30 lipca 2022

Od Irysahyty - "Dama Blanca"

Kimże jesteś biała pani by bezsenne zsyłać sny

Kim się mienisz by królową być tych wód

Twa szczera biel onieśmiela

Czerń oczu czarniejsza jest od nocnego nieba

A jednak śmiejesz się jaśniej niż słońce letniego popołudnia

Bez opamiętania

Bez trosk

Niczym bogini na kwiecistych łąkach szczęścia

Twoje serce bije rytmicznie

Brzmiąc jak muzyka w moich smutnych uszach

Sama jesteś dziełem sztuki


A może nie jesteś wcale rybą

Może rybie łuski są ci obce

Tylko wśród smoków zasiadasz i postanowiłaś

Na parę minut

Na krótką chwilę

Zabawić się w królestwie śmiertelników


Powiedz więc czy to grzech kochać tak bezgranicznie

Kogoś z innego świata którego nawet nie znam

Kogoś kto śmieje mi się w twarz i tańczy pod gwiazdami

Kogoś kto zapomniał że istnieje czas

A razem z nim przemijanie


Jestem tylko rybką małą i samotną

Ale gdybym mógł unieść się w przestworza

Doleciałbym aż do ciebie na szczyt niebiańskiego wodospadu

I wtulił ci się w pazury

Choćby miały mnie pociąć do śmierci

Bo śmierć nie byłaby straszna znając twoje prawdziwe oblicze


Pani o płetwach niczym welon ślubny

Zawitaj proszę w moje sny

By stały się białe tak jak ty

By stały się czarne jak twoje oczy

By stały się głośne jak twoje serce

I jaśniejące jak twój śmiech

By były zapełnione tobą od teraz

Aż po wieczność

<Koniec>

21 lipca 2022

Od Akhifer - "Planowanie wyprawy"

Zakumplowanie się z koi, które regularnie witały na Mostach, okazało się najlepszą decyzją dla wycieńczonej cudzym narzekaniem Akhifer. Te karpie nie pytały o obowiązki, które "powinna" wykonywać, nie wymagały stania na straży porządku, nie domagały się rozwiązania najgłupszych problemów. Zdawały się zapominać, że Ferka pełniła funkcję alfy w ławicy. Były zbawieniem.

Szczególnie ten cały Winsh. Jemu nie przeszkadzało, kim była Akhifer, traktował ją na równi ze sobą. Używał nawet jej przezwiska, gdy do niej coś mówił, zamiast wyrażać się per "Akhifer". Był tak bardzo zwykły. Aż przyjemnie się z nim rozmawiało.

– Wiesz, Ferka – odezwał się jednego razu. – Fajnie by było zorganizować wycieczkę dla narybku. Wybawili by się, pozwiedzali. Gdyby tak znaleźć jakieś bezpieczne miejsce, to by było coś! Szkoda, że nie poznaliśmy jeszcze tylu terenów w całym Zbiorniku. Nawet nie wiemy, jaki on jest duży.

– Taa, co racja to racja. Ale młodzieży nie będziemy wysyłać – powiedziała stanowczo, na co jadeitowy koi serdecznie się zaśmiał w swój monotonny sposób, który nie potrafił wyrażać emocji. – Jak teraz o tym wspomniałeś to przypomniałam sobie, że chciałam zorganizować wyprawę. Żeby jakaś grupa poszukiwawcza spróbowała odkryć nowe tereny. Kto wie, może jest coś ciekawego tam głębiej w Zbiorniku.

– Myślę, że to wyśmienity pomysł.

Ta rozmowa utknęła w głowie Strażniczki już na dobre, wynurzając się co jakiś czas z odmętów zapuszczonych myśli. Zakorzeniła się i sumiennie przypominała o swoim istnieniu. Puk, puk, puk. Pamiętaj, fajnie by było wysłać grupę zwiadowczą, która pozna nowe zakątki Zbiornika. Ciekawie byłoby coś takiego zorganizować. Winsh tak powiedział. Może za dzień lub dwa zmobilizujesz się, żeby zwołać radę i ustalić dzień oraz ekipę wyprawy. Fajnie by było.

Fajnie by było, ale zrobić to już dużo gorzej. Natłok spraw, ilość problemów, które trzeba rozwiązać, zbieranina, ogólny kocioł, przygotowania do jesiennego festynu, i tak dalej, według niekończącej się listy. Szczególnie ten festyn. Ile dni alfa zmarnowała do przygotowań, tego nie mogła zliczyć na promieniach płetw brzusznych. A wciąż nie wszystko gotowe. Może na zimę zorganizuje tą wyprawę, pod przykrywką, że trzeba odnaleźć nowe źródła pożywienia. Wszyscy są zawsze chętni na więcej jedzenia zimą. Już to zdążyła doświadczyć.

Tylko jak to zorganizować? Na pewno musiałaby zapowiedzieć to zawczasu, by Zbieracze nazbierali jedzenia typowo pod wyprawę. Najlepiej wczesną jesienią. Trzeba też przygotować korę i rysiki, by koi mogły zapisywać ścieżkę oraz opisy miejsc, jakie znajdą. O ile znajdą coś ciekawego.

Nie. Na pewno znajdą. Ich Zbiornik jest naprawdę olbrzymi, choć w niektórych miejscach ciężko przepłynąć. Oni żyją tylko w jednej jego części. Jeszcze coś znajdą. Coś, gdzie jest jedzenie.

Zapasy, kora. Co jeszcze się przyda na takiej wyprawie? Odpowiednie wykształcenie, chociaż jeżeli natrafią na coś zupełnie nowego, na nic im się to wykształcenie nie przyda. Ale mogą nauczyć się bronić i uciekać, to zawsze jest przydatna umiejętność. Może znajdą jakąś inną ławicę, w takim razie przyda się umiejętność komunikacji bez korzystania ze słów. Akhifer wyobraziła sobie lekcje z komunikacji obrazkowej i uśmiechnęła się mimowolnie na myśl o karpiach z zatkanymi uszami i zasłoniętymi pyszczkami, by musieli korzystać tylko z obrazków. Chociaż kto wie, może ta umiejętność przyda im się nie tylko w przypadku spotkania ławicy mówiącej w obcym języku, ale także w razie sytuacji, gdzie nie idzie porozumiewać się normalnie, gdyż jest przykładowo za głośno.

Zapasy, kora, rysiki, dodatkowe lekcje przetrwania i zajęcia z komunikacji obrazkowej. Więc spis potrzebnych rzeczy już był. Teraz zostało to zaplanować i wdrożyć w życie.

<Koniec>

18 lipca 2022

Od Akahity - "Małe wielkie treningi" (opowiadanie treningowe)

Dzień. Noc. Dzień. Noc. Nuda. Tyle można powiedzieć i tyle można wyciągnąć z całego jej dotychczasowego życia w zbiorniku. Ciężko było usiedzieć jej w miejscu jak to przystało na tak pełną energii i wigoru rybkę jak ona. Karpica bowiem leżała na ludzkiej ławeczce, niekulturalnie bo brzuchem do powierzchni. Ciężko wzdychała, przewracała oczyma. Ewidentnie choroba nazywana niemiłosiernie nudną nudą. Jej płetwa opadła na czoło kiedy w końcu raczyła ustawić się jak na rybę przystało. Jej ogon zamachał spokojnie jakby z przyzwyczajenia do podróży, tej nieustannej jaką przebywała przez swoje mierne, nic nie znaczące życie. Huh. Kto by pomyślał, że z nudą nadchodzą pesymistyczne myśli do jej małej główki. Nie. Nie. Takiemu wielkiemu smoku jak ona nie można sądzić, że jest się bezużytecznym. W końcu jej siła, moc i potęga płynie w jej krwi i ogranicza ją tylko nieskończoność wody otaczającej jej ciało i tłamszącej wszystko pomiędzy tymi kruchymi łuskami. Przesunęła płetwą po oczach. Nie wypada się tak lenić. Nic nie robić całymi dniami, to źle. Więc co robić? To było dobre pytanie. Słowa które powtarzały się w jej głowie niczym mantra. 

—Głupie to takie. — skomentowała sama do siebie. W końcu dotarło też do niej, że nawet mówienie do siebie nie wykazuje zbyt dobrego stanu psychicznego. Zamlaskała z niezadowoleniem i wzruszyła płetwami — Nigdy nie byłam normalna. — doszła do wniosku po czym pozostawiła ławeczkę za sobą. Jej ogon zaszeleścił między delikatnymi falami. Jej oko błysnęło kiedy podpłynęła bliżej tafli wody. Nie chciała wystawiać główki do słońca, ale temperatura tutaj była tak przyjemna.

—Dlaczego tu musi być tak nudno. — zagadała przymykając oczy. Nie mogła tak pozostać za długo. Jej skóra nie jest w końcu w stanie wytrzymać za wiele promieni słonecznych, a była tak blisko powierzchni. Czuła słońce na skrzelach, na czole, na ustach, na sercu. Zaciążyło na niej delikatnie, powodując nagłe ospanie. Ziewnęła więc próbując pozbyć sie tego uczucia. Jednak nie pomogło. Jedynie wzmogła się w niej chęć pójścia spać. 

—Nie. Weź się w garść kobieto. — pokręciła głową energicznie. Jej serce zabiło kiedy ponownie przesunęła się w dół. Znowu zrobiło się chłodniej. Woda powoli otuliła ją rozbudzając zmysły, pobudzając mięśnie. 

—Skoro już mi się tak nudzi, skoro nie mam co robić i tak. Czemu by nie potrenować? — zachwyciła się swoim pomysłem. Jej płetwa energicznie zabiła w wodę. Rozpędziła się podekscytowana. Jej oczy teraz lśniły czystą pasją i chęciami na wysiłek. Jednak to szybko przygasło. Zatrzymała się i zawahała.

