Dzie艅. Noc. Dzie艅. Noc. Nuda. Tyle mo偶na powiedzie膰 i tyle mo偶na wyci膮gn膮膰 z ca艂ego jej dotychczasowego 偶ycia w zbiorniku. Ci臋偶ko by艂o usiedzie膰 jej w miejscu jak to przysta艂o na tak pe艂n膮 energii i wigoru rybk臋 jak ona. Karpica bowiem le偶a艂a na ludzkiej 艂aweczce, niekulturalnie bo brzuchem do powierzchni. Ci臋偶ko wzdycha艂a, przewraca艂a oczyma. Ewidentnie choroba nazywana niemi艂osiernie nudn膮 nud膮. Jej p艂etwa opad艂a na czo艂o kiedy w ko艅cu raczy艂a ustawi膰 si臋 jak na ryb臋 przysta艂o. Jej ogon zamacha艂 spokojnie jakby z przyzwyczajenia do podr贸偶y, tej nieustannej jak膮 przebywa艂a przez swoje mierne, nic nie znacz膮ce 偶ycie. Huh. Kto by pomy艣la艂, 偶e z nud膮 nadchodz膮 pesymistyczne my艣li do jej ma艂ej g艂贸wki. Nie. Nie. Takiemu wielkiemu smoku jak ona nie mo偶na s膮dzi膰, 偶e jest si臋 bezu偶ytecznym. W ko艅cu jej si艂a, moc i pot臋ga p艂ynie w jej krwi i ogranicza j膮 tylko niesko艅czono艣膰 wody otaczaj膮cej jej cia艂o i t艂amsz膮cej wszystko pomi臋dzy tymi kruchymi 艂uskami. Przesun臋艂a p艂etw膮 po oczach. Nie wypada si臋 tak leni膰. Nic nie robi膰 ca艂ymi dniami, to 藕le. Wi臋c co robi膰? To by艂o dobre pytanie. S艂owa kt贸re powtarza艂y si臋 w jej g艂owie niczym mantra.
—G艂upie to takie. — skomentowa艂a sama do siebie. W ko艅cu dotar艂o te偶 do niej, 偶e nawet m贸wienie do siebie nie wykazuje zbyt dobrego stanu psychicznego. Zamlaska艂a z niezadowoleniem i wzruszy艂a p艂etwami — Nigdy nie by艂am normalna. — dosz艂a do wniosku po czym pozostawi艂a 艂aweczk臋 za sob膮. Jej ogon zaszele艣ci艂 mi臋dzy delikatnymi falami. Jej oko b艂ysn臋艂o kiedy podp艂yn臋艂a bli偶ej tafli wody. Nie chcia艂a wystawia膰 g艂贸wki do s艂o艅ca, ale temperatura tutaj by艂a tak przyjemna.
—Dlaczego tu musi by膰 tak nudno. — zagada艂a przymykaj膮c oczy. Nie mog艂a tak pozosta膰 za d艂ugo. Jej sk贸ra nie jest w ko艅cu w stanie wytrzyma膰 za wiele promieni s艂onecznych, a by艂a tak blisko powierzchni. Czu艂a s艂o艅ce na skrzelach, na czole, na ustach, na sercu. Zaci膮偶y艂o na niej delikatnie, powoduj膮c nag艂e ospanie. Ziewn臋艂a wi臋c pr贸buj膮c pozby膰 sie tego uczucia. Jednak nie pomog艂o. Jedynie wzmog艂a si臋 w niej ch臋膰 p贸j艣cia spa膰.
—Nie. We藕 si臋 w gar艣膰 kobieto. — pokr臋ci艂a g艂ow膮 energicznie. Jej serce zabi艂o kiedy ponownie przesun臋艂a si臋 w d贸艂. Znowu zrobi艂o si臋 ch艂odniej. Woda powoli otuli艂a j膮 rozbudzaj膮c zmys艂y, pobudzaj膮c mi臋艣nie.
—Skoro ju偶 mi si臋 tak nudzi, skoro nie mam co robi膰 i tak. Czemu by nie potrenowa膰? — zachwyci艂a si臋 swoim pomys艂em. Jej p艂etwa energicznie zabi艂a w wod臋. Rozp臋dzi艂a si臋 podekscytowana. Jej oczy teraz l艣ni艂y czyst膮 pasj膮 i ch臋ciami na wysi艂ek. Jednak to szybko przygas艂o. Zatrzyma艂a si臋 i zawaha艂a.
