otrzymać 230 pereł.
x 4


Zima w Koi Paradise

Rozpoczęła się zima!

Brr, ale zimno! Na szczęście nie przy dnie Zbiornika, tu temperatura utrzymuje się taka sama przez cały rok, ale tafla zamarzła nam grubą warstwą lodu, co odebrało nam dostęp zarówno do powierzchni, jak i do słońca. Brak światła z kolei powoduje depresję sezonową u wielu karpi, i tak dalej, i tak dalej. W tym roku jednak sięgnęliśmy po rozwiązania podarowane nam przez ludzi i rozświetliliśmy sobie życie (i Zbiornik) wodnymi świetlikami. Przy okazji w Zbiorniku pojawił się niezapowiedziany gość... I wcale nie ma związku z tymi tajemniczymi prezentami pochowanymi pod legowiskami...

Bonusy zimowe:

  • Za każde opowiadanie min. 500 słów, w którym koi pomaga uporać się komuś innemu z zimową depresją, karp otrzymuje 1 AP oraz 10 pereł.
  • Za opowiadanie min. 1000 słów, w którym koi wykorzysta co najmniej dwa tereny ze strony, te koi otrzymuje bonus 2 AP i 30 pereł.
  • Za opowiadanie min. 5000 słów, gdzie dojdzie do spotkania karpia z... tajemniczym gościem... koi otrzyma osiągnięcie Zimowe radości (zima 2022), 5 AP oraz 100 pereł.
Zmiany zimowe:
  • Została nabrana odporność na zimne miesiące, jednak teraz z kolei grozi głodówka. Czy będzie miała miejsce? Nie wiadomo.
  • 21 grudnia odbędzie się wielka uczta związana z przesileniem zimowym. Zapraszamy każdego!
  • Dostęp do powierzchni został odebrany ze względu na grubą warstwę lodu. Zakazane jest zbliżanie się do kół wyciętych w lodzie!! Jest to dzieło człowieka, który próbuje nas upolować.

Odwieszenie

Odwieszenie!

Zgodnie z obietnicą, choć o dzień później, Koi Paradise zostaje odwieszone. Przy okazji zmieniła się jedna drobna rzecz - od dzisiaj administracja wrzuca opowiadania i formularze tylko w wybrane dni, a nie jak najszybciej po doręczeniu. Ma to nie tylko dać trochę luzu administracji, ale także zapewni, że administracja będzie sprawdzać skrzynkę, zamiast tylko opierać się na powiadomieniach. Dokładne dni opisane są na stronie O Koi Paradise.

Dni oraz system może się nieco zmienić w zależności od decyzji reszty administracji, jednak raczej nie wrócimy do starego "Byle jak najszybciej".

Dziękuję wszystkim za obecność i cierpliwe czekanie na powrót!

~ Wasza Akhifer

20 listopada 2022

Zawieszenie

Blog Koi Paradise zostaje zawieszony!

Ze względu na różne sprawy postanawiam zawiesić tymczasowo bloga. Nie jest to ostateczny wyrok, właściwie mam bardzo dobre przeczucia, że na spokojnie tutaj wrócę i będę na nowo prowadzić to bagno (łapiecie? Bo jezioro... Bagno... Oba mokre... Eh? Eh?? :D), jednak tymczasowo potrzebuję przerwy. Myślę, że przyda się ona też dla innych, by na moment móc nie myśleć o tym blogu i nie słuchać mojego przypominania o opowiadaniach.

Co to znaczy dla Koi Paradise?
Przede wszystkim nie będą publikowane opowiadania ani dodawane formularze postaci. Nie pojawią się także podsumowania, po ostatnim wciąż są nie wpisane punkty, ale to nadrobię. Czat ani serwer Discorda nie zostaną zablokowane, więc komunikacja wciąż będzie możliwa.

Co z opowiadaniami i formularzami?
Jak napisałam wyżej, nie będą publikowane, ale wciąż mogą być wysyłane. Będą po prostu grzecznie czekać na dzień, kiedy Koi Paradise się odwiesi.

Plany na przyszłość?
Na razie przewiduję powrót 5 grudnia 2022 roku, jest to pierwszy poniedziałek miesiąca. Jeżeli plany się zmienią, zostaniecie o tym poinformowani na Discordzie. Nie widzę zamykania tego bloga, choćbym miała być jedyną osobą, która na nim piszę, jednak... Nie wiemy, jak wygląda przyszłość. Z początku może i blog zrobił wielkie bum, ale obecnie sprawa się wyciszyła. Wiele osób pomimo zainteresowania uznało, że pisanie rybą nie jest dla nich (co jest całkowicie zrozumiałe) i na pewno nie będą ostatnimi. Byłam świadoma takiej możliwości, zakładając tego bloga, więc nie jest to dla mnie żaden szok, a normalna kolej rzeczy. Po tych dwóch tygodniach zobaczymy, co wyjdzie.

Dziękuję Wam bardzo za Waszą obecność w życiu Koi Paradise, trzymajcie się ciepło!

~ Akhifer

1 listopada 2022

Podsumowanie października

Dzień dobry wieczór, rybeńki!

I tak oto optymistycznym akcentem kończy się miesiąc październik, bardzo aktywny dzięki pewnemu karpiowi o imieniu Leon. Mieliśmy choróbsko, mieliśmy nadrabianie, mieliśmy zmiany, myślę, że niektórym dalej się kręci w głowie od tego wszystkiego. Była alfa zalatana, nowa też jakaś taka cicha... A niech to wszystko wir wodny trafi, co nie? No to przechodzimy do podsumowania.

Nowości

Zamiast pisać wszystko po kolei po prostu rzucę linkiem do posta, który podsumował wszelkie zmiany w momencie, gdy Vivierith została alfą: "Ważne zmiany".
Mieliśmy też chorobę, z której szczęśliwie wszyscy zdążyli się wyleczyć.
Czy coś jeszcze?... Doszła wspomniana Vivierith, dzięki czemu przez jakiś czas mieliśmy trzynaście rybek w ławicy.

Ilość słów

  1. Leon zwycięzca, mając w tym miesiącu na koncie 2336 słów w 4 opowiadaniach.
  2. Romelle niedaleko za nim, 2142 słów w 1 opowiadaniu.
  3. Następna Akhifer, 1509 słów w 1 opowiadaniu.
  4. Akahita tuż za nią, 1372 słów w 1 opowiadaniu.
  5. Svitaj na końcu, 805 słów w 1 opowiadaniu.

Bonusy

Mistrzem Miesiąca został zasłużenie Leon, zyskując 2 z pięciu głosów. Wykorzystuje on też przy okazji Kryształy bogactwa, co daje mu 460 pereł. Mimo, że Vivierith została fabularnie alfą, Akhifer wciąż pozostaje główną postacią i z tego powodu to właśnie jej i Akahicie przysługuje bonus za adminowanie.

Nieobecności

  1. Aura po raz kolejny nic nie napisała, z tego powodu trafia do Zagrożonych.
  2. Tenebrae na zwolnieniu, jak wszyscy wiemy, według obliczeń opowiadanie ma najpóźniej na... styczeń. Cwaniaczek.
  3. Feliks, Irysahyta i Nirimi nie napisali nic, dlatego w przyszłym miesiącu oczekuje się od nich opowiadania.


W moim odczuciu październik był bardzo aktywnym miesiącem, biorąc pod uwagę wszystkie zmiany i co nie tylko, ale był też całkiem przyjemny. Kolejnego wydarzenia (i być może choroby) spodziewajcie się dopiero w grudniu, ale może akurat będzie to coś, co Wam się spodoba i będziecie chcieli więcej. Jeszcze nie wiem. Się zobaczy. Na razie życzę wszystkim dużo ciepełka i zdrowia, byście za dużo nie chorowali!

~ Vivierith

31 października 2022

Od Psyche - "Jesienne choróbsko"

 Światło słoneczne leniwie przebiło taflę zbiornika, tańcząc pomiędzy pokrywającymi ją liśćmi. Jako że woda wolno się nagrzewa, mimo nastania dnia, w krainie koi nadal panował chłód, które nie wydawało się chcieć ustąpić. Dla rybki wygodnie umoszczonej w kołderce z glonów zimna temperatura sprawiała, że ciepło i komfort pościeli wydawało się jeszcze bardziej przyjemne. I właśnie tak wylegiwała się Psyche, przesypiając dzień, póki z jej spoczynku nie wyrwał jej głośny, piskliwy dźwięk, który rozległ się tuż obok niej. Karpica podskoczyła w amoku, oglądając się to w lewo, to w prawo, poszukując źródła dźwięku. Po czym rozległ się po raz drugi. Kaszlnęła, to tylko kaszel. Psyche uspokojona tym odkryciem ułożyła się w posłaniu i znów zasnęłaby, gdyby tylko nie jedno słowo, które utkwiło w jej mało pojemnej głowie.