—Trening treningiem. Ale co trenować? — zatrzymała się natychmiastowo mrużąc oczy. Jej ramiona skrzyżowały się. Skupiła się na wpatrywaniu w jeden konkretny punkt. Przetarła czoło, przetarła oczy, przetarła nos. Ciężka decyzja wisiała nad jej głową. 

—Hymm... mogłabym pościgać się z wiatrem, popracować nad szybkością. Może z nurtem rzeki. Jakaś zawsze sie gdzieś znajdzie, choćby nasza podwodna Kawa. — na głos wyrecytowała swoje myśli. — Aczkolwiek czy potrzeba mi tego na razie? Na razie tak, na razie nie. Co za różnica. — pokręciła głową. Najwidoczniej nie miała ochoty na „bieganie”. Jeszcze przynajmniej nie teraz. 

—Może podnoszenie kamieni da mi jakieś reakcje w ciele. Chociaż nie wiem ile podnieść bym ich musiała aby podziałało. Codziennie wydaje mi się. Trochę za dużo wysiłku jak na dzisiaj dzień. Nie chce mi się aż taak. — pokiwała głową.  — Co mogę jeszcze poćwiczyć na dziś dzień. Slalomy między wodorostami, Wysoki z wody, ale na to jest stanowczo za ciepło, sparzę sobie skórę. Hymm... Może Kawa nie jest najgorszą opcją.  — pokiwała głową z zadowoleniem. 

Niedaleko płynęła i niedługo też. Zbiornik był dość dobrze skomunikowany. Dało się skręcić w parę skrótów, więc dotarła nad rzekę bez większego wysiłku. Ryzykownie się bawiła, nawet bardzo, gdyż jej najszczerszym zamiarem było nawet nie ściganie się z nurtem, wzdłuż ukrytej rzeki, a starcie się z jej mocą. Płynięcie pod prąd dobrze wzmacniało samą wydolność zdolności pływania. I to właśnie zamierzała zrobić. U jej boku wisiał kawałek linki, małe zabezpieczenie. A w płetwie trzymała swoją perełkę. W końcu ktoś musiał jej towarzyszyć, prawda? 

Będąc już u brzegu ułożyła swoją dobrą koleżankę na boku i przewiązała się przystawiając jedną z końcówek kamieniem. Dość ciężkim, bo podnosząc go aż stęknęła. Zaraz po tym zawiązała w połowie swojego ciałka drugą końcówkę. Czas było poćwiczyć, ekstremalnie, jak na smoka przystało! Podpłynęła w górę aby potem zanurzyć się w innej gęstości wodzie. Nurt nie był bardzo rwący, ale jej płetwy i tak musiały pracować dość intensywnie. 

Trening był wyczerpujący, ale wystarczający. Jednak jeden dzień badziewnego pływania pod prąd daje wielkie G. O nie! To nie dla niej. Ona wróciła do rzeki następnego dnia. I następnego. I następnego. Bez dnia przerwy, cały tydzień wykonywała to samo ćwiczenie. Jej płetwy bolały od wysiłku wieczorami, jednak nie poddawała się. Nie miała powodu do tego. W żadnym wypadku. Należało wysilić się chociaż odrobinkę bardziej i nawet ból ustępował miłemu rozluźnieniu. W końcu przywykła do monotonnego ruchu i szumu. W końcu przestała sapać i prychać kiedy się zmęczyła, a i płynąć mogła dłużej. Niczym smok, wzmocniona. Wytrzymała.

<trening wytrzymałości>

Jednak to nie był koniec jej przygód. Nie w żadnym wypadku. Jednak pomiędzy nimi należało sobie odsapnąć. Akahita bowiem pływała tak tydzień, wzmacniając wyporność na ból. Ale brak zakwasów w końcu musiał się skończyć. Chociaż czy ryba może mieć jako tak ludzko rozumiane zakwasy? Może. W każdym razie czuła się zmęczona. Wyczerpana po takim nieustannym, wyczerpującym wysiłku. Położyła się ze spokojem między wodorostami. W tak ciepłe noce lubiła skryć się gdzieś w cieniu nocy, gdzie dosięgają tylko najjaśniejsze odbicie księżyca sięga. Takie spanie było zaiste przyjemnością i zaletą lata. Zimą, kiedy woda nie jest tak przyjemna w odciętych od słońca miejscach, nie śpi się na dworze. Zwyczajnie w świecie jest nie do wytrzymania! Chłód pożera i paraliżuje ciało, jeśli nie schowa się w odpowiednich miejscach. Zwłaszcza w oceanach czuć tą różnicę. Aczkolwiek stojące zbiorniki powinny być znośne, prawda? Czy to ważne teraz? Nie, nie. Akahita chciała tylko odsapnąć w spokoju zamiast zastanawiać się nad nadchodzącymi porami roku i zmartwieniami. Kto ich tam wie. Zamknęła oczy pozwalając słodkim marzeniom sennym ponieść się w nieznane i niesłychane krainy pełne smoków takich jak ona. Spała. I spała. Ile jej było potrzeba. W końcu jej ciało całkowicie zrelaksowało się po takim wysiłku. I mimo że noc przeminęła zastępując się światłem słodkiego dnia ona nadal spała. I może sie powtarza i powtarza, a jednak ta czynność była silniejsza od niej. Zamknięte oczy, powolnie unosząca sie klatka, spokojny oddech. Relaks na 102. Nawet najlepsi nie umieją spać tak dobrze jak taki zdolny kochany smok. Potężny. I niezastąpiony.

Powierzyła swój szeroki uśmiech perełce w jej łapie. Jej pazury powoli przesunęły po lśniącej powierzchni okrągłego przedmiotu. Oczy o kolorze barwnych fioletów cieszyły się razem z jej pyskiem. Długi ogon, zakończony wachlarzem futra i piór zawinął sie wokół jej łap. Usiadła. Na szczycie świata. Na szczycie gór. Spoglądając w dół na świat pokryty mglistą poświatą. Nie mogła rozróżnić żadnych szczegółów. Jednak w jej sercu panowała radość, szczęście. Z jakiegoś powodu, nawet jeśli nie widziała niczego w dole pod sobą. Była większa. Była silniejsza. Była sobą. A jej uśmiech jaśniał jak słońce. Była poza wodą. Była smokiem.

Otworzyła oczy. Ten sen był tak przyjemny, że rzadko było go spotkać u kogokolwiek, a i marzenia miała przyjemne. Nie zdarzało się to często. Zazwyczaj nie śniła, a wyłącznie pozwalała umysłowi odpocząć. Albo zwyczajnie nie pamiętała niczego. Podobnie teraz. Miała tylko chwilę aby omieść swoim zaspanych umysłem całą tą wizję, która napawała zaskakującą przyjemnością. Jednak i to odeszło szybko w niepamięć wraz z porannym ziewnięciem. A kiedy tylko oczy Akahity otworzyły się, a ciało wykonało pierwsze, nieco ospałe i powolne ruchy, jej myśli wróciły na tor treningu. Nie chciała jednak wracać do rzeki. Nie, nie. To byłoby nudne. Ponowne wpadanie w rutynę było jej zwyczajnie niepotrzebne. No i bądźmy szczerzy. Zaczęła tą monotonną mękę tylko po to aby uciec od tego nękającego ją uczucia niechęci do życia. Jej płetwy rozciągnęły sie płynnym ruchem kiedy wreszcie się podniosła. Postanowiła trenować dalej, ale tym razem zdecydowała się na inny rodzaj ćwiczeń. Jej płetwa sięgnęła po swoją perełkę, która leżała obok niej. Chwyciła ją i przesunęła po jej lśniącej powierzchni przeglądając się w niej chwilę. Jej odbicie było niewyraźnie i zniekształcone, ale wystarczające aby mogła zakręcić swoim wąsem i poprawić swoją tylną płetwę. 

—Czas na zabawę, kochana! — zawołała i ruszyła. Jej płetwa machała energicznie aby dotrzeć na miejsce jak najszybciej. A gdzie płynęła? To dobre pytanie. 

—Gdzie? — zapytała sama siebie. — Może tam. — jej ogon znalazł jakieś losowe miejsce przy starym ludzkim parku. Tu było dobre miejsce. Bardzo dobre, na poćwiczenie odrobinę swojej zwrotności. Wodorosty bowiem były tutaj całkiem niezłej wysokości.  No i mogła w łatwością wskoczyć trochę z wody i ukryć się z powrotem, ale to może na potem. Na potem. Na pewno na potem. Teraz należało skupić się na przygotowaniach do małego treningu, który znając życie przerodzi sie w kolejną przynajmniej tygodniową przygodę. Kto wie, może dłużej. Nie to było jednak teraz istotne. Odłożyła swoją drogą przyjaciółkę na bok i zaczęła rozciąganie. Popełniła błąd nie robiąc tego za pierwszym razem. Potem walczyła z bolącymi mięśniami. Teraz nie robi już tego błędu. Schylała się, wiła i rozciągała jak tylko mogła. W końcu będzie ćwiczyła. Nowe zajęcie specjalnie dla niej! Po rozciągnięciu wszystkich mięśni nareszcie nadszedł czas na właściwe ćwiczenia. Zaczęła powoli krążyć między wodorostami, raz przyspieszając, raz zwalniając. Zależało jej raczej na tym aby nie dotykać bokami wodorostów co zdarzało jej się z początku. Ale cóż. Im dalej szła w las tym lepiej było. Oczywiście ani nie szła, ani nie w las. To była przenośnia tego, że coraz lepiej jej szło. I następnego dnia, i następnego dnia i następnego. Ponownie z jej ćwiczeń jednego dnia zrobił się tydzień przynajmniej. Należało jej się. Parę godzin dziennie ćwiczeń sprawił także, że jej zwroty, na prawo i na lewo były znacznie lepsze. W górę i w dół przydałoby się jeszcze popracować, ale udoskonalenie tego manewru może nie być możliwe ze względu na budowę jej siała i tylną płetwę, nienaturalnie wchodzącą na jej głowę. Zabierało jej to trochę płynności przy nagłych skrętach zwłaszcza w górę. Nawet jeśli była uklepana. Eh. Taki los. Taka się urodziła i nic na to nie poradzi. Może przecież ćwiczyć boki. Kto jej zabroni!