—Trening treningiem. Ale co trenowa膰? — zatrzyma艂a si臋 natychmiastowo mru偶膮c oczy. Jej ramiona skrzy偶owa艂y si臋. Skupi艂a si臋 na wpatrywaniu w jeden konkretny punkt. Przetar艂a czo艂o, przetar艂a oczy, przetar艂a nos. Ci臋偶ka decyzja wisia艂a nad jej g艂ow膮.
—Hymm... mog艂abym po艣ciga膰 si臋 z wiatrem, popracowa膰 nad szybko艣ci膮. Mo偶e z nurtem rzeki. Jaka艣 zawsze sie gdzie艣 znajdzie, cho膰by nasza podwodna Kawa. — na g艂os wyrecytowa艂a swoje my艣li. — Aczkolwiek czy potrzeba mi tego na razie? Na razie tak, na razie nie. Co za r贸偶nica. — pokr臋ci艂a g艂ow膮. Najwidoczniej nie mia艂a ochoty na „bieganie”. Jeszcze przynajmniej nie teraz.
—Mo偶e podnoszenie kamieni da mi jakie艣 reakcje w ciele. Chocia偶 nie wiem ile podnie艣膰 bym ich musia艂a aby podzia艂a艂o. Codziennie wydaje mi si臋. Troch臋 za du偶o wysi艂ku jak na dzisiaj dzie艅. Nie chce mi si臋 a偶 taak. — pokiwa艂a g艂ow膮. — Co mog臋 jeszcze po膰wiczy膰 na dzi艣 dzie艅. Slalomy mi臋dzy wodorostami, Wysoki z wody, ale na to jest stanowczo za ciep艂o, sparz臋 sobie sk贸r臋. Hymm... Mo偶e Kawa nie jest najgorsz膮 opcj膮. — pokiwa艂a g艂ow膮 z zadowoleniem.
Niedaleko p艂yn臋艂a i nied艂ugo te偶. Zbiornik by艂 do艣膰 dobrze skomunikowany. Da艂o si臋 skr臋ci膰 w par臋 skr贸t贸w, wi臋c dotar艂a nad rzek臋 bez wi臋kszego wysi艂ku. Ryzykownie si臋 bawi艂a, nawet bardzo, gdy偶 jej najszczerszym zamiarem by艂o nawet nie 艣ciganie si臋 z nurtem, wzd艂u偶 ukrytej rzeki, a starcie si臋 z jej moc膮. P艂yni臋cie pod pr膮d dobrze wzmacnia艂o sam膮 wydolno艣膰 zdolno艣ci p艂ywania. I to w艂a艣nie zamierza艂a zrobi膰. U jej boku wisia艂 kawa艂ek linki, ma艂e zabezpieczenie. A w p艂etwie trzyma艂a swoj膮 pere艂k臋. W ko艅cu kto艣 musia艂 jej towarzyszy膰, prawda?
B臋d膮c ju偶 u brzegu u艂o偶y艂a swoj膮 dobr膮 kole偶ank臋 na boku i przewi膮za艂a si臋 przystawiaj膮c jedn膮 z ko艅c贸wek kamieniem. Do艣膰 ci臋偶kim, bo podnosz膮c go a偶 st臋kn臋艂a. Zaraz po tym zawi膮za艂a w po艂owie swojego cia艂ka drug膮 ko艅c贸wk臋. Czas by艂o po膰wiczy膰, ekstremalnie, jak na smoka przysta艂o! Podp艂yn臋艂a w g贸r臋 aby potem zanurzy膰 si臋 w innej g臋sto艣ci wodzie. Nurt nie by艂 bardzo rw膮cy, ale jej p艂etwy i tak musia艂y pracowa膰 do艣膰 intensywnie.
Trening by艂 wyczerpuj膮cy, ale wystarczaj膮cy. Jednak jeden dzie艅 badziewnego p艂ywania pod pr膮d daje wielkie G. O nie! To nie dla niej. Ona wr贸ci艂a do rzeki nast臋pnego dnia. I nast臋pnego. I nast臋pnego. Bez dnia przerwy, ca艂y tydzie艅 wykonywa艂a to samo 膰wiczenie. Jej p艂etwy bola艂y od wysi艂ku wieczorami, jednak nie poddawa艂a si臋. Nie mia艂a powodu do tego. W 偶adnym wypadku. Nale偶a艂o wysili膰 si臋 chocia偶 odrobink臋 bardziej i nawet b贸l ust臋powa艂 mi艂emu rozlu藕nieniu. W ko艅cu przywyk艂a do monotonnego ruchu i szumu. W ko艅cu przesta艂a sapa膰 i prycha膰 kiedy si臋 zm臋czy艂a, a i p艂yn膮膰 mog艂a d艂u偶ej. Niczym smok, wzmocniona. Wytrzyma艂a.