Kaszel…
Rybka poderwała się i pomknęła z szybkością, jaką fabryka dała ku siedzibie medyczki.
***
Parę zamachnięć ogona od miejsca docelowego, do rybich uszu Psyche zaczęły docierać harmonie do jej chorej melodii. Chwilę potem znalazła się przed szarawą Romelle.
- Odprawiłabym cię do domu, by lekarz nie zaraził pacjenta, ale słyszę, że sami swoi – westchnęła medyczka zdartym od pokasłań głosem – kaszel listkowy. – sprostowała.
Psyche załamała płetwy, kaszel listkowy ostatnimi czasy zbierała swoje żniwo w ławicy. Rybka była jednak święcie przekonana, że wygaszająca już plaga uprzejmie ominęła ją łukiem, a ta jednak zrobiła pełny obrót i skopała jej ości.
- No więc jak się to leczy? – zaczęła różowa karpica, wymachując płetwami.
- Bardziej czym – podjęła Romelle uczenie – Niestety już od dawna moje zapasy leków na tę chorobę zieją pustką, biorąc pod uwagę to, ile rybek się po nie zgłaszało, ledwo co znalazłam medykamenty dla siebie, kiedy sama się zaraziłam. Jedyne co mogę dla ciebie zrobić to wypisać receptę i życzyć szczęścia w poszukiwaniach.
- Brzmi bardzo optymistycznie – oświadczyła Psyche.
- Naprawdę? Powiedziałabym, że twoje szanse są fatalne! – odpowiedziała z zaskoczeniem, dobitnie omijając posłaną w jej kierunku nutkę ironii – By wyzdrowieć potrzebujesz naparu z różnych ramienic i taką jaskrawoczerwoną pijawkę.
- Pijawkę? – bąknęła poprzez kaszel zdegustowana pacjentka.
- W teorii nie leczy choroby, tylko łagodzi jej objawy, ale bez niej udusisz się pięć razy przed wyzdrowieniem. Jeśli ubarwienie jej nie zdradzi, poznasz ją po tym, że ma apetyt na rybie mięso. – wytłumaczyła.
Psyche zamrugała.
- Dziękuję… - skinęła głową – to ja już popłynę dać się zjeść.
***
Znalezienie ramienic i przyrządzenie z nich cuchnącego naparu okazało się nie być wyjątkowo trudne. Psyche kochała zwiedzać zbiornik, więc nie musiała się za nimi bardzo naszukać. Ale pijawki? Psyche nienawidziła i była obrzydzona przez zwykłe krwiopijce, ale takie drapieżne? Ten kaszel listkowy za wiele od niej wymagał. Gdyby nie to, że rybka oddychała z coraz większym wysiłkiem, zadowoliłaby się samym naparem. Po paru godzinach pływania wte i wewte karpica była gotowa uznać te czerwone pijawki za wymarłe, kolejne ofiary rozwijającej się karpiej cywilizacji. Zatrzymała się, by zaczerpnąć oddech przez wymęczone skrzela. W tej samej chwili zobaczyła, że piasek przed nią zaczął się wić, poruszać się, czerwienić…
O mamo.
Pijawka wystrzeliła w jej kierunku z prędkością błyskawicy. Psyche wrzasnęłaby, ale umęczone struny głosowe wydały z siebie żałosny skrzek. Emocje wstrząsające rybką wielokrotnie przewyższały te z jej wyprawy na pustkowie. Odruchowo okręciła się jak glon i potężnie zamachnęła się ogonem, by jak to najszybciej uciec od wijącej nitki śmierci, a była to nitka śmierci, ponieważ po spotkaniu z lewym sierpowym ogona karpicy unosiła się martwa na wodzie. Tak, absolutnie, taki był zamysł. Ze swoją zdobyczą u płetwy udała się do domu i ułożyła na glonowej pościeli, zaczynając swój zasłużony odpoczynek.

<Koniec>

Od Romelle - "Z rodziną najlepiej wychodzi się po pijawki"

Drzwi do pomieszczenia otworzyły się, wpuszczając do środka ostre światło dnia i jedną popielatą rybę.

— Mogłabyś je przymknąć? — mruknęła medyczka, gdy brzask poranka chlusnął ją z całą mocą w twarz. Zaraz potem względny spokój w pokoju przerwało głośne trzaśnięcie, które zdaniem Romelle mogło postawić na nogi co najmniej połowę Zbiornika. — Dziękuję.

Odwróciła się tyłem do starszej samicy, wracając do grzebania w szafie. Może nie było to zbyt uprzejme z jej strony, ale naprawdę nie miała ani czasu, ani ochoty na rozmowę z nią. W zasadzie w ogóle nie spodziewała się, że Miriama może ją odwiedzić, nie czyniła tego często, właściwie prawie zawsze to Roma płynęła do swojego starego domu, gdy przychodził czas na ocieplenie rodzinnych stosunków, dlatego domyślała się, jaki był powód jej wizyty i ani trochę jej się to nie podobało.

— Mam dziś sporo do zrobienia więc jeśli to nic pilnego, byłabym wdzięczna gdybyś wyszła. Możemy umówić się za tydzień albo...

— Romelle. — Karpica w końcu na nią spojrzała. Starsza bardzo rzadko zwracała się do niej pełnym imieniem, nie świadczyło to dobrze o jej samopoczuciu i przeważnie było zapowiedzią srogiej nagany. Głos ryby był poważny i karcący, słysząc go brązowooka znowu poczuła się jak mały narybek, kulący się na samą myśl o jego brzmieniu. To uczucie jednak szybko zniknęło, gdy tylko ich spojrzenia się spotkały i młodsza zobaczyła w czekoladowych oczach matki smutek ukryty pod maską stanowczości. — Rany, rzeczywiście strasznie wyglądasz.

— Dzięki — prychnęła medyczka, sięgając płetwą po pudło z maskami.

— Dlaczego mi nie powiedziałaś? — Spytała z wyrzutem Miriama, jednocześnie odbierając od Romy jedną z masek. — Wiesz, jak się poczułam, gdy dowiedziałam się o tym dopiero od Fern?

— Fern to rzeczywiście dobre źródło wiedzy — uśmiechnęła się gorzko na wspomnienie tęgiej samicy i jej niewyparzonego języka. — Pamiętasz, jak twierdziła, że tacie przez przypadek amputowano ogon? O! Albo gdy naopowiadała swoim koleżankom, że Jitong wytatuował sobie imię jej córki na boku? Jedno trzeba przyznać, robi postępy skoro powiedziała to też tobie.

Karpica wyraźnie się zmieszała.

— Właściwie usłyszałam to przez przypadek... — Romelle posłała jej wymowne spojrzenie. — Ale miała rację! — Zreflektowała się popielata. — Nie rozumiem, jak możesz podchodzić do tego tak spokojnie. Masz trzy tygodnie na wyleczenie się, a ty zdajesz się w ogóle tym nie przejmować, w końcu może być za późno i... I...

— Umrę? — zapytała z kamienną miną, czego natychmiast pożałowała, widząc jak samica zamiera w bezruchu. — Właśnie dlatego Ci nie mówiłam. Za bardzo to przeżywasz.

— To źle, że się o ciebie martwię?

Nie źle, raczej śmiesznie — pomyślała zgorzkniale młodsza. Coś w środku podpowiadało jej, że może powinna być bardziej wyrozumiała w stosunku do matki, tym bardziej, znając powód, dla którego samo wspomnienie kaszlu listkowego, nawet bez wymieniania jego nazwy, sprawiało, że ta mentalnie bladła, ale z drugiej strony nie mogła pozbyć się myśli, że spośród wszystkich strapień, które kiedykolwiek gnębiły ją lub jej braci, dopiero ta choroba aktywowała w niej tak absurdalne pokłady instynktu macierzyńskiego.