<Trening zwinności>

Odpoczynek. Ponownie. Padnięta położyła się tym razem w jednym z pokoi w jednej z karczemek jakie zasiedlały te wody.  Łóżko. Ciężko cokolwiek czasem nazywać tu ludzkimi nazwami. De facto ryba nie człowiek. 

—Padam z płetw. — mruknęła. Przysunęła perełkę do swojej piersi i opadła na bok na ułożone wodorosty wypchane pewnie miękkimi liśćmi czy innymi roślinkami, które wymienia się co jakiś czas. Lepsze to niż spanie na algach na zewnątrz. Zapowiadał się bowiem deszcz lub burza i woda nieco się ochłodziła. Poza tym zawsze lepiej na miękkim niż twardym. Zwłaszcza dla wymęczonych treningiem mięśni. Usnęła szybko przytulona ciasno do swojej najbliższej przyjaciółki, która w milczeniu dotrzymywała jej towarzystwa. A śniło jej się jak pływała poprzez rzeki, a one rzucały nią o kamienie.

Prąd rześko zaczepiał o jej płetwy. Próbowała się opierać, ale niewiele jej to dało. Coś zmiatało ją. Ciało uderzało o kamienie kiedy opadała nieco z sił. Mięśnie ją bolały, ale czuła że nie może płynąć w dół. Nie może poddać się prądowi. Coś jej mówiło że jeśli to zrobi przepadnie dla niej coś ważnego. Uparcie więc dążyła do światła przed nią, nieco w górę. Nieco w prawo nawet. Pod prąd. Dalej i dalej. Już na wyciągnięcie ręki, Jej dobra koleżanka, dająca jej światło, niczym słońce. Tak blisko. Już sięgała ją płetwą. Jednak moc wody się wzmagała. Było jej tak ciężko. Tak trudno. Pojedyncza łza uciekła razem z opierającą się wodą. Zużywała swoje siły. Sięgała dalej i dalej. Aż w końcu ujęła ją w płetwę. Wszystko ustało. Wzięła głęboki wdech. Zamknęła oczy. A gdy je otworzyła,,,

Była w łóżku. Jej serce biło może nieco za mocno. W końcu to nie był koszmar. Wyparował też z jej głowy jak każdy inny sen. Uspokoiła się też w miarę szybko. Przetarła oczy, rozciągnęła obolałe mięśnie. Może dzisiaj coś lżejszego. Aczkolwiek przy takim zapale i rozpędzie nie było mowy o dłuższym odpoczynku. Postanowiła, że nie będzie się obijać. Nie, nie. Nie ma nawet mowy o takiej opcji. Jej tylna płetwa ruszyła ku wyjściu i już zaraz żegnała się z właścicielem tego zacnego miejsca. Wypłynęła. Jeszcze było pogodnie, ale w ciągu tych dni pewnie będzie padało, gdyż woda przy powierzchni zrobiła się znacznie zimniejsza. Dlatego Akahita postanowiła popływać bez celu. Ale co z tym zrobić? Miała w końcu trenować. Cóż. Pogoda nie chciała ofiarować jej tej możliwości, ale ona stwierdziła, że będzie przeć na przód. Bo czemu ni. W końcu wpadała na pomysł. Jej perełka stanęła na kamyczku. Zabezpieczona sznureczkiem aby nic jej nie zaszkodziło. Szkoda byłoby jej kochanego skarbu, gdyby spadł. O zgrozo. Nie, nie. Nie wolno jej o tym teraz myśleć.

—Poćwiczymy sobie kochana szybkość. Dobrze, że zwrotność mam za sobą. To co ty na to? —zagadnęła nieruchomy, ale bliski jej przedmiot. Po chwili milczenia pokiwała łebkiem i skoczyła do akcji.  Rozpęd i wyskok. Rozpęd i wyskok. Ponad wodę. Wychodziła i zanurzała się z powrotem. Oczywiście musiała się zatrzymać na jakiś czas co jakiś czas. Ogółem było nieco za zimno na takie eskapady i ćwiczenia. Znaczy. Było lato. Było ciepło, cieplej niż zimą. Ale różnica temperatury powietrza i wody nie była przyjemna. Więc musiała pocierać swoje ramiona i płetwy. Zatrzymywać się i ogrzewać w wodzie co jakiś czas. Skacząca ryba. To też nietypowe zjawisko. 

—Ciekawe jak to musi wyglądać z powierzchni.  —zaśmiała się. —Komicznie zapewne. — zmachała płetwą. Skoczyła. I tak znowu. Parę dni. Parę. To trochę dobre uogólnienie. Trzy żeby być dokładnym. Z czego jeden był pełen deszczu. No cóż. Tak to czasem bywa, że pogoda płata nam figle. Prawda? No cóż. Zależało jej żeby nabrać odrobinę szybkości. Nie mogła być w końcu zbyt wolnym smokiem. Wolne smoki to nie królowie. A ona, może... no niekonieczne królem. Nie rzuciłaby się na koronę. Za wiele odpowiedzialności za innych. Kto by o to dbał i kto by tego chciał. Słuchać nieustannie narzekania, dbać o potrzeby innych, i tak dalej. To nie dla niej, nie, nie. Korona to za wiele. Machnęła płetwą. Skończyła z szybkością. Dość bawienia się w deszczu i przy powierzchni. Wzięła perłę pod pachę. I już jej ni było.

<trening szybkości>

Poranek przywitał burzą. Nieprzyjemna pogoda. Akahita zmrużyła oczy. 

—Cóż za paskudna pogoda. — powtórzyła po sobie. — Co robić w taki dzień perełko? Ćwiczyć dalej tą szybkość moją nieszczęsną? — zamilkła na sekundę. — Nie. Masz rację. To zły pomysł. Ale może poćwiczę na lekcje. Ja wiem. Ja wiem. Ale mimo wszystko uczę sztuk walki nie? No wiem, wiem. Jestem słaba z narybkiem, ale co poradzę. Zapisałam się to teraz trzeba wykonywać obowiązki nie? Mam parę tych dzieciaków pod płetwą to trzeba ich wytrenować. Może kiedyś zastaną takie cudo jak ja i pomyślą sobie o sobie w ten sam sposób. Niech mają marzenia, nie? Dokładnie! — pokiwała głową przeglądając się z koleżance. Poprawiła jeszcze wąsa i z zadowoleniem popłynęła znaleźć miejsce na swój trening. Po drodze jednak rozproszyła się. Jedzeniem. Bo czym innym. Dobre, ba! Pyszne ziarenka z nieba prawie że. Nom, nom. To było dla niej idealne śniadanie. Spędziła więc dłuższą chwilę sięgając i zbierając je. Niby to nie było jej zadaniem, ale jak widzi się takie dobroci zagubione w wodzie, aż szkoda nie skorzystać. Oczywiście zaczepił ją jakiś mały narybek, to dostał parę tych pysznych kawałeczków i okruszków. Ucieszył się oczywiście.

—A to co? — spytał zajadając się jedzeniem. No bo czym innym. Akahita spojrzała na swoją perełkę.

—Ona? To moja przyjaciółka. Perełka jaką kiedyś znalazłam. Nie jest warta za wiele, ale dla mnie znaczy wszystko, a teraz zmykaj. Spóźnisz się na jakieś zajęcia czy coś. — odesłała dzieciaka w nieznane. Znaczy. Znane, ale w niewiadomą stronę. Znaczy... Wiadomą. Nie ważne! Ważniejsze było aby w końcu zjeść coś lepszego niż wodorosty i trochę jedzenia z nieznanych płetw. Jedzenie w usta. On nom. Szybko pożarła, bo jedzeniem tego nazwać nie można było, co miała. Nie delektowała się za wiele, głodna, więc zirytowana jak długo przeżuwa się pożywienie. Napełniona poklepała się tam gdzie w teorii jest brzuch i ruszyła dalej. Jej celem było Pustkowie, bo co innego. Na jego obrzeżach nie ma za wielu drapieżników, jest dużo miejsca i panuje względny spokój na jej wygibasy.

—Wygibasy. Też sobie pomyślałam.  To czyta obraza dla sztuk walki. Oh przyjaciółko. Nie powinnam wyzywać tak tej zacnej sztuki samoobrony. Niegodne wypowiadać się o tym jak o jakimś prymitywnym ruchu. To w końcu stulecia pracy nad doskonaleniem stylów.  Nie marzy mi się nawet opanować ich do końca życia do perfekcji, gdyż są tak zacne, że to wręcz niemożliwe jak nie robi się tego od małego. A i tak swoje doskonalenie kończy się dekady w swój wiek! Prawda przyjaciółko! Święta prawda! —pokiwała głową. 

Do Pustkowia było dotrzeć ciężko. W końcu płynęła tam z drugiego końca zbiornika. Znudzona więc śpiewała sobie piosenkę pod nosem. 

—Płyń jak rzeka płyń. Hardo, żwawo i daleko. Nieś do morza nieś. Moje słodkie ciało. Jak przepływa krew i jak ryba w wodzie. Nieś mnie rzeko nieś, jak wiadomość słońcu. Płynąć dobra rzecz, byle by do przodu. Nie pod prąd, nie pod żaglem, płetwa w płetwę z przyjacielem raźniej. Płyń jak rzeka płyń. Hardo, żwawo i daleko. Jak.. do ... morza.. — niezbyt poetycko co prawda, gdyż piosenka była jej własna. Dlatego taka niedoskonała. Ale miła jej sercu. Jej ogon w końcu zatrzymał się. Trafiła w miejsce do którego chciała tak desperacko dotrzeć. To jej czas. Jej czas na spędzenie go sama ze sobą. No . I swoją perełką. Odłożyła ją z delikatnością na bok. 