<trening wytrzyma艂o艣ci>
Jednak to nie by艂 koniec jej przyg贸d. Nie w 偶adnym wypadku. Jednak pomi臋dzy nimi nale偶a艂o sobie odsapn膮膰. Akahita bowiem p艂ywa艂a tak tydzie艅, wzmacniaj膮c wyporno艣膰 na b贸l. Ale brak zakwas贸w w ko艅cu musia艂 si臋 sko艅czy膰. Chocia偶 czy ryba mo偶e mie膰 jako tak ludzko rozumiane zakwasy? Mo偶e. W ka偶dym razie czu艂a si臋 zm臋czona. Wyczerpana po takim nieustannym, wyczerpuj膮cym wysi艂ku. Po艂o偶y艂a si臋 ze spokojem mi臋dzy wodorostami. W tak ciep艂e noce lubi艂a skry膰 si臋 gdzie艣 w cieniu nocy, gdzie dosi臋gaj膮 tylko najja艣niejsze odbicie ksi臋偶yca si臋ga. Takie spanie by艂o zaiste przyjemno艣ci膮 i zalet膮 lata. Zim膮, kiedy woda nie jest tak przyjemna w odci臋tych od s艂o艅ca miejscach, nie 艣pi si臋 na dworze. Zwyczajnie w 艣wiecie jest nie do wytrzymania! Ch艂贸d po偶era i parali偶uje cia艂o, je艣li nie schowa si臋 w odpowiednich miejscach. Zw艂aszcza w oceanach czu膰 t膮 r贸偶nic臋. Aczkolwiek stoj膮ce zbiorniki powinny by膰 zno艣ne, prawda? Czy to wa偶ne teraz? Nie, nie. Akahita chcia艂a tylko odsapn膮膰 w spokoju zamiast zastanawia膰 si臋 nad nadchodz膮cymi porami roku i zmartwieniami. Kto ich tam wie. Zamkn臋艂a oczy pozwalaj膮c s艂odkim marzeniom sennym ponie艣膰 si臋 w nieznane i nies艂ychane krainy pe艂ne smok贸w takich jak ona. Spa艂a. I spa艂a. Ile jej by艂o potrzeba. W ko艅cu jej cia艂o ca艂kowicie zrelaksowa艂o si臋 po takim wysi艂ku. I mimo 偶e noc przemin臋艂a zast臋puj膮c si臋 艣wiat艂em s艂odkiego dnia ona nadal spa艂a. I mo偶e sie powtarza i powtarza, a jednak ta czynno艣膰 by艂a silniejsza od niej. Zamkni臋te oczy, powolnie unosz膮ca sie klatka, spokojny oddech. Relaks na 102. Nawet najlepsi nie umiej膮 spa膰 tak dobrze jak taki zdolny kochany smok. Pot臋偶ny. I niezast膮piony.
Powierzy艂a sw贸j szeroki u艣miech pere艂ce w jej 艂apie. Jej pazury powoli przesun臋艂y po l艣ni膮cej powierzchni okr膮g艂ego przedmiotu. Oczy o kolorze barwnych fiolet贸w cieszy艂y si臋 razem z jej pyskiem. D艂ugi ogon, zako艅czony wachlarzem futra i pi贸r zawin膮艂 sie wok贸艂 jej 艂ap. Usiad艂a. Na szczycie 艣wiata. Na szczycie g贸r. Spogl膮daj膮c w d贸艂 na 艣wiat pokryty mglist膮 po艣wiat膮. Nie mog艂a rozr贸偶ni膰 偶adnych szczeg贸艂贸w. Jednak w jej sercu panowa艂a rado艣膰, szcz臋艣cie. Z jakiego艣 powodu, nawet je艣li nie widzia艂a niczego w dole pod sob膮. By艂a wi臋ksza. By艂a silniejsza. By艂a sob膮. A jej u艣miech ja艣nia艂 jak s艂o艅ce. By艂a poza wod膮. By艂a smokiem.