— Mamo, to nie jest nieuleczalne, a ja nie jestem już dzieckiem — zaczęła delikatnie — Wbrew temu, co myślisz, potrafię o siebie zadbać i nie potrzebuję do tego twojej pomocy. Jeśli to cię jednak jakoś pocieszy, wiedz, że napar i zwolnienie z pracy mam już gotowe. Teraz wystarczy tylko znaleźć pijawkę i po sprawie, a tak się składa, że właśnie się po nią wybierałam, gdy tu nagle ktoś mi przeszkodził.

Mimika ryby lekko się rozpogodziła, słowa przyniosły zamierzony efekt.

— W takim razie popłynę z tobą — rzuciła ciepło, sprawiając, że z pyszczka Romy znikł, przybrany na potrzebę jej wcześniejszej wypowiedzi, przyjazny wyraz.

— To nie będzie konieczne — zapewniła pospiesznie — pewnie też masz swoje zadania, a nawet jeśli nie, zbieranie tych małych krwiopijców nie jest zbyt przyjemne. Niektóre gatunki potrafią nieźle pogryźć, raczej by Ci się to nie spodobało.

— Skąd wiesz? Jeszcze stwierdzę, że to całkiem przyjemne.

— Dopóki odkleisz je od siebie zanim przyczepią się na dobre i zaczną zjadać cię żywcem.

Karpica machnęła lekceważąco płetwą.

— To samo można powiedzieć o dzieciach.

Romelle posłała samicy ostatnie cierpiętnicze spojrzenie, po czym wsadziła do swojej torby dodatkową porcję preparatu na pijawki.


Koi płynęły w milczeniu. Odkąd opuściły mieszkanie medyczki, żadna z nich nie odezwała się ani słowem. Romie to rozwiązanie wcale nie przeszkadzało, nie uważała ciszy za coś złego, czego trzeba się pozbyć zanim zrobi się niezręcznie, bardziej niepokoił ją jej stan. Uparcie twierdziła, że nic jej nie jest i tak było dopóki przebywała w zamkniętym pomieszczeniu. Wbrew powszechnemu myśleniu, to właśnie pod otwartą taflą Zbiornika, choroba najbardziej dawała jej się we znaki. Pobierany przez nią wspólnie z wodą tlen, chcąc dotrzeć do skrzeli napotykał opór w postaci zalegającego w nich płynu. Czasami kończyło się na kaszlu, innym razem samica traciła dech na wystarczający okres czasu, żeby kogoś zaniepokoić, a za krótki by wyrządzić jej bardziej znaczącą krzywdę. Towarzyszył jej przy tym nieprzyjemny ból, który początkowo prawie niewyczuwalny, z każdym następnym dniem zyskiwał na intensywności.

Również Miriama musiała zauważyć pewną zmianę w jej zachowaniu, ponieważ gdy zwróciła się w jej stronę, zobaczyła, że ten wyjątkowy, jak na samicę, przypływ dobrego humoru, który mogła zaobserwować w jej wcześniejszej postawie, już prysnął. Popielata patrzyła na nią niepewnie z wyraźnym wahaniem. Parę razy otworzyła pyszczek jakby chciała coś powiedzieć, ale ostatecznie nie wydobył się z niego żaden dźwięk. Brązowooka postanowiła więc wyręczyć ją i przy okazji podjąć wybrany przez siebie, przyjemniejszy temat, jednak w tym samym momencie zakręciło jej się w głowie, a jedynym odgłosem, który z siebie wydała, był świszczący charkot, nieukładający się w żaden sensowny wyraz. Oczy zaszły jej mgłą, a oddech stał się płytki i nierównomierny. /Znowu się zaczęło/. Przestała zwracać uwagę na to, co działo się dookoła, nie obchodziło jej czy nadal płynie, ani co pomyśli sobie o tym starsza. Musiała się przede wszystkim uspokoić, stres jedynie pogarszał sytuację, która i bez niego była beznadziejna. Wiedziała to, jednak jak mogła się do tego zastosować, gdy z każdym najmniejszym ruchem skrzela paliły ją żywym ogniem? W tym całym amoku niezarejestrowała nawet momentu, w którym długie płetwy matki oplotły ją i mocno chwyciły. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że cała dygocze.

— Już dobrze — wyszeptała popielata, gdy oddech ryby się unormował. Nie puściła jej też dopóki brązowooka nie chwyciła ją za płetwy, delikatnie je od siebie odsuwając. — Wracaj do domu, załatwię Ci kogoś do opieki i sama popłynę po te pijawki.

— Nie trzeba — zaprzeczyła stanowczo medyczka. Wizja tego, że ktoś miałby poświęcać swój czas na pilnowanie, czy nie udławi się wodą we własnym łóżku, wydawała się jej niepoważna. Nie była wcale w aż tak złym stanie. — To nic takiego. Nadal mam ogon i wszystkie inne narządy na miejscu, dam radę płynąć dalej.

— To nie wyglądało na "nic takiego" — odparła poważnie popielata.

— Takie rzeczy się zdarzają, trochę nastraszy, poboli i przejdzie.

Twarz samicy stężała.

— Boli? — Koi zapragnęła strzelić sobie w głowę. — Romelle, ile to trwa?

Karpica nie potrafiąc nic na to poradzić, speszyła się, a pokryte mułem dno nagle wydało jej się nader fascynujące.

— Dwa tygodnie — odchrząknęła, karcąc się w myślach za to, jak krucho brzmiał jej głos. 

Nie widziała reakcji Miriamy, nie chciała jej poznać. Czuła się głupio, nie ze względu na to, co powiedziała, a przez reakcje jej organizmu na myśl o chłodnym rozczarowaniu, które oczami duszy już widziała wymalowane na pyszczku matki. Roma nie patrzyła na nią, dlatego nie była w stanie zobaczyć, jak bardzo się myliła. Ryba nie posyłała jej gniewnych spojrzeń, nie raziła też dobrze znaną córce oziębłością, a gdy otworzyła usta, sylaby, które się z nich wydobywały, ułożyły się w tylko jedno krótkie pytanie.

— Dlaczego?

— Nie wiem — odpowiedziała szczerze, zaskoczona czułością, towarzyszącą temu słowu. — Może masz rację, nie brałam tego tak poważnie, jak powinnam... To głupie, ale czasami myślałam nawet, że mnie to nie dotyczy, nie może, przecież jestem lekarzem, nie powinnam chorować, od tego mam całą resztę Zbiornika — zaśmiała się cierpko. — Powtarzałam sobie to nawet gdy pojawiły się pierwsze objawy i trzymałam się tej myśli dopóki nie zaczęło boleć. Potem naprawdę chciałam się tego pozbyć, ale z dnia na dzień pojawiało się coraz więcej chorych i nie chciałam zostawiać szpitala, obawiając, że pod moją nieobecność może dojść do czegoś znacznie gorszego niż drobne trudności z oddychaniem jednej dorosłej karpicy. Poza tym jeszcze kiedy nie wysłałam zwolnienia, liczyłam na dostawę potrzebnych lekarstw, ale widocznie trochę się przeliczyłam jeśli sądziłam, że przybędą, zanim prawie wszystkie chore na ten kaszel ryby zaczną wąchać algi od spodu.

Miriama nie skomentowała w żaden sposób wypowiedzi córki, chociaż ostatnie zdanie wyraźnie ją poruszyło. Potrzebowała kosmicznych nakładów silnej woli, by nie powiedzieć tego, co pchało się jej na język. Zamiast tego wkrótce powiedziała coś innego, mniej pretensjonalnego, ale równie dającego do myślenia.

— Zbieranie materiałów na lekarstwa, dbanie o wyposażenie szpitala, latanie za pijawkami... to nie powinno być zadanie lekarza, zwłaszcza chorego. — Nie zerkała już w jej stronę, a mimo to Romelle czuła, że słowa te przeszywają ją mocniej niż jakiekolwiek, nawet najbardziej surowe spojrzenie jej chłodnych oczu. Może spowodował to nieodgadniony ton głosu starszej, a może fakt, że Roma w głębi duszy nie mogła się z nią nie zgodzić.

Same te czynności nie sprawiały jej kłopotów w porach letnich, lubiła sprowadzać potrzebne medykamenty na własną płetwę między innymi dla pewności, że będą dobrej jakości, podobało jej się poczucie odpowiedzialności za stan zdrowia ławicy, w lecznicy czuła się jak kozica w górach (żeby nie powiedzieć ryba w wodzie), a sprawdzanie magazynów potrafiło sprawiać jej przyjemność. Gorzej sprawy przedstawiały się jesienią i zimą, gdy cudem stawało się zobaczenie mieszkańca, który nie kasłałby na prawo i lewo. Natłok pracy stawał się za duży dla dwóch lekarzy, z czego jeden z nich wydawał się być na wiecznym L4, a działania władzy nie specjalnie im sprzyjały. Dostawy często się spóźniały, czasami zdarzało się, że były niekompletne, kontrole budynków szpitali zdaniem Romelle odbywały się za rzadko, dodatkowo dochodziła kwestia kontrowersyjnych pomysłów nowej alfy, które po wejściu w życie mogłyby sporo namieszać.