—Najpierw rozciąganie! — rzekła po czym zaczęła ćwiczenia .płetwy, ciało i umysł. Jak nigdy nie umie usiedzieć na tyłku tak tym razem zmrużyła oczy. Przysiadła na kamieniu i przymknęła oczy do reszty. Medytacja trwała chwilę. Dłuższą niż rozciąganie to z pewnością. Odetchnęła. Głęboko. Raz, drugi. Wyciszyła się jak przystało przed takimi ćwiczeniami. W końcu trzeba było szanować tak stare i doskonałe sztuki walki. Jednak zaczęła w końcu. Jej ruchy były płynne, szybkie, wolne. Wiła się niczym węgorz, krążąc, skupiona na treningu. Specyficznym, ale jednak. Uporczywie nie poddawała się. Aż słońce zaszło i zastała ją noc. Mglista nieco. Dalego w Pustkowia nie sięgał już wzrok, gdyż ciemność pochłonęła świat niczym matka otula dziecko zaraz po narodzinach. Ciasno. Mocno. Z miłością układając je do snu. Jednak ona nie spała. Jak ta lampka pośród jasnego miasta. Odetchnęła. Spojrzała w tył na swoją perełkę i uśmiechnęła się. Walka sprawia jej przyjemność tak wielką, że relaksowała się. Wszystkie negatywne uczucia znikały. Pojawiała się skrucha i zrozumienie. Znikało poczucie wyższości  i smoczego entuzjazmu. Stawała się oazą spokoju na kilka sekund, minut czasem, po ćwiczeniach. Może dlatego zaczęła uczyć dzieci tego cudnego przedmiotu. Stawała się inną osobą. Odnajdowała spokój, wewnętrzną harmonię. Może chciała aby i te dzieci, te które nie odnajdują się w świecie poznały ten stan nadrybiego spokoju, przyjemności przepływającej przez twoje żyły i tętnice. Miło kiedy pomaga komuś odnaleźć siebie. Wkrótce zacznie lekcje. Zacznie pokazywać tą stronę walki dzieciom. Bo czemu nie! O. I się skończyło. Czas zająć się spaniem. Spanie. Najlepiej z dala stąd. Chociaż. Źle jest podróżować nocą. Znalazła sobie jakąś szparę. Skryła w niej i usnęła. Z perłą u boku. 

<trening siły>

16 lipca 2022

Od Svitaja - "Papierowe samoloty" cz.1

Każdy ma szansę nie mieć niczego w życiu. Dobra materialne nie są nigdy pewnikiem i powinniśmy mieć tego świadomość, kupując kolejny bibelot czy zapewniając sobie nowy sprzęt do swojego hobby. W pewnym momencie to wszystko może zniknąć, nie zostawiając nam w płetwie nawet pajdy chleba. Wszystko takie nietrwałe, nic nie znaczące. Udajemy, że ma wartość, by wypełnić brak tej wartości w głębi własnej duszy. Nie mamy w środku nic. Sama pustka, którą wypełniamy materią. W pewnym momencie wszyscy to zrozumiemy, ale wtedy będzie już za późno.

– Jada jada jada – przerwał swojemu nauczycielowi zielonkawy koi z białymi paskami po bokach. – To tylko filozofia, niekoniecznie przedstawia stan rzeczywisty.

– Twierdzenie, że filozofia nie przedstawia stanu rzeczywistego, również jest rodzajem filozofii! – zawołał dumnie starszy karp. Jego poniszczone płetwy ledwo poruszały się w wodzie, więc biedak korzystał w powietrznych wodorostów, by się w niej utrzymać. Teraz te wodorosty zasłaniały mu twarz, czego nie widział, będąc ślepym staruszkiem.

– Tak, tak... Każdy z nas jest filozofem, brak filozofii to też filozofia, jada jada jada. Muszę spływać, narybek na mnie czeka.

I wypluwając te słowa wraz z wodą młodszy samiec popłynął w stronę szkoły, gdzie za pół godziny miała odbyć się lekcja. Powinien przygotowywać się do lekcji o zwierzętach rdzennych dla Zbiornika, a zamiast tego uciął sobie długą pogawędkę ze swoim starym nauczycielem filozofii. Filozofii już nawet nie nauczano w szkołach, chociaż może powinno się do tego wrócić. Młody narybek potrafił zadawać najciekawsze pytania i często sam sobie na nie odpowiadał w sposób, który dorosłemu koi w życiu nie przyszedłby do głowy. Byliby takimi świetnymi filozofami. Ten stary pryk chwaliłby ich na prawo i lewo, jednocześnie pod nosem postękując, do jakich durnot oni w ogóle dochodzą. Stać się Ryuu poprzez utrzymanie cnot? W życiu! Bycie Ryuu zostało już zaplanowane odgórnie, mimo że wszyscy znawcy religii, w tym Kapłani, twierdzą inaczej. Zielony karp uśmiechnął się nieznacznie. Dziadek zawsze był ździebko odklejony. Pewnie dlatego był tak świetnym nauczycielem filozofii.

Svitaj, zielony koi i niegdysiejszy uczeń dziadeczka, poszedł w podobne ślady, ale zamiast filozofii wykładał zoologię. Może wybrałby ten śmieszny kierunek gdyby jeszcze istniał, ale czasy się zmieniają i posiadanie własnego umysłu nie jest już rzeczą, na którą dobrze się patrzy. Najlepiej rób dokładnie to co inni i nie zadawaj pytań. Bądź głupi. Takich potrzebują w ławicy.

Karp mimo swojego dystansu do filozofii starał się wplatać ją w swoje lekcje, by nauczyć dzieciaki zadawania pytań. I mu się udawało. Wiele razy słyszał od innych nauczycieli, że narybek, którego on uczy, jest o wiele ciekawszy świata niż inne klasy i zadaje mnóstwo pytań, które spędzają sen z powiek dorosłym. Dziadek Jada (zacne przezwisko dla gaduły, którego imienia nie pamięta nikt włącznie z nosicielem) o tym w ogóle nie wiedział, co wychodziło mu na zdrowie. Po co ma sobie biedaczyna męczyć już i tak wycieńczony życiem umysł na wymyślanie tematów dla Svitaja. Niech już siedzi na tej emeryturze ze spokojem.

Do szkoły zdążył dosłownie w ostatnim momencie, czyli wystarczająco wcześnie, żeby na styk przygotować materiały. Jeszcze szybkie obtarcie płetw z piachu i pora na lekcję.

<CDN>

Powitajmy Svitaja!

Powitajmy nowego samca w ławicy - Svitaja!

Svitaj postanowił do nas zawitać w ucieczce przed ludzkimi kłusownikami i został tu już na stałe. Dość szara z charakteru rybka z zamiłowaniem do zjawisk paranormalnych, która udziela się jako Nauczyciel Zoologii.

Zapraszam do pełnego poznania Svitaja tutaj: =KLIK!=

12 lipca 2022

Od Akhifer - "Ból" (opowiadanie treningowe)