Otworzy艂a oczy. Ten sen by艂 tak przyjemny, 偶e rzadko by艂o go spotka膰 u kogokolwiek, a i marzenia mia艂a przyjemne. Nie zdarza艂o si臋 to cz臋sto. Zazwyczaj nie 艣ni艂a, a wy艂膮cznie pozwala艂a umys艂owi odpocz膮膰. Albo zwyczajnie nie pami臋ta艂a niczego. Podobnie teraz. Mia艂a tylko chwil臋 aby omie艣膰 swoim zaspanych umys艂em ca艂膮 t膮 wizj臋, kt贸ra napawa艂a zaskakuj膮c膮 przyjemno艣ci膮. Jednak i to odesz艂o szybko w niepami臋膰 wraz z porannym ziewni臋ciem. A kiedy tylko oczy Akahity otworzy艂y si臋, a cia艂o wykona艂o pierwsze, nieco ospa艂e i powolne ruchy, jej my艣li wr贸ci艂y na tor treningu. Nie chcia艂a jednak wraca膰 do rzeki. Nie, nie. To by艂oby nudne. Ponowne wpadanie w rutyn臋 by艂o jej zwyczajnie niepotrzebne. No i b膮d藕my szczerzy. Zacz臋艂a t膮 monotonn膮 m臋k臋 tylko po to aby uciec od tego n臋kaj膮cego j膮 uczucia niech臋ci do 偶ycia. Jej p艂etwy rozci膮gn臋艂y sie p艂ynnym ruchem kiedy wreszcie si臋 podnios艂a. Postanowi艂a trenowa膰 dalej, ale tym razem zdecydowa艂a si臋 na inny rodzaj 膰wicze艅. Jej p艂etwa si臋gn臋艂a po swoj膮 pere艂k臋, kt贸ra le偶a艂a obok niej. Chwyci艂a j膮 i przesun臋艂a po jej l艣ni膮cej powierzchni przegl膮daj膮c si臋 w niej chwil臋. Jej odbicie by艂o niewyra藕nie i zniekszta艂cone, ale wystarczaj膮ce aby mog艂a zakr臋ci膰 swoim w膮sem i poprawi膰 swoj膮 tyln膮 p艂etw臋.
—Czas na zabaw臋, kochana! — zawo艂a艂a i ruszy艂a. Jej p艂etwa macha艂a energicznie aby dotrze膰 na miejsce jak najszybciej. A gdzie p艂yn臋艂a? To dobre pytanie.
—Gdzie? — zapyta艂a sama siebie. — Mo偶e tam. — jej ogon znalaz艂 jakie艣 losowe miejsce przy starym ludzkim parku. Tu by艂o dobre miejsce. Bardzo dobre, na po膰wiczenie odrobin臋 swojej zwrotno艣ci. Wodorosty bowiem by艂y tutaj ca艂kiem niez艂ej wysoko艣ci. No i mog艂a w 艂atwo艣ci膮 wskoczy膰 troch臋 z wody i ukry膰 si臋 z powrotem, ale to mo偶e na potem. Na potem. Na pewno na potem. Teraz nale偶a艂o skupi膰 si臋 na przygotowaniach do ma艂ego treningu, kt贸ry znaj膮c 偶ycie przerodzi sie w kolejn膮 przynajmniej tygodniow膮 przygod臋. Kto wie, mo偶e d艂u偶ej. Nie to by艂o jednak teraz istotne. Od艂o偶y艂a swoj膮 drog膮 przyjaci贸艂k臋 na bok i zacz臋艂a rozci膮ganie. Pope艂ni艂a b艂膮d nie robi膮c tego za pierwszym razem. Potem walczy艂a z bol膮cymi mi臋艣niami. Teraz nie robi ju偶 tego b艂臋du. Schyla艂a si臋, wi艂a i rozci膮ga艂a jak tylko mog艂a. W ko艅cu b臋dzie 膰wiczy艂a. Nowe zaj臋cie specjalnie dla niej! Po rozci膮gni臋ciu wszystkich mi臋艣ni nareszcie nadszed艂 czas na w艂a艣ciwe 膰wiczenia. Zacz臋艂a powoli kr膮偶y膰 mi臋dzy wodorostami, raz przyspieszaj膮c, raz zwalniaj膮c. Zale偶a艂o jej raczej na tym aby nie dotyka膰 bokami wodorost贸w co zdarza艂o jej si臋 z pocz膮tku. Ale c贸偶. Im dalej sz艂a w las tym lepiej by艂o. Oczywi艣cie ani nie sz艂a, ani nie w las. To by艂a przeno艣nia tego, 偶e coraz lepiej jej sz艂o. I nast臋pnego dnia, i nast臋pnego dnia i nast臋pnego. Ponownie z jej 膰wicze艅 jednego dnia zrobi艂 si臋 tydzie艅 przynajmniej. Nale偶a艂o jej si臋. Par臋 godzin dziennie 膰wicze艅 sprawi艂 tak偶e, 偶e jej zwroty, na prawo i na lewo by艂y znacznie lepsze. W g贸r臋 i w d贸艂 przyda艂oby si臋 jeszcze popracowa膰, ale udoskonalenie tego manewru mo偶e nie by膰 mo偶liwe ze wzgl臋du na budow臋 jej sia艂a i tyln膮 p艂etw臋, nienaturalnie wchodz膮c膮 na jej g艂ow臋. Zabiera艂o jej to troch臋 p艂ynno艣ci przy nag艂ych skr臋tach zw艂aszcza w g贸r臋. Nawet je艣li by艂a uklepana. Eh. Taki los. Taka si臋 urodzi艂a i nic na to nie poradzi. Mo偶e przecie偶 膰wiczy膰 boki. Kto jej zabroni!