Postać Vivierith ogólnie budziła niemałe napięcie. Osobiście medyczkę szczerze zdziwiło to jak nagle i z jaką prostotą była dowódczyni przekazała fioletowej swoją posadę. Nie było żadnej większej rady, prawdziwie oficjalnego mianowania na oczach wszystkich członków ławicy, właściwie nikogo nie interesowało to, co mają do powiedzenia w tej kwestii zwykli obywatele. Samicy więc wcale nie zaskoczyło oburzenie i zamęt, który wybuchł po ogłoszeniu tej wiadomości. Coś było nie w porządku, nowa alfa była... no cóż, wystarczyło wyjść na ulice, by zobaczyć, że w przypadku niektórych warstw społecznych nie zaskarbiła sobie zbytniej sympatii.

— Hej, nie śpij! — Jakby z oddali usłyszała głos Miriamy, dobijający się do jej świadomości. Gdy zwróciła się w jej stronę zobaczyła, że koi unosi się w abstrakcyjnie dużej odległości od hojnie pokrytego mułem dna. Nie wydawała się zbytnio przejęta tym, że brązowooka zamiast coś jej odpowiedzieć wolała wdać się w dyskusje między sobą, a swoimi wszystkimi mniejszymi wersjami na temat sytuacji politycznej w Zbiorniku. Dobrze znała tę cechę karpicy i całkowicie ją tolerowała, albo doskonale udawała, że to robi.

Romelle nie potrafiła wstrzymać parsknięcia na widok zniesmaczonej miny samicy, trzymającej jedną z pijawek w maksymalnie wyprostowanej i oddalonej od pyszczka płetwie.

— To nie ta — powiedziała tylko, podpływając do matki, próbującej oderwać w tym czasie pijawkę, która Ryuu wie jakim cudem zdołała przyczepić się jej do błony.

W końcu się udało. Raz omal nie uderzyła pewnego samca, wymachując we wszystkie strony płetwami, natomiast inny rybek ledwo uniknął dostania pierścienicą w twarz, kiedy ta odczepiła się od popielatej. Ostatecznie jednak operacja zakończyła się sukcesem bez strat w karpiach. Same poszukiwania również poszły wyjątkowo sprawnie, Romelle wytłumaczyła dokładniej jaki gatunek pijawek jest im potrzebny i już po kilku minutach trzymała w płetwach dwa dorodne osobniki.

Następnie Miriama sama zadbała o to, by koi je zastosowała i poświęciła wolny czas na odpoczynek. Przez dalsze parę dni samica często ją odwiedzała, a z każdą kolejną wizytą wyglądała na coraz bardziej zadowoloną z efektów.

— No i proszę, w końcu przestajesz wyglądać jak utopiec — stwierdziła pewnego wieczora, lustrując ją badawczo wzrokiem.

— Widzisz? A ile razy już Ci mówiłam, że nie umrę na coś, co nazywa się "kaszel listkowy". Wyobrażasz sobie jakby to w ogóle wyglądało?

Karpica zamarła na moment, jednak już wkrótce rozluźniła się pod dobitnym spojrzeniem córki.

— Dobra, dobra, jakbyś nagle zmieniła plany będę pamiętać żeby spytać kogoś o zmianę.

Romelle wiedząc jak wiele musi ją kosztować utrzymanie takiej postawy nie mogła powstrzymać uśmiechu.

— Świetnie, jeśli się uda prześlij mu ode mnie kosz owoców.

— Nie ma sprawy.

Przez dłuższą chwilę jedynie patrzyły na siebie, nic nie mówiąc. Koi nie była przyzwyczajona do tej drugiej strony matki i choć normalnie pewnie stwierdziłaby, że to dziwne, teraz jednak czuła, że w końcu wszystko jest na swoim miejscu. W normalnym świecie między nimi stał mur złożony z niewypowiedzianych słów i niewyjaśnionego żalu, który sprawiał, że czasami wręcz nie potrafiły znieść swojego towarzystwa. Problem stanowiło to, że były do siebie zbyt podobne i choć obie zdawały sobie sprawę z tego w jak skomplikowane tony weszła ich relacja, częściowo znały nawet przyczynę tego zjawiska, to żadna z nich nie potrafiła tego zakończyć. Udawanie było łatwiejsze.

Romelle nie wiedziała czy “teraz” było prawdziwe, ale na pewno było właściwe. Takie jakie powinno być.

<Koniec>

Od Akahity - "Zdrów jak ryba"

Akahita mruknęła jakby ją z grobu wyrwali. Oczy same latały wokoło głowy jakby sugerując, że ma dosyć świata. Jej płetwy jakoś tak dziwnie ciągnęły ja do ruchu. Ok. Bywałą niespokojna, ale nie aż tak. Poza tym było koszmarnie zimno. Jesień zadomowiła się w Zbiorniku na dobre. Jej liście niestarannie zakryły taflę wody. Ich kupy gromadziły się na brzegach, a co dopiero można powiedzieć o tych, które spadały nad samo centrum. Cień, jaki rzucały w połączeniu z częstymi mgłami nad wodą, był po prostu koszmarem. Drapieżniki tak łatwo się na ciebie rzucały. O tym świadczyło też dość spore zadrapanie na boku Akahity. Jednak to było już dobrze zaopatrzone przez zdolną medyczkę, Romelle. Aka powoli wypłynęła sobie z domku. To jakieś takie tanie, tymczasowe pomieszczonko, które przygarnęła jako swoje. W końcu kto by zimą spał na zewnątrz? Na pewno nie ona. Mogła być podróżniczką i w ogóle kochać przygody, ale odmrażanie sobie łusek nie było jej w smak. Nie przynajmniej teraz. Odetchnęła zimnym powietrzem, kiedy tylko wyszła. Jej ogon poszedł w ruch. Praca czekała.

Jednak wiele Akahita zrobić nie zdążyła.

—Hej. — przywitała się ze swoją perełką siedząc na kamieniu i odpoczywając trochę. Wyjątkowo szybko zmęczyła się przy machaniu tymi płetwami! Jak nigdy. To przecież takie niepodobne. Niezrozumiałe. — Wiesz co mi się dzisiaj przydarzyło? — odetchnęła. Jej wolna płetwa przesunęła po głowie ścierając pot z czoła. O ile było co w rzeczywistości ścierać. W końcu, co jak co ale to była ryba. Ryby się nie pocą, prawda? To byłoby obrzydliwe. Od razu uciekałoby z wodą, zupełnie jak... dobra. Myśl skończona, zanim zajdzie za daleko. Akahita pokręciła głową. — To tak straszne, że moje myśli schodzą na tory, na których nie powinno ich być. Zmęczyłam się. Strasznie! I to nawet niewiele pracy zrobiłam Perełko, wiesz. To straszne. — położyła się na tym kamieniu. Dobrą przyjaciółkę ułożyła obok siebie. Jej oczy odpłynęły ku górze. Tam liście majaczyły na wodzie tworząc bajeczny obrazek wraz z migającym, jesiennym światłem poranka. — Cóż to za życie, jeśli po chwili tylko stania w miejscu tak tracę kondycję. A wiesz przecież, ja też wiem, że ja na tyłku długo usiedzieć nie mogę. To przerażające. — zamilkła na chwilę. Jej oko spojrzało na koleżankę. Śwoatło spokojnie odbiło się na jej powierzchni.

—Albo szaleję, ale gadasz herezje! Ja chora?! — poderwała się. Dobra. Mówiła do siebie w głowie i od boku jej rozmowa z przedmiotem nieożywionym była niewiele mniej niż martwiąca, ale nie da się jej odmówić jej własnej wiary. Ta perła była z nią od zawsze, chociaż to tylko kawałek oszlifowanego szkła, i od tego zawsze była jej najbliższą osobą. — Nie gadaj do mnie głupot. Nie jestem chora! I ci udowodnię! —

—I widzisz! Nie jestem chora. Tylko pół dnia mi zajęły moje obowiązki, a i mam trochę jedzenia dla ławicy, na zapas na zimę! — Akahita machała ogonem płynąc w kierunku miejsca zrzutki odnalezionych drobinek jedzenia. Zakasłała delikatnie. Mrużąc oczy przemilczała kolejny komentarz przyjaciółki.