Ile słów potrzeba, żeby opisać ból? Sto? Dwieście? Czy trzeba go porównywać do znanych czytelnikom bóli, takich jak ugryzienie psa albo kopnięcie przez konia? A może, być może, zamiast znajomych i niezupełnie rzetelnych porównań wystarczy opisać wygląd bólu. Wygląd, który można sobie wyobrazić, od którego nie zaciskamy zębów, wyobrażając sobie namiastkę tego, co czuje główny bohater, a od którego kraje nam się serce, bo odczuwamy to w głębi duszy, a nie tylko sobie wyobrażamy. Łzy lejące się po policzkach, zaciśnięte zęby, wicie się po podłodze. To o wiele lepiej przedstawia ból niż stwierdzenie, że właśnie pocięto głównemu bohaterowi brzuch. No pocięto, i co z tego? I jak ma się to do opisywanej właśnie historii Akhifer?
Mutacje w kodzie genetycznym karpi koi, które miały miejsce wiele lat temu, spowodowały, że nie tylko ryby więcej rozumiały i rozwinęły mowę oraz inteligencję. Potrafiły teraz także pokazywać ból, w przeciwieństwie do innych, niezmienionych genetycznie ryb zamieszkujących ten zbiornik, które mogły się co najwyżej powywijać na boki. Koi też się wiły, ale dodatkowo przyciskały płetwy do miejsca bólu, zaciskały szczęki - w końcu zęby się jeszcze nie wykształciły - i ściskały mocno oczy. Nie płakały, bo pod wodą łzy momentalnie się rozpływały, nie pozostawiając śladów. Ale resztą ciała i niewykształconą w pełni twarzą koi jak najbardziej potrafiły pokazać emocje.
Ale co to wszystko ma do Akhifer? Czemu te opisy dotyczące bólu się tu pojawiły.
Powiedzieć, że Akhifer zwijała się z bólu, to za mało, by opisać to, co czuła ta żółtawa rybka. Jasne, zwijała się z bólu, ale zwijała się przyciśnięta do ściany, widząc przed sobą tylko przeraźliwą, krwistą czerwień. Z jej rybich usteczek nie wydobywał się nawet najmniejszy pisk, bo nie była zdolna wydobyć z siebie dźwięku. Nie była nawet zdolna oddychać, gdyby nie istniejący w jaskini prąd wody, który sam wpychał natlenioną ciecz do jej skrzeli i wypływał na zewnątrz otworami tuż za głową. Inaczej z pewnością już by się udusiła. Jej ciało atakowały drgawki wynikające z przenikliwego bólu, rozpływającego się od uszkodzonej nasady ogona, aż po czubek nosa. Tylko to potrafił zarejestrować umysł. Że boli. Boli gdzieś tam z tyłu, gdzie ogon oderwał się od ciała i obecne rana sobie krwawi i wabi drapieżniki. Pieprzyć krew! To boli! Karpica zacisnęła oczy jeszcze bardziej, by zablokować zalewającą czerwień, jednak w niczym to nie pomagało. Szczęka mogła w każdym momencie złamać się od siły nacisku, choć póki co dzielnie stawiała opór. Wciśnięta w ścianę, z zamkniętymi oczami i drżącą szczęką Akhifer wyglądała naprawdę marnie. Ale przy takim bólu nawet najdostojniejsi królowie stają się żałośni i mało znaczący. Zapłakane twarze, wykrzywione boleśnie nie są niczym przyjemnym do oglądania. Akhifer nie płakała. Ryby nie płaczą. Zamiast tego wyglądała, jakby miała zaraz umrzeć i to też nie było ładne.
Pierwszym pytaniem, które przychodzi na myśl przy czytaniu tego opisu, z pewnością jest jak u licha do tego doszło. A więc już spieszę z wyjaśnieniami.
Nasza kochana alfa Akhifer postanowiła udać się do jednej z wielu znajdujących się na terenie Zbiornika jaskiń. Celem tej odważnej podróży nie było nic innego jak eksploracja. W niemal każdym w jakimś momencie pojawia się myśl "co się tam znajduje?" i chociaż większość kieruje się zdrowym rozsądkiem, zbywając tą uciążliwą myśl, niektórzy pod wpływem inspiracji się jej poddają. Oczywiście bycie tak impulsywnym nie jest dobrą cechą władcy. Może gdyby Akhifer zależało na byciu alfą nawet by nad tym pracowała, polepszając swój charakter z każdym dniem. Ale Ferka nie pragnęła władzy i czasem miała ochotę nawet się zabić, żeby uniknąć obowiązków. Tylko jej własna wiara oraz strach pozostawienia ławicy bez opieki ją przed tym powstrzymywał. Jeżeli jednak ta brama zostanie staranowana, Strażniczka z chęcią wyskoczy z wody prosto w pazury drapieżnego ptaka.
Strażniczka. Stanowisko, którego Akhifer praktycznie w ogóle nie spełniała, skupiając się na roli alfy. Właściwie ledwo pamiętała już, że coś takiego w ogóle jest. Strażnik zniósłby ból, potrafiłby zawołać o pomoc w tej sytuacji, nie ważne, jak głupio by ona nie wyglądała. Bo chodziło o życie. Ale proszę, nie dość, że Akhifer miała ze strażniczką niewiele wspólnego, to jeszcze wcale nie obchodziło ją to, czy umrze. Gdyby tylko to jeszcze tak cholernie, paskudnie nie bolało.
Wkrótce ból zaczął się uśmierzać, czy raczej nerwy karpicy nie były już w stanie znieść takiego obciążenia. Czerwień stała się wystarczająco przenikliwa, by można było przez nią spojrzeć jak przez krwawą mgłę, wypatrując czegokolwiek do ratunku. Na żadną rybę nie było szans, komu chciałoby się wpływać do mrocznej jaskini, szczególnie gdy wyczują smak krwi rozpływającej się w wodzie. Ale ściana miała wiele wypustków, o które można było się ostrożnie ocierać, by prowadziły do przodu. Ciągnąć się po nich. Może opuszczanie tego zakątka nie było dobrym pomysłem, a może właśnie popłynięcie dalej mogło być zbawieniem dla zranionej koi. W rzeczywistości każda z tych opcji kończyła się śmiercią i nie było dobrego wyboru, ale dla kogoś na skraju śmierci jakakolwiek zmiana wprowadzała ten fałszywy promyk nadziei, światło sztucznej świecy, która nie ogrzeje, a tylko będzie szyderczo migotać. Dla desperata nawet to było zbawieniem.
Ruch samicy naprawdę był minimalny. Choć zdawało jej się, że przepłynęła już dobre kilkanaście metrów, właśnie dopiero kończył się jej pierwszy, długi jak anakonda. Ale był to ruch do przodu, więc po śmierci Ferka będzie mogła powiedzieć, że nie umierała z brzuchem do góry, a walczyła dzielnie do ostatniego uderzenia serca. Jak prawdziwa wojowniczka, którą nigdy nie była.
Kiedy tak przesuwała się po ścianie niczym przyciśnięty ślimak, jej fałszywą, plastikową świecę zastąpił rozświetlający najciemniejsze drogi lampion. I to zarówno w przenośni, jak i dosłownie, bo oto gdzieś w odmętach czerwieni pojawiło się ruchome światełko, a wraz ze światełkiem jadeitowego koi o błyszczących łuskach i bardzo zmartwionym wyrazie rybiego pyszczka.
– Akhifer! – zawołał swoim wyjątkowo basowym głosem, który nie potrafił wyrażać żadnych emocji. Rekompensowała to bardzo wymowna mimika, którą dało się spokojnie czytać jak otwartą książkę dla dzieci z powiększonymi literami. – Na Pierwotnego Ryuu, gdzieś ty była! Cała pachniesz krwią. Twój ogon! Zerwała się błona, ale chyba nie masz naderwanych promieni. Będzie dobrze. Będziesz nawet jeszcze pływać.
Będąc sobą, Winsh zachowywał niesamowity spokój, ciągnąc zakrwawioną i półprzytomną Akhifer, a na dodatek wciąż trzymały się go żarty. Opowiadał, jaką Ferka będzie miała śliczną sztuczną płetwę, kiedy jej naturalna będzie się goić i jak będzie wyrywać samców na te wszystkie kolory. Karpica mimochodem miała ochotę się uśmiechnąć na te niestworzone historie. Pogoda ducha jej kumpla potrafiła wesprzeć nawet w najtrudniejszych chwilach, gdyż jego aura opanowania wylewała się z niego niczym barwniki z torebki herbaty. Świat mógłby się walić na łeb, ale z Winshem i tak by to jakoś poszło. Taka mała wysepka zdrowego rozsądku poznana przypadkiem na Mostach podczas jednej z relaksujących sesji. Po tym bliskim spotkaniu ze śmiercią Akhifer obiecała być bardziej wytrzymała. I bardziej uważać, by nie zahaczyć ogonem o ostre skały, które mogą go łatwo rozerwać.

<Trening wytrzymałości?>

Od Tenebrae'a CD. Akhifer - "Trochę spokoju, za dużo zmartwień" cz.9

Cóż.

Patrząc prosto i nie trawiąc wszystkiego, miała rację. Ale Brae wiedział, że tak nie było. Musiał jedynie pobudzić wszystkie komórki swojego mózgu i wysilić je do pracy, aby wymyślić jakąś sensowną odpowiedź będącą rozwiązaniem problemów alfy i utopieniem przeciwnika. To stanowisko musiało w końcu być prostsze i łatwiejsze do prowadzenia niż rozmowy ze smokami.

Być może cisza była trochę zbyt długa na naturalną, być może był to zabieg mający wymusić na przywódczyni przeprosiny – co, jeżeli było prawdą, to nie zakończyło się sukcesem. W końcu rybie udało się wypuścić milion bąbelków i przygotować się psychicznie na to, co zamierzał powiedzieć.

– Twój problem jest tak absurdalny, że aż nie wiem, co powiedzieć – zaczął. – Wydaje ci się, że nie możesz wziąć przerwy, ale to nie prawda. Bo możesz wziąć coś, co pośrednio doprowadzi do twojego odpoczynku – betę na stanowisko i zwalić na ów karpia którąś z części obowiązków. Bo bycie Alfą posiada coś lepszego niż dobre zarobki czy możliwość wzięcia dużej liczby urlopów, czyli władzę. Nie wiem, czy zdążyłaś to zauważyć, ale tak naprawdę możesz uczynić ze sprzątacza swojego zastępcę. I nie powiem, że to będzie łatwe, ale to możliwe. Zaś sprzątacz nie może zmusić bądź zrekrutować alfę do pomocy w sprzątaniu. Musisz być naprawdę głupia, że nie doceniasz potęgi twojego stanowiska. Albo też jesteś po prostu ślepa i nie widzisz, że tak naprawdę w zbiorniku liczysz się tylko ty i ci, których faworyzujesz. Ten głupi karp odszedł, kiedy powiedziałem „spierdalaj”. I nie masz racji. Też mogłaś powiedzieć to samo. Wtedy miałabyś na głowie starszyznę, ale możliwość istnieje a ci tak naprawdę nie potrafiliby ci nic zrobić oprócz narzekania i jojczenia. Ja w obecnej sytuacji mam przed sobą alfę, która za brak szacunku do członka ławicy może mnie odwołać. Zresztą, kiedy ja każę komuś odejść – czy grzecznie, czy poprzez „spierdalaj” – to on nie ma wcale obowiązku odejść. Może się postawić. Gdy ty wybrałabyś którąś z tych opcji, on zniknąłby. Rozumiesz, czy mam tłumaczyć dalej? Ja mogę coś powiedzieć, ale nie mam pewności, że odniosę skutek. A jeżeli wybiorę ostrzejszą opcję, to mogę liczyć się z konsekwencjami. Ty miałaś w dniu dzisiejszym też dwie opcje. „Odejdź proszę” lub „Spierdalaj”. Dla ciebie jednak różnią się tylko jedną rzeczą, bo nie liczysz się z konsekwencjami. Mianowicie różnią się twoją jebaną moralnością urodzonego przywódcy, który nie potrafi poradzić sobie z jazgotaniem paru starych ryb albo smutną miną karpia, którego każesz odejść w tempie natychmiastowym. To, że jesteś taka, jaka jesteś, nie jest winą twojego stanowiska, więc daj mu spokój. Po prostu nie jesteś we właściwym miejscu. I nie wiem, dlaczego to akurat ciebie wybrali. Może właśnie przez tą zajebistą moralność i chęć sprawienia, żeby wszyscy dookoła się uśmiechali?

Zamilkł na chwilę, przygotowując się na koniec swego przemówienia.

– Cokolwiek to było, nie zmarnujmy tego i weź tą najmniej zjebaną cząstkę swego talentu przywódczego (albo jakiegokolwiek innego, przydatnego teraz) i zrób cokolwiek. Coś dla narybku. Coś co nie jest narzekaniem na stanowisko, z którego zawsze możesz odejść i powołać na nie swojego przydupasa Feliksa. Mam dosyć kłócenia się o to, kto ma gorzej. Zresztą, jeżeli nadal chcesz się ze mną sprzeczać, to możemy to zrobić elegancko i przy herbatce. 