<Trening zwinno艣ci>
Odpoczynek. Ponownie. Padni臋ta po艂o偶y艂a si臋 tym razem w jednym z pokoi w jednej z karczemek jakie zasiedla艂y te wody. 艁贸偶ko. Ci臋偶ko cokolwiek czasem nazywa膰 tu ludzkimi nazwami. De facto ryba nie cz艂owiek.
—Padam z p艂etw. — mrukn臋艂a. Przysun臋艂a pere艂k臋 do swojej piersi i opad艂a na bok na u艂o偶one wodorosty wypchane pewnie mi臋kkimi li艣膰mi czy innymi ro艣linkami, kt贸re wymienia si臋 co jaki艣 czas. Lepsze to ni偶 spanie na algach na zewn膮trz. Zapowiada艂 si臋 bowiem deszcz lub burza i woda nieco si臋 och艂odzi艂a. Poza tym zawsze lepiej na mi臋kkim ni偶 twardym. Zw艂aszcza dla wym臋czonych treningiem mi臋艣ni. Usn臋艂a szybko przytulona ciasno do swojej najbli偶szej przyjaci贸艂ki, kt贸ra w milczeniu dotrzymywa艂a jej towarzystwa. A 艣ni艂o jej si臋 jak p艂ywa艂a poprzez rzeki, a one rzuca艂y ni膮 o kamienie.
Pr膮d rze艣ko zaczepia艂 o jej p艂etwy. Pr贸bowa艂a si臋 opiera膰, ale niewiele jej to da艂o. Co艣 zmiata艂o j膮. Cia艂o uderza艂o o kamienie kiedy opada艂a nieco z si艂. Mi臋艣nie j膮 bola艂y, ale czu艂a 偶e nie mo偶e p艂yn膮膰 w d贸艂. Nie mo偶e podda膰 si臋 pr膮dowi. Co艣 jej m贸wi艂o 偶e je艣li to zrobi przepadnie dla niej co艣 wa偶nego. Uparcie wi臋c d膮偶y艂a do 艣wiat艂a przed ni膮, nieco w g贸r臋. Nieco w prawo nawet. Pod pr膮d. Dalej i dalej. Ju偶 na wyci膮gni臋cie r臋ki, Jej dobra kole偶anka, daj膮ca jej 艣wiat艂o, niczym s艂o艅ce. Tak blisko. Ju偶 si臋ga艂a j膮 p艂etw膮. Jednak moc wody si臋 wzmaga艂a. By艂o jej tak ci臋偶ko. Tak trudno. Pojedyncza 艂za uciek艂a razem z opieraj膮c膮 si臋 wod膮. Zu偶ywa艂a swoje si艂y. Si臋ga艂a dalej i dalej. A偶 w ko艅cu uj臋艂a j膮 w p艂etw臋. Wszystko usta艂o. Wzi臋艂a g艂臋boki wdech. Zamkn臋艂a oczy. A gdy je otworzy艂a,,,
By艂a w 艂贸偶ku. Jej serce bi艂o mo偶e nieco za mocno. W ko艅cu to nie by艂 koszmar. Wyparowa艂 te偶 z jej g艂owy jak ka偶dy inny sen. Uspokoi艂a si臋 te偶 w miar臋 szybko. Przetar艂a oczy, rozci膮gn臋艂a obola艂e mi臋艣nie. Mo偶e dzisiaj co艣 l偶ejszego. Aczkolwiek przy takim zapale i rozp臋dzie nie by艂o mowy o d艂u偶szym odpoczynku. Postanowi艂a, 偶e nie b臋dzie si臋 obija膰. Nie, nie. Nie ma nawet mowy o takiej opcji. Jej tylna p艂etwa ruszy艂a ku wyj艣ciu i ju偶 zaraz 偶egna艂a si臋 z w艂a艣cicielem tego zacnego miejsca. Wyp艂yn臋艂a. Jeszcze