—O hej! — jej oko przemieściło się na Svitaja. Kompletnie nie pamiętała kim ten gościu był w tej ławicy. Więc wypadało grać miłą. Uśmiechnęła się może nieco zbyt marnie i chrząknęła, czując jak coś zalega jej na skrzelach. — zrzucasz jedzenie?

—Tak. Akurat znalazłam coś przy pływaniu przez zbiornik. — machnęła płetwą. Jej koleżanka w nieistniejących palcach załkała przerażona, że zostanie upuszczona w otchłań piachu poniżej.

—To dobrze. Przyda się na zimę! A tak w ogóle. Dobrze się czujesz? —

—Genialnie. — kaszl — a co? —

—Bo zdaje mi się albo masz ten... kaszel listkowy. —

—Co.. pfff.. Ja nie choruję! — zmachała szybko głowa oddając w ręce innej ryby zapakowane drobinki.

— Skoro tak uważasz. Ale.. ja też chorowałem i wyglądasz jakbyś... —

—Nie! Nie, nie. nie jestem chora. Prawda? — zwróciła się do swojej perły mrużąc groźnie oczy. — No. Prawda! — a jej towarzysz jedynie przemilczał widok jakim go zaszczyciła. — Pa w każdym razie! I trzymaj się zdrowo jak ja! —

Było gorzej. Kaszelek to już nie tylko jej problem. Musiała sama przed sobą przyznać, że nie było najlepiej. Najgorzej też jeszcze nie, ale zrezygnowana odłożyła perełkę na pouszeczkę. Jej droga do Romelle nie zajęła długo, aczkolwiek wchłonęła sporo jej energii.

—Kaszel listowy, eh, niedobrze. — medyczka pokręciła głową. — Czemu nie przyszłaś wcześniej?— dopytała Akahita przemilczała tą odpowiedź. Nie będzie się zwierzała medyczce, co to, to nie. Ledwo sobie przyznała, że to trochę bzdura tak nie słuchać swojej przyjaciółki, Perełki. Ona wiedziała od początku. — Ale cóż. To nie zmieni sytuacji w której jesteś ,wiesz. Nie mam na stanie jednego ze składników.—

— Jakiego? — Akahita zajrzała na nią jednym okiem.

— Drapieżnej Pijawki. Bardzo rzadki gatunek, ciężki do znalezienia, wiesz.— pokiwała głową Romelle.

—nie da się bez tego? —

—Nie. Bez tego się umiera Akahita. — przyszły smok tylko przewrócił oczyma.

— I co? Gdzie tego szukać? —

— A ja wiem? Gdzieś przy brzegach chyba. Musisz sobie sama tego odszukać. Ja mam jeszcze paru nieszczęśników na Sali, na skraju zmniejszenia populacji naszego zbiornika o... dużo. —

—Je, Je.. Długo mi zostało? —

—Jak tak patrzę, to parę dni i zacznie ci się całkiem zatykać droga oddechowa. —

Akahita chałą wyruszyć z rana, ale niewiele miała siły. Jakaś tam w niej reszta rozsądku postanowiła spytać o pomoc. A kto inny pomógłby duszy jak nie Leon.

—Puk puk. — zajrzała do jego ogródka. Jesienne roślinki tak ładnie rosły i zaszczycały widoczkami.

—Tutaj! — czarny samiec wyłonił się zza winkla.

—Ah. Przyjacielu! We. Weź jakieś widły. Pomożesz mi?—

—Ojej! Pewnie! A co się stało? —

—A. Muszę jakiejś pijawki znaleźć trochę. To by mi się jakaś obrona przydała, bo niedomagam. — mruknęła ścierając ze skrzeli osadzający się płyn.

—Oh. Kaszel listowy. Słyszałem o nim. Straszne paskudztwo! — mruknął. Ale widły wziął. — Pewnie, że z tobą pójdę. A gdzie idziemy? —

—Gdzieś nad brzeg. Pewnie do błota, bo to pijawka. —

—U. Groźnie. Przy brzegu mgła i drapieżniki. —

—Dlatego potrzeba mi kompana co nie?! — mruknęła z uśmiechem. Może i samca czasem ciężko było zdzierżyć z tym niewypalonym pyskiem ciągle nawijającym na uszy, ale kto lepszy niż on poszedłby z nią, huh?! — To jak. W drogę nie?—

—Już? —

—No wiesz. Ja nie bardzo mam czas do palenia i gadania w bezruchu. Parę dni, zanim zdechnę. — odetchnęła. — Los czasem jest parszywy, nie. —

—Ano jest. Ano jest.—

Naszukali się. Jak porąbani. Dwa dni przeszukiwali brzegi zbiornika. Raz musieli o własne życie zawalczyć z większą rybą. Innym razem pijawka raczyła skubnąć kawałek płetwy Akahicie. Na szczęście nic wielkiego, ale teraz była niesymetryczna! No i okazało się, że to ie ten gatunek pijawki drapieżnej co potrzeba. Więc nawyjmowali się ich z tego błota. Ubrudzili od góry do dołu. Ale znaleźli dwie. Może komuś się nada. Ale na końcu, kiedy wszystko tak dobre szło, ta wredna pijawka jeszcze skubnęła Akahicie łuskę z policzka. Łuska odrośnie, ale honor nie. No, a druga, menda, zrzuciła ulubione widły Leona w kamienisko. Podobno teraz bujał się im jeden ząb. A szkoda. Ale Aka obiecała mu, że kupi mu nowe, albo sama zrobi mu nowy sztyl i ładnie go ozdobi i wyrzeźbi, co tylko zechce. Kiedyś umiała, to po paru próbach pewnie wyjdzie wystarczająco ładnie.

—Romelle? — wpadła do wnętrza. Ryba odwróciła się w jej kierunku. Jej płetwy dumnie podniosły pijawkę do góry. Tłuste ciałko zawiło się w ostatniej próbie ucieczki. — Patrz co mamy! I to dwie! —

—Dwie aż? —

—Tak. Przekopaliśmy tyle błota, że nawet sobie nie wyobrażasz! — Leon, który teraz tak przeżywał tą przygodę rześko zagestykulował. — I mało nie zjadła nas ryba. i...— pozwoliły mu mówić. W końcu tak to lubił. Więc Romelle raczyła wykonać wymagane napary.

—Jaka to jest ulga. — Akahita odetchnęła. Chociaż bądźmy szczerzy. Nie wolno jej już było za bardzo szaleć, a ona nie cierpiała siedzieć w miejscu. Więc znudzona, bez lepszego pomysłu na zajęcie, przeglądała się w nierównym odbiciu swojej perełki. Uśmiechała się delikatnie i czasem z cichym słowem zbliżała ją do siebie, aby sekrety jej małej osoby nigdy nie uciekły poza ich ciasne grono. Zdarzyło się tez, że odwiedził ją Leon. Miło z jego strony, chociaż czasem bywał irytujący, kiedy Akahicie chciało się spać. Jednak dobrze mieć jakąś znajomą duszę, która rozpogadza identyczne dni.

I tak zrobiło się zimniej, i na chwilę cieplej, a liście przykryły brzegi zbiornika na dobre. Ludzie przestali przychodzić tak często jak latem, a słońce zachodziło coraz szybciej układając świat do snu. A kiedy Aka trochę wyzdrowiała, odpoczęła i była znowu zdolna do pracy, słońca nie bywało za dużo, a więcej padało i zdarzył się nawet przymrozek, który co prawda do zbiornika za mocno nie wsiąknął, ale ozdobił drzewa swoim chłodem.

<Koniec>


14 października 2022

Od Leona CD. Valii - "Świat ginie w wodorostach" Cz.4

Grzybień biały, a grzybień niebieskie. Grzybień niebieskie, a grzybień biały… niech to piorun trzaśnie! Nie ma różnicy pomiędzy sadzonkami, więc skąd mogłem wiedzieć, które sadzę? Dostałem informacje, że moje lilie są już do odbioru, leżą zapakowane i czekają przed budynkiem handlarza, dlaczego więc obok nich musiały stać te same rośliny, ale inne? Niech ktoś mi powie, jak można mieć takiego pecha, aby posadzić sobie kwiatki i nieświadomie naprzykrzyć się mafii? Albo chociaż chciałbym wiedzieć u  kogo zamówili te nielegalne rośliny? Czyżby mój stary znajomy sprzedawca miał swoją druga, mroczną stronę?