Nie zdążył się powstrzymać przed dodaniem ostatniej części. Bo może na chwilę stał się mądrym, uczonym i racjonalnym Brae, ale i tak zdawał sobie sprawę, że herbatkę można bardzo łatwo zatruć.

Zganił się w myślach, wiedząc, że powinien być tą lepszą swoją stroną.

I zaczął się zastanawiać, dlaczego widzi zbliżającą się do nich wielką, oślizgłą masę. I dlaczego Akhifer nie reaguje.

<Akhifer?>

11 lipca 2022

Od Leona CD. Akahity – „Woda była ciepła” cz.2

Dzisiaj było nad wyraz zimno, jak na tę porę roku – jak na złość. Miałem dzisiaj wolne i chciałem się zrelaksować. Zastanawiając się nad dobrym miejscem, w którym mógłbym po prostu poleżeć, przypomniałem sobie o Parku Ludzi. Dawno tam nie byłem, a woda tam była jedną z cieplejszych. Postanowiłem to wykorzystać w dzisiejszy chłodniejszy dzień i po śniadaniu popłynąłem w tamtą stronę. Po drodze wstąpiłem jeszcze na rynek by kupić sobie parę przekąsek na drogę u starej wiedźmy… znaczy u starszej babci, która gdyby była smokiem, na pewno zjadłaby połowę ławicy. Wszyscy ją denerwowali i gdyby nie to, że jej zakąski były najlepsze na rynku, nikt by nawet do niej nie podpłynął. Biła od niej mroczna aura, że nawet dzieci ją widząc zaczynały płakać.

Przekąski zjadłem po drodze, czułem się pełny, a nawet ciężki, aż musiałem bardziej się wysilić, aby płynąć przed siebie z tą samą prędkością. Gdy byłem już prawie na miejscu, zauważyłem przed sobą jasnego koi. Miałą przymrużone oczy i wyglądała, jakby to nie ona płynęła, tylko nurt – problem był tylko w tym, że nurtu tu już nie było. Nie chcąc, aby nagle wpadła na jakiś głaz, który pojawi się na jej drodze, przywitałem się z nią. Ta w podzięce stwierdziła, ze jestem gruby – cóż, może rzeczywiście od tych zakąsek mi trochę brzuszek wyszedł na wierzch, ale bez przesady, płynąłem od niej szybciej i żywiej, nawet z dodatkowym balastem.

- Leon – przedstawiłem się. – Nie widziałem cię tu nigdy, a ja znam tu prawie wszystkich. Mieszkam w centrum, tam gdzie jest najwięcej koi. Chyba nie jesteś stąd, prawda? – zacząłem swój ślinotok, kiedy samica mi przerwała, pytając o miejsce na nocleg i wyżywienie.

- Z drapieżnikami? – zignorowałem jej pytanie.

- Yhym – skinęła głową.

- A jakimi? Skąd jesteś? Tutaj nie ma drapieżników, widziałaś może rekiny? – samica posłała mi zmęczone spojrzenie.

- Wiesz co, odpowiem ci na te pytania, jeśli zaprowadzisz mnie tam, gdzie mogę coś zjeść i odpocząć – wróciła do swojej prośby. Przez moment milczałem, zastanawiając się, czy się zgodzić. Z jednej strony przypłynąłem tutaj sobie na odpoczynek, z drugiej jeśli ma coś ciekawego do opowiedzenia, chciałbym posłuchać.  – To jak? – zaczynała się niecierpliwić.

- No dobra… chociaż mi to nie jest na płetwę, ale dobra, za historie mogę to zrobić. Chodź – ruszyłem z powrotem w kierunku ławicy. Kto my pomyślał, że mój wolny dzień skończy się właśnie w taki sposób. 

Podczas drogi do hostelu mojego znajomego, opowiadałem rybie trochę o tym miejscu. Moja usta się nie zamykały, ciągle miałem coś do opowiedzenia, dodania. Ona zaś mi nie przerywała i nie byłem pewny, czy mnie słucha, czy nie chce jej się przerywać ze zmęczenia, czy może ignoruje to, co mówię i tylko płynie za mną, będąc tak naprawdę w swoim świecie. Cóż, jedno nie wyklucza drugiego. Gdy dopłynęliśmy na miejsce, zastałem swojego znajomego przy budynku.

- Cześć Sam – przywitałem się z nim. – Znajdzie się miejsce dla jednej rybki? I coś na ząb? – samiec spojrzał na nowo przybyłą, przyjrzał się jej i w końcu pokiwał głową.

- U mnie zawsze się coś znajdzie. Jakieś wymagania? 

- Wygodne łóżko – odpowiedziała, na co ten się zaśmiał i zaprosił ją do środka. 

- Dobra, to ja płynę sobie odpocząć od pracy, a potem ciebie znajdę i wypytam o te twoje walki z drapieżnikami – odezwałem się do jasnej rybki i kiedy już miałem popłynąć w swoją stronę, zatrzymałem się i odwróciłem do niej. – A tak właściwie, jak się nazywasz?

<Akahita?>

10 lipca 2022

Od Akhifer - "Podczas tamtych sezonów jest słońce" cz.4

– Gdzie byłaś, kiedy cię nie było?

Znowu to pytanie. Starszyzna zachowywała się, jakby jej jedynym celem istnienia w ławicy było pouczanie alfy i traktowanie jej jak mały narybek. Nie pomaganie zwykłym członkom ławicy. Nie przydzielanie obowiązków wojsku albo inteligencji. Nie. Jedyne, po co istnieli, po co wciąż biły te ich zimne, mało rozwinięte rybie serca, to żeby pouczać alfę ławicy, smoku winną Akhifer w tym, jak powinna prowadzić swój tryb życia, żeby być jak najbardziej przydatna ławicy i mieć jak najmniej czasu dla siebie. To nie tak, że oni mieli pojęcie, jak w rzeczywistości wyglądałoby życie, o którym wciąż mówili, sami spędzali większość czasu na przyjemnościach pokroju odwiedzanie karpiego spa, zajadanie się słodkimi larwami i opiekowanie się kwiatkami w swoich ogródkach. Oni mieli na to czas, bo przecież to Akhifer miała obowiązek zajmowania się zupełnie wszystkim. Po to ją wybrali. Co z tego, że nosili tytuł starszyzny właśnie po to, żeby zajmować się poniekąd ławicą. Dla nich to były dodatkowe porcje jedzenia i zapewniona opieka. Nic więcej. Obowiązki? Kto o nich słyszał? Tylko alfa ma obowiązki!

Alfa ma też swoje zdrowie psychiczne, o które musi zadbać, bo inaczej nie da rady prowadzić tych obowiązków, wy jaskrawe szprotki ze sfermentowanymi owocami zamiast mózgu. Tak poradzili jej medycy. Zredukować stres, jeżeli to możliwe i dać sobie chwilę na wzięcie oddechu. I wystawić się na słońce. Dużo słońca. Byleby się nie spalić. Czyli najlepiej od wschodu aż do zachodu, z wyjątkiem paru godzin popołudniowych. W tym czasie właśnie nie ma Akhifer, przebywa ona na Mostach, w czystej wodzie, gdzie słońce świeci jasno i sięga naprawdę głęboko. To miejsce stało się wręcz azylem dla stęsknionej za świętym spokojem karpicy, azylem, do którego nikt nie wpływał. Było tu mnóstwo ryb, ale wszystkie przypływały dokładnie po to samo, co Ferka: po spokój i nikt nie chciał odbierać tego drugiej osobie. Mosty były jak rybia biblioteka, wszyscy tkwili tu w ciszy, a jeżeli ktoś odważył się tą ciszę przełamać i nie chciał się uspokoić, był wywlekany z dala od Mostów przez największych dostępnych osiłków. Starszyźnie nigdy nie chciało się tu przypływać, bo nie mogli sobie ponarzekać na młodzież. Akhifer była za to wdzięczna Pierwotnemu.

Nareszcie zrobiło się spokojnie. I nawet poznała całkiem ciekawego samca.

<Koniec>

Od Leona CD. Irysahyty – „Każda robota śmierdzi” cz.3

- Czy ty zawsze musisz coś schrzanić? – zapytał Diego, który zaraz zrzucił mnie na ziemię. Spojrzałem na niego zawstydzonym wzrokiem, jednocześnie głupio przy tym się uśmiechając.

- Oj no wiesz, jeżowiec to nie byle jaki szkarłupień – próbowałem się wyjaśnić. – Pamiętasz, jak spotkałem jednego z nich w Zielonej Jaskini? – przysunąłem wiadro do ciemnej warstwy i gdy zdałem sobie sprawę, że nie widzi mi się tego dotykać czystą płetwą, zacząłem się rozglądać w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby mi ją zastąpić.

- Wtedy, gdy szukałeś glonów na romantyczną kolację z Liv? – zapytał trochę drwiąco. Wtedy moje oczy spotkały się z czerwoną szczotką do czyszczenia powierzchni. Podpłynąłem do niej, a gdy do niego wróciłem, odpowiedziałem:

- To nie była romantyczna kolacja, chciałem ją namówić na opiekę nad młodszym rodzeństwem, a że ta sobie coś ubzdurała to nie moja wina – fuknąłem.

- Jakbyś nie wiedział, to każda ryba, która usłyszy „zapraszam się na kolację we dwojga” to tak pomyśli – przerwał mi, a ja tylko machnąłem w jego stronę płetwą i zacząłem wpychać łajno z powrotem do wiadra. 

- Elka by tak nie pomyślała – mruknąłem pod nosem. – W każdym razie, ty na moim miejscu też byś nie tolerował jeżowców, gdybyś trafił na ich całe stado, które goniło cię aż do domu – skończyłem się tłumaczyć i po chwili również skończyłem sprzątanie. 