by艂o pogodnie, ale w ci膮gu tych dni pewnie b臋dzie pada艂o, gdy偶 woda przy powierzchni zrobi艂a si臋 znacznie zimniejsza. Dlatego Akahita postanowi艂a pop艂ywa膰 bez celu. Ale co z tym zrobi膰? Mia艂a w ko艅cu trenowa膰. C贸偶. Pogoda nie chcia艂a ofiarowa膰 jej tej mo偶liwo艣ci, ale ona stwierdzi艂a, 偶e b臋dzie prze膰 na prz贸d. Bo czemu ni. W ko艅cu wpada艂a na pomys艂. Jej pere艂ka stan臋艂a na kamyczku. Zabezpieczona sznureczkiem aby nic jej nie zaszkodzi艂o. Szkoda by艂oby jej kochanego skarbu, gdyby spad艂. O zgrozo. Nie, nie. Nie wolno jej o tym teraz my艣le膰.
—Po膰wiczymy sobie kochana szybko艣膰. Dobrze, 偶e zwrotno艣膰 mam za sob膮. To co ty na to? —zagadn臋艂a nieruchomy, ale bliski jej przedmiot. Po chwili milczenia pokiwa艂a 艂ebkiem i skoczy艂a do akcji. Rozp臋d i wyskok. Rozp臋d i wyskok. Ponad wod臋. Wychodzi艂a i zanurza艂a si臋 z powrotem. Oczywi艣cie musia艂a si臋 zatrzyma膰 na jaki艣 czas co jaki艣 czas. Og贸艂em by艂o nieco za zimno na takie eskapady i 膰wiczenia. Znaczy. By艂o lato. By艂o ciep艂o, cieplej ni偶 zim膮. Ale r贸偶nica temperatury powietrza i wody nie by艂a przyjemna. Wi臋c musia艂a pociera膰 swoje ramiona i p艂etwy. Zatrzymywa膰 si臋 i ogrzewa膰 w wodzie co jaki艣 czas. Skacz膮ca ryba. To te偶 nietypowe zjawisko.
—Ciekawe jak to musi wygl膮da膰 z powierzchni. —za艣mia艂a si臋. —Komicznie zapewne. — zmacha艂a p艂etw膮. Skoczy艂a. I tak znowu. Par臋 dni. Par臋. To troch臋 dobre uog贸lnienie. Trzy 偶eby by膰 dok艂adnym. Z czego jeden by艂 pe艂en deszczu. No c贸偶. Tak to czasem bywa, 偶e pogoda p艂ata nam figle. Prawda? No c贸偶. Zale偶a艂o jej 偶eby nabra膰 odrobin臋 szybko艣ci. Nie mog艂a by膰 w ko艅cu zbyt wolnym smokiem. Wolne smoki to nie kr贸lowie. A ona, mo偶e... no niekonieczne kr贸lem. Nie rzuci艂aby si臋 na koron臋. Za wiele odpowiedzialno艣ci za innych. Kto by o to dba艂 i kto by tego chcia艂. S艂ucha膰 nieustannie narzekania, dba膰 o potrzeby innych, i tak dalej. To nie dla niej, nie, nie. Korona to za wiele. Machn臋艂a p艂etw膮. Sko艅czy艂a z szybko艣ci膮. Do艣膰 bawienia si臋 w deszczu i przy powierzchni. Wzi臋艂a per艂臋 pod pach臋. I ju偶 jej ni by艂o.
<trening szybko艣ci>
Poranek przywita艂 burz膮. Nieprzyjemna pogoda. Akahita zmru偶y艂a oczy.