- To masz przerąbane – usłyszałem żeński głos, który wyrwał mnie z oszołomienia. Jasna ryba rzuciła mi jeszcze przelotne spojrzenie, po czym skierowała się w tą samą stronę, co pozostali. Poderwałem płetwy do góry i ruszyłem za nią, uświadamiając sobie, że ta trójka się znała.

- Znasz ich? Ty też jesteś w mafii? – nie mam pojęcia, czemu o to pytałem. Być może po to, aby zrozumieć, dlaczego stała bezczynnie i nic nie zrobiła. Musiałem w końcu na kogoś zrzucić winę, że mnie dorwali.

- Ja? Nie rozśmieszaj mnie – zatrzymała się, odwróciła i zaśmiała mi się prosto w pysk. – To, że nic nie zrobiłam, nie oznacza, że jestem jedną z nich – dodała.

- Ale to, że z nimi rozmawiałam, oznacza, że ich znasz – powiedziałem to równie uszczypliwie jak ona. Między nami zapanowała chwila ciszy, podczas której mierzyliśmy się wzrokiem. Mój strach już minął, a na jego miejscu pojawiła się złość.

- Nawet jeśli kiedyś do nich należałam, to co? Doniesiesz na mnie? – zapytała po chwili. Teraz to ja milczałem, próbując wszystko przetworzyć. Czy był to zbieg okoliczności? Dwóch członków mafii mnie goniło, a ja wpadłem na ich byłego członka. Czy to nie podejrzane?

- Czyli pomagałaś im mnie złapać? – kontynuowałem, a ta znowu parsknęła śmiechem.

- Po prostu jesteś zbyt wolny i słaby, aby uciekać, nawet nie musiałam interweniować, a byłam tu przypadkowo – wyjaśniła.

- Zgaduje, że z tobą również było coś nie tak, skoro nie należysz już do mafii. Poległaś na jakimś zadaniu? – zmarszczyła brwi, a w jej oczach ujrzałem coś na wzór ognistych płomieni zwiastujących wściekłość.

- Sama odeszłam i nic ci do tego. Chcesz dostać w nos, że mnie denerwujesz? – zapytała ostro, co sprawiło, ze przeszły mnie dreszcze, a słysząc pytanie, czego chce, ogarnął mnie jakiś dziwny spokój.

- Czego chce? – mój głos był już spokojny. Odsunąłem się od samicy, na moment się zamyśliłem i zaraz do niej podskoczyłem, łapiąc ją za płetwy. – Pomocy! – to zabawne, że już drugi raz ją o to proszę.

- Co? – zapytała oszołomiona nagłą zmianą.

- Potrzebuje twojej pomocy. Należałaś do nich, więc znasz się na nielegalnych sprawach, a ja tych kwiatów nie wyhoduje bez twojej pomocy. Nie mam pojęcia jak mam je ukryć! 

- To nie moja sprawa! – wykrzyknęła i zaczęła odpływać, więc ruszyłem za nią.

- Proooszę! Bez ciebie zginę, jak kryl połykany przez wieloryba, nie mam cienia szansy na przeżycie! Zrobię co tylko zechcesz! Ugotuje ci, zrobię pranie, wysterylizuje zwierzaka, zajmę się chorą ciotką której nienawidzisz, zakopię nawet trupa, jeśli jakiegoś będziesz miała! – z moich ust znowu wypłynął wodospad słów i nie mogłem tego zatrzymać. Być może też temu, aby nie usłyszeć od niej odmowy.

<Valia?>

Od Leona – "Dorosłość nie bierze jeńców" cz.4 "W paszczy rekina"

Popłynąłem za nimi w kierunku kanionu. Nie podobało mi się to, że Elka była taka rozbawiona przez tego brudnego stajennego. Postanowiłem nie spuszczać z niej oczu, co w kanionie nie było takie trudne. Cały teren był pokryty głazami, idealnymi do ukrywania się. Żadne z nich nie wiedziało, że było obserwowane, a dodatkowy plus był taki, że w tym miejscu pływały również inne koi, dlatego ich uczucie, że są obserwowani, nie kierowało od razu na myśl, że ktoś taki jak ja, może ich śledzić. Byłem niczym ninja, nieuchwytny, wtapiałem się w tłum i obserwowałem. Różnica była taka, że ja nie znałem sztuk walk, ale po co mi ona była, skoro potrafiłem się ukrywać?

Elka i Newt rozmawiali. Z tej odległości nie słyszałem o czym rozmawiali, ale prawdopodobnie o niczym fascynującym. Zaczynałem się nawet nudzić tym całym śledzeniem. Poprzednia adrenalina wywołana czymś nowym, a nawet niemoralnym przepadła, kiedy ta dwójka nie robiła niczego ciekawego. Elka już więcej przygód miała ze mną, gdy byłem nieprzytomny. Jakim cudem on jej jeszcze nie zanudził? Gdy postanowili przysiąść na skalnej ławeczce, oparłem się o głaz, za którym się ukrywałem. Obserwowałem ich jeszcze krótką chwilę, po czym nieświadomie zdrzemnąłem się. Była to krótka drzemka, ale wystarczająco długa, aby moje ofiary gdzieś zniknęły. Niezadowolony zacząłem pływać po kanionie, a gdy nie udało mi się ich znaleźć, wróciłem do domu nie w humorze.

Z Elką zobaczyłem się następnego dnia. Wpadłem do niej, ponieważ miała popilnować moje trzy młodsze siostry. Korzystając z okazji, zapytałem ją o wczorajsze spotkanie.

- Całkiem dobrze, Newt okazał się inny niż mi się wydawało – przyznała, pozwalając moim siostrom wpłynąć do jej pokoju, by mogły pobawić się ich ulubionymi muszelkami.

- Jest nudniejszy? – samica posłała mi zirytowane spojrzenie.

- Przestań. Każdego będziesz mierzył miarą zabawności? 

- Nie. Tylko Newta – Elka pokręciła zdenerwowana głową.

- Może już sobie płyń – odpłynęła ode mnie w kierunku swojego pokoju, ale zatrzymałem ją w połowie drogi.

- Co ty taka naburmuszona? Randka się nie udała, że się na mnie wyżywasz? – zapytał trochę zdenerwowany, czego potem żałowałem. Elka nie była jak większość samic, zainteresowana głównie błyskotkami bądź uroczymi rzeczami. Koi ta uwielbiała ryzyko i nie bała się ubrudzić sobie płetw. Co za tym szło? Czasami była agresywna jak rekin.

- Po pierwsze, to nie żadna randka – podniosła głos i spojrzała mi prosto w oczy. – A po drugie nie wyżywam się. Chce ci tylko uświadomić twoje głupie myślenie o nim – zbliżyła się do mnie, zmuszając mnie do odsunięcia się do tyłu.

- Rany julek, nie musisz się denerwować. Jakoś wcześniej razem z niego żartowaliśmy, a teraz co? Udajesz, jakbyś była aniołem od początku? – również podniosłem głos, a moje zaciekawione siostry wyszły z pokoju Elki i zaczęły nas oglądać. Brakowało im tylko krasnorostów do tego.

- Nie, ale ja się zmieniłam i ty też byś mógł, bo robisz się okropny i mam cię dosyć.

- Tak? Czyli co? Wolisz jego ode mnie?

- Tak! – gdy to powiedziała, coś w mym środku pękło. Chociaż miałem świadomość, że mówi tak tylko przez gniew, jaki się z niej wylewał, to jednak zrobiło mi się przykro. Bez słowa ją wyminąłem i skierowałem się do wyjścia. Byłem takie wściekły na tą rybę, że mógłbym ją… normalnie… mógłbym…

- Przepraszam – usłyszałem z tyłu. Nie odwróciłem się, Elka sama do mnie podpłynęła i uderzyła w bok. – Wiesz, że jak się denerwuje, to mówię wszystko tylko po to, by kogoś wkurzyć – mówiła już spokojnie, jakby przed chwilą w cale się nie denerwowała. Spojrzałem na nią i trochę mi ulżyło. Mimo wszystko dalej byłem na nią zły. – Już się nie dąsaj, bo ci wąsy odpadną – przewróciłem oczami. W jakiś sposób ten tekst zawsze mnie bawił, a teraz sprawił, że trochę się wyluzowałem.