- To nie zmienia faktu, że czasami mógłbyś być bardziej ogarnięty – zmierzyłem go wzrokiem.

- Mam ci przypomnieć ile razy ratowałem twój rybi zadek? – wymierzyłem w jego stronę szczotkę, umorusaną w nawozie.

- Jeśli masz zamiar mnie tym dotknąć, to chyba nie chce wiedzieć – odsunął się do tyłu.

- I bardzo dobrze, bo mi płetw nie starczy do wyliczenia tego – odparłem, podpływając do ściany, przy której stała szczotka i odkładając ją na miejsce, wróciłem do Diego, zabrałem swoje wiadro pełne nawozu i będąc nieświadomym, jaki syf pozostawiłem na samej szczotce oraz na podłodze, odpłynąłem stąd do ogrodu, aby ukończyć swoje zadanie.

<Irek? I tak będziesz musiał sprzątać>

9 lipca 2022

Od Leona CD. Romelle – „Morderczy Ogrodnik” cz. 4

— Ale nic się nie martw, nie skromnie przyznam, że masz ze sobą mistrza w tej dziedzinie. Każdy kto kiedykolwiek widział mnie w akcji woła na mnie "Leon pogromca szkodników" – wymawiając nazwę, przybrałem bohaterską postawę, ukazując swą wielkość. Potem wskazałem kierunek, w którym znajdowała się szopa. – Kiedyś obok mojego domu pojawił się pluskolec. Kojarzysz może te małe stworki? – zapytałem, a samica pokiwała głową, wiec pominąłem opis tego małego owada, który chociaż ma ładne, duże oczka, pasujące do słodkiego konika morskiego, potrafi tak ukuć i wpuścić w ciebie jad, że drętwiejesz na dobę. – Chciałem tylko posprzątać, bo mi kwiatek spadł z okna i cała doniczka się rozbiła na kawałki. No i tak płynę i widzę, że coś się porusza przy tych kawałkach muszli. – wypłynęliśmy ze sklepu i skierowaliśmy się na jego tył, aby znaleźć szopę. – Podpływam bliżej i widzę jakiś brązowy odwłok z długimi nóżkami. Na początku pomyślałem, że moja doniczka dostała nóg i przyjdzie się zemścić, ale zaraz zza niej wyskoczył pluskolec – znaleźliśmy szopę. Otworzyłem drzwi i zajrzałam do środka, wyciągając z niej siatkę, grabię, wiadro i motyczkę. Motyczkę podałem samicy.

- Mówię ci, mogłem wtedy zginąć, gdyby mnie sparaliżował swoim jadem, to pewnie już nikt by mnie nie znalazł – stwierdziłem. – Ale jak zacząłem rzucać w jego stronę te odłamki doniczki i w sumie wszystkiego, co znalazłem pod płetwą, to jakoś uciekł – skończyłem opowieść i zerknąłem na samice, która wciąż miała ten sam wyraz twarzy, odkąd właścicielka opuściła lokal. – Ale na szczęście pływaki są mniej groźne. Znaczy może bardziej agresywne, ale one nie mają jadu, który cię sparaliżuję. W sumie, to mają tylko krótkie żuwaczki, łatwo powinno nam z nimi pójść – dodałem jeszcze, a Romelle tylko mruknęła coś pod nosem, dając mi znać, że mnie słucha. Przez moment zacząłem się zastanawiać, czy za bardzo się nie rozgadałem, w końcu ona wcale się nie odezwała, ale gdy dopłynęliśmy do ogrodu, przestałem o tym myśleć.

- Jaki jest plan? – zapytała, a ja tylko podrapałem się płetwą po brzuchu.

- Plan? – zapytałem samego siebie, wiedząc, że nigdy nic nie planowałem.

- Jak chcesz je złapać?

- Trzeba je wygonić z tych roślin, a potem trzymając siatkę z obu stron, łapiemy ile się da – wymyśliłem na szybko. Lekarka tylko pokiwała głową nieprzekonana co do pomysłu i spojrzała na ogród. – No dobra, im szybciej to zrobimy, tym większa szansa, że nas nie zaatakują stadem – rzekłem i chwyciłem grabię. Podpłynąłem do roślin i zacząłem je z daleka poruszać, delikatnie, żeby ich nie uszkodzić, ale głęboko i szybko, aby wykurzyć szkodniki. Gdy pierwszy z nich wyskoczył na mnie z wyciągniętymi czułkami, samica ruszyłem na drugą stronę i także zaczęła przeczesywać rośliny. Uniknąłem ataku i szybko zacząłem budzić resztę.

- Wyglądają jak zmutowane krewetki, prawda? – zaśmiałem się i poczułem, jak coś udziabało mnie w ogon. Krzyknąłem i podpłynąłem do góry, spoglądając na dół i widząc, jak jeden z nich patrzy w moją stronę z radością w oczach, że mnie ugryzł. Ruszyłem na niego z grabiami, a ten uciekł na boki. Okazało się, że nie za bardzo się bały naszej broni. – Chodź po siatkę – powiedziałem do niej, kiedy większość larw znajdowała się na piachu, nie schowana w zieleni. Chwyciliśmy siatkę z obu stron i płynęliśmy w kierunku pływaków. Parę złapaliśmy, a niektóre uciekły. Te, co udało nam się schwytać, wrzuciliśmy do wiadra, które przykryłem pokrywką, zrobioną w dużej muszli.

- Trochę ich jest – odezwała się Romelle, a ja jej przytaknąłem.

- Dobrze chociaż, że są takie małe – wtedy zobaczyłem, jak dwa z nich ruszyły w naszym kierunku. Były tak blisko, że jedyne, co wtedy mogłem zrobić, to uciec w górę (z piskiem). Kiedy ja się trzymałem bliżej sufitu, Romelle obserwowała, jak moje machnięcie ogonem je odepchnęło do tyłu.

- Chyba mam pomysł – odezwała się, a ja spojrzałem na nią zaciekawiony.

Zgodnie z jej planem przywiązaliśmy siatkę do półek tak, że rozciągała się przez cały ogród. Naszym zadaniem było wykurzenie szkodników z ukryć, a następnie odepchnięcie ich w stronę siatki, za pomocą ogonów. Wystarczyło kilka mocniejszych uderzeń ogonem, które wzburzało wodę i odpychało ją razem z pływakami, w kierunku siatki. Wtedy szybko się ją zbierało i wrzucało szkodniki do wiadra.

<Romelle?>

7 lipca 2022

Od Akahity - "Woda była ciepła"

Woda była ciepła tamtego jakże słonecznego poranka. Akahita płynęła z głową zanurzoną w nagrzanej od słońca tafli. Od czasu do czasu miło było zapuścić się bliżej groźnego powietrza, odsapnąć i pozwolić nurtowi ciągnąć się w nieznane, bez wysiłku. Jednak i nurt miał swoje ograniczenia wpadając w inne rzeki i jeziora. I jakżeby inaczej i jej nurt skończył się. Jej ogon dzielnie poruszył cieczą, która ja otaczała. Rybka westchnęła sobie zanurzając się głębiej i chowając przed upałem. Im bliżej dna się sięgało tym więcej chłodu omiatało zmęczone ciało, powodując jedynie ospałość w ruchach. Jednak Akahita nie zamierzała przystawać w pierwszym lepszym zbiorniku. Co to, to nie! Była wybredna, była oceniająca i co najważniejsze niezwykle szczera wobec swojego zdania. To wodorosty były za wielkie ,to za dużo było ludzkiej infrastruktury. Tam za mało miejsca, tam za dużo drapieżników. Ciężko było dogodzić takiej potędze jak ona sama. Dumnej i pewnej siebie karpicy z wieloma latami na karku, które niekoniecznie przekładają się na mądrość. De facto jej sytuacja życiowa od małego niewiele jej dała. Samotna, zapomniana prawie że. Chociaż nie. Na pewno zapomniana. Wychowana sama w odosobnieniu, ze strachem na karku, już nie bała się niczego. Kiedyś ją to zgubi, ale na razie ku jej słodkiej niewinności i nieświadomości mogła dalej przemieszczać się pomiędzy gazami wyskakującymi na jej drodze. Natura aktualnie nieco bawiła się na jej ciele. Klony i wodorosty miło głaskały jej boki, chociaż świadoma była, że musi uważać na swoje ruchy aby przypadkiem nie zaplątać się i o zgrozo nie utknąć, czekając na ratunek w nudzie. Nuda byłaby gorsza nawet od śmierci.

—Płyń jak rzeka płyń. — zanuciła pod wąsem oglądając się na boki. Nikt nie słyszał? To dobrze. Lepiej aby jej śpiew nie dotarł do żadnych uszu. Jeszcze by się ktoś popłakał i to nie ze szczęścia! —Hardo, żwawo i daleko. Nieś do morza, nieś. Moje słodkie ciało. — ściszyła głos. W końcu nie wiedziała gdzie jest. Jednak to miejsce zdawało się być spore. Zalew? Prawdopodobnie. 

—Może znajdzie się tu coś ciekawego do roboty.— jej głosik odbił się od skał i wrócił do niej. Milczenie. Nic. Nikt. Więc i pewnie jej śpiewania nikt nie słyszał. Dobrze.

Kamienie ustąpiły piasku i pustej przestrzeni. Wtedy też dało się dostrzec ogromną ilość wody i miejsca w tym zbiorniku. Niezwykłe. Jej ogon zabił parę razy energicznie. W oddali widziała sylwetki ryb znacznie większych od siebie. Może karpie rzeczne. Te to dopiero są bezczelne! Zwinnie przemieszczała się wzdłuż podłoża. Przy ziemi bezpieczniej prawda? Nie za bardzo wiedziała gdzie jest i jak długo jeszcze jej płetwy będą musiały znosić tak paskudny wysiłek. No cóż. Mogła jedynie westchnąć i uważać aby nic jej nie odgryzło kawałka pleców. 