—C贸偶 za paskudna pogoda. — powt贸rzy艂a po sobie. — Co robi膰 w taki dzie艅 pere艂ko? 膯wiczy膰 dalej t膮 szybko艣膰 moj膮 nieszcz臋sn膮? — zamilk艂a na sekund臋. — Nie. Masz racj臋. To z艂y pomys艂. Ale mo偶e po膰wicz臋 na lekcje. Ja wiem. Ja wiem. Ale mimo wszystko ucz臋 sztuk walki nie? No wiem, wiem. Jestem s艂aba z narybkiem, ale co poradz臋. Zapisa艂am si臋 to teraz trzeba wykonywa膰 obowi膮zki nie? Mam par臋 tych dzieciak贸w pod p艂etw膮 to trzeba ich wytrenowa膰. Mo偶e kiedy艣 zastan膮 takie cudo jak ja i pomy艣l膮 sobie o sobie w ten sam spos贸b. Niech maj膮 marzenia, nie? Dok艂adnie! — pokiwa艂a g艂ow膮 przegl膮daj膮c si臋 z kole偶ance. Poprawi艂a jeszcze w膮sa i z zadowoleniem pop艂yn臋艂a znale藕膰 miejsce na sw贸j trening. Po drodze jednak rozproszy艂a si臋. Jedzeniem. Bo czym innym. Dobre, ba! Pyszne ziarenka z nieba prawie 偶e. Nom, nom. To by艂o dla niej idealne 艣niadanie. Sp臋dzi艂a wi臋c d艂u偶sz膮 chwil臋 si臋gaj膮c i zbieraj膮c je. Niby to nie by艂o jej zadaniem, ale jak widzi si臋 takie dobroci zagubione w wodzie, a偶 szkoda nie skorzysta膰. Oczywi艣cie zaczepi艂 j膮 jaki艣 ma艂y narybek, to dosta艂 par臋 tych pysznych kawa艂eczk贸w i okruszk贸w. Ucieszy艂 si臋 oczywi艣cie.
—A to co? — spyta艂 zajadaj膮c si臋 jedzeniem. No bo czym innym. Akahita spojrza艂a na swoj膮 pere艂k臋.
—Ona? To moja przyjaci贸艂ka. Pere艂ka jak膮 kiedy艣 znalaz艂am. Nie jest warta za wiele, ale dla mnie znaczy wszystko, a teraz zmykaj. Sp贸藕nisz si臋 na jakie艣 zaj臋cia czy co艣. — odes艂a艂a dzieciaka w nieznane. Znaczy. Znane, ale w niewiadom膮 stron臋. Znaczy... Wiadom膮. Nie wa偶ne! Wa偶niejsze by艂o aby w ko艅cu zje艣膰 co艣 lepszego ni偶 wodorosty i troch臋 jedzenia z nieznanych p艂etw. Jedzenie w usta. On nom. Szybko po偶ar艂a, bo jedzeniem tego nazwa膰 nie mo偶na by艂o, co mia艂a. Nie delektowa艂a si臋 za wiele, g艂odna, wi臋c zirytowana jak d艂ugo prze偶uwa si臋 po偶ywienie. Nape艂niona poklepa艂a si臋 tam gdzie w teorii jest brzuch i ruszy艂a dalej. Jej celem by艂o Pustkowie, bo co innego. Na jego obrze偶ach nie ma za wielu drapie偶nik贸w, jest du偶o miejsca i panuje wzgl臋dny spok贸j na jej wygibasy.
—Wygibasy. Te偶 sobie pomy艣la艂am. To czyta obraza dla sztuk walki. Oh przyjaci贸艂ko. Nie powinnam wyzywa膰 tak tej zacnej sztuki samoobrony. Niegodne wypowiada膰 si臋 o tym jak o jakim艣 prymitywnym ruchu. To w ko艅cu stulecia pracy nad doskonaleniem styl贸w. Nie marzy mi si臋 nawet opanowa膰 ich do ko艅ca 偶ycia do perfekcji, gdy偶 s膮 tak zacne, 偶e to wr臋cz niemo偶liwe jak nie robi si臋 tego od ma艂ego. A i tak swoje doskonalenie ko艅czy si臋 dekady w sw贸j wiek! Prawda przyjaci贸艂ko! 艢wi臋ta prawda! —pokiwa艂a g艂ow膮.
Do Pustkowia by艂o dotrze膰 ci臋偶ko. W ko艅cu p艂yn臋艂a tam z drugiego ko艅ca zbiornika. Znudzona wi臋c 艣piewa艂a sobie piosenk臋 pod nosem.