- Niech ci będzie.

- Sztama? – spojrzałem na nią po raz drugi i lekko się uśmiechnąłem, kiwając głową. – A wy czego podsłuchujecie? – odwróciła się do moich sióstr, które zaraz się spłoszyły i uciekły do jej pokoju. Elka pokręciła rozbawiona głową.

- Sztama – odezwałem się, uderzając ją w bok. Oboje się zaśmialiśmy i jakby żadnej kłótni nie było, odpłynąłem z jej domu.

<CDN>

Od Svitaja - "Lekarstwo na kaszel"

Kaszel paskudnie utrudniał oddychanie biednemu Svitajowi, który jeszcze wczoraj czuł się w miarę w porządku. Być może karp powinien udać się do którejś z medyczek, gdy tylko zaczął czuć się nieco gorzej, przecież od jakiegoś czasu w ławicy krążył kaszel listkowy. Ale kto nigdy nie pomyślał "E tam, rozejdzie się po ościach", niech pierwszy rzuci kamieniem. To samo myślał Svitaj, przynajmniej z początku. Teraz się przekonał, że może jednak się po ościach nie rozejdzie.

Nosząc kawałek materiału wykonanego z liści glonów jako maskę, samiec udał się do najbardziej chyba znanej w ławicy medyczki, którą była Romelle. Ona sama nie czuła się najlepiej, co dało się zauważyć z wejścia, ale Svitaj nie miał za bardzo pojęcia, do kogo innego się udać. Nie czuł się jeszcze tak paskudnie, żeby samemu sobie nie poradzić, gdyby musiał tak zrobić. Tylko musiał mieć jakieś wytyczne.

– Dzień dobry, pani medyk. Można?

– Można – medyczka zaprosiła go do gabinetu.

Sama nosiła maskę. Dla zainteresowanych, rybia maska przypomina opaskę, którą zakłada się na skrzela. Jest w dotyku bardzo miękka i bezproblemowo się rozciąga, więc nie przeszkadza w ruchach ani w oddychaniu. Jedynym problemem jest to, że jest jednorazowa i trzeba mieć cały zapas, jeżeli chce się regularnie wychodzić z domu. Nawet gdyby ktoś chciał pojanuszować i używać jedną wiele razy to nie jest w stanie, bo te maski zwyczajnie się niszczyły w momencie zdejmowania. Na szczęście były darmowe w okresie chorób, można więc było sobie pozbierać na zapas, jeżeli ktoś sobie życzy. Nowa alfa, Vivierith, chciała zmienić ten stan rzeczy i udostępnić je tylko tym, którzy ciężko pracują na rzecz ławicy, jednak spotkała się ze sporym buntem w tej sprawie.

– Kaszel listkowy? – zapytała prosto z mostu Romelle, ledwo spoglądając na Svitaja.

– Tak myślę. Wie pani, śluz w skrzelach, marne samopoczucie. A teraz jest moda na kaszel.

– Tak, tak... – zamyślona samica sięgnęła po atlas na półce. – Nie mam odpowiednich zapasów na miejscu, jeszcze mi nie przywieźli, ale myślę, że zdobędziesz je na własną płetwę. Dam ci listę, dobrze?

– Okej.

Jakaś pijawka, napar i sporo odpoczynku. Tego w skrócie potrzebował Svitaj, żeby pozbyć się swojego kaszlu. Szukać zaczął od razu, chociaż miał raczej marne pojęcie, gdzie może znaleźć to, co potrzebuje. Poza odpoczynkiem, to mógł znaleźć bardzo szybko w swoim własnym domu. Zwolnienie medyczne z pracy wysłał pocztą, żeby oszczędzić sobie czas i popłynął do domu, by w podręcznikach zoologicznych znaleźć informacje na temat tej śmiesznej pijawki. Coś o nich chyba kiedyś czytał, ale nie były w podstawie programowej dla narybku, więc nie robił z tego żadnych notatek. Teraz w końcu to wykształcenie się na coś przyda.

Ryb wytężył wszystkie szare komórki, jakie jeszcze działały, żeby zrozumieć tekst napisany naukowym językiem. Coś tam, coś tam, muł, coś tam, pijawki, jada jada. Dlaczego nie idzie ich po prostu kupić? Bez sensu. W tym okresie powinny być, chyba że były wyprzedane. Romelle ich jeszcze nie ma. Może mógłby poczekać? Nie, nie wypada. Musi płynąć po te głupie pijawki. Może będą jakieś pseudo-stragany po drodze z tymi pijawkami, tak jak w okresie późnoletnim mają owoce zebrane z pól.

Ruszył odważnie w drogę, udając, że wcale nie czuje się jak sprana szmata. Oby te pijawki nie były tak ciężkie do zdobycia jak piszą w księdze, albo żeby chociaż mu się poszczęściło przy poszukiwaniach. O Pierwotny, błagam, spraw to!

Nie zauważył, że podąża za nim tajemniczy karp, bardzo nieudolnie chowający się za elementami otoczenia. Żółte łuski nie mogły się nie wyróżniać na tle szaroburego podłoża i czarne paski nie pomagały. To śmieszne koi wyginało się w niezwykły sposób, byleby ukryć się za kamieniami i gałęziami. Uwagę na siebie zwróciło dopiero, gdy z rozpędu uderzyło łbem o wiszący w wodzie konar, którego nie zauważyło i wydało z siebie stłumiony pisk.

– A ty tu czego? – Svitaj z miejsca przybrał postawę bojową, widząc nieznajomego. Był nawet gotowy mu przyłożyć.

– A bo zobaczyłem, że płyniesz na mułowisko i sam się tam wybieram, i sobie pomyślałem, że w sumie mogę płynąć z tobą.

– Póki co to płyniesz za mną, a nie ze mną.

– Ano racja.

Żółty samiec wyciągnął płetwę w kierunku nauczyciela.

– Jestem Irek.

– Svitaj – karp uścisnął płetwę. – Rozumiem, że też na pijawki.

– A jakże.

Para ryb popłynęła dalej w pokoju, rozmawiając co nieco, przynajmniej tyle, na ile pozwalały im zawalone skrzela. Coś tam nawet zaczęli planować, w jaki sposób we dwójkę mogą złapać parę pijawek i zebrać z nich odpowiednie enzymy.

\(⊙_(⊙_⊙)_⊙)/

W domku, pod kocykiem, z naparem w płetwie i wreszcie odklejonymi skrzelami, Svitaj zadowolony leżał sobie w łóżeczku i odpoczywał, tak jak nakazała mu medyczka Romelle. Faktycznie była bardzo dobra, to trzeba przyznać. Co prawda dała mu tylko zalecenia, ale dobre zalecenia, dzięki którym od razu poczuł się o niebo lepiej. A teraz póki co mógł sobie wypoczywać, nie pływając do pracy, nie wychylając się z domku ani nie przejmując się nikim poza nim samym. Na ten tydzień lub dwa było to idealne życie.

<Koniec>

13 października 2022

Od Leona CD. Akahity - "Woda była ciepła" Cz. 4

Elka mi zawsze powtarzała, że jestem gadułą, ale nie wierzyłem w to (a raczej nie pozwalałem sobie w to uwierzyć, nawet, jeśli w głębi duszy o tym wiedziałem). Częściej obarczałem innych o to, że z ich pyska wylewają się strumienie słów, składających się w różne zdania. Dla mnie słuchanie kogoś nie było żadnym problemem, tak samo opowiadanie o czymś. Niekiedy inne rybki mówiły mi, że mógłbym zostać nauczycielem: gadałem i gadałem na różne tematy, chociaż według mnie, Elki i Diego, były to bardziej głupoty, niż coś wartego zapamiętania – no chyba, że wiedza o tym, aby nie bawić się z pijawkami, jest wiedzą tajemną i wartą dzielenia się nią z innymi. 

Tak więc na chwilę obecną nie zauważyłem nawet, kiedy zalewałem nowopoznaną kolejnymi pytaniami i opowieściami. Z ciekawości chciałem wiedzieć jakie stanowisko zajęła i dlaczego, jak się jej spodobało tymczasowe lokum i czy planuje tu zostać na dłużej. Słysząc, że na minimum pół roku, poczułem wewnętrzną potrzebę przedstawienia jej naszego zbiornika oraz siłę, która zmusiła mnie do pomocy tej biednej i nieobeznanej w tych terenach rybce, aby sprawić, żeby poczułaby się jak w domu, niezależnie od tego, jak wyglądał jej dom, bądź jak rozumiała to słowo.