Przepłynęła ogromne pustkowie i obejrzała się na nie raz jeszcze prychając. Zajęło jej to sporo jej cennego dnia! Każda minuta w końcu liczyła się w taj podróży, która swoją drogą zmęczyła ją niemiłosiernie, chociaż nie chciała sobie tego przyznać. W końcu była prawie już smokiem, niewiele jej brakowało. Nie mogła się męczyć takim spacerkiem [który raczej przypominał szaleńczy sprint ku bezpieczeństwu, ale pomińmy ten fakt]. Jej płetwa poruszyła się leniwie już. Nie było potrzeby [i siły] się spieszyć. Ziewnęła. Mlasnęła. Oczy piekły ją od nieprzespanej nocy i nagłego , mocnego wysiłku. Nurtu tu brakowało. Ale płynęła. Chciała znaleźć łóżko i przekąskę, teraz. Już może nieco pogodziła się z faktem, że jest śpiąca i brak jej siły na dalszą podróż. W końcu nawet smok odpoczywał. 

—Hej! — przepłynęła bok innego karpie z odruchu witając się nieco nieporządnie. Chwila... Karpia? Jej oko zwróciło się ku obcemu. Czarne łuski były pierwszą cechą, która rzuciła się jej w oko. Drugą był natychmiastowy natłok przywitań jaki padł. Widły w płetwie nieznajomego zakręciły się kiedy się zbliżył. Nie wyglądał na niebezpiecznego, jednak ostrożności nigdy nie za wiele

—Ey, ey. Może trochę przestrzeni grubasku. — prychnęła może nieco zbyt niemiło. Ale była zmęczona i głodna, co zresztą było słychać, gdyż z jej brzucha burczało jakby lawina leciała górami. 

—Grubasku? — ryba zatrzymała się rzucając jej spojrzenie, jednak jakie były w nim emocje ciężko było powiedzieć. 

—Oi no.. Nie grubasku. Z daleka tylko się zdawało. — mruknęła, bo może nieco przegięła. Bo cóż. Sama była niezwykle smukłym karpiem, prawda?  — Nie ważne. Kto ty? —

—Leon. — jednego słowa nie mógł powiedzieć. Mówił cos jeszcze o tym że tu mieszka. Że to ławica. Coś o Koi takich jak ona i innych. Że to gdzieś tu. I tu się mieszka i w ogóle dość sporo mówił. Ale Akahita słuchała tylko wybiórczo

—Ey. Ey. Ey — zatrzymała jego słowotok na sekundę. — A znajdę tu kogoś kto mnie nakarmi i da się przekimać w bezpieczny miejscu? Ja z daleka i w podróży. Ciężko tak nieustannie ucie... walczyć... walczyć z drapieżnikami!— spytała. Jej oczka zderzyły się z tymi kolorowymi, najwidoczniej ogrodnika. 

<Leon?>

Powitajmy Akahitę!

Powitajmy nową samicę w ławicy - Akahitę!

Nasza nowa towarzyszka Akahita postanowiła zająć miejsce Podróżnika, dodatkowo zajmując się jeszcze nauczaniem sztuk walki. Dobrze pasuje na swoją kwalifikację, gdyż nie potrafi usiedzieć w miejscu, ale z jakiegoś powodu już czuje się smokiem...

Żeby zrozumieć ten żarcik, zapraszam do przeczytania jej formularza: =KLIK!=

6 lipca 2022

Od Feliksa CD Tenebrae'a - "Wszyscy kochają Akhifer" cz. 5

Ów przedziwny jegomość, a na imię mu było... w sumie nie wiadomo jak, ruszył z Feliksem ramię w ramię, tfu, płetwa w płetwę, zupełnie jakby wcale nie było mu wstyd za rażący brak szacunku, jaki przed ledwie chwilą okazał większemu i mądrzejszemu koledze. Płynący obok niego wojownik sam zaczynał już gubić się w wymyślaniu coraz to bardziej wymyślnych epitetów, którymi mógłby określić podobne zachowanie i jego właściciela. Ponieważ jednak sownik Feliksa był wyjątkowo ubogi, rybek ten po prostu fuczał i pohukiwał w myślach, kierując swoje nieprzychylne myśli pod adresem tej niecnoty.

Był właśnie na tropie jednego z, przynajmniej jego zdaniem, lepszych wyzwisk i z lubością wyobrażał sobie, jak raczy nim niczego nieświadomego kompana, gdy nagle, spoglądając w bok, dostrzegł jego niewątpliwie szpetne oczęta, które w ułamku sekundy, niewinnie, zmierzyły go bez szczególnych emocji.

O nie, tego już dla Feliksa było zbyt wiele. Nie będzie go jakiś tam patałach oglądał jak przyjaciela, albo kawałek kamienia. Tak właśnie pomyślał Feliks, tuż przed tym, jak wyprężył się dumnie od czubka pyska do samego koniuszka ogona i ruszył do ataku (tym razem jednak, ponieważ był rybką niezwykle bystrą, gdy tylko mu się chciało, jedynie słownego ataku).

- Co się patrzysz, a zasadził ci ktoś kiedyś kopa w płetwę odbytową?!

- Nie prowokuj mnie, dobrze?! - odpowiedź nadeszła w mgnieniu oka.

- Jaaa? Ciebie? Sam się prowokujesz, jak ja cię sprowokuję, to się nie pozbierasz!

- Feliks, uspokój się! - wrzasnął mój rozmówca, a z jego pyszczka ku górze poszybowało kilka bąbelków powietrza.

- Nie pouczaj mnie. - Gdyby Feliks miał rząd kłów ostrych jak brzytwa, z pewnością by je teraz odsłonił. Pech! Nie miał nawet kałasznikowa, którym mógłby podziurawić uśmiech tego antypatycznego osobnika. Zaklął w duchu. - Dobrze, gdzie ta cała Kawa, Kawka, czy tam inna Herbatka? Załatwmy to szybko i nie zamienimy ze sobą już ani słowa.

- Na wprost. - Karp skinął pyskiem w stronę szerokiej ścieżki, wiodącej gdzieś naprzód i niknącej w szarobłękitnych, podwodnych mgłach, otoczonej przyprawiającymi o dreszcze skałami.

- Chodź, nie ma czasu do stracenia! - rzucił jeszcze raz mały żołnierz i od razu ruszył przed siebie, demonstrując towarzyszowi swoje niemożebne zniecierpliwienie.

< Eee, w sumie to nie jestem pewien... Akhifer? Tenebrae? >

3 lipca 2022

Odejście Tafli

Przychodzi nam pożegnać naszą koleżankę Taflę, najbardziej kolorową karpicę w Koi Paradise. Zostaje ona wydalona z ławicy za niepisanie opowiadań oraz brak kontaktu. Nie może ona już wrócić do ławicy jako postać.

Niechaj wody będą Ci pomyślne na dalszej drodze życia!

1 lipca 2022

Podsumowanie czerwca


Drogie rybki!

A oto tym optymistycznym akcentem minął nam czerwiec, miesiąc zaliczeń, pierwszych upałów i smutnej ciszy, jaka zawitała na Koi Paradise. Jest to niestety kolejny miesiąc, kiedy pojawiła się aż taka cisza, że słychać szuranie piasku w oddali. Rozumiem, że wielu z Was może nie mieć czasu, dlatego naprawdę jedyne, czego wymagam, to odzywanie się gdziekolwiek, czy to na czacie, czy na Discordzie oraz dawanie znać, że nie dacie rady napisać opowiadanie. Mam naprawdę nadzieję, że wreszcie w lipcu, miesiącu pierwszej rocznicy Koi Paradise, blog ocknie się z letargu i wróci do aktywnych. W tym podsumowaniu nie ma dużo do omawiania.

Nowości

Ważną informacją jest to, że powstała podstrona "Adopcje", gdzie znajdują się rysunki ryb, które można wykorzystać w formularzu. Szczególnie polecam to nowym osobom, które mają problem z wyobrażeniem sobie, jak może wyglądać oryginalny, własny karp koi, a chcą takiego mieć.

Ponownie gdzieś na początku miesiąca zawiązaliśmy współpracę, tym razem z Warrior Cats: Nowa Era. Został także zmieniony nieznacznie formularz, można wpisywać własną płeć oraz końcówki, jakimi koi się posługuje.

Ilość słów

  1. Akhifer na pierwszym miejscu, mając 1193 słów w jednym opowiadaniu.
  2. Irysahyta wrócił do aktywnych, pisząc 270 słów w jednym opowiadaniu.
Nieobecności
  1. Standardowo, ponieważ była cisza na blogu i nie napisała nawet połowa rybek, nowych upomnień nie ma.
  2. Tafla nie jest już ratowana tą sytuacją. Za dwa dni (3 lipca) zostaje wydalona z ławicy za brak opowiadań.

Bonusy

Ponieważ po raz kolejny z rzędu mamy ciszę na blogu, rybki, które napisały, otrzymują swoje wynagrodzenie za pisanie podwójnie. Mamy też Mistrza Miesiąca, którym został po bardzo szybkim głosowaniu Irysahyta.

Jutro wielki dzień! Okrągła, pierwsza rocznica bloga Koi Paradise. Niestety nie przyjdzie mi świętować z Wami, przynajmniej nie z rana, bo będę wracać samolotem do Polski. Ale gdy tylko wsiądę zadowolona do auta, od razu się z Wami skontaktuję. Wypiszę niejedno, powspominam, zapewne wcisną mi się łzy do oka, gdyż Koi Paradise stało się dla mnie trzecim (to i tak wysokie miejsce! Bardzo starannie dobrane) domem. Na Discordzie zaczniemy się powoli zgadywać co do daty i godziny na quiz z wiedzy o Koi Paradise, o którym już wspominałam niejednokrotnie. Mam nadzieję, że wszyscy cieszycie się razem ze mną i że ta pierwsza rocznica będzie bardzo pamiętna. Do usłyszenia jutro i pamiętajcie, żeby osłaniać się od słońca, żeby nie skończyć czerwonym jak Feliks!

~ Akhifer