—P艂y艅 jak rzeka p艂y艅. Hardo, 偶wawo i daleko. Nie艣 do morza nie艣. Moje s艂odkie cia艂o. Jak przep艂ywa krew i jak ryba w wodzie. Nie艣 mnie rzeko nie艣, jak wiadomo艣膰 s艂o艅cu. P艂yn膮膰 dobra rzecz, byle by do przodu. Nie pod pr膮d, nie pod 偶aglem, p艂etwa w p艂etw臋 z przyjacielem ra藕niej. P艂y艅 jak rzeka p艂y艅. Hardo, 偶wawo i daleko. Jak.. do ... morza.. — niezbyt poetycko co prawda, gdy偶 piosenka by艂a jej w艂asna. Dlatego taka niedoskona艂a. Ale mi艂a jej sercu. Jej ogon w ko艅cu zatrzyma艂 si臋. Trafi艂a w miejsce do kt贸rego chcia艂a tak desperacko dotrze膰. To jej czas. Jej czas na sp臋dzenie go sama ze sob膮. No . I swoj膮 pere艂k膮. Od艂o偶y艂a j膮 z delikatno艣ci膮 na bok.
—Najpierw rozci膮ganie! — rzek艂a po czym zacz臋艂a 膰wiczenia .p艂etwy, cia艂o i umys艂. Jak nigdy nie umie usiedzie膰 na ty艂ku tak tym razem zmru偶y艂a oczy. Przysiad艂a na kamieniu i przymkn臋艂a oczy do reszty. Medytacja trwa艂a chwil臋. D艂u偶sz膮 ni偶 rozci膮ganie to z pewno艣ci膮. Odetchn臋艂a. G艂臋boko. Raz, drugi. Wyciszy艂a si臋 jak przysta艂o przed takimi 膰wiczeniami. W ko艅cu trzeba by艂o szanowa膰 tak stare i doskona艂e sztuki walki. Jednak zacz臋艂a w ko艅cu. Jej ruchy by艂y p艂ynne, szybkie, wolne. Wi艂a si臋 niczym w臋gorz, kr膮偶膮c, skupiona na treningu. Specyficznym, ale jednak. Uporczywie nie poddawa艂a si臋. A偶 s艂o艅ce zasz艂o i zasta艂a j膮 noc. Mglista nieco. Dalego w Pustkowia nie si臋ga艂 ju偶 wzrok, gdy偶 ciemno艣膰 poch艂on臋艂a 艣wiat niczym matka otula dziecko zaraz po narodzinach. Ciasno. Mocno. Z mi艂o艣ci膮 uk艂adaj膮c je do snu. Jednak ona nie spa艂a. Jak ta lampka po艣r贸d jasnego miasta. Odetchn臋艂a. Spojrza艂a w ty艂 na swoj膮 pere艂k臋 i u艣miechn臋艂a si臋. Walka sprawia jej przyjemno艣膰 tak wielk膮, 偶e relaksowa艂a si臋. Wszystkie negatywne uczucia znika艂y. Pojawia艂a si臋 skrucha i zrozumienie. Znika艂o poczucie wy偶szo艣ci i smoczego entuzjazmu. Stawa艂a si臋 oaz膮 spokoju na kilka sekund, minut czasem, po 膰wiczeniach. Mo偶e dlatego zacz臋艂a uczy膰 dzieci tego cudnego przedmiotu. Stawa艂a si臋 inn膮 osob膮. Odnajdowa艂a spok贸j, wewn臋trzn膮 harmoni臋. Mo偶e chcia艂a aby i te dzieci, te kt贸re nie odnajduj膮 si臋 w 艣wiecie pozna艂y ten stan nadrybiego spokoju, przyjemno艣ci przep艂ywaj膮cej przez twoje 偶y艂y i t臋tnice. Mi艂o kiedy pomaga komu艣 odnale藕膰 siebie. Wkr贸tce zacznie lekcje. Zacznie pokazywa膰 t膮 stron臋 walki dzieciom. Bo czemu nie! O. I si臋 sko艅czy艂o. Czas zaj膮膰 si臋 spaniem. Spanie. Najlepiej z dala st膮d. Chocia偶. 殴le jest podr贸偶owa膰 noc膮. Znalaz艂a sobie jak膮艣 szpar臋. Skry艂a w niej i usn臋艂a. Z per艂膮 u boku.
<trening si艂y>