Ktoś teraz powinien powiedzieć, że jestem świrem, ale ponieważ nie ma nikogo, kto by to zrobił, a Akahita nie wyglądała na kogoś, kto się do tego przygotowuje, będę dalej uważać siebie za dobrego samarytanina i będę jej opowiadać o zbiorniku. 

Opowiadałem i opowiadałem. Opisałem jej każde bardziej popularne miejsca, opowiedziałem gdzie lepiej nie pływać i gdzie się znajdzie najlepsze jedzenie. Wymieniłem jej miejsca, gdzie mogłaby znaleźć lokum na dłuższą metę (w końcu takie mieszkanko wyszłoby taniej niż nocleg w motelu) oraz ostrzegłem przed niektórymi rybkami. Opowiedziałem również o zmianie na stanowisku alfy i dziwnej sytuacji z Tenebrae. 

- W końcu nie wiem, czy był potencjalnym mordercą czy tylko świrem snującym takie marzenia – stwierdziłem na koniec. Spojrzałem na zmęczone oczy samicy, zdając sobie sprawę, że nie pozwoliłem jej dojść do słowa, a tym samym, przeszkodziłem jej w wypełnieniu swojej obietnicy. – Jeśli za dużo mówię, od razy mów, serio – zapewniłem ją. – Bo ja to nie wiem kiedy zamknąć ten swój pysk – westchnąłem, przyznając się samemu sobie, że byłem bardzo gadatliwy. Niestety było to silniejsze ode mnie. – Chodź, poczęstuje cię krasnorostami i pozwolę opowiadać historie – zaprowadziłem ją do swojego domu, ponieważ przez ten cały czas siedzieliśmy w ogrodzie. Akahita nic nie mówiąc ruszyła za mną. Poczęstowałem ją zielonym przysmakiem. – Ja już się zamykam, serio – posłałem jej ciepły uśmiech, mając szczerą nadzieje, że zaraz mnie nie wyśmieje, nie obrzuci wyzwiskami i nie odpłynie w siną dal, pozostawiając mnie samemu sobie.

<Akahita?>

Od Valii CD. Leona - "Świat ginie w wodorostach" Cz.3

Jak najłatwiej i najszybciej zyskać skądś informacje? Pytając innych, ale w taki sposób, aby nie zrobiło się to podejrzane. Więc zamiast ciągle kogoś pytać, wystarczy uważnie słuchać i obserwować świat wokół. Dla mnie nie było to trudne zadanie, mogłam to porównać do oddychania: robisz to, bo musisz, chociaż nawet nie skupiasz się na tym, bo jest to samoczynne. Moja profesja była idealna dla mnie, problem jednak czasami leżał w tym, że ryby nie chciały mówić. Nic, a nic.

Przepływając kanionem między uliczkami, by jak najszybciej dotrzeć do magazynów, gdzie miały miejsce wszystkie kradzieże, ni stąd ni zowąd zostałam znokautowana przez jakąś ciemną rybę, która postanowiła wpłynąć na mnie bez uprzedzenia. Nie wiem co było dziwniejsze: jej niekulturalne zachowanie, czy może słowa „Pomóż mi!” wypadające z jej ust. Nie wiedząc o co chodzi, spojrzałam w ciemnofioletowe oczy przerażonego koi, który tylko wskazał na dwójkę innych ryb, które pokazały się na wejściu do alejki. Zmierzyłam wzrokiem dwie ciemne rybki: jednego o granatowych łuskach i drugiego o zgniłozielonych. Ich wygląd sprawdzał się jako kamuflaż: dlatego ci dwaj bracia zawsze pracowali jako szpiedzy.

- Carol i Coral? – zapytałam, patrząc na zmęczone ryby. Carol, czyli ten o granatowych łuskach, podpłynął do mnie i spojrzał na nieznajomego.

- Witaj Val, jak życie mija? – zapytał Coral, który szybkim i zwinnym ruchem ogona, znalazł się tuż za obcą, wystraszoną rybką. Samiec nie miał już gdzie uciekać.

- Powoli, a wam? Po co go ścigacie? – zapytałam, odpływając od nieznajomego, który posłał mi tylko błagające spojrzenie. Był to zabawny widok. 

- Jak chcesz się dowiedzieć, to możesz zostać – zaoferował Carol, który znalazł się obok brata. Razem przycisnęli czarną rybkę o fioletowych krawędziach na łuskach do kamiennej ściany.

- Strasznie szybko pływasz, wiesz? – rybka pokiwała głową.

- No pewnie, w końcu każdego dnia ktoś mnie goni – zaśmiał się. Słysząc to, uśmiechnęłam się rozbawiona.

- Więc dziwne, że wpakowałeś się w niezłe kłopoty.

- Kłopoty? Jakie znowu kłopoty. Ja jestem grzecznym ogrodnikiem, sadzącym kwiatki – wyjaśnił. Zaczęłam się zastanawiać, czego chcieli od ogrodnika. Coral i Carol byli członkami mafii, do której należałam, dlatego znałam tych dwóch bliźniaków. Nie rozumiałam jednak, co ogrodnik mógł zrobić na przekór mafii. Ciekawość zmusiła mnie do pozostania w tym miejscu.

- Wiesz co posadziłeś za domem tego starca? – robiło się coraz ciekawej.

- No oczywiście, grzybień biały, lilie wodną, nenufar… - zaczął wymieniać. Kiedy te dwie pierwsze nazwy znałam, pierwszy raz w życiu słyszałam o tej trzeciej roślinie. Samce nagle wybuchły śmiechem.

- Słyszałeś to braciak? Koleś myśli, że posadził lilie – śmiali się dalej, a nieznajoma mi rybka patrzyła się tylko nic nierozumiejącym wzrokiem. Jedyne co jej pozostało, to czekać. Gdy w końcu oboje się uspokoili, zaczęli mu wszystko wyjaśniać.

- Posłuchaj stary. Nie posadziłeś grzybieni białych, tylko niebieskie – stałam pod ścianą, kompletnie niczego nie rozumiejąc. Jaka to była różnica, nie licząc koloru? – One były nasze, a ty zmarnowałeś dobre pąki, więc teraz musisz za to zapłacić – Carol przycisnął płetwą nieznajomego do ściany i lekko poddusił. Tamten zaczął wymachiwać płetwą ogonową.

- Pąki były bardzo podobne, skąd miałem wiedzieć, że to wasze? Grzybień to grzybień, co on robił w takim razie u sprzedawcy? Posłuchajcie, ja je mogę wykopać i wam oddać, posadzę tam drugie – próbował się jakoś uratować, ale oni byli nieugięci. Gdy już myślałam, że Carol udusi samca, jego brat go powstrzymał.

- Mam lepszy pomysł, niż dobicie go – uśmiechnął się. Znałam ten wyraz twarzy i wiedziałam, że nieznajomy wpakował się w poważne tarapaty. – Zamiast je wykopywać, wyhodujesz je nam – powiedział. Czarna ryba aż pobladła.

- Ja? Ale to nielegalne, ktoś mnie nakryje. Po za tym w tym domu ktoś mieszka, od razu zauważy, że coś nie gra, to się nie uda – z ust ofiary wyciekł potok słów.

- Coś wymyślisz – Coral poklepał go po plecach. – I nawet nie próbuj się z tego wywinąć, bo źle skończysz – zagrozili mu. Nieznajoma rybka tylko przełknęła gulę w gardle, kiedy jeden z jego oprawców go puścił. Coral i Carol posłali mu mordercze spojrzenia, a ten drugi nadepnął jeszcze nieznajomemu na ogon, aby wiedział, z kim ma do czynienia. Chociaż on sam tego jeszcze nie wiedział do końca, ja wiedziałam, że już po nim. Jeśli mafia go nie wykończy, zrobi to wojsko. 

- Hej – zatrzymałam bliźniaków, nim opuścili to miejsce. – O co chodzi z tymi grzybieniami? – zapytałam. Byłam ciekawa, dlaczego te kwiaty były nielegalne.

- Bo mają właściwości psychoaktywne – wyjaśnił krótko Coral, po czym razem z bratem odpłynęli z tego miejsca. Nim i ja stąd zniknęłam, spojrzałam na nieznajomego, który patrzył na mnie z niewiedzą w oczach.

- To masz przerąbane – stwierdziłam i ruszyłam za bliźniakami.

<Leon?>